Edward Georg Bulwer Lytton
Ostatnie dni Pompejów
Przekład i opracowanie
Leo Belmont
Instytut Prasy i Wydawnictw "NOvum",
Warszawa 1988
Rozdział I
Młody patrycjusz, odziany w
tunikę, spadającą z ramion
doskonale ułożonymi fałdami,
zatrzymał na ulicy człowieka
średniego wieku:
- Dokąd tak spieszysz,
Diomedesie?
- Do kwestora, z ważnym
interesem, Klaudiuszu.
- Czy zobaczymy się dziś na
wieczerzy u Glaukusa?
- Nie! Nie zaprosił mnie.
Żałuję, bo nikt w Pompejach nie
wydaje tak dobrych uczt, jak on.
- Zapewne! Szkoda tylko, że
nie jest Grekiem w dawnym stylu.
W obawie zawrotów głowy
oszczędza wina.
Diomedes uśmiechnął się
złośliwie:
- Sądzę, że nie tyle mu chodzi
o głowę, co o samo wino. Mimo
rozrzutności, nie zdaje się być
bogatym, jak pysznie się mieni.
- Ba! KIedy mu zabraknie
sestercji, postaramy się o
innego Glaukusa - odparł
Klaudiusz wesoło.
- Zgrywa się także w kości...
- To nic! Dopóki ma za co nas
ugaszczać, kochamy go.
- Świetnieś to rzekł
Klaudiuszu. Mam nadzieję, że i
mnie pokochasz, kiedy zobaczysz
moją piwnicę. Pozwolisz, że cię
kiedyś do niej zaproszę.
- Owszem. A nie poszedłbyś ze
mną do kąpieli teraz?
- Nie mogę. Śpieszę. Żegnaj.
Vale!
Spoglądając za odchodzącym,
Klaudiusz mruknął do siebie:
- Jakże źle wychowany jest ten
człowiek, udający wiecznie
zajętego. MNiema, że jego wina
pozwolą nam zapomnieć o tym, że
jest synem wyzwoleńca. Jedyną
zaletą tych bogatych plebejuszów
jest, że poczytują sobie za
zaszczyt, gdy są ogrywani przez
nas, patrycjuszów.
Skierował się na Via
Domitiana. Natłoczona wozami i
pieszymi ulica wrzała życiem i
gwarem. Dzwonki u mijających się
szybko wozów brzęczały wesoło.
Klaudiusz skinieniem głowy lub
uśmiechem witał ich właścicieli
- miał w Pompejach rozległe
znajomości.
- Klaudiuszu! - zawołał nań
ktoś z wysokości wytwornego
wozu, ozdobionego wspaniałymi
płaskorzeźbami z brązu,
wyobrażającymi olimpijskie
igrzyska. Woźnica, siedzący z
tyłu, wstrzymał lekkim ruchem
dwa rasowe rumaki czystej
partyjskiej krwi. Pan wozu
wyskoczył ruchem pełnym gracji.
Jego kształtna, młodzieńcza
postać stanowiła wzór piękna,
poszukiwany jeszcze przez
ówczesnych rzeźbiarzy ateńskich.
Doskonała regularność rysów
świadczyła o pochodzeniu
greckim. Nie nosił togi, którą
modnisie epoki już poczytywali
za śmieszność. Jaśniał całym
blaskiem tuniki z tyryjskiej
purpury, spiętej szmaragdami. Z
szyi spływał mu złoty łańcuch w
kształcie węża, zakończony na
piersi głową misternej roboty.
Za haftowanym w arabeski pasem
tkwiły worek, styl i tabliczki.
- Jak spałeś po wczorajszej
zabawie? - pytał wesoło.
- Nieźle, kochany Glauku! -
odparł Klaudiusz. - Ale ty
wyglądasz promiennie, jak bóg
Apollo. Patrząc na nas, każdy
musiałby sądzić, że to ja byłem
ograny, ty - szczęśliwym
graczem.
- Alboż strata podłego kruszcu
może odebrać humor? Na Jowisza!
dopóki młoda krew w żyłach,
dopóki kwiaty wieńczą nam
skronie, dopóki słuch nie
stępiał na dźwięku lutni, a
uśmiech LIdii lub Chloe
przyśpiesza bicie serca -
winniśmy zniewalać czas, aby
dostarczał nam rozkoszy. A
pamiętasz o dzisiejszej
wieczerzy?
- Któż mógłby zapomnieć o
zaproszeniu Glaukusa.
- Tak... tak! Wiesz co! Odeślę
wóz i przejdziemy się razem...
Gawędząc o różnych
przedmiotach, szli lekkim
krokiem przez ulice ludnego
miasta. Zbliżyli się wreszcie do
najbogatszej dzielnicy, w której
wnętrza sklepów uderzały
świetnością i harmonią barw
malowideł al fresco. Wodotryski
na skrzyżowaniach ulic
odświeżały atmosferę letniego
dnia. Przed najparadniejszymi
sklepami tłoczyli się ludzie,
ubrani przeważnie w purpurę.
Przez tłum przeciskali się
niewolnicy, niosący na głowach
wytwornie rzeźbione naczynia z
brązu. Wiejskie dziewczęta
nawoływały przechodniów do kupna
owoców i kwiatów. Zamiłowani w
próżniactwie bogacze cisnęli się
przy marmurowych tablicach
wewnątrz winiarni, spijając
ochoczo trunek. Strudzeni
przechodnie obsiedli ławki pod
zabezpieczającymi od skwaru
zasłonami z purpury. Ateńska
dusza Glaukusa poddała się łatwo
zachwyceniu wobec świetności i
gwaru tego życia, które ich tu
otoczyło.
- Nie wspominaj mi o Rzymie! -
mówił do Klaudiusza. Jego
uciechy są zbyt ciężkie. Złocony
dom NErona przytłacza duszę.
Wspaniały pałac Tytusa utrudza
wzrok, męczy umysł. Przekładam
Pompeje. Ich wytworność nie ma w
sobie przesady przepychu,
upokarzającego naszą mierność!
- Dziwi mnie, żeś na letni
pobyt nie obrał raczej uroczej
Bai.
- Ależ tam mieszkają uczeni
pedanci i nudni poeci!
- Lecz tam brzmi również miła
ci mowa Ajschylosa i HOmera.
- Och, proszę, nie mów mi o
twoich Rzymianach, którzy uparli
się naśladować moich przodków
ateńskich. Czynią to okrutnie
niezręcznie! Idąc na polowanie,
każą niewolnikom nosić za sobą
dzieła Platona! Zgubiwszy ślad
dzika, studiują papirusy.
Śledząc ruchy czarujących
tancerek perskich, równocześnie
słuchają monotonnych recytacji
Cycerona przez wyzwoleńców.
Mieszając rozkosz i naukę,
dowodzą, że nie znają ceny
obojga. Jakże dalecy są od
zrozumienia wdzięku Peryklesa,
ponęt Aspazji! Odwiedziłem
niedawno waszego filozofa
Pliniusza. Pisał swoją historię
naturalną, podczas gdy
nieszczęsny niewolnik przygrywał
mu na flecie! A synowiec jego
wybijał takt, czytając
równocześnie... opis zarazy w
"Wojnie" Tucydydesa! Jakżem się
uśmiał w duchu z tego starego
szarlatana i młodego sofisty.
Ten młodzian pozujący na
ateńczyka, usłyszawszy o śmierci
swojego ulubionego wyzwoleńca,
kazał przynieść sobie dla
pocieszenia ody Horacego! Czy
wierzysz w to, Klaudiuszu, że
podobni ludzie mają serca. Wasi
Rzymianie są to najwyżej...
dowcipnie skonstruowane maszyny.
Mimo tak gorzkich uwag pod
adresem jego rodaków, Klaudiusz
przytakiwał Glaukusowi,
posłuszny tej modzie, która
nakazując rzymskiej młodzieży
naśladowanie Greków, wyszydzała
niezręcznych naśladowców. U
zbiegu trzech ulic zatrzymali
się wobec natłoku ludzi,
otaczających niewidomą
dziewczynę, która w cieniu
portyku świątyni nawoływała
przechodniów miłym śpiewem do
kupna kwiatów, akompaniując
sobie łagodną grą na
instrumencie o trzech strunach.
Niejedna sestercja spadła z
litościwej dłoni do kosza
śpiewaczki.
- Jest to uboga Tesalianka! -
ozwał się Glaukus. - Posłuchajmy
jej. Ma głos przedziwnie
powabny.
Śpiewaczka nuciła:
KUpujcie, kupujcie kwiaty!@
Ich woń jest słodka - cudne
szaty.@ Przynosi wam je z
daleka@ ciemna kaleka!...@ Póki
dla was dłoń miłości@ z krzewu
życia rozkosz zrywa -@ wierni
czciciele piękności,@ kupujcie,
kupujcie kwiaty!...@
Glaukus przecisnął się przez
tłum i rzucił do koszyka garść
miedzianych monet.
- Biorę ten pęczek fiołków -
rzekł. - Głos twój dźwięczy dziś
milej, niż kiedykolwiek.
Twarzyczka niewidomej spłonęła
rumieńcem, który sięgnął aż na
obnażoną szyję.
- Ach wróciłeś? - zawołała
radośnie, zwracając niewidzące
oczy w jego stronę.
- Tak jest, dziecię. Od kilku
dni jestem w Pompejach. Mój
ogród czeka znów twojej pieczy.
Niczyja ręka prócz ręki Nidii
nie będzie splatała moich
kwiatów w girlandy. Czekam cię
jutro. Uśmiechnęła się, milcząc.
On wycofał się z tłumu, kryjąc
fiołki za tuniką.
- Opiekujesz się tym
dzieckiem? - spytał Klaudiusz.
- Tak, bo pochodzi z kraju
góry bogów. Olimp pochylał się
nad kolebką tej niewolnicy.
- Ależ Tesalia jest krajem
czarownic.
- Tak mówią! Lecz czyż wszyst-
kie piękne kobiety nie są...
czarownicami? Na Wenerę!
powietrze waszych Pompejów jest
przesycone napojem miłości.
- Spójrz, nadchodzi właśnie
jedna z największych
czarodziejek Pompejów - córka
starego bogacza Diomedesa,
Julia.
- Witaj, piękna Julio! -
zwrócił się do młodej kobiety,
która uniosła kokieteryjnie
zasłonę ukazując piękny profil
rzymski, wielkie czarne oczy i
smagłą cerę, zabarwioną nieco
różem.
- O, Glaukus już powrócił? -
spojrzała znacząco na ateńczyka.
- Sądziłam, że już zapomniał
zeszłorocznych przyjaciół.
- Prześliczna Julio! - odparł
Grek. - Jowisz czasami użycza nam
zapomnienia. Nieubłagana Wenus
nigdy.
- A Glaukus... nie myśli,
kiedy chce powiedzieć
grzeczność.
- Głupieje wobec piękności! -
odrzekł.
- Mam nadzieję, że ujrzymy was
obu wkrótce w wiejskiej willi
mego ojca? - rzekła, zwracając
się tylko do Klaudiusza.
- Ten dzień naznaczymy białym
kamieniem! - skłonił się gracz.
Spuściła z wolna zasłonę.
Odchodząc, zatrzymała spojrzenie
przez moment na Glauku. Wyrażało
ono zarazem czułość i wyrzut.
Młodzi ludzie poszli dalej.
- Jest prawdziwie piękna! -
rzekł Glaukus po chwili.
- W zeszłym roku mówiłeś to z
większym zapałem.
- Bo wówczas mamiłem się, że
kamień sztuczny jest naturalny,
nie zaś udatnym
naśladownictwem... Zresztą
wszystkie kobiety są do siebie
podobne! - dodał z
westchnieniem.
Weszli w ulicę mniej ludną, na
końcu której jaśniało łagodnie
marszczące się morze. Grek
zaproponował towarzyszowi
przejście się nad zatoką.
- Z całego serca! - rzekł
Klaudiusz. - Przypatrzmy się, jak
promienie zachodzącego słońca
biegną po falach.
Pompeje były miastem_cackiem,
które swymi pałacami, łaźniami,
swym forum, cyrkiem i teatrem
odbijało w miniaturze potęgę i
bogactwo zepsucia olbrzymiej
monarchii rzymskiej. Na
zwierciadlanych wodach zatoki
znajdowało się u brzegu mnóstwo
statków handlowych i złoconych
galer dla przejażdżek bogaczy,
ówdzie krzyżowały się łodzie
rybackie, a w dali widniały
wyniosłe maszty floty Pliniusza.
Dalej na skale gromadka
wieśniaków stłoczyła się wokół
rybaka, opowiadającego o
delfinach, które ratowały
tonących - powieść, którą dziś
jeszcze słyszy się z ust
Neapolitańczyków. Dwaj
przyjaciele minęli tę grupę i po
błyszczącym piasku szli na
dalekie wybrzeże, gdzie cisza i
samotność usposobiały do marzeń.
Wiatr z morza niósł Glaukusowi
tchnienie dalekiej, ukochanej
przezeń Grecji.
- Czy kochałeś kiedyś,
Klaudiuszu? - zapytał nagle.
- O, często!
- Toś nigdy nie kochał. Eros
...
hipacypociej