Mansell Joanna - Zatoka letnich snów.doc

(564 KB) Pobierz

JOANNA MANSELL

 

Zatoka letnich snów


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Rose zatrzymała samochód na poboczu pustej polnej drogi, popatrzyła na leżącą na siedzeniu obok mapę i głęboko westchnęła.

Chyba się zgubiłammruknęła ponuro. Wyjrzała przez okno i znów westchnęła. Ani jednego domu, wszędzie tylko drzewa, pola, ptaki i błękit nieba. Wijąca się droga prowadziła do zalanej słońcem leśnej doliny.

Rose sama nie wierzyła, że od tętniącego życiem nadmorskiego miasteczka na wybrzeżu Północnego Devonu, gdzie się zatrzymała, dzieliło ją zaledwie kilka kilometrów. Miała wrażenie, iż jest na jakimś pustkowiu.

Jadę dalej przed siebiepostanowiła w końcu i skrzywiła się ironicznie. Nie miała wielkiego wyboru, bo droga była zbyt wąska, żeby zawrócić.

Prowadziła powoli, uważając, czy coś znienacka nie wyjedzie z naprzeciwka. Robiła to tylko na wszelki wypadek, bo do tej pory nie pojawił się jeszcze ani jeden samochód.

Zbocza nad doliną wznosiły się coraz bardziej stromo. Panował upał, blask słońca oślepiał. Rose przesunęła dłonią po złotobrązowych włosach i pomyślała z żalem o plaży i chłodnej bryzie od morza. Właściwie mogła odłożyć ten wyjazd do jutra, a teraz korzystać z niespodziewanie pięknej pogody.

Tylko że to wykluczałoby staranie się o pracę, na której jej zależało. Ktoś mógłby ją uprzedzić. A naprawdę potrzebowała pracy, bo pieniądze kończyły się w zastraszającym tempie.

Zobaczyła wyblakły drogowskaz i zatrzymała się, by go odczytać. Nierówne litery układały się w napis: Lyncombe Manor. Rose uśmiechnęła się z prawdziwą ulgą. No, trafiła. Czyli informacje ze sklepiku, w którym widziała ogłoszenie, nie okazały się bezużyteczne.

Ruszyła dalej z nowym zapałem. Opuściła szyby i wdychała ciepłe powietrze o słodkawym zapachu. Jeszcze tylko jeden ostry zakręt i droga łagodnym łukiem poprowadziła ją pod dom; było to niewątpliwie Lyncombe Manor.

Zatrzymała samochód i spojrzała z podziwem. Dom był piękny! Bielone ściany, witrażowe okna w szczytach, wysokie kominy, kryty łupkami dach, porośnięty gdzieniegdzie mchem, i orgia róż, które oplatały prawie wszystko. Ich płatki opadały na wysypany żużlem podjazd, układając się w pasma o przeróżnych odcieniach bieli, różu, czerwieni i żółci.

Rose zaparkowała samochód w pewnej odległości od domu, żeby podchodząc bliżej, mogła nacieszyć oczy malowniczym, sielankowym widokiem.

Drzwi frontowe i wszystkie okna były zamknięte, tak jakby wszyscy wyszli z domu. Rose nie poczuła się rozczarowana. Będzie trochę czasu, by rozejrzeć się przed powrotem właściciela, pomyślała.

Z jednej strony domu otwierała się łukiem brama, prowadząca do zarośniętego ogrodu. Rzeczywiście, w ogłoszeniu była mowa o ogrodniku! Tylko, czy uznają ją za odpowiednią osobę? Znała się nieźle na roślinach, była silna i zdrowa. Czy jednak fakt, że jest kobietą, nie zdyskwalifikuje jej w oczach właścicieli Lyncombe Manor, zwłaszcza jeżeli są to osoby myślące po staroświecku?

Weszła w głąb ogrodu. Na lewo zobaczyła staw, w którym pluskały się uszczęśliwione kaczki, a w oddalonych zaroślach inne ptaki wodne dreptały tam i z powrotem. Trawnika najwyraźniej nie strzyżono od stu lat. Przypominał raczej łąkę, na której obrzeżu ciągnęły się zachwaszczone kwietniki. Sześć ogromnych drzew, wśród nich wspaniały czerwony buk, rzucało upragniony cień na ten zaniedbany ogród. Rose oczami wyobraźni widziała już, jak doprowadza go do porządku.

Uspokój sięupomniała sama siebie. – Przecież jeszcze nie wiesz, czy w ogóle dostaniesz tę pracę!

Zastanawiała się, kiedy wróci któryś z domowników. Może już niedługo. Ale właściwie nie zależało jej na tym. Z przyjemnością spacerowała w słońcu, ciesząc się spokojem panującym dookoła.

Zerknęła na zegarek i ze zdumieniem stwierdziła, że to już późne popołudnie. W takim razie gospodarze powinni niebawem wrócić na podwieczorek. Weszła na małe brukowane podwórko, tak samo urocze i skąpane w słońcu jak inne tutejsze zakątki. Nie potrafiła oprzeć się pokusie i zajrzała przez jedno z okien, ciekawa, jak też dom może być urządzony w środku. Niewiele jednak zobaczyła, bo w szybach odbijało się słońce. Ruszyła więc w stronę ławeczki na końcu podwórka. Miała nadzieję, że gospodarze okażą się gościnni, podobnie jak pozostali mieszkańcy tej części kraju, i uznają, że to nic zdrożnego, iż tak się tu zadomowiła.

Zamknęła oczy i wystawiła twarz do słońca. Siedząc tak, nie mogła zauważyć, że po przeciwnej stronie podwórza otwierają się drzwi. Nie mogła też dostrzec mężczyzny, który wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę, ani usłyszeć, że podchodzi do niej, bo poruszał się cicho jak kot.

Z jego obecności zdała sobie sprawę dopiero wtedy, gdy na jej ramieniu spoczęła ciężka dłoń. Rose krzyknęła, przerażona, i otworzyła szeroko oczy. Przed nią stał mężczyzna ogarnięty furią.

Wstawać!rozkazał.

Rose była tak oszołomiona tym gwałtownym zakończeniem spokojnego popołudnia, że niemal bezwiednie wykonała rozkaz. Okręcił ją dookoła i zaczął popychać w stronę otwartych drzwi.

O co chodzi?!zawołała, odzyskując wreszcie głos. – Co pan robi?

Zdaje się, że chciała pani zobaczyć, co jest w środku?warknął. – Już nie będzie pani musiała zaglądać przez okno. Sam pokażę wszystko z bliska.

Wiem, że postąpiłam niegrzecznie, i bardzo za to przepraszam... – wyjąkała, łapiąc z trudem oddech.

Nic mi tu po przeprosinachprzerwał ostro.

Tacy ludzie jak pani zasługują na nauczkę, którą długo popamiętają.

Minęli już drzwi, a teraz popychał ją dalej przez kuchnię i wąski korytarz o kamiennej podłodze.

Tacy ludzie jak ja?powtórzyła, czując, że ogarniają panika. Co to za człowiek i co ma zamiar z nią zrobić?

Jesteście pasożytami!wrzasnął pogardliwie. – Wykorzystujecie innych ludzi, wdzieracie się w czyjeś prywatne życie i nigdy nie dajecie za wygraną...

Byli już w połowie korytarza. Mężczyzna zatrzymał się gwałtownie i otworzył drzwi po prawej stronie.

To tutaj chciała pani wtargnąć, prawda?rzucił wyzywająco, a w jego oczach pojawiły się znów przerażająco zimne błyski. – No więc udało się pani. Zapraszam!

Rozluźnił twardy, bolesny uścisk ręki na jej ramieniu, ale zanim poczuła ulgę, pchnął ją brutalnie do środka. Potknęła się o schodki i straciła równowagę. Kiedy po chwili, obolała i przerażona, podniosła się z ziemi, zobaczyła, że mężczyzna nadal stoi w drzwiach, przyglądając się jej ze złośliwą satysfakcją, która mroziła krew w żyłach.

Czy pan zupełnie oszalał?Udało jej się jakoś odzyskać głos.

Nie, nie oszalałemodparł ostro. – Po prostu mam absolutnie dość intruzów wdzierających się w moje prywatne życie. Nie mam pojęcia, jak pani trafiła tu do mnie, ale skoro tak się zdarzyło, to skorzysta pani z przywileju, który powinna pani docenić. Jest pani pierwszą... i ostatnią dziennikarką, której noga postała w tym domu.

Ależ ja nie jestem żadną dziennikarką!krzyknęła Rose, doprowadzona do szału.

Było już jednak za późno. Mężczyzna zatrzasnął drzwi. Rose ogarnęła panika. Wdrapała się na strome schodki, zaczęła walić w grube drzwi i wrzeszczeć. Krzyczała, groziła, że zaskarży go do sądu za przetrzymywanie jej w zamknięciu, aż w końcu błagała, żeby ją wypuścił. Wszystko to pozostało bez echa. Drzwi się nie otworzyły.

Roztrzęsiona, cofnęła się i skuliła na najwyższym schodku.

Nie do wiaryszepnęła drżącym głosem. – Nie potrafię uwierzyć, że to rzeczywiście się wydarzyło.

Ale zimny stopień, na którym siedziała, był wystarczająco rzeczywisty. Podobnie jak zamknięte na klucz drzwi.

Drżąc z napięcia, rozejrzała się powoli. Była chyba w piwnicy. Świeciła się tu tylko jedna słaba żarówka, w kącie leżała sterta jakichś starych rupieci.

Rose znów dostała gęsiej skórki, ale po chwili zdała sobie sprawę, że tym razem nie z przerażenia, lecz po prostu z zimna. Trudno było uwierzyć, że na zewnątrz panował upał i świeciło słońce.

Po chwili, która wydawała się wiecznością, poczuła dopływ sił. Wstała, chociaż nogi nadal odrobinę jej drżały...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin