Barrie James Matthew - Przygody Piotrusia Pana.pdf

(383 KB) Pobierz
1145025 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
1145025.001.png 1145025.002.png
James Matthew Barrie
PRZYGODY
PIOTRUSIA PANA
Opracowała
ZOFIA ROGOSZÓWNA
Tytuł oryginału angielskiego
Peter Pan
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
Rozdział I
Wielka wyprawa do Parku Leśnego
Byłoby wam trudno zrozumieć przygody Piotrusia Pana, gdybyście nie wiedzieli, jak wy-
gląda Park Leśny. Park ten jest olbrzymi i leży w pobliżu bardzo wielkiego miasta, w którym
mieszka król. Prawie codziennie chodzimy z Daniem do parku i Danio jest wprost oszoło-
miony mnóstwem wrażeń, jakich tam doznaje. Nigdy jeszcze żadne dziecko nie zwiedziło
całego parku za jednym razem, bo malcy w wieku Dania muszą sypiać od dwunastej do
pierwszej w południe i dlatego trzeba spieszyć z powrotem do domu. Gdyby jednak wasze
mamy nie przestrzegały tak koniecznie tego spania od dwunastej do pierwszej w południe, to
może moglibyście zwiedzić cały Park Leśny w jednym i tym samym dniu.
Przed parkiem ciągnie się nieskończenie długi sznur dorożek, nad którymi wasze piastunki
mają taką władzę, że skoro palec do góry podniosą, dorożka staje, a wtedy dzieci przechodzą
swobodnie na drugą stronę ulicy i zatrzymują się przed wielką, żelazną bramą. Bram w parku
jest kilka, ale zwykle wchodzi się tą pierwszą. U wejścia można zamienić parę słów z „panią
od baloników”. Pani ta z takim natężeniem całą swą przysadzistą postacią przyciska stołek do
bruku chodnika, a plecy do żelaznego ogrodzenia parku, że twarz jej jest czerwona jak burak.
Ostrożność ta jest bardzo wskazana, bo gdyby choć na chwilkę puściła się sztachet i stołka,
baloniki, które trzyma w ręku, uniosłyby ją w powietrze. I tak się nawet stało któregoś dnia,
bo gdyśmy o zwykłej godzinie przyszli do parku, zastaliśmy pod bramą „nową panią od balo-
ników”. Widocznie ta dawniejsza, gruba, oderwała się od sztachet i baloniki uniosły ją w gó-
rę. Danio bardzo żałował, że nie był przy tym, bo skoro już w ogóle miało się stać takie nie-
szczęście, byłby przynajmniej chciał je widzieć na własne oczy.
Leśny Park jest prześlicznym ogrodem, w którym rosną miliony i setki najpiękniejszych
drzew. Zaraz za bramą zaczyna się Gaj Figowy, ale każdy umyka stąd czym prędzej, bo tutaj
bawią się tylko dzieci, które z nikim „zadawać się” nie chcą, bo są zanadto dobrze wychowa-
ne. Danio i inni bohaterowie w jego wieku nazywają je pogardliwie „małpkami”. Dzieci te
chodzą postrojone jak laleczki z wystawy sklepowej, mówią po cichutku i używają wyszuka-
nych wyrazów jak ludzie dorośli. Nudzą się przy tym ciągle, bo w nic się bawić nie umieją.
Zdarza się jednak, że i najlepiej wytresowana małpa zbuntuje się w zwierzyńcu, przesadzi
strzegące ją mury i ucieknie w świat daleki. Takim buntowniczym duchem była Marynka
Grey, o której dowiecie się więcej, kiedy dojdziemy do bramy ochrzczonej jej imieniem. Ta
mała Marynka jest jedyną „małpką”, której wspomnienie przechowało się w Leśnym Parku.
Teraz przechodzimy na Dużą Drogę. Różnica między nią a innymi drogami jest prawie ta-
ka jak między wami a waszym ojcem. Danio nie może się nadziwić, że droga ta jest z począt-
ku wąska, a potem rozszerza się i rozszerza, dopóki się nie stanie zupełnie szeroką drogą.
Danio twierdzi, że droga ta jest ojcem wszystkich ścieżek i ścieżynek parku, i wyrysował na-
wet obrazek, który mu się ogromnie podoba. Na tym obrazku Duża Droga wiezie w dziecin-
nym wózku Małą Dróżkę na spacer. I na tej drodze spotkać można tylko bardzo porządne
towarzystwo. Dzieci bawią się tu zawsze pod okiem dorosłych, którzy pilnują, żeby nie za-
moczyły nóżek w wilgotnej trawie, i stawiają je do kąta za to, że są „uparciuchami” albo
„mazgajami”. Wyraz „mazgaj” oznacza kogoś, kto płacze o byle co, na przykład o to, że go
niania nie chce wziąć na ręce albo że mu palec z buzi wyjęto. Z dwojga złego lepiej już być
4
„uparciuchem”, bo tyle najmilszych rzeczy jest zabronionych na świecie, że warto od czasu
do czasu popróbować, czyby się jednak nie dało postawić na swoim.
Gdybyśmy się zatrzymywali przy każdym placu, przez który przechodzi Duża Droga, stra-
cilibyśmy tyle czasu, że musielibyśmy wracać do domu nie obejrzawszy ani jednej części
wszystkich rzeczy godnych widzenia w Parku Leśnym. Zwrócę wam więc tutaj tylko uwagę
na drzewo Mundzia Helwetta, pod którym ów Mundzio, bawiąc się pewnego razu, zgubił
jednego pensa, a po chwili szukania odnalazł dwa! Od tego pamiętnego zdarzenia cała ziemia
dokoła drzewa jest rozgrzebana i zryta rydelkami młodocianych „poszukiwaczy złota”. Nieco
dalej wznosi się drewniana budka, w której zabarykadował się mały książę Henryś. Mały
książę mazgaił się przez całe trzy dni bez żadnego powodu i za karę przyprowadzono go do
Parku Leśnego w sukience jego siostrzyczki. Henryś nie mógł znieść takiej hańby. Na Dużej
Drodze wydarł się z rąk bony, zamknął się w drewnianej budce i nie dał się z niej wyprowa-
dzić, póki mu nie oddano jego bufiastych majteczek z dwiema kieszeniami.
Nie będę was namawiał, żebyście się zbliżyli do Okrągłego Stawu, bo zanim doń dojdzie-
cie, nianie wasze, które są okropnie tchórzliwe, odciągną was na pewno w inną stronę i poka-
żą wam ścieżkę wiodącą do Dziecinnego Pałacu. W pałacu tym mieszkała samiuteńka jedna,
w otoczeniu bardzo wielu lalek, najsławniejsza dziewczynka z całego parku. Jeśli kto pocią-
gnął za sznurek dzwonka, wstawała zaraz z łóżka. O szóstej zapalała światło i odmykała
drzwi w koszulce nocnej, a wszyscy wołali w uniesieniu:
„Cześć królowej! Niech żyje królowa!” Dania jednak najbardziej dziwi, skąd taka mała
dziewczynka wiedziała, gdzie są schowane zapałki.
Teraz zastępuje nam drogę Wyścigowa Góra. Zdarza się, że dzieci wchodzą na nią bez
zamiaru gonienia się lub ścigania. Ledwie jednak stopy ich dotkną jej szczytu, taka ochota
wzbiera w nich nagle, że zbiegają z góry, jakby im skrzydła wyrosły u ramion. Zwykle za-
trzymują się dopiero wówczas, kiedy już tak daleko odbiegły od starszych, że nie wiedzą, jak
trafić do nich. Ale na szczęście jest tu druga drewniana budka, w której siedzi dozorca. Budka
ta nazywa się „domkiem znajdków”, bo jak się tylko dziecko zgubi, idzie do dozorcy i mówi
mu, że się zgubiło, a dozorca je zaraz znajduje. Na Górze Wyścigowej zabawy i gonitwy nie
ustają nigdy, bo nawet w dni zimne i wietrzne, kiedy dzieciom wychodzić z domu nie wolno,
zamiast nich bawią się tu i ścigają zżółkłe, jesienne liście. Opanowane szałem gonitwy, bez
końca wirują tu i gonią się, a nikt na świecie nie może im dorównać w lekkości i chyżości.
Z Wyścigowej Góry widzimy, jak na dłoni, Bramę Marynki Grey, o której przyrzekłem
wam więcej opowiedzieć. Była to ładna, mała dziewczynka, która co dzień o tej samej godzi-
nie zjawiała się w parku w towarzystwie dwóch piastunek albo jednej mamy i jednej piastun-
ki. Marynka była zawsze ślicznie ubrana, wszystkim „małpkom” mówiła „pa” i bawiła się
tylko swoją własną piłeczką, którą raczyła rzucać na ziemię i kazała podnosić piastunce. I
raptem ta grzeczna, ta ślicznie ubrana i wzorowo wychowana Marynka zmieniła się w najnie-
grzeczniejsze stworzenie. Chcąc dowieść, że jest naprawdę niegrzeczna, rozwiązała najpierw
sznurowadła trzewiczków i wywiesiła język na cztery strony świata. Potem zdarła z siebie
szarfę jedwabną, zmięła ją i podeptała nogami, pobiegła do kałuży i skakała po błocie, póki
nim nie obryzgała swojej strojnej sukienki. Potem przelazła przez płot i narobiła jeszcze wiele
innych głupstw, na których zakończenie zrzuciła z nóżek oba zabłocone trzewiczki i cisnęła je
daleko poza siebie. Wreszcie, ochlapana błotem, rozczochrana i w pończoszkach tylko, po-
mknęła ku bramie, ochrzczonej teraz jej imieniem, wypadła na ulicę i byłaby z pewnością
zginęła w tłumie, gdyby biegnąca za nią matka nie porwała jej na ręce i nie zaniosła do do-
rożki, która zbuntowaną „małpkę” odwiozła do domu. Stało się to dawno temu i Danio tylko
z imienia zna Marynkę Grey.
Na lewo od Dużej Drogi ciągnie się Aleja Dzidziusiów. Pełno tu dziecinnych wózków i
maleństw zaledwie raczkujących – wprost trudno przejść nie natknąwszy się na jakieś nie-
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin