Small Lass - Rodzina Brownów 07 - Intryga.pdf

(492 KB) Pobierz
17062619 UNPDF
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Timothy Bolt, dwudziestodziewięcioletni samotny
mężczyzna, sympatyczny, wysoki i nieźle zbudowany
zielonooki i brązowowłosy, pracował jako detektyw
w chicagowskiej policji.
Tego wiosennego dnia, kiedy wszystko się zaczęło
był wyjątkowo zmęczony i zniechęcony do życia. Od
rana mc mu nie szło. Miał ranę na policzku i bolał go
żołądek po ciosie, którego nie był w stanie uniknąć
Wróciwszy na posterunek, napisał raport, złożył go
na biurku kapitana i udał się do swego pokoiku.
Na biurku znalazł wiadomość, wypisaną wyraźnym
pismem Uli. „Zadzwoń do pana Browna pod ten
numer '. Brown. To takie nic nie mówiące nazwisko
Tim usiadł za biurkiem i z kwaśną miną gapił się na
ścianę. Westchnął w końcu i wykręcił numer Do­
dzwonił się, jak się okazało, do Palmer House, elegan­
ckiego hotelu w centrum Chicago. Sceptycznie na­
stawiony, poprosił o połączenie z panem Brownem.
- Jak się masz, Tim - odezwał się chrapliwy głos
SaIty'ego Browna z Tempie w stanie Ohio. - Masz
bardzo podobny głos do twego ojca. Jak ci leci*?
- Salty?
- Tak.
- Jesteś w mieście?
- Tak. Zjesz ze mną kolację?
6
INTRYGA
OSTRYGA
7
- Pod warunkiem, że ty ją ugotujesz.
Salty wybuchnął śmiechem.
Tak więc spotkali się i zjedli kolację w hotelu.
- Bardzo mi brak twego ojca - rzekł w pewnej
chwili Salty. - Tobie pewnie też.
- Zostawił w moim życiu ogromną, pustą prze­
strzeń.
- Tak to w życiu bywa.
Wspominali Sammy'ego Bolta, wspaniałego ojca
i przyjaciela.
- Był najbardziej upartym człowiekiem, jakiego
znałem - stwierdził Salty.
- Był taki tępy, nic do niego nie docierało - dodał
Timothy.
- Przez całe życie nie mógł sobie poradzić z choro­
bą morską. Pomyśl tylko, marynarz! Zaproponowali
mu, żeby zszedł na ląd, no i oczywiście wybrali Koreę
- przypomniał Salty, który wciąż miał na uwadze to,
o co mu przede wszystkim chodziło. - Wiem, że po
tym, jak Paulina dała ci kopniaka, straciłeś sympatię
do kobiet. Kogoś takiego właśnie potrzebuję - wyjaś­
nił Timothy'emu.
- Masz kłopoty z jakąś kobietą?
- Nie. Moja córka, Carol, postanowiła zamieszkać
w Chicago. Sama i z dala od rodziny. To wyjątkowa
dziewczyna. Zupełnie nieświadomie przyciąga do sie­
bie różnych dziwnych mężczyzn. Czy byłbyś taki miły
i zamieszkał w tym samym budynku co ona? Wówczas,
trzymając się od niej z daleka, miałbyś na nią oko.
- Jak to sobie wyobrażasz?
- Opłacę ci mieszkanie i utrzymanie, a ty będziesz
jej pilnował. Zawsze chciałeś pisać, miałbyś wiec
wreszcie' okazję. Mógłbyś po całych dniach siedzieć
w domu. Kto wie, może stworzysz powieść, która rzuci
Amerykę na kolana.
- Piszę horrory.
Salty od razu znalazł argument.
- Dokładnie to właśnie dzieje się w tym kraju. Cały
świat pogrążony jest w chaosie. Myślę, że Carol
potrzebuje kogoś, na kogo może liczyć. Ciebie. Zga­
dzasz się?
Tim miewał już do czynienia ze zdecydowanymi
kobietami. Tym razem miała to być córka Salty'ego,
Czy będą problemy?
- Niektóre kobiety ciągnie do niewłaściwych łóżek
- zauważył. - Co będzie, jeśli przydarzy się to twojej
córce?
- Nie ma obawy. Carol jest artystką. I to dobrą.
Nie będzie zabawiała się z byle kim tylko po to, żeby
zdobyć doświadczenie.
- Ojcowie zawsze tak mówią.
Salty wybuchnął śmiechem.
- Zaczekaj, aż ją poznasz. To bardzo rozsądna
dziewczyna. Tak jak jej matka, gromadzi wokół siebie
różnych ludzi i utrzymuje ich wszystkich, ale nie ma
ochoty ani na stały związek z kimkolwiek, ani na
eksperymenty. Znam Carol.
- Będę odpowiedzialny wyłącznie za jej bezpieczeń­
stwo.
- O nic innego nie proszę. Okna będą wzmocnione
i okratowane. Będzie też alarm. Instaluję to wszystko
wcześniej, żeby nie domyśliła się, że ingerujemy w jej
życie.
Tim wahał się przez chwilę, nerwowo kręcąc się na
krześle.
- Chętnie skorzystałbym z okazji, żeby pisać
8
OSTRYGA
INTRYGA
9
- przyznał w końcu. - Wydaje mi się, że byłbym w tym
niezły.
- To wspaniała szansa-zachęcał go Salty.-Carol
jest damą. Ma miękkie serce, ale nie jest ani głupia, ani
nierozsądna. Będziesz musiał tylko powściągać jej
samarytańskie skłonności. Chronić ją przed łajda­
kami.
- Chyba dam sobie radę.
- Gdybym nie wiedział, że sobie poradzisz, nigdy
bym cię o to nie prosił. Jesteś taki jak twój ojciec. Tylko
nie mów jej, że cię wynająłem. Jej się wydaje, że ze
wszystkim sama da sobie radę.
- To właśnie takie najczęściej wpadają w kłopoty
- zauważył Tim.
Salty potakująco kiwnął głową.
Nazajutrz poszli obejrzeć mieszkanie. Mieściło się
w pewnym starym budynku znacznie oddalonym od
centrum miasta, w pobliżu jeziora, w niezbyt elegan­
ckiej dzielnicy,
Na dole, w wysokiej piwnicy, mieściła się jakaś
drukarnia. Nie była szczególnie hałaśliwa, ale kiedy
maszyny pracowały pełną parą, cały dom lekko drżał.
Salty wynajął już mieszkanie dla Tima. Na pierw­
szym piętrze, tuż nad lokalem Carol.
- Zauważyłem tu kilka myszy - wspomniał Salty,
- Mieszkańcy całego domu powinni przedsięwziąć
jakąś akcję, by się ich pozbyć.
- Carol boi się myszy?
- Ona? Nie. Po prostu ich „nie widzi". A wtedy
wydaje jej się, że Wcale ich nie ma.
Tak więc Tim wprowadził się do nowego mieszka­
nia. Było nawet dość przyjemne. Łóżko duże, a mate­
rac wygodny i całkiem nowy. Tim domyślił się, że kupił
go Salty, na miejsce tego czegoś zgniłego i poplamio­
nego, co przedtem leżało na zardzewiałej'ramie.
W swych cotygodniowych raportach Tim nie wspo­
mniał Salty'emu ani słowa -o łóżku. Po prostu cieszył
się z tej wygody. Było to idealne łóżko. No, prawie.
Miał też komputer i drukarkę. W pudełkach czekał
zapas papieru do drukarki. W puszce zaś zatem-
perowane ołówki. Na ścianie na wiszącej tablicy
przypięte były notatki. Tim mógł rozpocząć pracę.
Postukał w klawiaturę i na ekranie pojawiły się
zielone litery: „Była ciemna, burzliwa noc..."
Czy każdy autor tak zaczyna swoją powieść?
Tim zlikwidował słowa i zaczął jeszcze raz: „Roz­
dział pierwszy". Potem położył ręce na stoliku i w za­
myśleniu przyglądał się tym dwóm wyrazom. Uśmie­
chnął się, bo od dawna miał w głowie początkowy
akapit.
Rozpoczął pisanie.
Z pewną niecierpliwością czekał, aż powierzona
jego opiece dziewczyna wprowadzi się do swego miesz­
kania na dole. Salty pokazał Timowi zdjęcie roześmia­
nej, cienkiej jak patyk dziewczyny, z burzą włosów
opadających na oczy. Jak na absolwentkę college'u
wyglądała bardzo młodo. Pod obszernym ubraniem jej
figura była trudna do określenia. Tim przygotowany
był na spotkanie z niewinną panienką z prowincji
wyruszającą na podbój wielkiego miasta.
Czekając na Carol, poznał pozostałych mieszkań­
ców domu.
W drugim mieszkaniu na parterze mieszkało dwóch
mężczyzn. Jeden był wariatem i początkującym mak­
lerem, drugi poetą.
10
INTRYGA
INTRYGA
11
Pierwsze piętro dzieliła wraz z Timem podstarzała
aktorka. Grając pierwszą naiwną, używała nazwiska
Gaye Desire, później zmieniła je na Thelma Wilson.
Nie wyzbyła się jeszcze aspiracji i grywała od czasu do
czasu niewielkie role.
Poddasze okupowało czterech studentów. Byli w ta­
kim wieku, że mogli zainteresować samotną, zamożną
kobietę.
Mieszkańcy poddasza co weekend wydawali przyję­
cia. Zawsze zapraszali wszystkich mieszkańców domu,
bo na imprezę każdy musiał przyjść z własnym piwem,
więc ci, którzy nie przyszli, nie bardzo mogli uskarżać
się na hałas.
Po pierwszym spotkaniu z Carol Brown Tim był
wstrząśnięty. Była zupełnie niepodobna do dziewczy­
ny, którą widział na zdjęciu Salty'ego. Wydawała się
taka spokojna i mądra, że go... zawstydzała. Jego?
Chicagowskiego policjanta? A jednak tak.
Czuł się przy niej jak piętnastolatek, próbujący
umówić się na pierwszą w życiu randkę.
Byli podobni tylko w jednym — oboje mieli zielone
oczy. Jej włosy były jasnoblond, jego ciemne. Tim był
mężczyzną. Ona kobietą. 1 w dodatku o tak wspaniałej
figurze, że przywodziła na myśl dłuto najznakomit­
szego rzeźbiarza.
Zupełnie nie korzystała z fortuny Brownów. Żyła
jak biedna artystka, walcząca o przetrwanie. Czyżby
w ogóle nie dostawała od ojca pieniędzy?
Robiła wrażenie całkiem normalnej kobiety. Nie
uśmiechała się do Tima zachęcająco. Nie zdejmowała
ubrania, pytając: „Na co czekamy?" Patrzyła na niego
jak na przedmiot. Była bardzo uprzejma. Zbyt uprzej­
ma. Timowi wcale się to nie podobało.
Najgorsze było to, że Garol zupełnie nie zdawała
sobie sprawy, że przyciąga czyjąkolwiek uwagę. Ani że
Tim jest wrażliwym mężczyzną i w dodatku nie takim
byle jakim. Jej uprzejmość cholernie go irytowała.
Nie gawędziła z nim. Nie zwierzała mu się ze swoich
lęków i obaw, więc nie mógł pokazać jej, jaki jest
odważny i silny, i chronić jej przed czymkolwiek. Przed
wszystkim.
Zajmowała się malowaniem, kupowaniem farb i pę­
dzli lub chodziła Bóg wie gdzie. Rozpraszało go to i nie
mógł pisać.
Sprawiała mu ogromny zawód.
Nocą, leżąc w swym pustym łóżku, marzył, że
Carol, która w tajemnicy go pragnie, idzie po schodach
do jego mieszkania. Lekkim ruchem dłoni otwiera
zamknięte na klucz drzwi, wchodzi i patrzy na niego,
drżąc z pożądania. Zdejmuje z siebie coś koron­
kowego, co ledwo okrywa jej nagie ciało, i podchodzi
do jego łóżka.
Jej krótkie blond włosy są teraz długie do pasa
i lekko kręcone. Patrzy na niego, wargi ma rozchylone,
w oczach maluje się żądza. Zsuwa prześcieradło z jego
nagiego ciała i patrzy na nie z zachwytem. Potem
wślizguje się do łóżka i opada na niego. Bez żadnej gry
wstępnej.
Tim beszta ją za to.
- Ależ z ciebie zwierzątko - mówi.
A ona śmieje się gardłowo i robi coś wyjątkowo
bezwstydnego.
- Wykorzystujesz mnie - skarży się Tim.
Odpowiada mu pełnym zachwytu mruknięciem.
Tim rzeczywiście źle sypiał. To dlatego tak często
zmieniał swe pomięte i przepocone prześcieradła i dla-
12
INTRYGA
ESTKYGA
13
tego wstawał tak wcześnie, by pobiegać po okolicy.
Częstą zmianę pościeli przypisywał zamiłowaniu do
czystości, a bieganie tłumaczył chęcią poznania okoli­
cy i jej mieszkańców. Przecież każdy dobry glina tak
robi.
Z początku Carol zupełnie lekceważyła jego ofertę
sąsiedzkiej pomocy,
Tim w końcu rozwiązał ten problem dzięki negoc­
jacjom z Thelmą. Thelma była kobietą bardzo nieza­
leżną.
- Całe życie mieszkam w mieście - powiedziała
kiedyś. - Umiem dawać sobie radę. Ale to bardzo miłe
z twojej strony. Dziękuję. Choć nie przypuszczam,
bym kiedykolwiek potrzebowała twojej pomocy.
Odczekawszy kilka dni, Tim znowu zagadnął Thel-
mę.
- Może wspomni pani pannie Brown, że mógłbym
być waszym domowym strażnikiem. Oferowałem jej
wszelką pomoc, ale ona, zdaje się, myśli, że to była
forma zalotów.
Thelma popatrzyła na szczerze zatroskaną twarz
Tima i zgodziła się porozmawiać z sąsiadką.
Co więc zrobiła Carol? Czy natychmiast zapropo­
nowała Timowi, by się do niej wprowadził i spał z nią,
chroniąc ją przed demonami i nocnymi marami? Nie.
Poprosiła go, by przestawił jej meble, półki i ciężkie
pudła z papierem i odniósł klientom zamówione
obrazy.
Właściwie wcale go nie zauważała.
Tim prawie od razu zdał sobie sprawę, że Carol to
utalentowana i płodna artystka. Rysowała i malowała
z pasją. Jej rysunki i obrazy były częścią jej wewnętrz­
nego ja. Zaczynała już sprzedawać swoje dzieła. Przy-
znała, że wywołuje to w niej mieszane uczucia. Kocha­
ła każdą swoją pracę i z przykrością się z nią roz­
stawała.
Tim żałował, że nie jest pisarką. Pisarz bowiem
dzieli się swoją pracą z innymi, a mimo to nie musi się
z nią rozstawać.
Pewnego wieczora któryś z klientów, a może gości
zwrócił uwagę na wiszącą w pokoju Carol mapę
Świata.
- Dlaczego powiesiłaś ją na ścianie? - zapytał.
- Mam rodzinę rozsianą prawie po całym świecie.
- Naprawdę?
Ten ktoś prawdopodobnie zastanawiał się, dla­
czego ograniczyła się do mapy tylko tego świata.
Carol nie była dziwaczką, ale na pewno nie zaliczała się
do osób zwyczajnych.
- Przez pewien czas mój brat, Mikę, był w Zatoce
Perskiej, więc tam wbiłam szpilkę - tłumaczyła Carol.
- Wrócił do domu cały i zdrów?
- Tak. On i jego nowa żona mieszkają teraz
w Teksasie. Mamy więc tam dwie szpilki i dalsze dla
Craya i jego żony. Tu jest Tweed, John i Tom. Tam
wbiłam dwie szpilki, aby oznaczyć dom mojej siostry
Georgii w Indianapolis. Fort Wayne też zaznaczyłam.
Żyją tam rodziny Roda i Mitchella.
- Dużo tych szpilek - zauważył znajomy.
- Bo i nas jest dużo - odparła Carol.
- Kuzyni i dalsza rodzina? - dopytywał się dalej
ciekawski gość.
- Nie, to moje rodzeństwo - odparła z uśmiechem
Carol. - Te dwie duże perłowe szpilki, tu w Ohio,
reprezentują moich rodziców.
- Nikt nie ma tylu dzieci - zauważył gość.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin