Nałóg kochania - Eugenia Herzyk.docx

(65 KB) Pobierz

Rozdział 1
Nałóg kochania

Choć brzmi to na pozór niedorzecznie, miłość może być nałogiem.
Gdy tak jest, pojawiają się typowe objawy uzależnienia,
jak przy alkoholizmie czy narkomanii.

Anna poznała Piotra dwa lata temu. Już na pierwszym spotkaniu miała wrażenie, że zostali dla siebie stworzeni. Cudowny seks jeszcze to spotęgował. Piotr powiedział Annie, że ma żonę i dzieci, ale jego małżeństwo okazało się porażką i zamierza się rozwieść. Wkrótce zaproponował jej, żeby zamieszkała w wynajmowanej przez niego kawalerce. Odwiedzał ją tam często, ale nigdy nie nocował. Sama zdecydowała się na ciążę. Gdy się o tym dowiedział, wpadł w szał i kazał jej usunąć. Przerażona jego agresją uciekła do mamy (ojciec był alkoholikiem, wyprowadził się do innej kobiety). Ale myślała tylko o nim, o szczęśliwych chwilach, kiedy byli razem, snuła fantazje na temat ich przyszłego życia.

Gdy po kilku miesiącach odezwał się, odczuła wielką radość. Znów zaczęła się z nim spotykać. Czasem bardzo się kłócili, raz nawet ją uderzył. Ale wybaczyła mu, zwaliła na karb jego temperamentu i stresu, jaki przeżywa w związku z planowanym rozwodem. Potem Piotr wyjechał służbowo do innego kraju. Teraz kontaktuje się z nią rzadko, ostatnio w ogóle przestał dzwonić. Anna tłumaczy to tym, że jest zapracowany, a zresztą rozmowy dużo kosztują. Z niecierpliwością czeka na jego powrót. Jakiś czas temu straciła pracę, na razie jest na utrzymaniu mamy. Wierzy, że po przyjeździe Piotr na pewno zaopiekuje się nią i ich dzieckiem, które niedawno się urodziło. Bardzo się złości, gdy ktoś jej mówi, by o nim zapomniała i spojrzała prawdzie w oczy. – Jakiej prawdzie? Wy nic nie wiecie o prawdziwej miłości – odpowiada.

Miłość obsesyjna

Choć nałóg miłości występuje także u mężczyzn, zdecydowanie częściej wpadają w niego kobiety – wynika to zarówno z odmienności psychiki obu płci, jak i uwarunkowań kulturowych. Przypadek Anny ilustruje jeden z rodzajów uzależnienia od miłości – miłość obsesyjną.

Ktoś, kto wpadł w miłosną obsesję, nie potrafi zerwać związku i odejść od partnera, nawet gdy ten wyraźnie ucieka przed zaangażowaniem się w budowanie relacji, jest fizycznie lub emocjonalnie niedostępny, niestabilny uczuciowo, jest totalnym egocentrykiem, notorycznie zdradza czy stosuje przemoc. Z miłosną obsesją mamy do czynienia również wtedy, gdy partner podjął decyzję o rozstaniu, a druga strona związku nie potrafi się z tym pogodzić. Błaga o powrót, usiłuje znów nawiązać kontakt, szantażuje i grozi, czasem nawet mści się. Miłosna obsesja powoduje utratę kontaktu z rzeczywistością. Niemożliwa staje się racjonalna ocena faktów. Sens życia widzi się w związku z ukochaną osobą. Natarczywe myśli o obiekcie swojej obsesji utrudniają skoncentrowanie się na własnych sprawach – rozwoju osobistym, karierze, potrzebach. Tych, którzy na trzeźwo negatywnie oceniają związek, uważa się za wrogów.

Czasem, gdy związek jeszcze trwa, obsesja prowadzi do działań, których uzależniony sam się potem wstydzi – sprawdzania telefonu partnera, przeszukiwania kieszeni garderoby, szpiegowania. Ich przyczyną jest brak zaufania i niepewność, która zawsze w takich związkach dominuje i podsyca miłosną obsesję.

Miłość symbiotyczna

Wyobraźmy sobie, że marzenie Anny się spełniło. Piotr wrócił, postanowił rozwieść się z żoną i zamieszkać z Anną. Jaki będzie ich związek? Najprawdopodobniej Anna stanie się kobietą, która „kocha za bardzo”, jej nałóg miłości przybierze formę miłości symbiotycznej. Z lęku przed odrzuceniem uczyni wszystko, żeby silnie ze sobą Piotra związać, a jednocześnie całkowicie się od Piotra uzależni.

Wzorcami zachowań w miłości symbiotycznej jest nieustanna troska o partnera, wybawianie z opresji, ciągła kontrola nad jego życiem, ale także pełna akceptacja cierpień, jakie zadaje partner. Kobieta, która „kocha za bardzo”, zrobi wszystko dla ukochanego, poświęci mu całe swoje życie, byle tylko jej nie opuścił lub wreszcie zaczął odwzajemniać jej uczucia. Typowym objawem jest walka o to, by partner się zmienił. Jeśli jest uzależniony – od alkoholu, narkotyków czy seksu, kobieta wkłada całą swoją energię w uwolnienie partnera ze szponów nałogu – dochodzi wtedy do tzw. współuzależnienia. Gdy szuka pomocy w poradni psychoterapeutycznej, pierwszym zadawanym przez nią pytaniem jest – co mam zrobić, żeby on przestał pić, brać narkotyki, notorycznie zdradzać? I bardzo trudno jest zrozumieć, że tak naprawdę jest bezsilna, bo jej mąż sam musi podjąć decyzję o leczeniu.

We współuzależnieniu uwidacznia się kolejny symptom nałogu miłości symbiotycznej – potrzeba bycia potrzebną. Przyczyną bowiem, dla której kobiety dotknięte tym rodzajem nałogu miłości wiążą się z partnerami słabymi, niedojrzałymi, mającymi problemy ze sobą, jest – nieuświadomiona często – chęć niesienia pomocy. Dążąc do maksymalnie silnego związania ze sobą partnera, kobieta uzależnia go od siebie, robi wszystko, żeby bez niej nie potrafił sobie dać rady w życiu.

Miłość ambiwalentna

Załóżmy inny scenariusz. Anna po roku czekania na Piotra, wobec braku jakiegokolwiek kontaktu z jego strony, traci nadzieję na jego powrót. Postanawia ułożyć sobie życie, znajduje pracę i desperacko zaczyna poszukiwać nowego partnera. Tworzy swój profil w serwisie randkowym, zamieszcza zdjęcie i oczekuje na propozycje. Jest ich dużo, Anna jest bowiem atrakcyjną młodą kobietą. W opisie na razie o dziecku nie wspomina, bo nie chce zniechęcać swoich przyszłych adoratorów. Odpisuje na listy, prowadzi równocześnie korespondencję z kilkunastoma mężczyznami. Jej samoocena bardzo wzrasta, w listach pojawiają się komplementy pod jej adresem. Umawia się na spotkanie z najlepszym, jej zdaniem, kandydatem. Jest nim oczarowana – przystojny, dobrze ubrany, miły. Szybko ląduje z nim w łóżku. Nauczona jednak przykrym doświadczeniem z Piotrem, nie chce od razu angażować się emocjonalnie w ten związek. Ma przecież tyle innych propozycji… Jej uzależnienie od miłości przybrało teraz formę miłości ambiwalentnej.

Ambiwalencja w psychologii to przeżywanie przeciwnych stanów uczuciowych, na przykład wstrętu i pociągu, nienawiści i miłości w stosunku do tych samych osób. Zranienie, jakiego doznała Anna, wyzwoliło w niej lęk przed bliskością. Choć w dalszym ciągu przeraźliwie tęskni za miłością, jednocześnie panicznie boi się intymności. Kobieta uzależniona od miłości ambiwalentnej nie obawia się rozstania – ona bez przerwy rozstaje się z kolejnymi partnerami. Jej problemem jest nieumiejętność stworzenia stałego związku. Ta forma nałogu miłości występuje w kilku odmianach, jedną z nich jest uzależnienie od romansów. Na pozór wyzwolona, szczęśliwa kobieta, mająca powodzenie u mężczyzn i zmieniająca ich jak rękawiczki, tak naprawdę ucieka przed swoim bólem, przed sobą.  

Skąd ten nałóg?

Nałogi biorą się z nieumiejętności kontrolowania swoich emocji – ich regulatorem staje się czynnik uzależniający. Nałogowiec miłości nie potrafi poradzić sobie z lękiem przed samotnością. W samotności bowiem odzywają się wszystkie wewnętrzne bóle, u podłoża których leży niska samoocena. Kobieta – nałogowiec miłości – czuje swoją wartość, swoją kobiecość tylko poprzez związek z mężczyzną. Przyczyny zawsze tkwią w dzieciństwie, w deficytach dojrzałej miłości i pełnej akceptacji ze strony rodziców. Niedostatek opieki lub nadopiekuńczość, zbytnia kontrola lub dawanie za dużej swobody, przemoc psychiczna i fizyczna lub brak kontaktu emocjonalnego, nadużycia seksualne lub restrykcyjne podejście do seksualności –  to wszystko powoduje, że dziecko wchodzi w dorosłe życie z niedojrzałą, niepełną osobowością. Traumy z dzieciństwa pogłębiają się w dorosłym życiu, jest to tzw. efekt kuli śnieżnej. Każdy nieudany, toksyczny związek powoduje tylko wzrost uzależnienia od miłości. Pogłębia jej głód i zwiększa lęk przed samotnością. Osłabia poczucie własnej wartości.

Tkwienie w toksycznym związku czy nieustanna zmiana partnerów daje tę korzyść, że kobieta nie musi zajmować się sobą. Jej życie to sinusoida – góry i doły, euforie zakochania, radości i spełnienia, poczucie mocy i bycia w „siódmym niebie” oraz wyniszczające cierpienia z powodu upokorzeń, rozstań, poczucia bycia „nikim”. Dopóki jednak tkwi w nałogu, nawet te cierpienia wydają się bardziej strawne niż konieczność konfrontacji ze swoją wewnętrzną pustką i brakiem sensu życia. Lepiej już je znosić „w imię miłości”, budować sobie pomnik ze swojego cierpienia, niż przyznać się przed sobą, że tak naprawdę jest się zagubioną, płaczliwą, małą dziewczynką, która nie zaznała dojrzałej rodzicielskiej miłości i teraz desperacko szuka zaspokojenia tego deficytu u mężczyzn.

Bardzo często kobiety uzależnione od miłości na zewnątrz odbierane są jako niezwykle silne, zaradne, dające sobie radę w życiu. Tak jest jednak pod jednym warunkiem – że są związane z jakimś mężczyzną. Ich siła jest tak naprawdę maską, iluzją, bo gdy zostają same, to okazuje się, że – tracąc sens swojej siły, której prawdziwe imię brzmi: „ucieczka przed samotnością” – nie potrafią sobie w życiu poradzić.

Konsekwencje nałogu

O uzależnieniu od alkoholu, czy narkotyków mówi się wiele i każdy ma świadomość istnienia, a także zgubnych konsekwencji tych nałogów. O tym, że można uzależnić się od miłości mówi się od niedawna, tak jak o innych uzależnieniach czynnościowych – od seksu, Internetu, gier komputerowych, hazardu, jedzenia. Tak naprawdę uzależnić się można od wszystkiego.

U każdego nałogowca bardzo silnie działa mechanizm zaprzeczania. W chwilach słabości, depresji i cierpienia przyznaje się on do swojego uzależnienia, gdy czuje się silniejszy, mówi – mnie to nie dotyczy. Zaprzeczenie najczęściej znika dopiero wtedy, gdy ujawniają się szkodliwe konsekwencje nałogu, kiedy pomimo coraz większych strat powtarza się swoje nałogowe zachowania. Kiedy świadomość braku kontroli nad własnym życiem wymusza przyznanie się do bezsilności wobec uzależnienia.

Jakie są szkodliwe konsekwencje nałogu miłości? Dotkliwe straty uzależniony odczuwa w trzech dziedzinach – emocjonalnej, fizycznej i materialnej. Przyjrzyjmy się im na przykładzie Anny. Najważniejszą dla niej stratą emocjonalną, i to niezależnie od zrealizowanego scenariusza, jest nieumiejętność stworzenia stabilnego, dojrzałego związku. Takiego, który daje jej poczucie bezpieczeństwa, stymuluje do osobistego rozwoju, w którym jest szanowana i kochana prawdziwą miłością, w której seks jest jej wyrazem. Koncentracja na miłosnych „hajach” prowadzi Annę do utraty innych zainteresowań, zdolności do komunikacji z samą sobą, zubożenia uczuć. Mówi się, że każde uzależnienie „wyżera duszę”. Straty fizyczne – to utrata zdrowia spowodowana ciągłym życiem „na krawędzi”, stresami, życiem w niezgodzie z sobą. Tak wiele się ostatnio mówi o psychicznych uwarunkowaniach wielu chorób – nadciśnienia, uporczywych migren, problemów z trawieniem, nowotworów, nerwic, depresji. Straty materialne uwidaczniają się poprzez brak dbałości o własne finanse, ale także coraz  gorsze wyniki w pracy, niewykorzystywanie swojego potencjału, czy nieumiejętność uzyskania samodzielności finansowej.

Nałogowiec szuka pomocy i podejmuje leczenie, gdy cierpienie związane z odstawieniem czynnika uzależniającego wydaje się być mniejsze niż ból wywołany kontynuacją nałogu. Bardzo wiele kobiet tkwi w uzależnieniu od miłości przez całe życie. Na jednym biegunie są wiecznie romansujące, seksowne singielki. Na drugim stłamszone przez mężów żony, które wciąż przyrządzają zbyt słoną zupę. Wszystkie tak naprawdę bezustannie marzą o wielkiej miłości, nie zdając sobie sprawy, że aby ją znaleźć, muszą najpierw pokochać siebie.

------------------------------------------------------------------------------

HISTORIA PRZYPADKU
Głód miłości

Karolina ma już 32 lata, ale wciąż nie wie, kim jest i jaki sens ma jej życie. Niedawno podjęła decyzję o rozwodzie, ale w głębi serca wciąż się waha...

Była typową „córeczką tatusia”. Wszędzie ją ze sobą zabierał, chwalił jej osiągnięciami i wciąż powtarzał, że brzydzi się ludźmi słabymi, takimi, którzy płaczą. Zawsze bawiła się tylko z chłopakami, grała w nogę, chodziła po drzewach, lalki, które dostawała, odrzucała w kąt. Bardzo lubiła, gdy inni mówili do niej Karol. Kiedyś matka wyjawiła jej tajemnicę -  ojciec bardzo chciał, żeby urodziła się chłopakiem i był bardzo rozczarowany córką. Jako nastolatka Karolina często towarzyszyła ojcu, gdy chodził na piwo z kolegami. Często też była wysyłana przez matkę, by odnalazła ojca w barze i przyprowadziła go do domu. Kiedy miała piętnaście lat, na jednej z imprez, na której alkohol lał się strumieniami, została brutalnie zgwałcona przez kilku chłopaków. Potem chwalili się swoim wyczynem w całym mieście. Ona z nikim na ten temat nie rozmawiała, nawet już będąc dorosłą, kiedy podjęła terapię. Wciąż ma poczucie, że sama jest sobie winna i bardzo się tego wstydzi.

W jej domu rodzinnym seks był tematem tabu, nie mówiło się o tym w szkole, a z lekcji religii wyniosła przeświadczenie, że to grzech śmiertelny. Nie potrafiła jednak powstrzymać rosnącego w niej – wraz z jej szybszym od rówieśniczek, fizycznym dojrzewaniem – seksualnego pociągu do mężczyzn. Po tym gwałcie wiele razy uprawiała seks z przygodnymi partnerami. Karolina szukała bliskości, akceptacji, ale wiązała się z mężczyznami, którzy chcieli od niej tylko jednego – seksu. Żaden związek nie trwał długo, opuszczali ją, zarzucając, że jest zaborcza, żenili się potem z innymi kobietami. Nie rozumiała, co jest z nią nie tak.

Ukończyła szkołę z całkiem dobrym wynikiem, uciekła z rodzinnego miasta, znalazła pracę, podjęła studia, wynajęła mieszkanie. W nowym środowisku, oderwana od traumatycznych przeżyć, szybko weszła w inną rolę. Teraz to ona wykorzystywała i manipulowała mężczyznami. Uwodziła ich, rozkochiwała w sobie, przyciągała seksem, by za chwilę porzucić i odczuwać przyjemność w tym, jak cierpią. Karała mężczyzn za krzywdy, których od nich wcześniej doznała. Jednak gdy „haj” kolejnego udanego podboju ustępował, wpadała w depresję. Czuła się nic nie wartym śmieciem.

Marek zafascynował ją tym, że był zupełnie inny, bo nie interesował go seks. Nie mogła uwierzyć, że ktoś może ją pokochać, bo tak naprawdę uważała się za niewartą miłości. On ją adorował, pomagał, interesował się jej problemami. Gdy się jej oświadczył po dwóch miesiącach znajomości, nie zastanawiała się długo. Wkrótce zaszła w ciążę, urodził im się syn. Wielka radość szybko przerodziła się w koszmar. Marek coraz więcej pił i coraz częściej znikał z domu. Teraz wie, że symptomy jego uzależnienia od alkoholu widać było zanim się pobrali, ale je bagatelizowała i wierzyła, że po ślubie się zmieni.

Pogłębiający się alkoholizm Marka uruchomił w niej jakąś niezwykłą siłę. Zamiast dzieckiem, zajmowała się głównie nim. Była czuła i opiekuńcza. Ponieważ finansowo powodziło im się coraz gorzej, oddała dziecko do żłobka i podjęła pracę. Wyszukała w Internecie ośrodek dla uzależnionych od alkoholu, umówiła go na pierwsze spotkanie. Poszedł, ale szybko zrezygnował. Zaczął jej zarzucać, że tak naprawdę pije przez nią, że jest egoistką, która go zupełnie nie rozumie. A poza tym powinna być mu wdzięczna za to, że z nią jest, bo nikt inny by nie chciał. Gdy nazwał ją nic nie wartą dziwką, żałowała, że opowiedziała mu o swojej przeszłości.

Nie potrafiła od niego odejść. Nie chciała zostać sama, poza tym było przecież ich dziecko. Zacisnęła zęby, zrobiła studia podyplomowe, awansowała, zaczęła nieźle zarabiać. Swoje poczucie wartości podbudowała wchodząc w romans z szefem. Była bardzo atrakcyjną kobietą i długo odrzucała jego zaloty. Kiedyś mąż sprawdził jej komórkę i zobaczył miłosne sms-y. Zaczęło się piekło - były awantury, bicie, grożenie samobójstwem, gdy nie skończy tego romansu. W niej znów odżyło poczucie winy. Teraz, gdy ma już świadomość problemu, widzi, że przeniosła schematy wyniesione z rodzinnego domu. Jej ojciec nigdy nie miał szacunku do matki – bił ją i wyzywał. A matka była w stanie znieść wszystko.

Najgorsze było to, że Karolina wciąż kochała Marka. Będąc w totalnej rozterce podjęła terapię dla współuzależnionych, żeby ratować związek. Dziś zdaje sobie sprawę z tego, że głównie opowiadała terapeutce o jego, a nie o swoich problemach. Ale efektem tej terapii było to, że zobaczyła swoje małżeństwo z zupełnie innej perspektywy. I zdobyła się na to, żeby powiedzieć - dość. Gdy Marek zniknął po raz kolejny z domu, spakowała jego rzeczy i wystawiła za drzwi. Zmieniła zamki. Złożyła wniosek o rozwód.

Po miesiącu ciszy Marek zaczął do niej wydzwaniać. Powiedział, że sam zgłosił się na terapię przeciwalkoholową do zamkniętego ośrodka. Karolina czuła się coraz bardziej samotna, tęskniła za nim i choć rozsądek podpowiadał jej, że ten związek był toksyczny i szkodliwy dla niej, emocje, napędzane głodem miłości powodowały, że wciąż chciała, żeby wrócił, żyła fantazjami. Po terapii dla współuzależnionych rozpoczęła terapię dla DDA - dorosłych dzieci alkoholików, próbując odzyskać poczucie własnej wartości, chcąc zmienić schematy swoich zachowań. Przerażało ją to, jak zachowuje się jej syn. Miał zaledwie osiem lat, ale w stosunku do niej był agresywny, zupełnie nad nim nie panowała..

Karolina uważana jest za silną kobietę, która poradzi sobie z każdymi przeciwnościami losu. Materialnie stoi całkiem nieźle, jest samodzielna, potrafi nawet zmienić koło w samochodzie. Jednak oprócz męża nie udało się jej utworzyć żadnych bliskich relacji. Czuje się całkowicie wyobcowana. Aby zagłuszyć ból samotności, wdaje się w kolejne, krótkotrwałe romanse z mężczyznami poznanymi w Internecie. „Haj” seksu na chwilę ją znieczula, ale ból odczuwany potem jest coraz bardziej nie do zniesienia. Nie ma żadnej przyjaciółki, w ogóle bardzo trudno nawiązuje relacje z kobietami. Ojciec wbił jej do głowy przekonanie, że kobiety są gorsze i zawsze muszą zasłużyć na względy mężczyzn.

Przyczyną niezdolności Karoliny do stworzenia dojrzałego, stabilnego związku jest „czarna dziura” głodu miłości zaznanego w dzieciństwie. Dopóki nie przejdzie terapii, pozwalającej jej przeżyć ból, który do tej pory tłumiła, dopóki nie wyleje morza łez – nie w użalaniu się nad sobą, tylko czując empatię do skrzywdzonej dziewczynki, którą kiedyś była, dopóty przeżyte traumy będą mieć negatywny wpływ na jej życie. Wyniesione z dzieciństwa deficyty miłości, wciąż pogłębiające się w kolejnych związkach z mężczyznami, będą trawić ją jak rak. Karolina musi odzyskać kontakt ze swoim wewnętrznym dzieckiem. Otoczyć je troską i pokochać. Jeśli jej wewnętrzne dziecko będzie poszukiwać miłości u innych, odnajdzie tylko kolejne cierpienia.

Rozdział 2
Miłość tak pięknie tłumaczy?

Miłość Ci wszystko wybaczy, smutek zamieni Ci w śmiech, miłość tak pięknie tłumaczy zdradę i kłamstwo, i grzech… Każda kobieta, której bliskie są słowa tej piosenki, śpiewanej przez Hankę Ordonównę, tak naprawdę wpadła w pułapkę uzależnienia od miłości. Kocha za bardzo.

Termin „kochanie za bardzo” pochodzi od tytułu książki amerykańskiej psycholog Robin Norwood „Kobiety, które kochają za bardzo”. Jej lektura wielu kobietom otwarła oczy i wskazała przyczyny ich nieudanych relacji z mężczyznami.

 Czym jest "kochanie za bardzo"?

Niedojrzałość lub deficyty rodzicielskiej miłości powodują, że w dorosłe życie wchodzimy z niską samooceną, brakiem akceptacji siebie i niewykształconą kobiecością. I usilnie poszukujemy tej „drugiej połówki” – mężczyzny, który nada naszemu życiu sens. Tylko w związku czujemy się wartościowe, czujemy się prawdziwymi kobietami. A gdy jesteśmy same, gdy nie ma przy nas ukochanego mężczyzny, ogarnia nas pustka i bezsens istnienia.

Kiedy mężczyzna staje się dla kobiety potrzebą, a nie wyborem, kobieta próbuje maksymalnie silnie go ze sobą związać. Na ołtarzu miłości składa siebie, a ze swojego poświęcenia chciałaby zbudować partnerowi złotą klatkę, by jej nigdy nie opuścił. Wytrzyma wszystko, aby tylko związek trwał – zaniedbywanie, kłótnie, upokorzenia, przemoc psychiczną, bicie.

Mówi się, że zdrowo kochającą kobietę partner może zranić tylko raz. Kobieta, która „kocha za bardzo” jest raniona bez przerwy. Z lęku przed samotnością trwa w swoim cierpieniu, a żeby jakoś wytłumaczyć je przed sobą, wciąż wierzy, że partner się zmieni. Wreszcie zrozumie swoje złe postępowanie i będzie dla niej tak czuły, jak na początku związku. W pełni uzależniona od mężczyzny nie potrafi już spojrzeć prawdzie w oczy – żyje w stworzonej przez siebie iluzji.

Zwykle prędzej czy później kobieta, która „kocha za bardzo” staje się w związku ofiarą, a jej ukochany – oprawcą. On też jest od niej uzależniony, bo przyzwyczaił się do wygodnej roli „biorcy”. Taki związek, choć toksyczny, potrafi trwać latami, bo symbioza ofiary z oprawcą jest wyjątkowo trwała.

Często kobieta, która „kocha za bardzo” wybiera sobie partnera słabego, nie dającego sobie rady w życiu, uciekającego w nałogi. W roli opiekunki czuje się świetnie, ale jej pomoc nie jest bezinteresowna, bo w zamian oczekuje miłości, opartej na wdzięczności. W życie dorosłe przenosi dokładnie znany jej schemat z dzieciństwa – że na miłość musi zasłużyć. Przez innych uważana za silną, radzącą sobie z problemami, tak naprawdę w życiu osobistym jest wieczną żebraczką miłości. Gdy jej partner odkryje jej słabość – paniczny lęk przed samotnością, gdy kobieta kolejny raz wybaczy mu złe traktowanie – staje się panem sytuacji. To on zaczyna dyktować warunki. Jest też inna możliwość. Mając dość ciągłej dominacji kobiety nad nim, mężczyzna otwiera drzwiczki złotej klatki i ucieka na wolność. A ona pogrąża się w rozpaczy, nie rozumiejąc, jak można być takim okrutnym niewdzięcznikiem.

Po ślubie się zmieni... 

Pierwsze objawy, że kobieta ma tendencję do „kochania za bardzo”, mogą wystąpić już na początku relacji z mężczyzną, czyli na etapie tzw. chodzenia ze sobą.

Kasia ma 24 lata i na swoim koncie kilka znajomości, które kończyły się bardzo szybko. Zawsze czuła się samotna, niechciana, nic nie warta jako kobieta i z zazdrością obserwowała swoje koleżanki, zmieniające chłopaków jak rękawiczki. Pięć miesięcy temu poznała Tomka. Zupełnie do siebie nie pasowali -  ona kończyła studia, on nawet nie miał matury, ona miała szerokie zainteresowania, on potrafił rozmawiać tylko o samochodach. Ale Kasia zakochała się w Tomku na zabój. Był jej pierwszym mężczyzną. Poczuła się wreszcie kobietą, a komplementy, jakimi ją obdarzał, bardzo podniosły jej samoocenę. Jej życie nabrało wreszcie sensu. Obawiała się, że będzie się go wstydzić przed znajomymi, ale został przez nich zaakceptowany. Niestety, pojawił się problem – na wspólnie spędzanych imprezach Tomek zawsze się upijał. Prosiła go, żeby zaczął się kontrolować – bezskutecznie. Coraz częściej też umawiał się z kolegami na piwo i w połowie miesiąca kończyły mu się pieniądze. Wtedy mu pożyczała, bo obiecywał poprawę. W chwilach słabości wielokrotnie prosił ją o pomoc, o to, by dała mu jakiś impuls do osobistego rozwoju. Podsuwała mu różne pomysły, ale on nigdy z nich nie skorzystał. Kasia bardzo kochała Tomka za to, że wypełnił pustkę w jej życiu i rozważała możliwość, by wziąć z nim ślub. Może wtedy Tomek wreszcie by się zmienił…

Kobieta, która „kocha za bardzo”, przeważnie już na wczesnym etapie związku widzi wady swojego partnera. Ale choć rozsądek mówi jej: uciekaj, to serce podpowiada co innego. Jej niska samoocena powoduje, że to nie ona wybiera partnera – to on ją wybiera. I kocha go naprawdę za to, że została zauważona i pokochana. Poza tym czuje się potrzebna, a to ją bardzo dowartościowuje. Wierzy, że siła jej miłości go zmieni. Tymczasem słaby partner nigdy nie dojrzeje, nigdy nie zacznie walczyć ze swoim nałogiem, jeśli sam tego nie będzie chciał. I tak naprawdę kobieta, otaczając go opieką, tylko mu w tym przeszkadza.

Kasia ostatecznie zdecydowała się na rozstanie z Tomkiem po tym, jak trafił do aresztu za wywołaną po pijanemu bójkę. Kosztowało ją to bardzo dużo wysiłku i do dziś, choć upłynął już rok, nie może dojść do siebie. Zmieniła numer telefonu, nie kontaktuje się z nim, ale wciąż pojawiają się w jej głowie fantazje, że któregoś dnia przyjdzie do jej mieszkania z kwiatami i poprosi, by wszystko zaczęli od początku.

Rozstania i powroty

Nie każda kobieta ma w sobie taką siłę jak Kasia, by wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy i zerwać związek nie mający przed sobą perspektyw.

Emilia jest ze Sławkiem prawie pięć lat. Poznała go jeszcze w liceum, był od niej cztery lata starszy. W zasadzie niby wszystko jest w porządku, ale ona coraz częściej ma wrażenie, jakby znalazła się w pułapce bez wyjścia. Na spotkaniach są pocałunki, pieszczoty, słodkie słówka. Dopiero, gdy wraca do domu, uświadamia sobie, że usłyszała od niego wiele nieprzyjemnych uwag. O tym, że najprawdopodobniej nie uda jej się skończyć studiów, bo jest zbyt leniwa. Albo że powinna bardziej dbać o swoją cerę i że wystarczy go poprosić, a da jej pieniądze na kosmetyczkę. On już pracuje, zresztą pochodzi z dość bogatej rodziny i z pieniędzmi nie ma problemów, ona wciąż jest na utrzymaniu rodziców. Sławek cały czas okazuje jej swoją wyższość, zresztą umawiają się tylko wtedy, kiedy jemu to pasuje. Gdy do niego dzwoni, najczęściej nie odbiera telefonu. W ostatnie Walentynki zaprosił ją do klubu, ale potem zmienił zdanie, tłumacząc się, że bardzo boli go głowa. Zrozumiała i współczuła mu. Wieczorem wysłała sms-a: Jak się czujesz? – Lepiej, wyskoczyłem właśnie z kumplami do pubu – przeczytała w odpowiedzi. Następnego dnia zarzuciła mu, że bardzo źle ją traktuje. Skończyło się to kłótnią. Nazwał ją bezczelną egoistką i powiedział, żeby sobie nie wyobrażała, że będzie na jej usługi. Do dziś się nie odzywa. Który to już raz urwał kontakt? Chyba z ósmy czy dziewiąty. Najdłuższy okres jego milczenia trwał dwa miesiące – to było akurat w wakacje.

A gdy Emilia przyzwyczaja się do myśli, że to definitywne rozstanie i nawet zaczyna odczuwać ulgę z tego powodu, wtedy Sławek, jak gdyby nigdy nic, przysyła jej sms-a: Co u ciebie słychać? I na spotkanie z nim leci jak na skrzydłach. Wierzy, że tym razem coś zrozumiał, że wreszcie między nimi się ułoży. Przez chwilę jest dobrze, ona kwitnie, czuje się kimś wyjątkowym. Po kolejnej awanturze, gdy przestają się widywać, jej samoocena spada do zera. Nie potrafi przerwać tego błędnego koła. Kocha Sławka, mimo wszystko.

Choć może się wydawać, że to Sławek jest winien cierpień Emilii, bo jest niedojrzałym emocjonalnie człowiekiem, nie potrafiącym budować trwałego związku, wodzącym ją za nos, to tak naprawdę za swoje nieszczęście odpowiedzialna jest wyłącznie Emilia. Dopóki tego nie zrozumie, nie uświadomi sobie, że wpadła w uzależnienie od miłości i nie zacznie z nim walczyć, dopóty jej życie się nie zmieni.

Kobieta jest traktowana przez mężczyznę tak, jak sama na to pozwala. Jeśli z powodu deficytu miłości własnej nie ma szacunku do siebie, nie dostanie go od mężczyzny.

Poświęciłam mu życie

Gdy kobieta, która „kocha za bardzo”, tworzy stały związek z mężczyzną i mieszka z nim pod jednym dachem, jej uzależnienie od miłości rozwija się i przyjmuje formę „poświęcenia”.

Ewa i Jacek mają po 37 lat, znają się od siedmiu, a małżeństwem są cztery lata. Ewa tak opisuje ich związek. „Zawsze miałam niską samoocenę i to, że w szkole i na studiach byłam najlepsza, wynikało z tego, że wciąż musiałam udowadniać sobie swoją wartość. Pokochałam Jacka dlatego, że on mnie pokochał. A jeśli ktoś już pokocha kogoś takiego jak ja, to warto mu poświęcić życie. Zanim wzięliśmy ślub, przez swoją nieuwagę zaszłam w ciążę. Dałam się przekonać Jackowi, że to nie jest odpowiedni moment na posiadanie dziecka… Jacek zresztą zawsze był dominującą stroną w tym związku, ja byłam cicha i łagodna. Często, gdy byliśmy ze znajomymi, źle się o mnie wyrażał, ale ja obracałam to w żart. Gdy było mi źle, gdy nie panowałam nad emocjami, zamiast mnie pocieszyć i przytulić, ranił mnie nieprzyjemnymi słowami. Potem były ciche dni, po których zawsze ja pierwsza wyciągałam rękę do zgody i przepraszałam za swoje zachowanie. Nigdy nie ograniczałam wolności Jacka – wyjeżdżał, kiedy chciał. Zarabiał dużo więcej niż ja, ale dom utrzymywałam tylko ze swojej pensji. Na mieszkanie wzięliśmy wspólny kredyt, dawałam mu pieniądze na połowę raty, w konsekwencji na moje własne potrzeby zostawało mi miesięcznie jakieś 200 złotych. Ale nie narzekałam – ważne dla mnie było to, że u mojego boku jest ukochany mężczyzna. Trzy miesiące temu Jacek mnie zdradził. Przyznał się do tego i powiedział, że zdecydował się odejść do tej kobiety. Chce rozwodu. Ja nie potrafię sobie z tym poradzić. Pomimo zdrady, upokorzeń, jakich doznawałam, nie przestałam go kochać. Był moim pierwszym mężczyzną i wciąż odczuwam do niego pociąg fizyczny. Nadal razem ze sobą mieszkamy, ale śpimy już osobno. Nie mogę zrozumieć, jak można być takim niewdzięcznikiem. To dla niego zabiłam nasze dziecko, dla niego pracowałam, by miał piękne mieszkanie. Choć być może każda inna kobieta na moim miejscu wykopałaby męża za drzwi, ja nie potrafię i chyba się tego boję”.

Ewa powieliła schemat z dzieciństwa – jej matka też była „męczennicą”. Poświęcenie życia partnerowi wynikało przede wszystkim z jej niskiej samooceny. Gdyby czuła własną wartość, potrafiłaby zadbać o swoje potrzeby i wytyczyć granice, których nikt nie może przekraczać. Powinna koniecznie poszukać pomocy u psychoterapeuty, który pomoże jej podnieść własną samoocenę i odnaleźć siebie. Jeśli tego nie zrobi, w następnym związku znów będzie „kochać za bardzo”.

Dla każdej kobiety rozstanie z partnerem jest trudne, ale dla kobiety, która "kocha za bardzo" stanowi traumę, z której trudno jej wyjść, ponieważ ukochany mężczyzna jest sensem jej życia.

------------------------------------------------------------------------------

HISTORIA PRZYPADKU
Dlaczego mi to zrobił?

Jednym z objawów, że kobieta „kocha za bardzo” jest to, że choć w związku czuje się nieszczęśliwa, nie potrafi od mężczyzny odejść. Dlaczego? Bo panicznie boi się samotności.

Terapeuci specjalizujący się w leczeniu uzależnień mówią, że motywację do walki z nałogiem uzyskuje się dopiero wtedy, gdy ból i straty, jakich się doznaje tkwiąc w nim, stają się nie do zniesienia. Wówczas podejmuje się decyzję o odstawieniu czynnika uzależniającego, godząc się na cierpienia związane z tak zwanym zespołem abstynencyjnym. Podobne zjawisko zaobserwować można w przypadku uzależnienia od miłości. Kobieta, która „kocha za bardzo”, potrafi latami tkwić w toksycznym związku, dopóki jakieś wydarzenie nie przeleje kielicha jej nieszczęść.

Beata trafiła do psychoterapeutki w fatalnym stanie. Tłumiąc płacz, opowiedziała historię swojego piętnastoletniego związku. Oto jej opowieść.

"Od dzieciństwa wierzyłam, że sens życiu człowieka nadaje tylko wielka miłość. Nie interesowałam się przelotnymi znajomościami z chłopakami, było to dla mnie rozmienianiem się na drobne. W wieku 21 lat poznałam bardzo przystojnego, wrażliwego, czułego mężczyznę i od początku wiedziałam, że znalazłam to, czego szukałam. Zbyszek był ode mnie dużo starszy, miał 43 lata, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Najważniejsze dla mnie było to, że się kochamy, że czuję, że jest moją „drugą połówką”. Zamieszkaliśmy razem i wkrótce wzięliśmy ślub. Studiowałam prawo, więc pomagałam mu w jego rozprawach sądowych o alimenty na dzieci z pierwszego małżeństwa. Finansowo nie staliśmy wtedy dobrze, Zbyszek zarabiał niewiele jako handlowiec, ja dorabiałam korepetycjami.

Sytuacja się zmieniła, gdy skończyłam studia i założyłam własną firmę. Pracowałam po kilkanaście godzin na dobę, ale były efekty. Pieniędzy przybywało, zaczęliśmy jeździć na zagraniczne urlopy, kupiliśmy samochód. Byłam coraz bardziej zmęczona, ale najważniejsze dla mnie było, że zawsze w domu czeka na mnie ukochany mężczyzna, który mnie nie zdradza, gotuje obiady, ma dla mnie ciepłe słowo. Starałam się, by nie miał kompleksów z tego powodu, że zarabiam cztery razy więcej od niego. Nigdy mu nie wypomniałam, że płacę za niego alimenty, że samochód i urlopy są za moje pieniądze. Nie było tematu.

Cztery lata temu Zbyszek jednak się zmienił. Zaczął mnie krytykować, narzekać na wszystko. Jeśli mieliśmy różne zdania w jakiejś kwestii, zawsze musiało być tak, jak on chciał. Gdy próbowałam postawić na swoim, słyszałam, że jeśli nie będę go słuchać, to przestanie mnie kochać. Raz nie wytrzymałam. Kiedy się dowiedział, że podjęłam decyzję bez jego wiedzy, zrobił mi karczemną awanturę. Kłóciliśmy się całą noc. Na koniec powiedział mi, że nie zasługuję na jego miłość, że jestem egoistyczną dziwką, która go wykorzystała. I że związał się ze mną z litości.

Nie mogłam w to uwierzyć. Po jedenastu latach udanego związku, z jakiegoś zupełnie błahego powodu, on odebrał mi swoją miłość. Stało się ze mną wtedy coś dziwnego. Tak, jakby zupełnie rozpadła się moja osobowość. Z silnej bizneswoman stałam się słabą, zahukaną kobietą. Moi pracownicy mnie nie poznawali. Znikła gdzieś moja energia, przebojowość, uśmiech na twarzy. Płakałam po nocach, Zbyszek przeniósł się do drugiego pokoju.

Ciągle wierzyłam jednak, że mu przejdzie. Że mnie przeprosi za swoje słowa i za swoje zachowanie. Mało jednak odzywaliśmy się do siebie. I tak minęły dwa miesiące. Dla mnie to był koszmar. W końcu przemyślałam wszystko raz jeszcze i stwierdziłam, że nie powinnam działać wbrew jego woli, zrozumiałam, jak bardzo go skrzywdziłam, jak bardzo byłam egoistyczna. To ja wyciągnęłam rękę do zgody. Stał się wspólnikiem w mojej firmie i współwłaścicielem mojego mieszkania, co bardzo podbudowało jego samoocenę. Powróciły miłe chwile, jego czułość, wspólne wyjazdy.

Od roku jednak Zbyszek zaczął mieć napady obsesyjnej zazdrości. Gdy spóźniłam się pięć minut, wypytywał gdzie byłam. Odkryłam, że sprawdza moją komórką i skrzynkę mailową. Gdy spytałam – dlaczego, powiedział, że ma swoje powody. To zaczynało być nie do zniesienia. Zaczął mi zarzucać, że romansuję z pracownikami. Na nic zdawały się moje zaprzeczenia – codzienne awantury stawały się normą. Przestaliśmy spotykać się ze znajomymi, w końcu zabronił mi gdziekolwiek samej wychodzić.

W sobotę, po kolejnej kłótni, trzasnęłam drzwiami i poszłam nocować do koleżanki. W poniedziałek pojawiłam się w pracy dość późno. I gdy chciałam zrobić przelewy z internetowego konta, zauważyłam, że znikły wszystkie pieniądze. Beneficjentem był Zbyszek. Nie odbierał telefonu, więc pojechałam do mieszkania. Zamki były zmienione. Dostałam szału i zaczęłam tłuc pięścią w drzwi. Potem wróciłam do koleżanki. Od tego momentu minął tydzień. Wpadłam w totalną depresję – nic nie jem, nie śpię. Koleżanka poleciła mi wizytę u pani. Proszę powiedzieć, dlaczego on mi to zrobił?"

Rozdział 3
Miłosne obsesje

Zwariowałam na jego punkcie - tak kobiety dotknięte miłosną obsesją często opisują swój stan. I nie ma w tym przesady, skoro mają poczucie utraty kontroli nad sobą i własnym życiem.

Jednym z charakterystycznych symptomów uzależnienia jest przymus powtarzania nałogowych wzorców zachowań pomimo przeświadczenia o ich negatywnych skutkach. Podobnie jest w przypadku natręctw. Jednak nałóg od natręctwa odróżnia to, że nałogowe zachowania dają konkretną korzyść – poprzez uruchomienie tak zwanego mózgowego układu nagrody – sprawiają przyjemność. W stanie „haju” zapomina się o swoich problemach, lękach, niezaspokojonych potrzebach. Ale istnieje ryzyko, że jeśli w ten sposób nauczymy się uciekać od negatywnych emocji, wpadniemy w uzależnienie. Dlaczego niektórzy łatwiej wpadają w nałóg niż inni? I czy mężczyzna może być dla kobiety „narkotykiem”?

Najważniejsza potrzeba

Każdy z nas ma potrzebę bycia kochanym. To, jak ta – bodaj najważniejsza – potrzeba była zaspokojona w dzieciństwie, jakiej miłości doświadczyliśmy od rodziców, decyduje o naszej osobowości i poczuciu własnej wartości. Dojrzała rodzicielska miłość jest bezwarunkowa – dziecko jest kochane za to, że jest i akceptowane takie, jakie jest. Nie musi o tę miłość walczyć i udowadniać rodzicom, że jest warte miłości. I co równie ważne – czuje się kochane. Ma z rodzicami bliski kontakt emocjonalny, jest przytulane, z otwartością wyraża swoje uczucia, także smutek czy gniew. Dojrzali rodzice wychowują też swoje dziecko  ucząc go samodzielności. A gdy tego wszystkie...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin