295. Allen Louise - Klan Ravenhurstów 01 - Kochanek Lady Felsham.pdf

(1118 KB) Pobierz
Allen Louise - Klan Ravenhurstów 01 - Kochanek Lady Felsham
Louise Allen
Kochanek Lady Felsham
Klan Ravenhurstów 01
545765205.004.png 545765205.005.png 545765205.006.png
Rozdział pierwszy
„Chcę bohatera". Bel wpatrywała się w czarny druk zmęczonymi oczy-
ma.
- Ja także, lordzie Byron, ja także. - Z westchnieniem odgarnęła z twarzy
pukiel ciemnych włosów i powróciła do lektury „Don Juana". I ona, i poeta po-
trzebowali bohatera, ale każde z nich, oczywiście, z innego powodu. Poeta
szukał odpowiedniej postaci do swej opowieści, Belinda zaś, lady Felsham, po
prostu była spragniona romantycznych przeżyć.
Nie, to nie do końca była prawda. Bel zaznaczyła palcem miejsce, gdzie
przerwała czytanie, i zapatrzyła się przed siebie. Powinna być szczera w sto-
sunku do siebie. Jej pragnienia nie były proste i z pewnością nie były niewinne
oraz nie dotyczyły błędnych rycerzy.
Położyła się na białej niedźwiedziej skórze, służącej za puszysty dywan, i
odrzuciła na bok książkę, omal nie przewracając kandelabru, którego światło
pozwalało jej czytać. Było dobrze po drugiej w nocy, świece zaczynały się już
dopalać, więc za parę minut musiałaby wstać, żeby się nimi zająć, lub pójść do
łóżka i próbować zasnąć.
Wyciągnęła nogę i palcami bosej stopy pogładziła ucho niedźwiedziego
łba, nie bacząc na wyszczerzone kły, skierowane w stronę drzwi sypialni.
- Nie tego chcę, Horacy - powiedziała na głos. - Nie pragnę blasku księ-
życa i nastrojowej muzyki ani powłóczystych spojrzeń. Chcę przystojnego, fa-
scynującego mężczyzny, który da mi rozkosz w łóżku. Tak! Chciałabym mieć
kochanka.
Horacy przyjął wyznanie w milczeniu, zwykle nie odpowiadał na żadne
ze zwierzeń wlewanych przez lata w jego pożółkłe, kudłate uszy. Mając dzie-
545765205.007.png
więć lat, Belinda zachwyciła się nim i kazała go przenieść z gabinetu swego
ojca chrzestnego do własnej sypialni, gdzie pozostał już na stałe.
Henry, wicehrabia Felsham, zmarły mąż Belindy, próbował protestować
przeciwko wielkiej; nadwerężonej przez mole niedźwiedziej skórze w sypialni
żony, jednak Bel, zazwyczaj uległa wobec wymagań męża, uparła się i Horacy
pozostał na swoim miejscu. Henry, wizytujący sypialnię żony dwa razy w ty-
godniu, zawsze ostentacyjnie omijał Horacego, wzdychając przy tym wymow-
nie. Być może wyczuwał, że rozmowy z Horacym dostarczają jego młodej żo-
nie więcej przyjemności niż jego mężowskie starania.
Bel usiadła, splotła ręce za plecami i z zadowoleniem rozejrzała się po
pokoju. Podobał się jej, mimo iż mieszkała w nim sama, bez swego wymarzo-
nego kochanka. W ogóle cały dom bardzo jej się podobał, był prawdziwym
klejnotem na Half Moon Street. Zamieszkała w nim całkiem niedawno, kiedy
otrząsnąwszy się po półtorarocznym okresie żałoby, zapragnęła wreszcie wyjść
do świata i trochę się zabawić.
Dom nadal miał bardzo męski charakter, odbijający gust poprzedniego
właściciela. Nie uważała tego za problem. Miała świadomość, że zmiana wy-
stroju przyjdzie jej znacznie łatwiej niż zdobycie odpowiedniego partnera do
łóżka.
Bel dopiero się przyzwyczajała do wolności i niezależności, jaką dawał
wdowi stan. Nie znaczyło to, że życzyła biednemu Henry'emu śmierci, broń
Boże. Zdarzało jej się jednak pragnąć, by jakiś uczynny dżin zabrał go na
swym magicznym dywanie gdzieś, gdzie mógłby do woli udzielać wykładów
na temat rynien, hodowli bydła i dziesięciny.
Henry miał uciążliwy zwyczaj tkwić przy jej boku, kiedy chciała pobyć
sama, a do tego czuł potrzebę wyrażania swych rozwlekłych opinii na dosłow-
545765205.001.png
nie każdy temat. Poza tym Bel marzyła o tym, by móc dysponować własnymi
pieniędzmi.
Żaden dżin się jednak nie pojawił, a biednego Henry'ego zmogła całkiem
pospolita choroba, przenosząc go do wieczności w kwiecie wieku.
Bel poczuła, że robi jej się zimno w stopy; należało pójść do łóżka i mieć
nadzieję, że miękki materac utuli ją do snu.
Nagle zza drzwi dobiegł jakiś hałas. Bel przekrzywiła głowę, nasłuchu-
jąc. Lokaj z żoną spali w suterenie. Stangret miał swoją kwaterę na tyłach do-
mu w pomieszczeniu przerobionym ze stajni, a pokojówka i służąca mieszkały
na poddaszu. Odgłos się powtórzył, stłumiony łoskot, jakby ktoś się potknął na
schodach. Bel próbowała sięgnąć po pogrzebacz, gdy drzwi sypialni otwarły
się z hukiem, uderzając o ścianę.
W progu stanęła potężna postać, długonoga, szeroka w ramionach, odzia-
na w galowy mundur wojskowy. Migoczące płomyki świec odbijały się w bo-
gatych szamerunkach, pozostawiając w mroku twarz intruza.
- Cóż za cudowna niespodzianka - zabrzmiał basowy głos, radośnie, choć
nieco bełkotliwie. - Nie pamiętam cię, złotko. Ale prawdę mówiąc, w ogóle
niewiele pamiętam z dzisiejszego wieczoru. I dzięki Bogu - dodał pobożnie.
Zrobił parę kroków w głąb pokoju; czubkami butów niemal dotykał roz-
dziawionych szczęk Horacego. Bel cofnęła się odruchowo i poczuła, jak rąbek
nocnej koszuli owija się wokół jej kostek. Przez głowę przebiegła jej trwożna
myśl, czy aby zdoła wstać.
- Kto przesunął łóżko? - obruszył się nieznajomy.
Był pijany. To wyjaśniało, dlaczego bełkotał, chwiał się na nogach i ga-
dał bzdury. Nie wyjaśniało natomiast, skąd się wziął w jej sypialni.
- Proszę wyjść - odezwała się Bel.
545765205.002.png
Starała się zachować stanowczy ton, mimo iż serce podeszło jej do gar-
dła. Wiedziała, że nie powinna krzyczeć, bo i tak nikt jej nie usłyszy i nie
przyjdzie z pomocą, a może rozjuszyć intruza.
- Nie bądź taka niemiła, złotko. - Błysnął w uśmiechu białymi zębami. -
Nie jest jeszcze aż tak późno. - Zegar na kominku jak na zawołanie wybił trze-
cią. - Widzisz? - Machnął zamaszyście w tamtą stronę, omal nie tracąc przy
tym równowagi. - Noc jeszcze młoda. - Głos, choć rozmyty alkoholem, bez
wątpienia należał do osoby wykształconej i świadomej swego statusu. Najwi-
doczniej miała w sypialni pijanego angielskiego oficera, który potrafił prze-
chodzić przez zamknięte drzwi... jakby był duchem. Czuła jednak wyraźny za-
pach brandy, a duchy raczej nie piły.
- Proszę wyjść - powtórzyła. Doszła do wniosku, że lepiej będzie nie
wstawać; czułaby się jak zając uciekający drapieżnikowi sprzed nosa i z pew-
nością mogłaby sprowokować niepożądaną reakcję. W słabym świetle widziała
jedynie trochę zbyt długie jasne włosy, mocno zarysowany podbródek i po-
ruszające się usta, ale to wystarczyło, by jej ciało odpowiedziało lekkim mro-
wieniem.
- Nie chcę. To byłoby nieuprzejme - stwierdził nieznajomy. - Trzeba być
uprzejmym. Musimy się poznać, zadzwonić po butelkę wina i najpierw trochę
porozmawiać.
Najpierw? Niby przed czym? Uznała, że bezpieczniej będzie jednak
wstać... tylko że nagle do niej dotarło, iż ma na sobie jedynie nocną koszulę z
cieniutkiego jedwabiu. Peniuar, równie zwiewny i niewiele bardziej przyzwo-
ity, leżał na łóżku. Bel przesunęła się do tyłu, a nieznajomy w tym samym mo-
mencie zrobił krok naprzód... i trafił stopą prosto w otwartą paszczę Horacego.
- Co, u licha...? - Runął jak długi.
545765205.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin