Prus Bolesław - Dusze w niewoli.pdf

(613 KB) Pobierz
2964236 UNPDF
BOLESŁAW PRUS
DUSZE W NIEWOLI
(ms)
SPIS TREŚCI
Rozdział I W CUKIERNI.................................................................................................3
Rozdział II NĘDZARZ..................................................................................................10
Rozdział III MASKARADA..........................................................................................16
Rozdział IV BRAT I SIOSTRA.....................................................................................24
Rozdział V O ROZKOSZACH I KŁOPOTACH BADACZÓW...................................28
Rozdział VI GRA W ODKRYTE KARTY....................................................................33
Rozdział VII TEMPORA MUTANTUR........................................................................40
Rozdział VIII CHORE SERCE......................................................................................49
Rozdział IX ZASIEWY WSCHODZĄ..........................................................................57
Rozdział X JAK WYGLĄDAJĄ NIEKTÓRZY NARZECZENI?................................64
Rozdział XI CO ROBIŁ SIELSKI.................................................................................70
Rozdział XII WYPADKI LUDZKIE.............................................................................77
Rozdział XIII SIELSKI UWOLNIONY........................................................................85
Rozdział XIV PRZESILENIE........................................................................................92
Rozdział XV GORZKIE OWOCE...............................................................................101
Rozdział XVI CO WYRABIA MIŁOŚĆ Z LUDŹMI.................................................108
Rozdział XVII JADWIGA...........................................................................................117
Rozdział XVIII ŻYWI I UMARLI..............................................................................125
Rozdział XIX JUŻ WRÓCIŁ.......................................................................................131
Rozdział XX CO SIĘ STAŁO PÓŹNIEJ?...................................................................138
- 2 -
ROZDZIAŁ I
W CUKIERNI
Bywają wieczory nie jasne i nie ciemne; po prostu mizerne. Ma to miejsce wówczas, gdy na
ziemi leży śnieg, a na niebie chmury, o tyle gęste, że zasłaniają księżyc, a o tyle rzadkie, że
pozwalają przesączać się potokom światła. W warunkach takich przedmioty czarne wydają się
jeszcze czarniejszymi, kolorowe — szarymi. Przy pewnym wysiłku organów optycznych czytać by
można książkę; lecz z drugiej strony, bez skompromitowania się, można by również nie poznać
dobrze znanej osoby.
Z tej to zapewne racji mężczyźni, którzy wchodzili do cukierni, nie poznawali innego
mężczyzny, który spacerował pode drzwiami zakładu. Wchodzący byli to ludzie młodzi, ubrani po
większej części w futra; spacerujący nosił na sobie paltocik, który nie musiał go zresztą zbyt
obciążać, był bowiem nader licho podwatowany. Miał on prócz tego na głowie starą czapkę, z pod
której wymykały się ciemne, nie dość starannie uczesane włosy. Od strony daszka znowu ciekawy
dostrzec mógł śniadą i chudą twarz, duże oczy i potarganą brodę.
Człowiek spacerujący, na każdego z tych, którzy wchodzili do cukierni, rzucał bystre spojrzenie,
a potem szybko odwracał głowę; oglądany robił prawie to samo. Takie zachowanie się rodziło dwa
domysły: pierwszy — że nieznajomy musiał czekać na kogoś, drugi — że między nim a tamtymi
istniało jakieś nieporozumienie.
Niekiedy, w oświetlonych drzwiach cukierni ukazywali się dwaj, lub trzej panowie, i mówiąc
coś do siebie, wskazywali palcem na nieznajomego, który wówczas szybko odchodził na bok.
Manewry te trwały już dosyć długo, gdy nagle na chodniku ukazał się jeszcze jeden młody
człowiek, ubrany w nowe elki i równie, jak jego poprzednicy, spieszący do cukierni. Jegomość ten
był średniego wzrostu i miał eleganckie ruchy; przy świetle dziennym łatwo by się można
przekonać, że jest to przystojny szatyn, z jasnym zarostem i szafirowymi oczyma.
Ujrzawszy go, człowiek w paltocie pobiegł parę kroków naprzód i z odcieniem niecierpliwości
w głosie, zawołał:
— Aaa... Sielski!...
Elegancki szatyn stanął, odwrócił głowę na bok i z lekkim uśmiechem odparł:
— Aaa... Lachowicz?!
- 3 -
Światło z okna padło na twarze obu. Sielski był ciągle uśmiechnięty, Lachowicz zaś zakłopotany
i wzruszony. Przez pewien czas patrzyli na siebie milcząc; nagle Sielski spytał:
— Czy masz do mnie interes?...
Lachowicz zawahał się, a potem odpowiedział prędko, tonem szorstkim:
— Żadnego!
Zawrócił się i poszedł dalej.
Sielski, znowu uśmiechnąwszy się, patrzył na odchodzącego jak na wariata i szepnął:
— Potrzebuje pieniędzy!...
I wciąż patrzył. Lachowicz tymczasem, ubiegłszy kilkanaście kroków, stanął, zrobił ruch jakby
chciał zawrócić, lecz wreszcie poszedł przed siebie krokiem powolnym, z głową zwieszoną.
— Jednakże i w nim coś jest na kształt ambicji! — pomyślał Sielski.
W tej chwili toczyła się dziwna walka między dwoma ludźmi, z których jeden potrzebował
pieniędzy, a drugi je miał i hojnie rozpożyczał znajomym. Podobną usługę nieraz Sielski oddawał
Lachowiczowi, nigdy nie pytając o termin zwrotu. Od pewnego czasu jednak pozycja towarzyska i
usposobienie Lachowicza uległy zmianom: znajomi go unikali, on zaś stał się dziwnie drażliwym.
Dawniej przychodził wprost do mieszkania Sielskiego i mówił ze śmiechem: „Pożycz mi tyle a
tyle” — dziś czatował na niego pode drzwiami cukierni, nie śmiał zaczepić i obraził się bez
widocznego powodu.
— A cóż mnie to obchodzi!... — mruknął Sielski, niby kończąc jakąś myśl, i chciał wejść do
cukierni. Lecz wstrzymał się i znowu spojrzał za Lachowiczem. Miał on dobre serce, żal mu więc
było człowieka widocznie bardzo potrzebującego; chciał nawet dogonić go i narzucić mu się z
pożyczką. Lecz następnie inne myśli wzięły górę:
— Nie widzę racji poddawać się jego grymasom — mówił do siebie. — Kto czego chce, niech
prosi. I jeszcze kto, ale on!...
Pchnął gwałtownie drzwi i wszedł do zakładu, z którego doleciał go dym, gwar i gorąco. Był
jednak jakiś gniewny; widocznie Lachowicz zepsuł mu humor.
— Dla pana czarnej kawy? — spytał go garson.
— Później — odparł Sielski.
Garson ukłonił się, poprawił na ramieniu serwetkę i poszedł do innego gościa z zapytaniem:
— Pan już co stalował?
Wśród obłoków dymu, unoszącego się w pokoju, słabo oświetlonym kilkoma gazowymi
płomieniami, odróżnić było można dwie grupy mężczyzn. Jedna z nich skupiła się około pary
szachistów, druga otaczała wielki stół marmurowy.
- 4 -
Byli to artyści, adwokaci, asesorowie, a i literatów nie brakło. Każdy prawie z tych panów
pędził żywot w kawalerskim stanie i każdy, ukończywszy robotę dzienną, uciekał od nudów
domowych do cukierni, gdzie się mógł naśmiać, wykłócić, a w najgorszym razie zobaczyć od
dawna znajome fizjonomie.
— Panowie! pan Sielski ma głos... — zawołał pewien młody człowiek, ujrzawszy przybyłego.
Nastało chwilowe milczenie, które niebawem przerwał ktoś inny, pytając młodego człowieka:
— Czy to ma być dowcip, panie Rumaszko?...
— A rozumie się.
— No, to dam panu jedną radę: ile razy masz powiedzieć dowcip, tyle razy ukąś się w język, a
nie powiesz głupstwa.
— Zdaje mi się, że pana zrąbano, panie Rumaszko? — wtrącił ktoś trzeci. Ale młody człowiek
zrąbany wcale miny nie stracił; poprawił tylko okulary, służące mu do zamaskowania cynicznych
poglądów na świat, i w innej znowu stronie począł pracować na to, aby go zwymyślano.
— Jak się masz, Jerzy!... Jak się masz, Apellesie!... — witano tymczasem Sielskiego, który do
obu tych przydomków miał prawo: nosił bowiem imię Jerzego i był malarzem.
— Panowie, uciszcie się! — zawołał ktoś — i pozwólcie kapitanowi dokończyć opisu
wczorajszej przygody...
— Czy znowu miał przygodę? — spytał Sielski.
— I niejedną! W południe spadła mu na łeb fura śniegu z dachu...
— Jak to? i jeszcze żyjesz?...
— Zawdzięczam to twardości mojej słowiańskiej czaszki — odezwał się głos spokojny.
Zgromadzenie ucichło.
Osobą, która zareklamowała twardość swej czaszki, był blondyn wzrostu średniego, barczysty,
gruby w karku i posiadający wąsy dragońskie. Najdziwniejsze przygody opowiadał głosem
naturalnym, niekiedy łzawym, przy tym miał twarz zmartwioną i oczy łagodne i smutne.
— No, zacznij znowu od początku, kapitanie! — zawołano z tłumu.
Kapitan zaczął:
— Szczególna przygoda, powiadam wam, zakrawa na farsę!... Idę sobie wczoraj przez ulicę i
słyszę jakiś szelest jedwabiu. Oglądam się... i — widzę zawoalowaną damę, która zachowuje się
tak, jakby mnie goniła...
— A pan uciekasz?...
— Ale gdzież tam! — oburza się kapitan i mówi dalej. — Widząc, że mnie goni, stanąłem, a ona
do mnie: „Jasiu! ja cię kocham...”. Powiadam wam, żem zgłupiał, wobec tak obcesowego
postępowania kobiety w jedwabiach i koronkach...
- 5 -
Zgłoś jeśli naruszono regulamin