Bilard.doc

(76 KB) Pobierz
The page cannot be displayed because the request range was not satisfiable.’“ÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿì¥Á[€ð¿x×bjbj¬ú¬ú4ØÎÎÉdÿÿÿÿÿÿ·žžìììììÿÿÿÿj†Ýßßßßßß$ð¢’>!ììì÷$¡¡¡‚ììÝ¡Ý¡¡¡ÿÿÿÿ0¶0rV{Ë‘¡É:0j¡Ð¡Ð¡Ðì¡(¡¡jÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿО²:BILARDyak
    UpaB doskwieraB okropnie. Nie byBo tchnienia wiatru, cienia, nie byBo nawet chBodzcego poszumu fal, który ginB gdzie[ w gwarze pla|owych rozmów. Zatopiony w sBoDcu, osBonity parawanem, le|aBem z twarz ku o[lepiajcym promieniom i biBem si z my[lami, co zrobi: wskoczy do wody, zwin ten majdan i i[ na piwo, czy le|e tak dalej, zadajc sobie tortury i czeka do tej dwunastej trzydzie[ci, |eby przyzwoicie wróci na obiad... A mo|e wreszcie podej[ do tego chBopaka i zagada?     MieszkaB chyba w  Stoczniowcu , zawsze wychodziB z tamtego kierunku. I pod  Rybk  go widywaBem, i przy  Lagunie , ale wtedy ju| nie samego. Wówczas towarzyszyB mu szczupBy wysportowany go[, rzekBbym   pan o nienagannych manierach, które rzucaBy si w oczy nawet wtedy, gdy siedziaB przy piwie, ubrany tylko w swój granatowo-zielony dres. MiaB Badn twarz, z której odczyta wieku nie byBo sposobu. MógB mie zarówno okoBo czterdziestki jak i pidziesitki. SprawiaBy to jego mocno siwiejce wBosy, które ju| zatraciBy swoj pierwotn barw, i kontrastowo czarne wsy, starannie przycite nieco poni|ej kcików ust, które dodawaBy mu zarazem dystynkcji i powagi. Jak miaB na imi   nie wiem. Mój ssiad zza pla|owego parawanu zwracaB si do niego bezosobowo. Ten  Go[  onie[mielaB mnie i parali|owaB do tego stopnia, |e nawet zwykBa odpowiedz na pytanie:  Która godzina?    nie mogBa mi przej[ przez gardBo.     Natomiast ten, na którego rzucaBem ciekawe spojrzenia, to MichaB. SByszaBem, jak  Go[  wstajc od stolika powiedziaB:  MichaB, idziemy zagra w bilard . To nie byBo pytanie ani propozycja, to po prostu byBo ogBoszenie decyzji. A MichaB bez sBowa wstaB i poszedB z nim   gdzie[...     MichaB nie byB kim[ wyjtkowym. Wysoki, zawsze powa|ny i bez u[miechu. WBosy miaB czarne i l[nice, jakby bez przerwy smarowaB je |elem lub piank. ZaczesywaB je do góry, odsBaniajc wysokie czoBo. Twarz pocigBa, cera bardzo gBadka; rzekBby[   mBodzieniaszek, pczek gotowy do rozBo|enia pBatków i ukazania swego kwiatu. Ale niestety, pomyBka. Wskie usta nadawaBy tej twarzy wyraz dziwnego uporu, mo|e i dumy, a energiczne ruchy z ostrym wymachem rk i szerokie kroki w marynarskim stylu zdawaBy si [wiadczy o sile woli i zdecydowanym charakterze. I jeszcze jeden szczegóB: sBoneczne okulary. Tak ciemne, |e oczu nie dojrzysz i tak poByskujce jak tajniak-ochroniarz na urlopie, noszone od rana do wieczora. Bo wieczorem spod gstych brwi ukazywaB swe wskie, ciemne oczy, co tym razem dawaBo wra|enie zacito[ci i przywoBywaBo skojarzenie z kamiennym spokojem.      Go[cia  nie widywaBem na pla|y. Natomiast MichaB byB tu co dzieD. MiaB swoje upatrzone miejsce, pewnie jak ka|dy; jak i ja. Ale to on ulokowaB si obok mnie, a nie ja przy nim. Co wic skierowaBo moj uwag na tego zupeBnie zwykBego, przecitnego chBopaka? Otó| zawsze te same   albo takie same   kpielówki: zielone, baweBniane, starego wzoru, które dzi[ niewielu ju| nosi; one   i ich zawarto[. Gdy opalaB si, póBle|c w przepastnym le|aku, te kpielówki niemal  po brzegi  wypeBnione byBy okazaBymi jdrami spBaszczonymi napr|onym materiaBem, z mocno wybijajcym si du|ym penisem, uBo|onym jak grzbiet górskiego masywu dokBadnie i równo po[rodku tej baweBnianej zieleni, od samego krocza a| po granic zielonej gumki. Wprost mówic: natura nadzwyczaj hojnie go obdarzyBa... To cz[  anatomiczna  przykuwajca moj uwag; bo oprócz niej dziwna maBomówno[ i jego sBu|alcze podporzdkowanie si woli tego apodyktycznego drugiego czBowieka:  Idziemy gra w bilard.  A MichaB jak automat: wstawaB i szedB...    Pomidzy nimi   ja, z utrconymi aspiracja...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin