Autor: Marek S. Huberath
Tytul: Kara większa
Z "NF" 7/91
Rud starał się leżeć bez ruchu, chociaż ból nie był już
ostry ani przeszywający, lecz zmienił się w pulsujące
gorąco, tylko czasami przypominając o stalowych przedmiotach
wbijanych w ciało. Domyślał się, że pozostawili niektóre ze
swoich narzędzi w rozrytych ranach. Podnieść się nie mógł;
mocne obręcze nadal trzymały jego dłonie, stopy i szyję.
Starał się leżeć nieruchomo, gdyż prześcieradło przylepiło
się do strupów na plecach i każdy gwałtowny ruch powodował
rozrywanie zaschniętej rany.
Leżał oczekując na kolejne przesłuchanie. Teraz było
dobrze, bo nie bili. Jedynie pozostawiona lampa nieznośnie
błyskała prosto w oczy. Z jej powodu Rud miał zapuchnięte i
piekące powieki; każde spojrzenie okupywał rżnącym bólem i
łzawieniem. Nie mógł stale trzymać oczu zamkniętych, gdyż po
przesłuchaniach, przed podpisywaniem, zawsze zmuszano go do
czytania tasiemcowych protokołów. Obecnie trzymał powieki
zaciśnięte, aby choć trochę ochronić oczy. Bał się, że w
końcu oślepnie i podejrzewał, że oni tego chcą. Kolejne
błyski o sile flesza fotograficznego uwidaczniały się przez
zaciśnięte powieki jako nagłe rozczerwienienia lub, te
szczególnie silne, jako rozbielenia ciemności. Powieki
piekły, zwłaszcza gdy je kurczowo mrużył, ale wolał już to
niż oślepiające uderzenia światła.
Leżał biernie, myśląc, że wolałby nie istnieć: każde
poruszenie było bólem. Pulsowanie pokaleczonej tkanki
świadczyło o desperackich wysiłkach ciała zmagającego się z
uszkodzeniami i zniszczeniami. Niemal czuł, jak siły
organizmu walczą z licznymi zakażeniami i krwotokami, jak
życie stara się wrócić do zniszczonej tkanki. Nie próbował
odgadnąć skali obrażeń. Wiedział, że mu zerwali paznokcie,
bo to widział. Był przekonany, że strzaskali szczękę;
domyślał się, że wybili mu wiele zębów, gdyż pamiętał, jak
nimi pluł. Całe ciało musiało być jedną raną, strach
pomyśleć, jak wygląda. Najbardziej bał się powrotu oprawców.
Każdym nerwem starał się wyłowić najlżejsze odgłosy,
wibrowanie podłoża, świadczące, że znowu nadchodzą.
Wiedział, że podlega procedurze zwykłej i musi przejść przez
wszystkie jej stopnie. Śledczy używali przy nim tego
określenia kilkakrotnie.
Dawniej przychodzili regularnie. Rud wykręcał szyję, aby
zobaczyć tarczę ściennego elektrycznego zegara. Dzięki temu
wiedział, kiedy wrócą. Dawało to czas do wytchnienia.
Zorientowali się i zaczęli przychodzić o różnych porach - a
może po prostu zmienił się rozkład zajęć. Obecnie nie
miało to znaczenia; kiedyś w czasie przesłuchania krew
chlupnęła aż na zegar, a sprzątaczka zmywająca szlauchem
pokój przetarła tarczę zbyt mokrą szmatą. Mechanizm przestał
działać, widocznie nieco wody dostało się do środka i
zrobiło się zwarcie. Zegar zdjęli do wymiany, a na ścianie
pozostało jaśniejsze kółko z dwoma otworami pod
podtrzymujące haki. Między nimi zwisał przewód
elektryczny.
Błyski lampy następowały teraz w równych odstępach.
Zawsze oznaczało to, że ktoś nadchodzi korytarzem. Ogarnął
go zwierzęcy strach. Ciało napięło się, aby zerwać więzy i
uniknąć męczarni. Wkrótce usłyszał kroki na korytarzu.
Zgrzyt klucza w nienaoliwionym zamku spowodował reakcję
fizjologiczną - Rud zlał się pod siebie. Towarzyszył temu
straszny ból zmasakrowanych i popalonych genitaliów.
Kroki dźwięczały pod czaszką Ruda jak uderzenia młotem.
Napiął się kurczowo w oczekiwaniu pierwszego ciosu. Pragnął
przyznać się do wszystkiego, chciał wykrzyczeć swoją
gotowość, ale spuchnięte wargi nie chciały się poruszyć, a
roztrzaskana szczęka odpowiedziała ostrym bólem na jego
wysiłki.
- Śmierdzi jak skunks. Nalane jak w chlewie - usłyszał
głos. - Trzeba posłać raport na Blicynę. Obija się ta
cholerna baba.
Rud chciał zaprotestować, że to nie jej wina, tylko jego
słabości, ale słowom nie udało się pokonać bariery
zmiażdżonych warg. Wiedział, że sprzątaczka Blicyna będzie
się złośliwie mścić za raport. Będzie szczególnie długo
zlewać jego umęczone ciało piekącym płynem dezynfekcyjnym,
nastawiając sikawkę na maksymalny strumień, aby ten rozrywał
i wysalał rany. Będzie też, niby przypadkiem, potrącać
leżącego Ruda, wiedząc, że sprawia mu ból. Będzie, niby
niechcący, zawadzać szmatą o jego pogruchotane palce albo
stukać końcem miotły w poparzoną papierosami skórę.
Gdy nie było na nią raportu od śledczego, Blicyna znęcała
się mniej, pracowała niedbale, śpiesząc do innych spraw.
Raport był zawsze, gdy Ruder zdefekował pod siebie; więc
raport powtarzał się periodycznie, gdyż Rud nie schodził ze
stołu do przesłuchań.
Mimo to wizyty Blicyny Rud przyjmował z ulgą; oznaczały,
że przesłuchanie jest zakończone. Gdy na dodatek nie
znęcała się nad nim szczególnie, Rud czuł się bliski
szczęścia. Najwspanialszą chwilą było, gdy przykrywała jego
zmasakrowane ciało prześcieradłem.
Lampa przestała regularnie błyskać i pod powiekami
zapanowała ciemność. Spróbował otworzyć oczy, ale powieki
sklejone były ropą. Przez złamany nos, pełny zaschłych
skrzepów, dotarł do Ruda zapach ordynarnego tytoniu.
- Milenkowicz, nie śpijcie! Obudźcie się! - ktoś szarpnął
prześcieradło, zrywając jednocześnie dziesiątki strupów.
Rud tylko głucho stęknął, ból pod czaszką eksplodował
przeraźliwym błyskiem. Ktoś zdarł prześcieradło do reszty.
Rud konwulsyjnie targnął się w więzach.
- No, już dobrze - usłyszał. Głos brzmiał inaczej
niż zwykłe szczeknięcia wykonawców czy natarczywe pytania
śledczych. Nie niósł ze sobą groźby. Rud płakał. W każdej
chwili oczekiwał czegoś gorszego. Łzy wreszcie przebiły się
przez zaschniętą ropę i ściekły po skroniach.
- Aha, przecież wy nie możecie otworzyć oczu. Czemu sami
nie powiecie, Milenkowicz?... - znów ten sam, nieco ospały
głos.
Ależ chcę, chcę, powiedziałbym... - pragnął wykrzyczeć
Rud, a serce samo wyrywało się do gorliwej współpracy ze
śledczym.
- Poczekajcie no - rzucił tamten, podszedł do oszklonej
szafy z lekarstwami i nabrał jakichś kropli.
Rud poczuł przejmujący ból jakby wbito mu w gałkę oczną
śrubokręt i obracano nim w kółko. Przeszło. Mógł już
otworzyć oczy.
Ujrzał przed sobą brutalną, jakby stężałą twarz śledczego
Neuheufla. Wykonawców z nim nie było. Neuheufel uczestniczył
w niemal wszystkich przesłuchaniach, chociaż nie wyróżniał
się szczególnie. Raz tylko, rozwścieczony, wsadził Rudowi
ołówek do lewego ucha przebijając błonę bębenkową. Czasami,
rzadko, przypalał mu papierosem skórę między palcami.
Teraz uderzyła Ruda zmiana w wyglądzie śledczego: w
miejsce płomienistego pentagramu miał na czapce pentagram
błękitny. Czapka miała również błękitny otok, a nie krwawy;
wyłogi munduru wyglądały podobnie.
- Jesteście w Niebie, Milenkowicz. Kara większa dobiegła
końca. Załatwiłem dla was skrócenie kary o dwie sesje -
powiedział Neuheufel, rozluźniając jednocześnie pasy
krępujące Ruda.
Rud tylko jęknął.
- Wstańcie. Zaprowadzę was do medycznego - Neuheufel
pomagał podnieść się Rudowi, który syczał, gdy palce
śledczego odziane w gumowe rękawiczki zgniatały zaschnięte
rany na ramionach. Każdy ruch był bólem, bezruch też. Rud
nie mógł wytrzymać nacisku na odbite, gnijące pośladki, ale
nie potrafił powiedzieć tego Neuheuflowi, który życzliwie,
lecz stanowczo przytrzymywał go w siedzącej pozycji.
Neuheufel wepchnął mu zapalonego papierosa między
nabrzmiałe, rozpulchnione wargi.
- Sztachnijcie się - powiedział. - Dacie radę iść?
Dym szarpał obolałe gardło. Usta piekły nieznośnie.
Podrażniona tutką papierosa niezgojona warga pękła i strużka
krwi ściekła Rudowi na brodę. Zaczął się krztusić i kaszleć.
Każde kaszlnięcie wywoływało paroksyzmy bólu odbitych
kiszek.
- No, Milenkowicz, weźcie się w kupę... - mruknął
niezadowolony Neuheufel. - Taki młody facet jak wy... i
taka galareta.
Rud zbyt słabo widział przez zapuchnięte oczy, aby ocenić
swój obecny wygląd. Zauważył jedynie, że złamana w czasie
jednego z przesłuchań prawa goleń zrosła się krzywo. Ciało
miał w strupach i nie mógł rozróżnić ran.
Neuheufel pomógł mu wstać. Rud nie miał zdrętwiałych
kończyn. Może było to zasługą różnych chemikaliów, które mu
wstrzykiwali do żył po każdym przesłuchaniu. Stał krzywo,
prawa noga była krótsza; starał się nie opierać na
zgruchotanych palcach ani odbitych piętach. Pozostawały
tylko zewnętrzne krawędzie stóp.
Neuheufel narzucił na Ruda szarą, więzienną koszulę bez
rękawów. Widocznie regulamin zabraniał prowadzić korytarzem
nagiego więźnia. Koszula miała na plecach wielki,
płomienisty pentagram i dziesięciocyfrowy numer porządkowy.
Rud nie pamiętał swojego numeru.
- Pójdziecie za mną. Tylko nie zróbcie mi wstydu i nie
posrajcie się po drodze, Milenkowicz - powiedział Neuheufel.
Otworzył drzwi pokoju przesłuchań i ruszył korytarzem.
Sycząc z bólu i utykając na potrzaskanych stopach Rud
pokuśtykał za nim. Przed oczyma migały mu wyglansowane
oficerki Neuheufla. Nie mógł nadążyć za sprężystym krokiem
śledczego.
- Coś wam się nie śpieszy, Milenkowicz. Widać
niepotrzebnie starałem się o podarowanie wam tych ostatnich
sesji. Wcale nie macie ochoty ruszyć dupy z pokoju
przesłuchań - burknął Neuheufel przez ramię.
Nie mogąc zaprzeczyć, Rud zaczął płakać. Posądzenie o
niewdzięczność zabolało go jak zapałka wepchnięta za
paznokieć.
- Nie... nie... ja po prostu nie mogę szybciej - wybąkał
pierwsze słowa.
Zatrzymali się przy windzie. Neuheufel z namaszczeniem
nacisnął duży, niebieski guzik.
- Jedziecie na samą górę, Milenkowicz. Czy naprawdę was
to nie cieszy? - zarechotał i lekko klepnął go w plecy.
Rud głucho jęknął. Plecy były jedną rozrytą i zaropiałą
raną.
Komisja lekarska już czekała na Ruda. Umundurowana
pielęgniarka ustawiła go na środku pokoju, na niewielkim
podeście naprzeciwko dużego lustra. Z lewej stał stół
nakryty zielonym płótnem. Jedna z lekarek siedziała przed
archaiczną maszyną do pisania; na talerzyku leżały pączki;
obok stały szklanki z zaparzoną kawą. Zielone sukno było
obficie posypane cukrem pudrem od pączków.
Komisja składała się z czterech lekarek. Wszystkie były w
furażerkach i białych kitlach włożonych na mundury.
Zauważył, że wszystkie mają na czapkach błękitne pentagramy,
żadna nie nosiła płomienistego znaczka. Odetchnął z ulgą.
Lekarki były czerstwe, rumiane, w nieokreślonym wieku,
mocno umalowane. Ta pełniąca funkcję maszynistki poprawiała
sobie manicure jaskrawoczerwonym lakierem. Ostry zapach
acetonu mieszał się z zapachem kawy i ordynarnych perfum.
Widok tylu kobiet, tryskających zdrowiem i natarczywą
seksualnością, oszołomił Ruda. W pokoju przesłuchań już dawno
stracił rachubę czasu. Teraz wydawało mu się, że od
niepamiętnych czasów nie widział kobiety.
Druga z lekarek, chyba najpiękniejsza, ogniście ruda, z
rumieńcami silnie zaznaczonymi różem i wiśniowoczerwonymi
ustami, przyglądała się Rudowi z zainteresowaniem. Siedząca
obok koleżanka rozpięła mundur i kitel niemal do pasa,
ciągle poprawiając i przesuwając dłonią piersi. Pomiędzy jej
ręką i tkaniną ukazywały się fragmenty gładkiej skóry. Nie
zwracając uwagi na Ruda, rozmawiała z sąsiadką o pielęgnacji
piersi i ich jędrności. Wreszcie wyciągnęła je jeszcze
bardziej i niby zasłaniając się przed Rudem, pokazywała
koleżance brodawkę, chwaląc się idealnie kolistym kształtem
i kolorem aureoli, co podobno było efektem długich masaży i
używania maści sporządzonych według szczególnego przepisu.
Rudowi kręciło się w głowie z wrażenia. Anielice... - myślał
z zachwytem.
Czwarta lekarka wysłuchiwała opowieści o piersiach,
gryząc świeżutkiego pączka posypanego cukrem pudrem i cicho
siorbiąc kawę.
- No, wreszcie przysłali nam z dołu kogoś sensownego -
powiedziała wiśniowousta, biorąc teczkę z aktami - bo zwykle
to zasuszone dziady, napuchłe grubasy albo embriony. Ho, ho,
ho - okazała zdumienie, przeglądając akta - ale był z niego
kobieciarz... Tyle kobiet... - zamilkła, wczytawszy się w
dokumentację. - Hm... - mruknęła i z zainteresowaniem
przyjrzała się Rudowi. Leciutki, zmysłowy uśmieszek dodawał
wdzięku jej nieco agresywnej urodzie.
- Nazywacie się Rodolf Milenkowicz? - zapytała po chwili
znaczącego milczenia.
- Ruder nie Rudolf - sprostował. - Ojciec był emigrantem.
- Niech będzie. Rozbierajcie się!
Zanim zaskoczony Rud zdołał zareagować, strażniczki
zdarły z niego więzienną koszulę. W lustrze przed sobą z
przerażeniem ujrzał zrujnowane ciało. Makabrycznie
nabrzmiałą twarz z niewidocznymi szparkami oczu w sinych,
napuchniętych oczodołach. Złamany nos, wargi rozdęte i
zniekształcone. Potwornie wychudzone członki pokryte zaschłą
krwią, potem i brudem; otwarte rany i pokracznie, krzywo
zrośniętą prawa nogę. Zwisające strzępy uszu.
Dopiero po chwili, jakby czekając aż Rud zdąży się
dokładnie obejrzeć, lekarki gruchnęły śmiechem.
- Przecież mężczyzna ma w tym miejscu co innego, a nie
takie strzępy - wypaliła ta, co piłowała paznokcie, a inne
głośno zarechotały.
- Czy to w ogóle jest jeszcze mężczyzna? -
- Jest gorszy niż jakiś dziad albo zawałowiec!
- Ale nędza fizyczna!
Zarumienione i ożywione lekarki przekrzykiwały się jedna
przez drugą, kipiąc wprost płciową kobiecością.
- Zobaczymy, co się z tego da zrobić - stwierdziła
najpiękniejsza i podeszła bliżej.
- No, nasi chłopcy zdrowo nad nim popracowali -
powiedziała po chwili, trącając ołówkiem resztki genitaliów
Ruda. - Porozrywane i popalone strzępy, teraz zupełnie
zakażone, zaropiałe - powiedziała. - Zaprotokołować: nadaje
się do całkowitego usunięcia.
- Podłączali mi elektrody... szarpali haczykami... -
wybąkał głucho Rud.
- Zgadza się. Dlatego skóra jest zwęglona -
odpowiedziała. - Nic się nie martw. Założymy ci fajną rurkę.
Będziesz sikać bez bólu.
Serce Ruda szarpnęło się jak uwięziony ptak.
- Czujesz coś? - zapytała, dla odmiany zagłębiając ołówek
w obszernej, gnijącej ranie, sięgającej od obojczyka do
barku. Musiała go głęboko wcisnąć zanim Rud syknął z bólu.
Długo zastanawiała się nad jego nogą, w końcu stwierdziła,
że kość gnije i nogę trzeba obciąć pod kolanem.
Powolny stuk archaicznej maszyny pieczętował wyrok nad
nieszczęsnym ciałem Ruda. Protokolantka myliła się, klęła i
narzekała, że pisanie niszczy lakier na paznokciach.
Lekarka dłużej zastanawiała się nad jego twarzą.
- Małżowiny chyba usuniemy do reszty, bo niewiele z nich
zostało... - zawahała się. - Nos też by się przydało... -
Nagle zrobiło się jej żal Ruda, gdyż dodała: - Ciężka sprawa
z tobą... jest bardzo mało zdrowej skóry do uzupełnień.
- Bili mnie, aż skóra pękała - powiedział. - Polewali
kwasem pod pachami...
- Przestańcie skomleć, Milenkowicz - rzuciła twardo, a
jej piękna twarz nieoczekiwanie stwardniała w wyrazie
widywanym u Neuheufla. - To jest zwykła procedura
przesłuchań. Bez powodu tam nie trafiliście.
Zaraz jednak znowu zmieniła ton.
- Mogę zrobić małżowiny uszne, ale wtedy nie starczy na
rurkę do sikania... - powiedziała bardziej życzliwie. -
Zrobię ci dziurkę jak dziewczynie, ale będziesz musiał sikać
na siedząco.
- Może zrobić z niego dziewczynę - zachichotała ta, co
bawiła się piersią. - Zrobimy mu dziurkę do sikania i piersi
wypchane gąbką. Wtedy starczy skóry, żeby mu odstawić
buziaka na cacy.
- Nie... nie możecie. Nie zgadzam się - gwałtownie
zaprotestował Rud.
- Jeśli się nie zgodzicie na operację, to w ogóle nie
będziemy was leczyć, Milenkowicz - powiedziała twardo
najpiękniejsza. - Wolna droga! Z gnijącymi genitaliami i
gnijącą raną na barku niedługo pociągniecie. Najwyżej
dziesięć dni. Już się wywiązuje ogólne zakażenie.
Rud skulił się.
- Wasza zgoda na wszelkie zabiegi operacyjne i amputacje
jest warunkiem rozpoczęcia leczenia. Macie absolutną wolność
wyboru. Proszę bardzo, wybierajcie.
Chwilę czekała na jego odpowiedź. Rud ścierpł ze strachu.
- No - powiedziała z wyraźnym triumfem. - Nie zrobimy z
niego kobiety. W papierach pisze, że to mężczyzna, to ma być
mężczyzna. Musi się zgadzać.
- Można uciąć nogę ponad kolanem, to będzie z tego trochę
skóry na naprawę twarzy - podsunęła jedząca pączki.
- Szkoda stawu - myślała na głos piękna lekarka. - Chyba
nie jest zniszczony. Będzie łatwiej zamontować protezę.
- Chyba nie ma na składzie krótkich protez - nie
ustępowała jedząca pączki, oblizując słodki puder z warg -
tylko te długie, na pełny wymiar.
- Przecież protezę dopasowuje się do nogi, do kikuta, a
nie odwrotnie - ośmielił się powiedzieć Rud.
- Nie wtrącajcie się, Milenkowicz - warknęła bawiąca się
piersią i jak rewolwer wycelowała w niego okazałą brodawkę -
i tak wyglądacie jak ostatnia ruina. Dwadzieścia centymetrów
krótszy kikut nie zrobi wam różnicy. Ładnie by wyglądało,
gdyby nasz przemysł musiał robić każdemu protezę
indywidualnie. Nigdy byście sobie nie kupili takiej
indywidualnej protezy, tyle by to musiało kosztować. Czy wy
w ogóle słyszeliście o taśmowej produkcji?
Rud przestał się wtrącać do dyskusji nad swoim ciałem.
Już nie protestował, był przecież w Niebie.
Przed operacją dla zaleczenia otwartych ran umieszczono go w
szpitalu. Pokryty gęstym żelem, który wywoływał nieznośne
swędzenie skóry, Rud szaleńczo podskakiwał i miotał się po
zastawionej piętrowymi łóżkami, zatłoczonej sali.
Rozwścieczało to innych chorych. Niektórzy, ci z górych
łóżek, oblewali go za karę herbatą albo resztkami zupy.
Jeden z nich poparzył Rudowi skórę na głowie gorącym
mlekiem. Do reszty wyszły mu wtedy włosy. Inni chorzy,
którzy lepiej pamiętali co sami przeszli, zachowywali się
życzliwiej. Na ogół byli to słabi, zmęczeni życiem,
pomarszczeni starcy, którzy obawiali się, kulejącego
wprawdzie, ale silniejszego fizycznie Ruda.
Przygotowanie do operacji obejmowało także codzienne
płukanie żołądka, od którego aż skręcały się wnętrzności,
oraz codzienną lewatywę.
- Pewnie chcą ci rozwalić ten mięsień okrężny, co się nie
zrasta... - komentował epileptyk Tony. - Wtedy zrobią ci
sztuczną dupę na brzuchu. Żebyś stale śmierdział gównem. Tak
robią każdemu... A tobie przez przypadek zapomnieli rozwalić
dupę podczas przesłuchań. Włączali ci kompresor do dupy?
- Nie.
- A widzisz. To nawet flaki rozrywa.
Pokryte starczymi wykwitami dłonie Tony'ego, o
gruzłowatych, reumatycznych stawach, trzęsły się bezradnie,
...
teensy-4.0