Życie, drobiazgi i proste chwile [Ainzfern] (całość).rtf

(122 KB) Pobierz

 

ŻYCIE, DROBIAZGI I PROSTE CHWILE

 

AINZFERN

 

 

Ach, dobre rzeczy w życiu....

--------------------------------------

 

 

Chey Neeson - Lam, senator Federacji i minister  Handlu i Spraw Zagranicznych Federacji siedział zrelaksowany w fotelu za własnym biurkiem w swoim senackim gabinecie i konsultował listę nominacji uśmiechając się lekko - W porządku,  jutro przedstawię to w Senacie, na spotkanie z Jacksonem Wheste mam zarezerwowane następne dwie godziny,  a potem jestem wolny.

 

Prosta jak trzcina, szczupła, siwowłosa i jak zawsze doskonale ubrana Ellen spojrzała na szefa, skinęła głową, odłożyła pióro i zamknęła notatnik . - Przygotuję ci wszystko.

 

Chey zmrużył oczy i jeszcze raz spojrzał na szczegółowy plan spotkania - Widzę, że jest oznaczone jako prywatne  -  marszcząc brwi spojrzał na Ellen - Zastanawiam się dlaczego droga pani Tiers i minister gabinetu cieni chcą tajnego spotkania ze swoim politycznym przeciwnikiem ?

 

- Hmm - Ellen  wzruszyła lekko ramionami - Cóż, z technicznego punktu widzenia to twoja praca, żeby się dowiedzieć.

 

- Nadzorca niewolników.

 

- Ale gdybyś chciał posłuchać kobiety - ciągnęła  płynnie dalej jakby szef niczego nie powiedział - sugerowałabym, że planuje ponownie przedstawić ci propozycję akcyzowego importu ...

 

Chey prychnął niecierpliwie i potrząsnął głową - Gdzie się tego dowiedziałaś? Efektywne wykorzystanie nadwyżki budżetowej powoduje, że podatek  za każdym razem wzrasta.

 

- Prawdopodobnie tak - westchnęła Ellen - W każdym razie, popularna opinia przy kawie i bułeczkach,  głosi, że ma zamiar negocjować z tobą zablokowanie tego.

 

- A plotki w kuluarach są bardzo ważniejsze, prawda?

 

Ellen uśmiechnęła się rozbawiona - O, tak - parsknęła śmiechem - To niesamowite jak wiele informacji można zebrać od sekretarzy ministrów, kiedy spotykają się, żeby sobie współczuć  przy cafe latte.

 

- Mogę sobie wyobrazić - Chey zachichotał - ale założę się, że ty doprowadzasz ich do szaleństwa.

 

Ellen zmarszczyła brwi patrząc na niego kapryśnie  - To bliskie prawdy. Nienawidzą mnie, bo umiem trzymać zamknięte usta.

 

- Naprawdę? - Chey spojrzał na nią serdecznie i ponownie popatrzył na harmonogram spotkania - To zabawne ...  bo ja cenię cię dokładnie z tego samego powodu. - uniósł wzrok i zmarszczył brwi - Propozycja Jacksona powinna być znacznie uważniej zbadana i zaplanowana zanim podejmie ze mną ostateczną próbę negocjacji.

 

Ellen  podniosła notatnik i wstając wygładziła spódnicę - Wiem - powiedziała wprost - Jeśli zdarza mi się dostrzec jego tyłek za biurkiem to tylko wtedy kiedy pakuje się przed wyjściem do domu.

 

Chey wybuchnął śmiechem i uniósł ręce w geście aprobaty - Po prostu nie podoba mi się to, że marnuje mój czas Ellen.

 

- Acha - posłała mu pełne zrozumienia spojrzenie - No cóż, biorąc to pod uwagę ... możemy powiedzieć, że skończyliśmy na dzisiaj?

 

- Och, tak mi się wydaje - Chey wstal - Czuję, że nadszedł czas na odzyskanie równowagi między pracą, a życiem osobistym.  Pomimo wszystko nasi małżonkowie czekają na nas.

 

Czekając na odpowiedź Ellen Chey zmarszczył czoło i przechylił głowę - Obserwacje w toku, tak?

 

- Mmm - wzruszyła ramionami - Pomyślałam tylko ... że rok temu nie  powiedziałbyś czegoś takiego.

 

Chey wzruszył ramionami - Rok temu nie miałem męża.

 

- Nie, nie - Ellen machnęła ręką - Mialam na myśli komentarz praca- życie. Jeśli wysilisz swoją pamięć to przypomnisz sobie, że zawsze strałeś się wysyłać mnie do domu o rozsądniej godzinie, ale ty ...? Praktycznie mieszkałeś tutaj. - uśmiechnęła się delikatnie - Miło zobaczyć, że się zmniełeś Chey - dodała serdecznie - Myślę, że Tahna zmienił  cię  na lepsze na wiele różnych sposobów.

 

- Zrobił to - odpowiedział spokojnie Chey, już sama myśł o partnerze bardzo mu się spodobała - Życzę ci udanego wieczoru. Pozdrów ode mnie Pawła.

 

- Dziękuje - Ellen mrugnęłą do niego rozbawiona - A ty Tahnę. Powiedz mu, że  zapraszam go ponownie na obiad.

 

Chey uniósł dłonie w geście kapitulacji - Przed końcem miesiąca, przysięgam - chichocząc wesoło popatrzył na nią kiedy kiwnęła głową, a potem energicznym krokiem wyszła z biura. Zaczął pakować swoje rzeczy. Kiedy wyłączał komputer zatrzymał się na chwilę i zastanowił nad komentarzem Ellen na temat pozytywnych zmian jakie zaszły w jego życiu. Na przystojnej twarzy pojawił się uśmiech, kiedy niebieskie oczy spoczęły na zdjęciu stojącym na biurku.

 

Przedstawiało jego i Tahnę.  Laura zrobiła je znienacka w dniu ich ślubu podobnie jak i wiele innych. Chey nie był wtedy  świadomy, że matka pstryka zdjęcia przez wiekszość dnia. Co prawda miał co innego na głowie, ale jeśli by to zauwarzył prawdopodobnie prosiłby, żeby przestała  i dała mu się przygotować  przez sekundę lub dwie. Nie zrobił tego i miał ogromne szczęście. Teraz z perspektywy czasu był bardzo zadowolony i szczęśliwy, że miał to zdjęcie.

 

To było zwyczajne ujęcie, ale tym bardziej podobało się Cheyowi. Laura zaskoczyła  ich na werandzie z tyłu domu, wszystko oświetlone było złotymi promieniami zachodzącego słońca. Chey obejmował swojego świeżo poślubionego małżonka i opierał brodę na jego ramieniu, obaj spoglądali na coś poza obiektywem aparatu.  Lubił patrzeć na ch twarze. W tym momencie mina Blondie była taka pogodna i promienna, wyglądał tak spokojnie i pewnie .... jak czlowiek, który dokonał właściwego wyboru, który odnalazł swoje miejsce na świecie.

 

Dla Cheya to zdjęcie znaczyło tak wiele bo widział, że to on uczynił Tahnę szczęśliwym.

 

Zaśmiał się ironicznie sam z siebie, założył  kurtkę i wyszedł z biura. Dla tak pragmatycznej osoby jaką był do tej pory to było wręcz niesamowite. Mentalnie wzruszył ramionami i podszedł do windy, bardziej zadowolony niż chciałby się do tego przyznać. Jego asystentka miała rację w jednym bardzo istotnym punkcie, pomyślał wyciągając z kieszeni kluczyki od samochodu, Tahna rzeczywiście zmienił go na wiele sposobów.

 

 

Spotkania, przemyślenia i złe intencje.

-----------------------------------------------------

 

W przestronnym biurze Charlotte Whitmore po przeciwnych stronach biurka siedziały dwie osoby, to była już tradycja każdego tygodnia.

 

Nie istniał żaden harmonogram tych spotkań, odbywały się tak jak w większości przypadków - dwoje kolegów spotykało się, żeby porozmawiać. Najczęściej towarzyszyła im butelka dobrego, bałego wina, dwa kieliszki, pretekst do wymiany plotek i jedncześnie dyskusja na temat "należy zakończyć te spotkania".

 

Co dziwne, w tym tygodniu, rzeczywiście rozmawiali na temat związany z wydziałem ... a dokładniej z działem Tahny Lam -Neesona. Wysoka, koścista kobieta nazywana Charlie przez wszystkich oprócz własnej matki, opowiadała Tahnie o ostatnim posiedzeniu zarządu uczelni, które wywołało duże zainteresowanie jej amoiańskiego kolegi.

 

- ...i tak podstawowy wniosek, który z tego wynika mój kłopotliwy amigo to to, że wygrasz - Charlie posłała złośliwe spojrzenie uśmiechającemu się Blondie i uniosła w toaście kieliszek z Chardonnay.

 

Tahna odwzajemnił jej gest i skinął głową - Oczywiście.

 

- Mmm - Charlie przez chwilę obracała  kieliszek w ręce i patrzyła wprost na " swojego tylko z nazwy" pracownika. - Jesteś winny zamachu Tahna,wiesz o tym?

 

- Och?

 

- O tak. Nie, żeby mnie to osobiście denerwowało - uśmiechnęła się i powoli wypiła łyk. - Na moim wydziale,od mometu  kiedy przybyłeś stałeś się czystą żyłą złota, ale gdybym myślała o całej reszcie uczelni byłabym zła na siebie, że nie zdawałam sobie sprawy jak wiele uprawnień dałam ci nie czytając tego co umieściłeś drobnym drukiem w swojej umowie.

 

Mina Tahny w tym momencie to było czyste zło, uśmiechnąl się bezwstydnie - Czy to moja wina, że twoi koledzy nie przeczytaliby dokładnie nawet umowy, od której zależałoby ich życie?

 

Charlie zarechotała  rozbawiona sprytem Tahny - To było tak zręcznie i poetycko napisane, że nawet nie połapali się co podpisują. To znaczy myśleli, że wszystko uzgodnili. Niewiarygodne. - potrzasnęła głową  - ale faktem jest,  że byli tak cholernie zaślepieni przez ciebie i twoje pomysły, że podpisali w zasadzie  carte blanche dla ciebie. Reggie Marks był tak wściekły na siebie, że prawie się posikał.

 

  Zadowolony z siebie Tahna przyjął to całkiem obojętnie - Dobrze mu tak, to on jest kwestorem i płacą mu za podejmowanie takich decyzji.

 

- Nie lubisz go za bardzo, prawda? - mina Charlie mówiła wszystko.

 

Tahna wyniosłym ruchem głowy odrzucił włosy, jego wspaniale oczy zwęziły się, a wargi wygięły się pogardliwie - Charlie, ten człowiek to mały, mdły robak, wie, że nie posiada żadnych rzeczywistych wpływów w radzie, więc zamiast zajmować się tym co do niego należy poświęca swoje żałosne życie, żeby uczynić świat jeszcze gorszym i sprawiać mnóstwo małych kłopotów -zmarszczył z obrzydzeniem swój doskonały nos  - Gdyby nie był już tak żałosny byłbym skłonny posunąć się o krok dalej i uwolnić nas wszystkich od jego cierpienia.

 

- Proste ale prawdopodobnie niewykonalne, Tahna.

 

- Jak śmiał zwołać posiedzenie zarządu w jedynym celu, cytuję,  " żeby kierować mną"? - na policzkach  Tahny pojawił się rumieniec, a jego ogromne oczy zamigotały z oburzenia. -  Jak śmiał sugerować, że trzeba ocenić poziom mojego profesjonalizmu i to  do tego stopnia, że uznał takie coś za  konieczne! Jak śmiał sugerować, nawet nie wykazując się minimum uprzejmości, żeby ze mną porozmawiać, żeby uchylić mój  kontrakt i zastąpić go nowym!?

 

- Cóż - Charlie całkowicie niewzruszona wzburzeniem Tahny spokojnie wypiła do końca swoje wino - Kiedy powiedziałam im, że jesteśmy przygotowani na rozwiązanie tego problemu, to sporo osób wydawało się zaskoczonych.

 

- I tak być powinno - Tahna pokręcił nsem - Co za wstyd.

 

- Rozumiem, że on i jego kalkulator powinni się teraz ukrywać - Charlie roześmiała się z zachwytem.

 

- Jeśli wie co jest dla niego dobre, to zatrzyma się na tym - Tahna odstawił pusty kieliszek na biurko jakby chciał podkreślić swoje słowa.

 

- Jeszcze po jednym? - Charlie uniosła brwi patrząc na butelkę.

 

- Nie - Tahna machnął dłonią - Chey zaraz przyjedzie mnie odebrać. Mamy dziś wieczorem iśc na obiad a potem do jakiegoś dekadenckiego teatru .

 

- Nocleg na mieście jak przypuszczam?

 

- Oczywiście - Tahna uśmiechnął się - co najmniej apratament w Diamentowej Wieży .

 

- Boże człowieku, psujesz się.

 

- Tak uważasz?

 

Charlie wyniośle zignorowała  jego uwagę i spojrzała na wszechobecne książki i notatki - Cóż,  jeśli twój przystojny małżonek ma się wkrótce pojawić i zabrać cię z dala od tego, czy masz jeszcze jakiś problem, który chcesz ze mną przedyskutować?

 

- Coś innego niż planowanie spisku, żebyśmy mogli rządzić wszechświatem?- Tahna wzruszył ramionami i zmarszczył nos, kiedy wstawał z wdziękiem - Nie, Charlie. Zatrzymałem dążenie Reggie Marksa do władzy absolutnej i teraz znowu w moim królestwie zapanował porządek.

 

- To niezły sposób zarabiania na życie, prawda? - Charlie również wstała, żeby odprowadzić go do drzwi.- Chey będzie czekał na ciebie w gabinecie?

 

- Tak. Chociż znając jego zamiłowanie do punktualności sądzę, że już tam jest - kiedy kierował się do wyjścia jego wzrok spoczął  na artefakcie zamkniętym w gablotce obok nich - Wiesz, że pewnego dnia będziemy musieli porozmawiać o tym, że mi to dasz - wycelował palec w gablotkę.

 

Charlie prychnęła - Prędzej piekło zamarznie, mój drogi Tahna.

 

Mina Blondie wskazywała na to, że jest wstrząśnięty - Charlie, to jest odręcznie napisana, zilustrowana i to w bardzo dobrym stanie księga rodziny królewskiej Ephedriani ...

 

- Wiem. I nadal nie możesz tego mieć.

 

- Zachowujesz sie bardzo dziecinnie jeśli chodzi o twoje artefakty, wiesz o tym? - odciął się Tahna i spojrzał na nią z wyższością - Wiem, że to zabrzmi arogancko, ale to ja jestem czlowiekiem, który napisał pracę na temat matriarchatu w rodach rządzących.

 

- Och wiem .... wręcz przełomową pracę - Charlie uśmiechnęła się do niego słodko - ale wciąż...

 

- Nie możesz jej mieć - zakończył za nią ponuro Tahna - Tak, zrozumiałem.

 

- Wiesz co? - Charlie skrzyżował chude ręce na klatce piersiowej - Ty dasz mi kilka dni sam na sam z klejnotami koronnymi cesarzowej Thian, a ja obiecuję, że się nad tym zastanowię.

 

Piękne oczy Tahny zwęziły się niebezpiecznie - Berło jest zbyt delikatne, żeby je wyjąć z próżniowego pojemika.

 

Charlie zrobiła  złą minę - Więc ta księga jest tylko moja.

 

- Bzdura! A wspólna praca?

 

- To może okazać się realne...Jeśli mnie pierwszej pozwolisz zbadać berło.

 

- No widzisz? - Tahna podniósł do góry dłonie - dziecinada.

 

Popatrzyli na siebie.

 

- Impas? - zapytała po chwili Charlie.

 

Tahan popatrzył na nią z irytacją - Znowu - spojrzał na otwartą księgę w gablocie - Wiesz...- powiedział prawie zdawkowym głosem - Nie jestem tego pewien, ale zauważ, że otworzyłaś ją na portrecie cesarzowej, to coś znaczy, prawda?

 

Charlie wzruszyła ramionami - Patrzenie na silne kobiety bywa czasem inspirujace.

 

- Cóż, nie dziwię się.  Ja też - podszedł bliżej i spojrzał uważnie - Niesamowite - powiedział prawie bezmyślnie - Naprawdę.

 

- Co?

 

Tahna zamrugał i potrząsnął głową uśmiechając się  radośnie do swojej szefowej - Nic - zblazowanym gestem uniósł ramię - Po prostu cesarzowa Tatiata i jej potomkowie ... przypominają mi kogoś, to wszystko.

 

- Mmm - Charlie w zamyśleniu skinęła głową - Pozwól mi pospekulować ... ten "ktoś" to twój znajomy?

 

- Tak - Tahna przewrócił oczami i przesunął dłonią po swoich gęstych włosach.

 

- Cóż - Charlie spojrzała na zegarek - Nienawidzę przerywać naszych rozmów, ale jeśli nie chcesz, żeby Chey pomyślał, że o nim zapomniałeś, raczej rusz swój śliczny tyłek.

 

Tahna pokiwał głową - Szczerze mówiąc- z pogardą zmarszczył nos - Czy nie możesz być mniej dosłowna, Charlie?

 

- Oczywiście. Wiesz, że mogę. Byłeś z mną na wykpaliskach.

 

Tahna zachichotał i porzucając wszelkie pozory  obrazy spojrzał niemal czule na kościstą kobietę - Rzeczywiście.Możesz - pochylił głowę w grzecznym ukłonie - Miłego wieczoru Charlie i do zobaczenia w przyszłym tygodniu.

 

- Dziękuję - mrugnęła do niego ponownie - Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć jak odważny Reggie wychodzi z dziury pod koniec tygodnia.

 

Na twarzy Tahny pojawił się uśmieszek zadowolenia. Roześmiał się ponownie kiedy szedł do swojego biura, gdzie bez wątpienia czekał na niego małżonek,  dobry nastrój powrócił mu ponownie.

 

Charlie miała rację pomyślał, kiedy szybkimi krokami przemierzał korytarze.

 

To naprawdę nie był zły sposób zarabiania na życie.

 

 

Ustami dziecka

-----------------------

 

 

W domu Cheya w Elldaren Tahna miał całkiem ładny gabinet. Znajdowły się tu meble przywiezione z jego mieszkania w Wieży Eos, antyczne biurko, kilka zabytkowych mebli i parę jego ulubionych antyków, które wpadły mu w oko kilka lat temu i które kupił za sprytnie wytargowaną cenę. Zza drzwi dobiegała cicha muzyka, wybrana przez Cheya, quattro stagoni koncert jakiegoś starożytnego kompozytora, którego Tahna nigdy nie słyszał, ale podobał mu się ten wybór. Tego wieczora jego małżonek miał dyżur w kuchni i tworzył jakies kulinarne arcydzieło.

 

Waściwie ... nie był w tym taki zły.

 

Tahna był szczęsliwy, pracował nad czymś niezwiązanym z nauczaniem, starannie i szczegółowo przeglądał tekst i ilustracje do swojej kolejnej publikacji, w tym wypadku szczegółowej rozprawy dotyczącej matriarchalnej biżuterii  wykopalisk Nowej Voncentii i swojej teorii na temat ich znaczenia dla kultury starożytnej dawno wymarłej cywilizacji.

 

Obok niego ze złotymi lokami błyszczącymi w świetle lampy, na grubej encyklopedii i dwóch złożonych poduszkach siedziała goszcząca u nich w tym tygodniu siostrzennica Cheya Mima Wellbourne i tworzyła kredkami własne arcydzieło  na stosie kartek pochodzących z zapasów Tahny.

 

Przerwała na chwilę i przesunęla papier po pulpicie patrząc wyczekująco na Blondie.

 

Tahna przerwał pracę starannie odłożył ołówek i opuścił wzrok na kartkę podsuniętą przez Mimę.

 

Minęła chwila.

 

- Właściwie - Blondie uśmiechnął i przysunął palcem rysunek bliżej do siebie, żeby popatrzeć na niego w świetle swojej lampy - Podoba mi się kolor, którego użyłaś.

 

Mima przez chwilę patrzyła na niego  z namaszczeniam, a potem jakby dochodząc do takiego samego wniosku, uśmiechnęła się, na policzkach pojawiły się jej dołeczki - Dzięki, wujku Tahna.

 

Tahna skinął głową i uśmiechnął się słysząc poprawną artykulację swojego imienia. Mój Boże, kosztowało go trochę wysiłku, żeby to osiągnąć.

 

- Czy to jest twój wujek Chey i ja? - zapytał wskazując palcem

 

Mima skinęła głową

 

- A gdzie znajdujemy się, na tym rysunku, jeśli mogę zapytać?

 

- Babcia i dziadek domu.

 

- W ogrodzie?

 

Mima ponownie uśmiechnęła się - Tak.

 

-Mmm - Tahna jeszcze raz ocenił rysunek z prawie dziwnie śmiesznym uczuciem zadowolenia.

 

Z wyjatkiem...

 

- No tak, ale jeśli będziesz rysowała następny zrób jedną malusienką poprawkę - podsunął jej kartkę.

 

Wielkie niebieskie oczy wpatrywały się w niego. Na różowej buzi malował się wyraz dociekliwości.

 

Tahna eleganckim ruchem wskazał na rysunek - Narysowałeś mnie i twojego wujka tej samej wysokości.Zapamiętaj sobie na następny raz, że jestem od niego wyższy.

 

Mima przechyliła głowę i zaczęła się zastanawiać - Nie, nie ujku Tahna-odpowiedział.

 

Tahna zamarł i skrzywił się - Um...Myślę, że jestem - poprawił ją nieco opryskliwym tonem.

 

- Uch-uch.

 

- Tak, jestem.

 

- Uch-uch.

 

- Jestem! - Tahna popatrzył na nią ze złością. Napotkał nieruchome spojrzenie, westchnął i skrzywił się z obrzydzeniem - W porządku. Dobrze -rzucił zjadliwie - Nie możesz mi uwierzyć, bo masz pięć lat, ale mogę ci to na miłość boską udowodnić, prawda?

 

Skinęła głową .

 

- Dobrze - Tahna zmarszczył nos odwrócił się w kierunku drzwi i uniósł brodę - Chey?- zawołał.

 

Chwilę później pojawił się jego małżonek, z podwiniętymi rękawami i ścierką przerzuconą przez ramię stanął w otwartych drzwiach uśmiechając się do niego - Tak, skomplikowane światło mojego życia?- mrugnął do Mimy i ponownie zwrócił się do Tahny.

 

- Jedno pytanie - powiedział zirytowany Tahna - Jestem od ciebie wyższy, prawda?

 

Chey wzruszył ramionami - Nie, kochanie. Jesteśmy tego samego wzrostu - odparł i wrócił do kuchni.

 

- Co? - Tahna gapił się na puste miejsce, gdzie przed chwilą stał jego małżonek. Zamknął usta i odwrócił się w stronę Mimy patrząc na nią z absolutną zniewaga w swoich fioletowych oczach - To zupelny skandal - oświadzcył kategorycznie, uderzył dłońmi w biurko, wstał z wdziękiem, z gniewnie i dumnie uniesioną głową ruszył w kierunku drzwi.

 

- Gdzie idziesz ujku Tahna?

 

Spojrzał na nia przez ramię wzrokiem mówiącym wszystko - Po centymetr krawiecki, sprowokowałaś mnie - odpowiedział śmiertelnie poważnym tonem i z chmurnym spojrzeniem wyszedł z pokoju.

 

Mima wydała zaskakujący dźwięk, który mówił wszystko wzruszyła ramionami,  pochyliła się nad następną  kartką i zaczęła tworzyć następne arcydzieło. Przez chwilę pracowała w milczeniu, jedynym słyszalnym dźwiękiem była tylko cicha muzyka, a potem....

 

- To niemozliwe! Ten nędzny przedmiot daje zły pomiar!

 

Głęboki śmiech stanowił odpowiedź na krzyk oburzenia Blondie - Tahna, kochanie... to jest centymetr krawiecki.On nie może dawać błędnych wskazań.

 

Zapadła cisza, Elita wrócil do pokoju, usiadł za biurkiem i odłożył starannie zwinętą taśmę.

 

Wziął ołówek.

 

Odłożył go.

 

Spojrzał na Mimę i chrząknął znacząco.

 

Mima spojrzała na niego marszcząc czoło - Tak, ujku Tahna?

 

Blondie zacisnął zęby - Nigdy więcej nie będziemy o tym rozmawiać, dziecko. Jasne?

 

- Tak, ujku Tahna.

 

-Hmm - Tahna wrócił do swojej pracy, a Mima do swojej.

 

Minęło parę minut.

 

- Co teraz rysujesz - zapytał mimochodem Tahna.

 

- Ciebie i Nanę , ujku Tahna - Mima spojrzała na niego z ukosa, jej niebieskie oczy patrzyły dojrzalej niż u stworzenia w tak młodym wieku.

 

Tahna zrelaksował się - Myślę, że to o wilele lepszy wybór - wymruczał - Ona jest znacznie niższa ode mnie.

 

Mima pohamowała westchnienie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin