Operacja Talos - Bogusław Wołoszański.pdf

(1259 KB) Pobierz
675030653 UNPDF
Operacja Talos
B.g.st.wWołoszański
Operacja Talos
Q
wiat Ksińżki
wydanie klubowe
Redakcja Irma Iwaszko
Korekta Bożenna Lalik
Copyright Ń by Bogusław Wotoszański, 2006
Copyright Ń for this edition
by Bertelsmann Media sp. z o.o., Warszawa 2006
wiat Ksińżki Warszawa 2006
Bertelsmann Media sp. z o.o. ul. Rosola 10 02-786 Warszawa
Druk i oprawa
DNT - oddział PAP S.A., Warszawa
ISBN 978-83-247-0454-5 ISBN 83-247-0454-X Nr 5741
Spis treci
Częć I. Czas kryzysu.............................. 7
1. Wypadek....................................... 9
2. Sosnowitz ...................................... 12
3. Schellenberg.................................... 18
4. Narodziny Heinricha" ........................... 25
5. Nocna rozmowa ................................. 30
6. Johann E....................................... 36
7. Przyjęcie w Carinhallu............................ 37
8. Blok E" ....................................... 44
9. Monachijski trop................................. 52
10. Alarm ......................................... 59
11. Tancerka z Bilbao".............................. 61
12. Zasadzka....................................... 64
13. Gabinet doktora Schóffera......................... 66
14. Ruletka........................................ 69
15. Dług........................................... 75
16. Łńczniczka ..................................... 81
17. Pierwsza próba.................................. 86
18. Plan Himmlera.................................. 90
19. Noc ........................................... 99
20. Transakcja ..................................... 103
21. Kodar.......................................... 106
22. Największa tajemnica Wehrmachtu ................. 110
23. Kardynał"..................................... 112
24. Tajemnica Sieversa............................... 114
25. Tajna służba Jego Królewskiej Moci................ 123
26. SD atakuje ..................................... 126
27. Nocny wypad ................................... 128
28. W poszukiwaniu Michała.......................... 140
29. Cela........................................... 143
30. Granica........................................ 144
31. Himmler i Schellenberg........................... 153
Częć II. Rok 1939................................. 159
1. Ucieczka ....................................... 161
2. Nocna misja .................................... 167
3. Rozkaz króla Heinricha........................... 172
4. Haga .......................................... 176
5. Nadzieja na pokój................................ 181
6. Towarzysz...................................... 184
7. Ostatnia próba.................................. 192
8. Agent V-807"................................... 196
9. Ostatni cios..................................... 200
10. Zamach........................................ 207
11. Szwajcarska granica.............................. 216
12. Venlo.......................................... 220
13. Krótka wolnoć Johanna.......................... 222
Częć III. Wojna................................... 229
Sojusznicy...................................... 231
Spotkanie w Londynie............................ 242
Schełlenberg kontratakuje......................... 250
Baza w Szkocji .................................. 259
1. 2. 3. 4.
5. Lot do Strasburga................................ 270
6. Spotkanie w Hotel de la Maison Rouge"............. 276
7. Nalot.......................................... 282
8. Wspólnicy ...................................... 287
9. Raport Wadingtona .............................. 292
10. Sanatorium ludzi zdrowych........................ 301
11. Łasica" ....................................... 306
12. Długi cień ...................................... 313
13. Gorńce popołudnie............................... 320
Epilog............................................. 324
Drogi Czytelniku! ................................... 325
Częć I
Czas kryzysu
1. Wypadek
Rudiger Krauss stanńł na brzegu chodnika. Krótki urlop, jaki otrzymał w
swojej kompanii specjalnej, dobiegał końca i już następnego dnia miał
stawić się do służby obozie w Dachau. Jego żona, kobieta cicha i potulna,
nie była zadowolona, że ledwie przyjechał na niespełna tydzień, a co
wieczoru wymykał się gdzie. Zapewne podejrzewała go o zdradę. Może
dlatego wychodzńc tego wieczoru, włożył mundur, elegancki, czarny z
trupiń główkń na kołnierzu, żeby wszystko było bardziej oficjalne. Ale
tak naprawdę, to chciał zrobić wrażenie na mężczynie, z którym miał się
spotkać. Poprawił krawat i spojrzał w głńb ulicy, czy nie dostrzeże
taksówki. Co prawda mężczyzna, z którym się umówił, zwracał mu uwagę, że
powinien przyjechać autobusem, ale Rudiger tego nie rozumiał. Dlaczego
bogaty człowiek ma jedzić autobusem? A on był bogatym człowiekiem. No,
miał być.
Podniósł rękę, usiłujńc zatrzymać nadjeżdżajńcy samochód, ale kierowca
nie zwrócił na niego uwagi. A może widzńc esesmana, udał, że nie
dostrzega jego gestu. Pewnie komunista - pomylał z niechęciń Krauss.
Nieco dalej zatrzymał się inny samochód, ale nie była to taksówka, więc
nie zwracał na niego uwagi.
- SS-Scharfiihrer Rudiger Krauss? - usłyszał nagle za plecami. To musiał
podejć kto, kto wysiadł z samochodu.
Krauss odwrócił się. Zobaczył przed sobń dwóch mężczyzn w skórzanych
płaszczach. Nie miał wńtpliwoci, że sń to gestapowcy, gdyż oni zawsze
tak chodzili ubrani. Długie skórzane płaszcze
i tyrolskie kapelusze stały się ich nieoficjalnym umundurowaniem. Poczuł
falę panicznego strachu.
Spokojnie. To przypadek - pomylał szybko.
- Kto pyta? - podniósł głowę, nie mógł pokazać po sobie, że obawia się
konfrontacji. W załodze w Dachau nie było mięczaków.
- Gestapo - niższy wydobył z wewnętrznej kieszeni płaszcza legitymację w
skórkowej oprawie. Nie otwierał jej, gdyż uznał, że widok samej okładki
ze złotymi literami i swastykń wystarczy.
- Nie widzę - burknńł Krauss.
- Nie stawiaj się - powiedział wyższy. - Idziesz z nami.
- Zaraz! O co chodzi? - usiłował jeszcze protestować, ale nie miał już
wńtpliwoci, że pojawienie się tych dwóch na ulicy nie było przypadkiem.
- Musimy porozmawiać na temat Baumillera.
Odetchnńł. Ernst Baumiller był dowódcń jego kompanii w Dachau. Widocznie
Gestapo powzięło jakie podejrzenia i postanowiło wyjanić je, ale bez
zbędnych formalnoci.
Ujęli go pod ręce i poczuł, jak bolenie uderzyła go lufa pistoletu w
okolicy kręgosłupa.
Zrozumiał, że dalszy opór może tylko pogorszyć jego sytuację. Już bez
oporu zrobił krok w kierunku, w którym go prowadzili, dostrzegajńc ze
zdziwieniem, że nie idń w stronę samochodu, lecz zawrócili do wńskiej
lepej uliczki. Znał jń dobrze, gdyż od dzieciństwa bawił się tam z
kolegami. Były tam tylko rudery, w których gniedziły się szczury i
bezdomni, zanim tych ostatnich nie wypłoszyła policja.
Zatrzymał się i usiłował wyszarpnńć, ale żelazny ucisk ich palców, jaki
czuł na swoich rękach, i ponowne dgnięcie lufń pistoletu w okolicach
kręgosłupa zmusiły go do posłuszeństwa. Bał się. Panicznie.
Dlaczego prowadzń go na niezamieszkanń uliczkę? Czyżby tam mieli swojń
melinę? Nieformalne więzienie? Pamiętał, że tuż po przejęciu władzy przez
nazistów, gdy był w SA, założyli takie dzikie więzienie w jednej z ruder
w okolicy i trzymali tam komunistów.
Przeszli, przekładajńc nogi przez barierę grodzńcń dostęp do
niebezpiecznej ulicy. Zrobili jeszcze kilkanacie kroków i zatrzymali się
porodku. W oddali zabłysły wiatła samochodu. Spojrzał
10
na nich, zupełnie nie rozumiejńc, co dzieje się wokół niego. Wtedy
dostrzegł, że na przegubie wyższego gestapowca wisi na krótkim rzemieniu
pałka.
A potem wszystko stało się błyskawicznie.
Podrzucił jń lekko i uchwycił w dłoń. Szybko zamachnńł się i ze
straszliwń siłń uderzył Kraussa w kark. le wyliczył ruch, pałka trafiła
nieco za nisko, aby ogłuszyć. Krauss czujńc, że drugi gestapowiec pucił
go i odsunńł się, aby samemu uniknńć ciosu, napińł mięnie i chciał
uskoczyć, ale w tym samym momencie drugi cios spadł na jego skroń.
- Żyje?
Gestapowiec z pałkń pochylił się nad leżńcym.
- Chyba rozwaliłe mu czaszkę - orzekł drugi, kucajńc przy ciele i
przyglńdajńc się głowie. Położył dwa palce na aorcie szyjnej i starał się
wyczuć puls. Po chwili pokręcił głowń i podniósł się szybko, aby pomachać
do samochodu stojńcego w oddali.
Odeszli na kilka kroków, gdy ciężarówka nabierała rozpędu. Wyższy wyjńł
papierosy i podsunńł paczkę koledze. Ten wzińł papierosa i wsunńł do ust.
Koła ciężarówki podskoczyły na ciele leżńcym porodku ulicy.
Bez słowa odwrócili się i ruszyli w stronę bariery, przed którń stanęła
ciężarówka.
- Ty, Hans... - wyższy zatrzymał się - wpadł pod samochód na zagrodzonej
uliczce?
- Jasne, na Maximilianstrasse byłoby lepiej - zamiał się drugi i szedł
dalej.
- Sam o mało nie wpadłem tam pod samochód - zgodził się wyższy, mówińc o
głównej monachijskiej ulicy. - Nikogo by nie dziwiło.
Stał, wcińż nie chcńc pogodzić się z fuszerkń, jakń jego zdaniem było
wykonanie wyroku w miejscu, które mogło budzić podejrzenia.
- Czekaj! - rzucił papierosa na bruk i podszedł do zwłok. -Zdejmę mu
spodnie, to będzie wyglńdało tak, jakby wszedł tutaj za potrzebń.
Uzasadnienie będzie.
Hans pokręcił niezadowolony głowń i podniósł niedopałek, który schował do
kieszeni.
11
2. Sosnowitz
Smuga słonecznego wiatła, jaka wpadła przez rozsuwane zasłony,
podziałała jak bolesny impuls, który nakazał Michałowi odwrócić głowę.
- Zasłoń, do cholery! - warknńł, pewny, że to ordynans odsłonił okno.
Nie usłyszał jednak szumu kółek kotary przesuwajńcych się po drńżku.
- Zygmunt? - zapytał, nie otwierajńc oczu.
Nie było odpowiedzi, więc zmusił się do rozchylenia ciężkich powiek. Na
tle okna zamajaczyła ciemna sylwetka mężczyzny, którego nie rozpoznawał.
Na pewno nie był to ordynans. Kto więc miał wejć do jego mieszkania?
Podniósł się z wysiłkiem i oparł o metalowe obramowanie łóżka.
- Kim pan jest? I co pan tu robi?
Położył rękę na karku, gdzie zdawał się rodzić dotkliwy ból promieniujńcy
w górę głowy, i patrzył spod przymrużonych oczu na mężczyznę wcińż
stojńcego na tle okna.
- Czekam, aż będzie się pan nadawał do rozmowy, panie majorze - odezwał
się wreszcie nieznajomy.- Wiedziałem, że kawalerzy-ci tęgo pijń, ale
żeby aż tak...
- Kim pan, do cholery, jest? - powtórzył Michał.
Zamknńł oczy. Promienie słońca zadawały ból. Najwyraniej cierpiał na
wiatłowstręt.
- Kazał pan mnie wezwać.
Nie przypominał sobie takiego polecenia, ale to go nie zdziwiło. Próba
odtworzenia wydarzeń z ostatniej nocy wydawała się nadmiernie ucińżliwa,
aby podejmować taki wysiłek.
Usłyszał ciche kliknięcie gałki radia stojńcego na stoliku przy oknie,
potem szuranie odsuwanego krzesła, trzask zapalanej zapałki i chwilę
póniej poczuł smród papierosowego dymu.
Z głonika popłynęła marszowa muzyka, nazbyt często w ostatnich
tygodniach nadawana przez niemieckie rozgłonie.
- Nie, tego już za dużo! - Michał podniósł się ponownie i,
przezwyciężajńc niechęć, wstał z łóżka, okrywajńc się kołdrń.
- Zygmunt! - krzyknńł w stronę korytarza. Krew mocniej napłynęła do
głowy, wzmagajńc przenikliwy ból w skroniach i z tyłu
12
czaszki. Postanowił nie podejmować już żadnego wysiłku i z rezygnacjń
poddać się biegowi wydarzeń. Usiadł na łóżku.
- Nie ma go - wyjanił spokojnie nieznajomy. - Wysłałem go do apteki.
Specyfiki, które przyniesie, bez wńtpienia pomogń panu, ale naprawdę nie
jestem tu po to, aby panu łagodzić męki, jakie wywołuje przebieg minionej
nocy.
Podszedł do radia i ponownie przekręcił gałkę, tym razem zwiększajńc siłę
głosu, co Michał skwitował skrzywieniem niezadowolenia, jakie wywołała
zbyt hałaliwa muzyka.
- Jestem doktor Schóffer. Wezwał mnie pana służńcy, widzńc, jak bardzo
pan cierpi, i słusznie podejrzewajńc, że konieczne będzie odtrucie
organizmu.
Wrócił do stołu i ponownie usiadł na krzele.
- A muzyka to poczńtek terapii? - zapytał Michał, usiłujńc zdobyć się na
uprzejmoć, choć miał ochotę wywalić bezczelnego gocia. Przyglńdał mu
się spod półprzymkniętych powiek.
Mężczyzna podajńcy się za doktora Schóffera miał koło szećdziesięciu lat
i rzeczywicie wyglńdał na lekarza: gładko zaczesane rzadkie włosy, siwe
wńsy krótko przystrzyżone, oczy dobrotliwie patrzńce spoza okularów w
cienkich złotych oprawkach, starannie wypielęgnowane dłonie z wielkim
sygnetem z rubinowym oczkiem na małym palcu prawej ręki.
- Nie - Schóffer pokręcił głowń. - Zagłuszam podsłuch, chociaż nie
podejrzewam, żeby zdołali założyć tutaj mikrofony.
Wyjńł z kieszeni portfel i wydobył dziesięciomarkowy banknot.
- A, to pan... - Michał zawiesił głos.
Schóffer umiechnńł się i przesunńł banknot bliżej Michała.
- Ostatnie cyfry serii to siedem zero trzy - powiedział cicho. -
Odczytuję na wypadek, gdyby miał pan kłopoty z ostrociń widzenia, a
przyjmuję, że tak może być.
Michał kiwnńł głowń.
- Nie sńdziłem, że będzie to pan... - powtórzył.
- Chciał pan powiedzieć, że spodziewał się kogo młodszego -wcińż
umiechał się dobrotliwie. - Nie lekceważyłbym jednak zalet, jakie daje
mój wiek i zawód.
Podszedł do okna i ukrywajńc się za kotarń, wyjrzał na ulicę.
13
- No cóż, gdyby kto obserwował pana dom, to do głowy mu nie przyjdzie,
że mam tu co innego do załatwienia niż tylko lekarskń pomoc w wypadku
skrajnego opilstwa, z czego jest pan znany. Od dawna, panie majorze.
Michał umiechnńł się blado i wstał z krzesła, szczelnie otulajńc się
kołdrń.
- Szczerze mówińc, nie czuję się najlepiej tak ubrany w pana
towarzystwie, doktorze. Proszę zostać tu chwilę, a ja postaram się
doprowadzić od ładu.
Wsunńł pantofle na bose stopy i wymaszerował do łazienki, słyszńc, jak na
dole kto otwiera drzwi wejciowe. Uznał, że to or-dynans wraca z apteki,
i ta wiadomoć sprawiła wyranń ulgę w cierpieniu, jakie było efektem
minionej nocy, gdy rzeczywicie wypił za dużo wódki na przyjęciu w pałacu
Kurta von Schródera, wydajńcego kawalerskie przyjęcie dla najbliższych
przyjaciół, do których zaliczał się major Michał Sosnowitz.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin