Sergiusz Piasecki - Żywot czlowieka rozbrojonego.pdf

(1052 KB) Pobierz
Sergiusz Piasecki
Sergiusz Piasecki
Ż YWOT C ZŁOWIEKA R OZBROJONEGO
Sergiusz Piasecki Żywot Człowieka Rozbrojonego
* * *
Żywot Człowieka Rozbrojonego powstał z zapisków Piaseckiego zebranych jeszcze w
więzieniu na Św. Krzyżu. Autor miał zamiar wydać tę powieść jako pierwszą, był w niej
osobiście bardziej zaangażowany i miała wtedy dla niego większą wartość od Kochanka
Wielkiej Niedźwiedzicy. Oskarżał w niej kulturalną i cywilizowaną Polskę za ten okres w
jego życiu, kiedy to po wiernej służbie przybranej ojczyźnie, stał się niepotrzebnym
włóczęgą. Miał w niej rzucić Polakom prawdę w oczy. Obawiał się jednak, że cenzura nie
dopuści do wydania książki ze względu na jej antyspołeczny charakter, może nawet
odczytany jako antypaństwowy. Krótkie jej fragmenty zamieścił jednak jeszcze przed wojną
redaktor lwowskich „Sygnałów”, K.
Kuryluk. Zainteresowały one wtedy Boya-Żeleńskiego, Sieroszewskiego i Hulkę-
Laskowskiego. Piasecki zdecydował się dać pierwszeństwo wydaniu neutralnego
Kochanka.... Żywot Człowieka Rozbrojonego miał się ukazać dopiero w 1939 r. Wojna
zmusiła autora do powzięcia wielkiej decyzji. Stanął znowu po stronie tej przybranej
ojczyzny, którą zamierzał oskarżać, a której klęska i niedola związały go z nią do śmierci.
Piasecki przechował notatki do Żywota... przez lata okupacji i po zniszczeniu znacznej
części, dowiózł resztę do Włoch i Anglii. Zrekonstruował powieść dopiero w 1957r. Na
długo nie chciał jej oddać w ręce wydawców ze względów, jak to nazwał, „egoistycznych”. Z
jego notatek wynika, że wstrzymywał się z krytyką społeczeństwa polskiego, wdzięczny za
łaskę i wolność, szczególnie po tragedii ostatniej wojny i po czynnym udziale w walce
podziemnej.
Nowa, poszerzona wersja powieści teraz, po drugim konflikcie światowym, uzyskała
nową perspektywę historyczną. Akcja przedstawia tragiczne warunki życia weterana walk o
niepodległość, przeciw bolszewikom po pierwszej wojnie światowej. Podkreśla kontrasty
między przywilejem a niełaską, karierowiczami, a ludźmi uczciwymi staczającymi się na
bruk. Bezrobocie, głód, a także obojętność i nieudolność władz spychają bohatera na drogę
przestępstwa.
Życie tego „rozbrojonego” człowieka prowadzi go przez ohydne piwnice, spelunki,
karczmy, meliny, domy publiczne, studio zdjęć pornograficznych, fałszerstwo czeków i
sprzedaż tychże aż do więzienia.
Powieść jest przepojona sympatią dla nieszczęśliwych i wypartych przez los poza
nawias społeczeństwa. Po ich stronie staje człowiek z natury dobry. Jego potknięcia
dyktuje rozpacz zagłodzonego w walce o byt, kiedy to człowiek syty staje się łatwo jego
wrogiem. Jego towarzyszami są niedołężni, szlachetni na duszy, wycieńczeni, chorzy
nędzarze lub spryciarze wyrafinowani i bez skrupułów. Uczciwość i życzliwość to cnoty
bardzo rzadkie w tej powieści. Człowiek dla człowieka jest tu wilkiem, a wyzysk, rozpusta,
oszustwa i przemoc są tu na porządku dziennym.
Jan Bielatowicz zarzuca Piaseckiemu, że wspólnicy bohatera powieści i ich
przestępstwa mają zawsze ,,charakter niemal sielankowy i romantyczny”. Dodaje, że
motywy, dla jakich często stali się takimi, pobudzają w czytelniku litość i współczucie, a gra
oszustów i sprzedających się dziewcząt pobudza do podziwu w swoim opisie. Krytyk
dopatruje się w tej powieści, jakiejś tęsknoty za życiem uczciwym.
I tu, jak i w innych powieściach Piaseckiego postacie przestępców to ludzie o
swoistym poczuciu honoru w interesach i pomocy innym. Są to postacie raczej zarysowane
2
Sergiusz Piasecki Żywot Człowieka Rozbrojonego
jako czarno-białe, nie pozwalające na psychologiczne niespodzianki w akcji. Autor swoich
przestępców nie wini, lecz winę zrzuca na społeczeństwo i ówczesny ustrój.
Efekt oskarżenia narodu przez pisarza znacznie osłabł po przejściach Polaków w
ostatniej wojnie, a niedola bezrobotnych i głodnych tamtych czasów mniej były straszne od
akcji okupantów. Nadzieje oskarżającego pisarza, że wydana powieść wstrząśnie
społeczeństwem, spełzły na niczym. Książkę czytali ludzie nie r. 1938 w Polsce, a
doświadczeni po drugiej wojnie emigranci lat 60.
Ryszard Demel
* * *
3
Sergiusz Piasecki Żywot Człowieka Rozbrojonego
1
Drugi tydzień wałęsam się bezcelowo w dżungli ceglanych gmachów, w kamiennym
labiryncie ulic. Jestem tu obcy. Nie mam nikogo znajomego i znikąd nie oczekuję pomocy.
Podczas długich, samotnych wędrówek, obserwując życie mieszkańców tej dżungli,
mogłem poczynić wiele ciekawych spostrzeżeń. Przede wszystkim zauważyłem, że
znajdujący się na ulicach ludzie są przeważnie anormalni. Zachowują się jak wariaci,
wypuszczeni z lecznicy dla umysłowo chorych... Naprzeciw mnie idzie tęgi, starszy pan i
radośnie uśmiechając się, patrzy mi w oczy. Nagle uderza się dłonią w czoło, wybałusza
oczy, zawraca w miejscu i prawie biegiem przemierza drogę na przeciwną stronę ulicy,
skąd dopiero co przebył. Drugi kręci głową, coś szepcze i gestykuluje. Inny robi jakieś
dziwne miny, unosi brwi, mruga okiem. Za nim szumiąca jedwabiem pani prowadzi
dziewczynkę chodnikiem od strony ulicy, nie zostawiając jej niemal miejsca na postawienie
stopy. Dziecko oślizguje się do rynsztoka. Pani podrywa je w górę, daje klapsa i syczącym
głosem jędzy, z wykrzywioną grymasem złości twarzą zaczyna zduszonym szeptem karcić
dziewczynkę. Przechodzi inna pani młodsza... Też jedwabie. Ostra smuga perfum.
Nienaturalne, zmysłowe chybotanie bioder. Nogi prężą się na szczudłach wysokich
obcasów. Wyminął ją młodzieniec. Obejrzał się, wciągając w nozdrza powietrze.
Nadepnął przy tym na nagniotek idącego obok pana w meloniku, który syknął z bólu i
zaczął podskakiwać na jednej nodze.
— Ach, ty!... — pan zacisnął kurczowo laskę z niklową gałką. — Przepraaszam baardzo
— odezwał się śpiewnie młodzieniec, a po chwili, gdy pan w meloniku pokuśtykał dalej,
pokazał mu za jego plecami język.
Dalej jakaś pstra, przeraźliwie chuda dziewczyna prowadzi na smyczy dwa pieski.
Często się pochyla i coś mówi do nich nienaturalnym, sepleniącym głosem — jak do dzieci.
Wszyscy śpieszą. Oczy błędne. Ruchy nerwowe, często bezcelowe. Twarze zakłopotane.
Uśmiechy nienaturalne, jakby namalowane. Głosy pełne irytacji lub zachwytu, albo — przy
zimnych, wrogich spojrzeniach — sztucznego „miodu”.
Przystaję przed olbrzymią wystawą sklepu. Za grubym, lśniącym szkłem rozrzucono
malowniczo, na zielonym tle aksamitu, mnóstwo modnych drobiazgów kobiecej toalety.
Pończochy, koszulki, bluzki, torebki, biustonosze, parasolki, rękawiczki... jak kwiaty na
łące. Wszystko lśni, bije w oczy, woła. Wszystko wytwór cywilizacji — jej termometr. A
pośrodku bezczelnie rozkraczyły się majtki — sztandar cywilizacji. Patrzę na ich kolorowe
kokardy, na fale koronek. Łykam ślinę i czuję głód. Ile to może kosztować? Ile chleba
można za to kupić? Wtem spostrzegam w odbiciu wystawy, jak w lustrze, ostre spojrzenie
badające wyraz mej twarzy.
Przerzucam wzrok w prawo. Widzę przymrużone, „analizujące” oczy i ironiczny
uśmieszek dziewczyny z teczką pod pachą. Pewnie studentka... Mądrala... Pomyślała, że
jestem erotomanem.
4
Sergiusz Piasecki Żywot Człowieka Rozbrojonego
Idę dalej. Olbrzymia wystawa księgarni. Książki, książki... Ile książek! Kto je czyta i
kto pisze? Chciałbym zobaczyć tych, co książki piszą. Pewnie też wariaci... Nie uwierzę, aby
człowiek zupełnie zdrowy na umyśle napisał taką książkę, jak tamta, gruba... Uwagę moją
ściągnęła kolorowa tablica anatomiczna, na której przedstawiono w przekroju głowę
ludzką. Zainteresował mnie mózg. Dziwnie wygląda! Pomacałem się po czaszce. Gdyby
nacisnąć palcami na tę szarą masę, pozostałoby wklęśnięcie. Przyprawiłoby mnie to o
śmierć lub obłęd. To okropne: nasza myśl, czyny, kultura... wszystko, wszystko zależy od
kilograma i kilkuset gramów tej brzydkiej substancji. Coś w niej jest, co kieruje nami, co
tworzy naszą inteligencję. Ja też posiadam tę cudowną masę. Cudowną nieskończenie, bo
są w niej pojęcia, które złączone w pewne grupy mogą rozwiązać najzawilsze tajemnice
bytu. Są u każdego z nas w mózgu. Lecz aby mózg mógł pracować zdrowo, trzeba żeby
człowiek miał pożywienie. A ja — szczęśliwy posiadacz tak wspaniałego narządu poznania
— nie mam co żreć. Trzeci dzień jestem głodny i nie wiem, kiedy będę miał coś do jedzenia.
Czuję, że trawi mnie gorączka. Pewnie błyszczą mi oczy — głód jest lepszy niż atropina.
Dziś rano siedziałem na skwerze. Promienie słoneczne, przedzierające się przez gęsty
strop listowia, bawiły się i tańczyły na szerokich ścieżkach. Powietrze pachniało. Wiosna...
Do mej ławki zbliżyła się tęga pani, prowadząca za ręce chłopca i dziewczynkę. Usiadła i
zaczęła rozwijać małą paczkę. Dała dzieciom po bułce, posmarowanej obficie masłem i
przekładanej grubymi plastrami szynki. Drugie śniadanie na świeżym powietrzu. Dzieci
niechętnie, powoli jadły. Do moich nozdrzy dolatywał smakowity, ponętny zapach
pieczonego ciasta i szynki. Słyszałem chrupanie i mlaskanie. Odwracałem głowę, żeby nie
widzieć jedzących dzieci.
Mógłbym wstać i odejść, lecz przypuszczałem, że mogą się domyślić powodu mej
„ucieczki”. Zostałem. Dzieci jadły powoli, zachęcane przez matkę. Dziewczynka grymasiła.
Nagle — przypuszczam, że zrobiła to umyślnie wypuściła z rąk bułkę, która potoczyła się po
żwirze. Kucnęła, chcąc ją podnieść.
— Nie trzeba, to brudne — powiedziała matka. Potem wzięła dzieci za ręce i odeszła.
Bułka została na ziemi.
Widziałem wyduszone z niej masło i brzeg grubego plastra szynki. Głód pchał mnie,
by wstać i co prędzej podnieść bułkę, która zaledwie w czwartej części była zjedzona. Ale
dostrzegłem idących o dwadzieścia kroków ode mnie dwóch mężczyzn. Jeden był w szarym
garniturze i miał zsunięty na tył głowy słomkowy kapelusz.
Drugi miał brązowy garnitur i melonik. Na nogach miał duże, żółte, sportowe trzewiki
o podwójnych podeszwach.
Czekałem, by przeszli, aby potem podnieść bułkę. Starałem się przybrać obojętny
wyraz twarzy, żeby nie domyślili się mego zamiaru. Byli blisko. Zaraz mnie miną. Nagle (co
za podłość!) pan w brązowym garniturze zrobił krok w prawo i zmiażdżył podeszwą bułkę,
rozcierając ją na żwirze. Odczułem silny ból w piersi.
Zwarłem mocno szczęki. O, żebym mógł go uderzyć! Ileż razy na froncie strzelałem do
ludzi, którzy nie wyrządzili mi żadnej krzywdy! A ten, ten...
Zapada wieczór. W ulicach zapalają się rzędy latarń. Jarzą się świetlne reklamy.
Wystawy sklepów lśnią soczystą mozaiką barw. Koło kin tłumy ludzi. Oglądają kolorowe
afisze i fotosy w oszklonych gablotkach. Ulica nabiera uroku. Fascynuje. Pobudza
wyobraźnię. Dodaje tupetu... Giną ślady nędzy, pospolitości. Przedzieram się wśród
tłumów wystrojonych ludzi. Idę powoli, bo nie mam dokąd iść, nikt na mnie nie czeka.
Nagle z boku dziewczęcy głos, nabrzmiały radością, zawołał mnie po imieniu:
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin