Podróż do wolności [Ainzfern] (rozdz. 17-30).rtf

(294 KB) Pobierz

 

PODRÓŻ DO WOLNOŚCI

 

AINZFERN

 

ROZDZIAŁ XVII

 

 

Przez długą chwilę panowało milczenie, jedynym słyszalnym dźwiękiem dźwiękiem był  szelest liści na drzewach. Potem Tahna syknął  i ruszył w kierunku Szafira - Na prawdę, Laron - zbeształ go lekko - Co, ukrywamy się na dziedzińcu i liżemy rany?- nonszalancko wzruszył  ramionami - Muszę przyznać, że jestem rozczarowany, Elita, który z taką pasją sponsoruje sztukę tak jak ty, nie powinien załamać się tak szybko.- Przez chwilę zajął się inspekcją swoich eleganckich paznokci - No cóż, przypuszczam, że trzeba zapomnieć o sponsoringu teraz, kiedy Kyle Li pokazał ci drzwi. Naprawdę szkoda, artyści z Amoi liczą na każdą pomoc.

 

Opierając się chęci ciężkiego westchnienia, Laron popatrzył chłodno na Tahnę - Muszę cię poprawić sir Tahna. - powiedział chłodno i z przesadną uprzejmością - Sam podałem się do dymisji.

 

Tahna zmrużył oczy, jego postawa wcale nie zmieniła się  po tych słowach - Kyle twierdzi, że cię zwolnił.

 

Laron poczuł, że wargi zaciskają mu się w cienką linię - Kyle jest w błędzie.

 

Wbrew oczekiwaniom Szafira twarz Tahny rozbłysła oszałamiającym uśmiechem. Zrelaksowany przesunął się i stanął twarzą do niego opierając się wygodnie o oparcie ławki - Tak też myślałem - Blondie odrzucił swoje gęste włosy na plecy  - Kyle wydał mi się zbyt nieznośnie zadowolony z siebie, żeby mówić prawdę.

 

Laron zamrugał powiekami i przyjął ostrożny wyraz twarzy. Nie mógł nie przyznać, że niezwykła uprzejmość Tahny jest dość przyjemna, ale doświadczenie nauczyło go mieć się na baczności przy tym Blondie. Być może umknęła mu motywacja takiego zachowania. Trudno, w najbliższym czasie ustali co powoduje takie jego nieprzewidywalne

postępowanie. - Zakładam,- powiedział ostrożnie - że to wniosek wynikający z twoich własnych obserwacji?

 

Chichot Blondie słychać było na całym dziedzińcu - Jeśli mówisz o tym, że Kyle Li wbija ci cały komplet noży w plecy? To tak, rzeczywiście wyciągnąłem takie wnioski z moich prywatnych obserwacji.

 

Laron odwrócił się w jego kierunku i nabrał głęboko powietrza, żeby opanować ogarniający go gniew - Widzę - odpowiedział sztywno - że ty, sir Tahna zauważasz w tej sytuacji coś zabawnego.

 

Jeszcze bardziej zaskoczyło go to, że Tahna z cierpiętniczą miną wzniósł oczy do nieba - Och, na miłość boską, przestań się jeżyć  - odciął  się - Nie jestem twoim wrogiem.

 

Laron zmarszczył czoło.

 

To jeszcze bardziej rozbawiło Tahnę, który ponownie się roześmiał - Nie winię cię, że odnosisz się do mnie z rezerwą - piękne fioletowe oczy zwęziły się - ale teraz nie musisz tego robić.

 

- Mówisz, że mogę ci zaufać?- Laron odgadł sens jego słów - Właśnie tobie, ze wszystkich ludzi?

 

- O nie - Tahna machnął ręką - nie jesteś na tyle głupi, żeby mi zaufać...ale  tp ja ci ufam.

 

- Szczerze mówiąc, sir Tahna - Laron odpowiedział mu zmęczonym głosem - Ja naprawdę nie mam cierpliwości ani ochoty...

 

-To, że Kyle Li stracił do ciebie zaufanie z powodu  twojego przywiązania do partnera jest naganne -  stanowczo przerwał mu Tahna zmieniając ton na  śmiertelnie poważny - i to  zmusiło cię do rezygnacji.

 

- Ja ...- Laron zamrugał i zamilkł na chwilę. Ton jakim mówił Tahna to było coś z czym nigdy nie spotkał się u tego  człowieka. - Myślałem, że twoje stanowisko w tej sprawie będzie takie samo jak Kyle Li - skrzyżował ręce na piersiach - zwłaszcza biorąc pod uwagę, że Esra jednak był moim Zwierzątkiem.

 

- Hmm - Tahna spojrzał na niego przebiegle,  na policzku pojawił mu się mały dołeczek - To oczywiście prawda...i to z pewnością wyjaśnia dlaczego tak nagle użyłeś salaterki jako pocisku, wtedy  na kolacji dla sponsorów kilka lat temu.

 

Laron nieprzyjaźnie spojrzał na Blondie  i zaczerwienił się ze zlości - Ty wtedy celowo i niepotrzebnie krytykowałeś Esrę - powiedział - On wtedy był prawie dzieckiem, dopiero co wyszedł z Akademii, a haniebne...

 

- Och, to naprawdę wspaniałe! - Tahna wręcz zapiał ze złośliwej radości - On ci już wtedy wpadł w oko.

 

- Ostrzegam cię Tahna - Laron z premedytacją opuścił tytuł, a jego głos obniżył się niebezpiecznie.

 

- Och,  wcześniej czy później wszyscy mnie ostrzegają  - zupełnie obojętny na gniew Larona Blondie wzruszył ramionami. - I nic mi się jeszcze nie stało z tego powodu . - Westchnął, skrzywił się i potrząsnął głową - To co próbowałem ci powiedzieć Laron, zanim tak brutalnie mi przerwałeś, to to, że nigdy nie miałem zamiaru obrażać twojego szlachetnego Esry. Tak naprawdę chodziło mi o ciebie.

 

- Czy mogę zapytać, dlaczego takie coś w ogóle było konieczne? - Laron zmarszczył brwi.

 

Tahna poprawił włosy i spojrzał na Larona, który wyglądał na bardzo rozdrażnionego - Bo, - wyraz jego twarzy stanowił idealną mieszankę humoru i powagi - Amoi, Tangura, a zwłasza Eos nudzą mnie śmiertelnie. Niekończące się subtelności konwenasów Elit, przestrzeganie form wobec kolegów, na których widok ledwie tłumię obrzydzenie. Czy możesz mnie obwiniać za szukanie rozrywki w jakiekolwiek formie? - Odrzucił  dumnie  do tyłu głowę i westchnął z niechęcią - Jednak wszystko to na bok. Gdybym wtedy wiedział, że kochasz to stworzenie, oczywiście patrząc na to z perspektywy czasu, być może postąpiłbym inaczej.

 

Szafir potrząsnął głową - Myślisz, że ci uwierzę, że nie powiedziałbyś czegoś nieprzyjemnego?

 

Piękne fioletowe oczy błysnęly w blasku księżyca - O nie, - Tahna uśmiechnął się - Tego nie powiedziałem - w jego głosie brzmiało rozbawienie - jednak byłbym lepiej przygotowany, żeby zrobić unik przed latającymi potrawami.

 

Laron poczuł, że ramiona opadają mu ze zmęczenia, niewielki grymas pojawił się na jego nieskazitelnej twarzy. Normalnie szczycił się swoim zrównoważonym charakterem, dystansowaniem się od innych - z wyjątkiem Esry oczywiście, ale w zachowaniu Tahny było coś co doprowadzało go do krawędzi - Sir Tahna -powiedział cicho i z rezygnacją - Zdaję sobie sprawę, że prawdopodobnie robię głupio, ale proszę przestań się ze mnie wyśmiewać, po prostu powiedz mi to co musisz i z całym szacunkiem, idź swoją drogą.

 

Tahna ponownie spoważniał  i patrząc z sympatią zapytał - Kochasz go?

 

- Esrę? - Laron skrzywił się - Oczywiście.

 

- Dlaczego?

 

Szafir ponownie spojrzał poważnie na idealną twarz Blondie szukając chytrego błysku w jego ogromnych oczach, który wskazywałby, że znowu coś knuje.

 

I  nie zobaczył nic.

 

- Dlaczego go kocham? - zastanawiał się spokojnie,   przez chwilę patrząc na gwiazdy, twarz mu się wypogodziła - Z wielu powodów sir Tahna - westchnął smutno - Ale jeśli mogę być tak śmiały...zasugeruję, że nie mogę ci tego wytłumaczyć. Jeśli sam nie doświadczyłeś miłości, nie będziesz mnie w stanie zrozumieć.

 

- Och, czy ja wiem - Tahna stanął u jego boku i przez chwilę również wpatrywał się w niebo. - Chociaż muszę przyznać, że nigdy nie zrobiłbym z mojego wlasnego Zwierzęcia towarzysza ani kochanka.

 

Laron poczuł dziwny ból w sercu i zaśmiał się ponuro.

 

- Ale...- sir Tahna nabrał głęboko powietrza, jego głos stał się bardziej miękki i zadumany - Ja naprawdę nie muszę tego robić skoro jestem posuwany w najbardziej wyrafinowany sposób i z niepokojącą wręcz regularnością przez pewnego senatora i ministra handlu i spraw zagranicznych Federacji.

 

Na chwilę Laron zamarł zaskoczony, nie do końca pewny, że usłyszał poprawnie. Słowa Blondie zawisły w powietrzu. Odwrócił się i zdziwiony uniósł  ciemne brwi - Ty...? - spojrzał mu z bliska w twarz - Ty powiedziałeś to poważnie?

 

- Tak.

 

- Minister Neeson?

 

- Tak, jest moim kochankiem - Tahna przechylił głowę, popatrzył mu w oczy i uśmiechnął się - prawie od roku.

 

- To nie jest jeden z twoich dowcipów?

 

Tahna sprawiał wrażenie bardzo zadowolonego z siebie - Uwierz mi Laron, nie żartowałbym z tak intymnych spraw - spojrzał przez ramię w kierunku sali i jego oczy zalśniły niebezpiecznie - Twój były szef Kule Li, jego aksamitni klakierzy i otaczający go platerowani szakale byliby wniebowzięci gdyby się  o tym dowiedzieli.

 

- Cóż, muszę przyznać sir Tahna, że nasuwa mi się tylko jedno pytanie. Dlaczego ryzykujesz mówiąc mi o tym? - Laron potrząsnął głową nadal oszołomiony niespodziewaną informacją.

 

- Bo mam wrażenie, Laron, że ty i ja mamy więcej wspólnego niż wydawaloby się na pierwszy rzut oka - Tahna rozważał coś przez chwilę, a potem dokończył - Uważam, że razem możemy rozwiązać nasze problemy.

 

- Nie wiedziałem, że masz jakieś problemy, sir Tahna - Laron uśmiechnął się lekko - Poza oczywistymi.

 

- Och, nareszcie - Tahna z rozbawieniem w oczach  uśmiechnął się olśniewająco - doskonale obraźliwe słowa wypowiedziane uprzejmym tonem, to najlepsza tradycja Elit. Jest jeszcze dla ciebie nadzieja, Laron - mrugnął złośliwie i odwrócił się w kierunku wyjścia z dziedzińca.

 

- Sir Tahna? - do Larona z zaskoczeniem dotarło nagle,  że zdarzyło się coś czego do końca nie rozumiał.

 

Tahna zatrzymał się i spojrzał na niego przez ramię.

 

- Jestem pewien, że jest coś więcej niż mi powiedziałeś.

 

- Cóż  być może masz dużo racji.

 

- Być może...? - Laron skrzywił się i pokręcił głową - Przyznam, że  jestem nieco oszołomiony naszą rozmową. - Uniósł dłonie w nieokreślonym geście -  Jak dobrze wiesz sirTahna, jestem prostym człowiekiem. Mam do czynienia z faktami, lepiej rozumiem konkretny opis niż wskazówki i insynuacje. Tak więc, jeśli już o tym wiesz powiedz mi czy jest coś co chcesz dla mnie zrobić?

 

Tahna odwrócił się i stanął na wprost niego, przez chwilę przygryzał dolną wargę spoglądając na Szafira z tajemniczą miną - To trochę za wcześnie, Laron, - mruknął  - ale mogę ci zadać takie pytanie - uśmiechnął się uprzejmie - Czy jesteś na tyle  ambitny, żeby poprowadzić własny dział?

 

- Oczywiście - padła natychmiastowa odpowiedź.-  Ale jak mam zrealizować to marzenie? Teraz, kiedy Kyle Li robi wszystko, żeby każda praca była poza moim zasięgiem? Jaki dział mógłbym objąć?

 

Tahna beztrosko wzruszył ramionami - Mój w rzeczywistości.

 

Po raz drugi od początku rozmowy z Tahną Laron oniemiał. Wpatrując się w niego, potrząsnął głową i powoli skierował się ku ławce, o którą wcześniej opierał się Blondie i ostrożnie na niej usiadł. Przełknął ślinę i resztkami woli starał się opanować podniecenie i rozpaczliwą nadzieję .

 

Teraz nie było czasu na utratę kontroli. Wciąż pamiętał z kim ma do czynienia i chociaż Tahna wydawał się być szczery, to zawsze istniała możliwość, że usiłuje zabawić się jego kosztm.- Dobrze - powiedział drżącym z napięcia głosem - To atrakcyjna propozycja sir Tahna, ale jednak chciałbym  omówić to - spojrzał na Blondie - w bardziej odpowiednim miejscu i czasie. Być może usłyszałbym od ciebie więcej  na ten temat.

 

Jakby czytając w jego myślach Tahna z aprobatą skinął głową  - Mądrze, że pochodzisz do tej oferty ostrożnie, ja na twoim miejscu zrobiłbym tak samo .

 

Laron ukłonił się mu grzecznie - Mam nadzieję, że nie czujesz się obrażony.

 

Blondie  lekceważąco machnął ręką - Wręcz przeciwnie - uśmiechnął się i strząsnął ze swojego płaszcza mały listek  - Myśłę, że nie jesteś na tyle głupi, żeby mi natychmiast uwierzyć. Dobrze robisz, masz silny instynkt samozachowawczy, a tego będziesz potrzebował jeśli zdecydujesz się przyjąć moją propozycję.

 

Laron uśmiechnąl się i lekko uniósł brwi - Zakładając, że jest ona realna.

 

- Tak - Tahna roześmiał się cicho. - Zakładając, że jest realna - Mrugnął do niego, zrobił głęboki wdech i wyprostował się  - Ale gdybyś był tak dobry i zjawił się w moim biurze, w Muzeum Historii Midas, pojutrze o ósmej rano... to mam nadzieję, że będę mógł rozwiać wszystkie twoje wątpliwości.

 

Laron zawahał się przez chwilę.

 

Tahna westchnął zniecierpliwony i wzniósł oczy do nieba - Och, na litość boską- mruknął - Pomyśł , jeśli nawet to wszystko to ułuda to co masz do stracenia? Tylko podróż, prawda?

 

- Prawda.

 

- Więc?

 

Usta Larona wygięły się w uśmiechu - Będę.

 

- Bardzo dobrze - Tahna ukłonił się ponownie i odwrócił się, żeby odejść.

 

- Sir Tahna?

 

Tahna westchnął i odwrócił się zniecierpliwiony - Coś jeszcze Laron ?

 

- Dlaczego? - niezrażony i co dziwne nawet niezdenerwowany najeżoną postawą Tahny Laron wstał i podszedł do Blondie zatrzymując się tuż przed nim i patrząc wprost w jego piękne fioletowe oczy - Dlaczego to robisz? Dlaczego ze wszystkich ludzi to właśnie mnie zlożyłeś tą propozycję?

 

Tahna przez dłuższą chwilę milczał i Laron zaczął się zastanawiać czy w ogóle ma zamiar odpowiedzieć. Jednak w końcu Blondie  zmarszczył czoło i z niesmakiem pociągnął nosem - Z powodu hańby - odparł - i to uzasadnia moją empatię.

 

Laron zdziwiony zmarszczył czoło.

 

Blondie zauważył jego zdziwienie i skinął głową - Zostaniesz wyróżniony. Pomimo ostracyzmu, za coś  czemu nie byłeś winien. Przyznaję mam pewien osobisty motyw. Podoba mi się pokazanie naszemu wyniosłemu Kyle Li i jego kolesiom, gdzie jest ich miejsce przez spytne pokrzyżowanie ich planów.

 

Laron zaakceptował jego motywy - Nie będę się z tobą spierał w  tej kwestii - odpowiedział.

 

- To dobrze - Tahna ponownie spojrzał  z irytacją - Więc teraz ...to była twoja ostatnia śpiewka? Mogę już odejść?

 

- Ależ oczywiście, sir Tahna - Laron skinął głową - Przepraszam za zatrzymanie i życzę miłego wieczoru.

 

Z chytrym uśmiechem Tahna odwrócił się i  z wdzękiem pomaszerował w kierunku hotelu.

 

Laron odetchnął powoli i ponownie spojrzał na granatowe rozgwieżdżone niebo.

 

To było absolutnie niezwykłe. Jeszcze kilka minut temu, bał się o swoją przyszłość zastanawiając się czy jest w ogóle coś co może go uratować, a teraz...? Teraz jego przyszłość jaśniała blaskiem i obietnicą sukcesu.

 

Czy wierzył Tahnie?

 

Pokręcił  ze smutkiem głową, sam sobie musiał odpowiedzieć na to pytanie.

 

Tak. Wbrew zdrowemu rozsądkowi, wbrew wcześniejszym doświadczeniom, Laron wierzył w każde słowo, które tej nocy powiedział ten cholerny Blondie. Dlaczego, nie potrafił powiedzieć. Coś w zachowaniu Tahny, tonie jego głosu pozwalało  mu tak przypuszczać.

 

Ale jednego był pewien, będzie w Muzeum Historii Midas pojutrze.

 

Dokładnie o ósmej rano.

 

 

 

ROZDZIAŁ XVIII

 

 

 

O tak późnej godzinie  parking strzeżony dla pracowników przed fabryką na obrzeżach Midas był zupełnie pusty. Kardenowi Maxxowi po kilku szklaneczkach szkockiej wypitych we własnym biurze lekko szumiało w głowie, więc teraz bez pośpiechu i ociężale zmierzał w kierunku swojego samochodu.

 

Maxx był człowiekiem w średnim wieku, lekko siwiejącym, o byczych ramionach, zaczynał już tyć. Wynik dostatniego trybu życia - zbyt wiele jedzenia i luksusu, a za mało aktywności fizycznej. Oczywiście nadal był wystarczająco silny, żeby zepchnąć przeciwnika ze swojej drogi, chociaż przyczyniał się do tego raczej jego duży zasięg  ramion. Ale nie był już tak szybki jak kiedyś.

 

Był leniwym człowiekiem.

 

W fabryce zaczynała pracę nocna zmiana. Kiedy wygrzebywał z kieszeni kluczyki uśmiechnął się ironicznie i pokręcił głową. Nocna zmiana, podwójne wynagrodzenie i szczególne warunki.

 

Kurwa, co za palant...

 

Przeklęty Katze i jego popieprzone teorie. Jakby nigdy nic przyszedł do fabryki i kazał mu uwolnić wszystkie Zwierzęta, a to  znacznie zmniejszyło dodatkowe dochody. Brak darmowych pracowników to mniej obrywów. Karden był na tyle inteligentny, że większość prywatnych malwersacji w wygodny sposób księgował jako wydatki na utrzymanie Zwierząt. Tak więc jego nieoficjalne dochody znacznie się skurczyły.

 

Oczywiście nadal radził sobie dobrze , ale...

 

Cóz, to wszystko było szalone.

 

A na dokładkę, przez brak Zwierząt w fabryce stracił całą zabawę. Karden jak większość tego typu zbirów zazwyczaj na swój cel wybierał kogoś, kto nie był w stanie za bardzo mu się przeciwstawiać. Według niego to było śmieszne, żeby Zwierzęta traktować jak  ludzi...albo co gorsza tworzyć z nimi związki, żeby wystawiały swój tyłek komuś z Syndykatu.

 

Rozbawiony parsknął śmiechem i przy drugiej próbie otworzył drzwiczki samochodu.

 

- Karden Maxx? - dziwnie niski i szorstki głos rozległ się tuż za nim.

 

Zaskoczony, aż podskoczył. Odwrócił się i rozejrzał  po słabo oświetlonym parkingu - Czego chcesz stary? - jego przytępiony przez szkocką umysł starał się ocenić stojącego przed nim człowieka "wielki" to najlepsze słowo jakie mógł wymyślić. Skradający się w pierzonej ciemności. Skrzywił się z dezaprobatą - Posłuchaj, jeśli jesteś jednym z tych  pieprzonych dupków z policji to powiedz swojemu szefowi ...

 

- Nazywa się pan Karden Maxx, sir?

 

Karden wpatrywał się w kammieną twarz stojącego przed nim człowieka i nagle zaczął dostrzegać pewne szczegóły.

 

Wojskowa postawa.

 

Jednolity mundur ochrony Elit.

 

Oczy zabójcy... nie szalone, ani dzikie, ale profesjonalnie spokojne i bardzo zimne. Oczy, które mówiły więcej niż słowa. Gdyby ten człowiek chciał go zabić już by nie żył.

 

Instynkt i wrodzona ostrożność zadziałały jak kilka filiżanek kawy. Karden był człowiekiem, który dobrze wiedział jak ważne jest  dla człowieka w  jego położeniu, żeby nie przeciwstawiać się komuś kto służy Elitom. - Tak sir, to ja - ton jego głosu stał się nagle służalczy - W czym mogę być pomo- uch...

 

Pierwszy cios trafił go w splot społeczny wyrywając z gardła jęk. Drugi otrzymał prosto między oczy, zadzwoniło mu w uszach, a przed oczami zobaczył błyszczące gwiazdy. Oba uderzenia były skuteczne, wykonane z minimalnym nakładem energii, zadane profesjonalnie i natychmiast ścięły Maxxa z nóg.

 

Wylądował na ziemi obok swojego samochodu, złapal się za krwawiący nos i rozpaczliwie próbował się pohamować, żeby nie przeklinać napastnika. I wtedy stopa wylądowała mu na szyi wciskając głowę w żwir na tyle mocno, żeby stłumić jego opór. Karden może nie był najinteligentniejszym człowiekiem na świecie, ale miał bardzo silny instynkt samozachowawczy.

 

Czlowiek stojący nad nim chciał go pobić... to już do niego  dotarło.

 

Lęk przesączył się przez ostatnie opary alkoholu. Teraz trząsł się i ze strachu i z bólu. Zaniechał oporu i pochylił się myśląc rozpaczliwie jak wyjść z życiem z tego bałaganu.

 

Ktoś nasłał na niego tego faceta, żeby go zabił.

 

Katze? Szefowie, którzy zastąpili go na czarnym rynku? Karden w swoim czasie spotkał się z kilkoma z nich , ale nigdy nie miał nic przeciwko zapłaceniu kilku prawdziwych i  kilku wyimaginowanych długów.

 

Co miał teraz zrobić?

 

Gówno!

 

- Posłuchaj... -  wypluł krew, żeby móc mówić - Mam pieniądze, wiesz?Ktokolwiek ci zapłacił, człowieku, ja mogę..

 

- Nie masz pojęcia o co chodzi, prawda? - padło zadane cichym schrypniętym głosem pytanie. But naciskał na szyję coraz bardziej, nieubłagalnie hamując  możliwość mówienia, a nawet oddychania.

 

- A jednak ja tutaj jestem - kontynuował napastnik zadumanym głosem - Chcę cię skrzywdzić Kardenie Maxx. Dlaczego? Co zrobiłeś, żeby sobie na to zasłużyć?

 

Przyciśnięty do ziemi Karden jęknął rozpaczliwie i patrzył pytająco.

 

- Niemiłe uczucie, prawda? - zapytał napastnik  - Mógłbym torturować cię tak, żebyś poczuł się  jak w piekle, albo zadzwonić po kilku moich kumpli i "zabawić" się w gwałt ... Mógłbym cię nawet zabić. Kto by mnie powstrzymał? Jest ktoś kto mógłby cię bronić?

 

Przerażony Karden  dyszał, w oczach pojawiły mu się łzy.

 

- Hmm - nacisk na szyję zmniejszył się - Ale nie martw się Maxx. Tak naprawdę nie mam zamiaru zrobić ci żadnej z tych rzeczy. Chciałem ci tylko przekazać parę wiadomości, żebyśmy się lepiej poznali.

 

Nacisk buta zelżał  i zastraszony dyrektor fabryki wreszcie miał szansę odpowiedzieć - Proszę - zająknął się - Proszę.

 

- Proszę? - Człowiek stojący nad nim cofnąl się o krok i patrzył na niego jak na paskudnego śmiecia - Zastanawiam się, ile razy słyszałeś słowo"proszę". I ile razy tego posłuchałeś.

 

Nagle obcy ponownie się nad nim pochylił, te straszne zielone, lodowate oczy znajdowały się teraz kilka centymetrów od jego twarzy. Chwycił Kardena za włosy i pociągnął  tak, że usiadł i został zmuszony do patrzenia bezpośrednio na tą kamienną twarz, pełną obrzydzenia i kontrolowanej wścieklości. - Posłuchaj mnie Maxx - wysyczał napastnik - Jeden raz popełnisz wykroczenie ...przekroczysz dozwoloną prędkość. pluniesz na ulicy, a nawet spojrzysz w niewłaściwy sposób w niewłaściwym czasie, dasz mi jeden pretekst i naślę na ten zakład tylu rewidentów z urzędu skarbowego Syndykatu, że wyskrobią  to wszystko do gołego muru.

 

Karden poczuł jak jego wyłupiaste oczy wypełniają się paniką, kiedy dotarł do niego sens słów.

 

- Tak - oczy napastnika zabłysły niebezpiecznie - Wyobrażam sobie, że to cię martwi, szefowie czarnego rynku z zasady nie lubią ludzi, którzy ściągają uwagę na ich działalność. Nie lubią problemów, prezenty ...lub łapówki sprawiają, że kontakty z Syndykatem są miłe i spokojne.

 

Karden z trudem przełknął ślinę i podniósł ręce w błagalnym geście - Popatrz...- zachłysnął się z powodu obrzękniętego nosa i łez zatykających mu gardło - Nie postępuj pochopnie, ja mogę...

 

Spojrzenie stało się mordercze - Zamknij się - człowiek płynnie pociągnął go za włosy i postawił na nogi - Nie jestem tu po to, żeby z tobą dyskutować. Do jasnej  cholery, wszystko co mam ci do powiedzenia, co masz zrozumieć to to, że masz we mnie wroga.

 

Karden wpatrywał się w niego - Ale ja cię nawet nie znam!

 

- Wiem, że nie - zielone oczy zwęziły się wrogo - Ale skrzywdziłeś niewinnego człowieka, Maxx. To bardzo złe...a najgorsze jest to, że ty nawet nie zdajesz  sobie sprawy, że zrobileś coś złego. I tego  nie wybaczę ci nigdy.

 

Wielki człowiek pokręcił głową , odwrócił się i odszedł. Zniknął w mroku tak szybko jak się pojawił pozostawiając Maxxa Kardena stojącego na drżących nogach. Karden musiał przyznać, że kiedy trzęsącymi się rękami otworzył drzwiczki i usiadł za kierownicą nadal był przyćmiony po ataku, ale wiedzial tylko tyle... Każdy jego krok będzie obserwowany i będzie musiał oglądać się przez ramię przez bardzo długi czas.

 

 

 

                                        * * *

 

 

Siedząc ponownie na fotelu pasażera w samochodzie Mace  Enif wyjrzał przez okno w otaczający i...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin