Lucy Maud Montgomery - Kilmeny ze starego sadu [pl].pdf

(960 KB) Pobierz
Kilmeny z sadu
L UCY M AUD M ONTGOMERY
K ILMENY ZE STAREGO SADU
 
M ŁODZIEŃCZE PLANY
Zabudowania college’u w Queenslea kąpały się w blasku wiosennego słońca. Złociste i
słodkie jak miód światło opromieniało czerwonawe, ceglane domy oraz roztaczające się
wokół nich zielone tereny. Łagodne promienie wczesnego poranka przenikały do pierwszych,
strzelających w górę źdźbeł trawy przez nagie jeszcze gałęzie pączkujących dopiero klonów i
wiązów. Rysowały na ścieżkach brązowe, ostre niby w akwaforcie wzory, pieszcząc zarazem
chwackie żonkile, wychylające się z ziemi pod oknami studenckiej szatni.
Kwietniowy wietrzyk był tak świeży i delikatny, jakby docierał z dalekich pól, a nie
zatęchłych miejskich uliczek i zaułków. Kołysał beztrosko wierzchołkami drzew i powiewał
pędami bluszczu, oplatającego frontową ścianę reprezentacyjnego budynku. Śpiewał sobie
przy tym na własną nutę, ale każdy słyszał tylko tę jedyną, niepowtarzalną, bliską sercu pieśń.
Stary Charley, szacowny dyrektor college’u w Queenslea, wręczał właśnie najstarszym
studentom dyplomy, w obecności licznie przybyłych, pełnych nabożnego szacunku rodziców,
sióstr, narzeczonych i przyjaciół. Pewnie szczęśliwym wybrańcom wiatr nucił o nadziei,
karierze, wielkich czynach i młodzieńczych marzeniach, którym warto się oddawać, choćby
nigdy nie miały się spełnić.
Niech Bóg ulituje się nad tymi, co nigdy nie bujają w obłokach i opuszczając swą Alma
Mater, nie budują zamków na lodzie, albo nie czują się posiadaczami rozległych dóbr na
księżycu. Tacy ludzie to biedacy, którzy utracili przywileje przysługujące im z racji
urodzenia!
Tłum przybyłych opuścił wejściowy hali, rozpraszając się na przyległym placu i wolno
odpływając rozchodzącymi się z niego uliczkami.
Eric Marshall i David Baker podążyli razem.
Eric, najlepszy student roku, otrzymał przed chwilą dyplom ukończenia wydziału
humanistycznego.
David, dumny z osiągnięć młodzieńca, przyjechał specjalnie na tę podniosłą ceremonię.
Od dawna związała ich stała i wypróbowana przyjaźń, mimo że David starszy był od Erica
dziesięć lat, a prawie o sto prześcignął go życiowym doświadczeniem, zahartowany ciągłymi
walkami i pokonywaniem trudności na drodze do zdobycia upragnionej pozycji. Takie boje
postarzają ludzi skuteczniej, niż samo przemijanie czasu. Obu mężczyzn łączyło
pokrewieństwo, lecz wyglądem zewnętrznym całkowicie się od siebie różnili.
1
440770803.002.png
Eric Marshall, smukły, dobrze zbudowany młodzieniec, szedł swobodnym, lekkim
krokiem świadczącym o nieprzebranych zasobach siły i energii. Należał do tych
szczęśliwców, na widok których otwierały się wszystkie serca. Mniej obdarowani przez
naturę śmiertelnicy nie mogli oprzeć się zdumieniu, jakim cudem tyle zalet zgromadziło się w
jednej postaci. Zdolny i przystojny, miał ponadto niezwykły urok osobisty, całkowicie
niezależny od powierzchowności czy umysłowych zalet. Z twarzy o zdecydowanej, wydatnej
brodzie patrzyły pogodne, szaroniebieskie oczy, a ciemnokasztanowe włosy połyskiwały
złotawo, gdy muskały je promienie słońca.
Jako syn bogatego ojca, spędził beztrosko dzieciństwo i wczesną młodość, a teraz
otwierały się przed nim wspaniałe perspektywy. Cieszył się opinią człowieka rozważnego, nie
poddającego się jakimkolwiek romantycznym iluzjom i marzeniom.
— Czuję, że Eric Marshall nigdy w życiu nie splami się nierozważnym czynem — wyraził
swoje zdanie pewien profesor, jeden z tych, co to lubią wypowiadać zagadkowe sentencje. —
Jeśli zaś zrobi coś takiego, stanie się chodzącą doskonałością!
David Baker był niski i krępy. Twarz miał pociągającą pomimo nieładnych, nieregularnych
rysów, a oczy ciemne, bystre i na wskroś przeszywające. Zabawne skrzywienie w kącikach
ust zmieniało jego uśmiech zależnie od sytuacji w ironiczny, figlarny lub zniewalający.
Mówił na ogół cicho, głosem melodyjnym jak u kobiety. Niewiele osób miało nieszczęście
natknąć się na pałającego usprawiedliwionym gniewem Davida i słyszało wydawane przezeń
dźwięki. Nikt też nie próbował po raz drugi wyprowadzić go z równowagi.
Z zawodu był lekarzem, specjalistą chorób gardła i strun głosowych. Znajdował się na
najlepszej drodze do stania się w kraju znakomitością w tych dziedzinach i osiągnął już
pewien autorytet. Wybrano go członkiem zespołu lekarskiego College’u Medycznego w
Cjueenslea, a wielu spodziewało się (opowiadano o tym po cichu), że wkrótce młodego
doktora powołają na poważne stanowisko w McGill. Ten sukces zawdzięczał sam sobie,
walcząc, pokonując trudności i przeszkody, jakie zniechęciłyby większość ludzi w podobnej
sytuacji.
W tym samym roku, w którym urodził się Eric, David znakomicie wypełniał obowiązki
gońca w okręgowym magazynie Marshall i Spółka. Po trzynastu latach zaszczytnie
wyróżniony, uzyskał dyplom College’u Medycznego. Następnie pan Marshall, finansujący
jego studia w takim stopniu, w jakim ambitny chłopak godził się przyjąć pomoc, wysłał
młodego adepta sztuki lekarskiej na dalszą naukę do Londynu i Niemiec.
Z czasem David zwrócił co do grosza otrzymywane przez lata pieniądze, ale nadal
odczuwał głęboką wdzięczność do troskliwego, szlachetnego opiekuna, a jego syna otoczył
2
440770803.003.png
miłością bardziej niż braterską. Uważnie i z życzliwym zainteresowaniem obserwował
postępy Erica w college’u i pragnął, by ten, ukończywszy wydział humanistyczny,
kontynuował studia i poświęcił się karierze prawniczej lub lekarskiej. Wyjątkowo więc
rozczarowało go postanowienie przyjaciela, który zamierzał zrezygnować z dalszej nauki, by
rozpocząć pracę w ojcowskiej firmie.
— Zmarnujesz tylko zdolności — mruknął David, gdy wracali razem do domu. — Jako
prawnik, mógłbyś się wybić i osiągnąć sławę. Masz odpowiedni dla adwokata sposób
wysławiania się, bogaty język, łatwość formułowania myśli i wprost sama opatrzność toruje
ci drogę. A ty sprzeciwiasz się jej i chcesz korzystać z tego nadzwyczajnego daru, posługując
się nim w kupieckich transakcjach? Nie kuś losu! Czy pozbyłeś się wszelkich ambicji?
— Nie zrezygnowałem z nich — roześmiał się Eric. — Po prostu są inne, niż się
spodziewałeś. Zrozum, że w naszym młodym, bogatym kraju, każdy może wybrać właściwą
sobie drogę wybicia się. Postanowiłem wstąpić do firmy ojca. Pragnął tego gorąco od chwili
mego przyjścia na świat. I to jest główny powód. Nie dopuszczę, aby zawiódł się w swych
oczekiwaniach. To by go bardzo rozczarowało. Czekał, aż skończę college, bo jego zdaniem
mężczyzna powinien zdobyć wykształcenie odpowiednie do swoich możliwości. Teraz
nadszedł moment, w którym powinienem go wesprzeć. Tego się po mnie spodziewa.
— Pan Marshall nie miałby nic przeciwko temu, abyś zajął się innymi sprawami —
zauważył David.
— Na pewno nie. Rzecz w tym, Davidzie, że ja sam tego chcę. Nie potrafisz zrozumieć,
jak ktoś może z przyjemnością prowadzić interesy, bo sam ich nie cierpisz. Na świecie jest
wielu prawników. Być może zbyt wielu… Nasz kraj natomiast, wciąż jeszcze nie opływa w
dostatek porządnych, uczciwych ludzi interesu. Ktoś musi zatroszczyć się o rzeczy ważkie dla
dobra ludzkości i wzbogacenia własnego kraju. Ktoś powinien urzeczywistnić wielkie
pomysły w sposób rozumny i odważny, ktoś powinien kierować i zarządzać. W tej dziedzinie
też można stawiać sobie wspaniałe cele i osiągać je. Zmieńmy lepiej temat, zbyt się
rozgadałem. Moje ambicje, człowieku! Trudno mi je opanować!
Po pierwsze, skład okręgowy Marshall i Spółka stanie się sławny od jednego oceanu po
drugi… Ojciec odniósł sukces, a przecież zaczynał jako biedny chłopak na farmie w Nowej
Szkocji. Naszą firmę znają już ludzie w całej prowincji. To za mało. Postanowiłem ją
rozbudować. Za pięć lat głośno o niej będzie na całym wybrzeżu, a za dziesięć — w całej
Kanadzie! Osiągnę to, że nasze przedsiębiorstwo odegra istotną rolę w obrocie handlowym
Kanady! Nie sądź, że takie ambicje przynoszą mniejszą chlubę, niż udowadnianie w sądzie,
że białe jest czarne i odwrotnie. Nie czułbym także żadnej satysfakcji z odkrycia nowej
3
440770803.004.png
choroby i nadania jej dziwacznej nazwy. Czy zmniejszyłoby to udrękę biednych istot?
Uważam, że lepiej utrzymywać je w nieświadomości i pozwolić im umrzeć spokojnie. Co
komu przyjdzie z poznania istoty swych cierpień?
— No cóż, skoro zaczynasz opowiadać kiepskie dowcipy, to lepiej skończmy tę rozmowę
— odparł David wzruszając ramionami. — Na darmo bym próbował odwieść cię od raz
podjętego zamysłu. Z równym powodzeniem mógłbym sam jeden zaatakować potężną
twierdzę. Ależ ta ulica dojadła mi do żywego! Nie mogę pojąć, dlaczego nasi ojcowie
wznieśli miasto na stokach wzgórza! Przestałem być taki rześki i smukły jak przed dziesięciu
laty, kiedy sam właśnie otrzymywałem dyplom… A skoro mowa o dyplomach… zauważyłeś,
ile dziewcząt studiowało na twoim roku? Jeśli się nie mylę, to chyba dwadzieścia. Za moich
czasów na naszym kursie były tylko dwie panny. Do tego pierwsze w historii college’u
studentki! Nie pierwszej młodości, bardzo surowe, kanciaste i śmiertelnie poważne. Nawet za
swoich najlepszych lat nie zaglądały z przyjemnością do lusterka. Ale bądź pewien, że były to
niezwykle wartościowe kobiety. O, tak, wprost niezwykle! Patrząc na tę rozćwierkaną
gromadkę dzisiejszych studentek, widać wyraźnie, że czasy się zmieniły. Zauważyłem jedną
panienkę… nie mogła mieć więcej niż osiemnaście lat. Robiła wrażenie istoty ze złota,
płatków różanych i niebiańskiej rosy.
— Wyrocznia przemawia ustami poety — roześmiał się Eric. — Na pewno masz na myśli
Florence Persival, naszą najlepszą matematyczkę. Uważana jest za najpiękniejszą dziewczynę
na swoim roku. Moim gustom nie odpowiada. Nie robią na mnie wrażenia jasnowłose,
lalkowate piękności, wolę już Agnes Campion. Zwróciłeś na nią uwagę? Wysoka, z ciemnymi
warkoczami i twarzą niby barwny kwiat o aksamitnym puszku. Ukończyła z wyróżnieniem
wydział filozofii.
— Widziałem ją — odparł David z naciskiem, obrzucając przyjaciela przenikliwym
spojrzeniem. — Bardzo uważnie obserwowałem tę panienkę, bo słyszałem, jak ktoś
wyszeptał jej imię i zaraz dodał, że to przyszła pani Ericowa Marshall. Wobec tego starałem
się nie spuszczać z niej oczu.
— Czego to ludzie nie wymyślą — rzekł ubawiony Eric. — Jesteśmy z Agnieszką od lat
dobrymi przyjaciółmi i to wszystko. Bardzo ją lubię i podoba mi się bardziej, niż inne
poznane dotąd panny. Przyszłej pani Ericowej Marshall jeszcze dotychczas nie miałem
przyjemności poznać. Nawet nie rozpocząłem poszukiwań i w ciągu najbliższych lat nie mam
zamiaru nic przedsięwziąć w tej sprawie. Głowę zaprzątają mi inne problemy — zakończył
lekceważącym tonem. Można być pewnym, że za to lekceważenie zostanie kiedyś surowo
ukarany, o ile Kupido nie jest zarówno ślepy jak głuchy.
4
440770803.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin