Simon Sebag-Montefiore - Saszeńka.pdf
(
2086 KB
)
Pobierz
Tam gdzie morze wiecznie bryzga Na opustoszałe skały... Czarodziejka mnie z miłości Obdarzyła talizmanem. Czule
pieszcząc mnie mówiła: „Strzeż mojego talizmanu -W nim jest tajemnicza siła, Bo z miłości
tobie dany!”
Aleksander Puszkin,
Talizman
(przeł. Mieczysław Jastrun)
Niekiedy w okolicach naszych rodzą się takie charaktery, że - acz wiele lat upłynie od zetknięcia się z nimi -
niektórych z nich niepodobna wspomnieć bez drżenia duszy.
Nikołaj Leskow,
Powiatowa lady Macbeth
(przeł. Jerzy Wyszomirski)
Jestem sam i sierota, i nikt o mnie nic nie wie. Wkrótce umrę, nikt za mnie nie zmówi modlitwy na grobie, Tylko
słowik czasami zaśpiewa w pobliżu na drzewie.
Piosenka piotrogrodzkich uliczników, 1917 (przeł. Ixszek Engelking)
UNIWERSYTET MOSKIEWSKI GAZETA WYDZIAŁU NAUK HUMANISTYCZNYCH
12 MARCA 1994 OGŁOSZENIA PRYWATNE
P R A C A !
*
POSZUKUJEMY MŁODEGO HISTORYKA, Z DOŚWIADCZENIEM W PROWADZENIU
POSZUKIWAŃ W ROSYJSKICH ARCHIWACH PAŃSTWOWYCH. PROJEKT - HISTORIA RO-
DZINNA, POSZUKIWANIE OSÓB ZAGINIONYCH ETC. SZEŚĆ MIESIĘCY. WYMAGANA
CAŁKOWITA DYSKRECJA.
WYNAGRODZENIE: US $ PLUS WYDATKI. WAŻNY PASZPORT LUB DOKUMENTY
UPRAWNIAJĄCE DO PODRÓŻOWANIA. ZGŁASZAĆ MOGĄ SIĘ TYLKO ABSOLWENCI Z
NAJLEPSZYMI OCENAMI. WYBRANY KANDYDAT PODEJMIE PRACĘ OD RAZU. KONTAKT:
AKADEMIK
BORYS
BIELAKÓW,
DYREKTOR
INSTYTUTU
HISTORII
NOWOŻYTNEJ
I
NAJNOWSZEJ WYDZIAL NAUK HUMANISTYCZNYCH
1
Była dopiero pora podwieczorku, ale słońce już zachodziło, kiedy trzej carscy żandarmi
zajęli pozycje przed bramą Instytutu dla Dobrze Urodzonych Panien w Smolnym. Mogłoby się
wydawać, że najlepsza w Piotrogrodzie szkoła dla dziewcząt podczas zakończenia trymestru to
nie miejsce dla policjantów, a jednak tam byli, łatwo rozpoznawalni w dobrze skrojonych
błękitnych mundurach z białym szamerunkiem, z połyskującymi szablami, w skórzanych
kaskach z kitą z końskiego włosia. Jeden strzelał niecierpliwie palcami, drugi otwierał i
zamykał skórzaną kaburę mauzera, a trzeci stał nieruchomo, na rozstawionych nogach,
wetknąwszy kciuki za pas. Za nimi czekał sznur zaprzężonych w konie sań zdobionych złotem i
szkarłatem rodowych herbów i kilka lśniących limuzyn. Rzadki, padający z ukosa śnieg był
widoczny tylko w migocącym świetle lamp ulicznych i bursztynowych latarń przejeżdżających
powozów.
Ta trzecia zima Wielkiej Wojny wydawała się najbardziej mroczna i najdłuższa. Za
czarnymi bramami, w głębi brukowanej alei, biały gmach otoczonego kolumnadą Instytutu
wyrastał z mroku jak transatlantyk dryfujący we mgle. Nawet ta szkoła z internatem, której
patronowała sama imperatorowa i do której uczęszczały córki arystokratów i bogaczy
dorabiających się fortuny na dostawach wojennych, nie mogła już wykarmić swoich dziewcząt
ani ogrzać swoich pomieszczeń. Trymestr kończył się przed terminem. Braki w zaopatrzeniu
dotknęły nawet najbogatszych. Mało kto mógł sobie pozwolić na benzynę do samochodu i
konne zaprzęgi znowu stały się modne.
Zimowe ciemności w wojennym Piotrogrodzie tchnęły arktycznym smutkiem. Puszysty
śnieg tłumił stukot końskich podków i warkot silników, lecz trzaskający mróz wyostrzał
zapachy benzyny, końskiego łajna, alkoholu w oddechach drzemiących pocztylionów, wody
kolońskiej i papierosów palonych przez kierowców w uniformach z żółtymi i czerwonymi
wyłogami oraz kwiatowej woni perfum czekających kobiet.
W obitym ciemnoczerwoną skórą wnętrzu kabrioletu Delaunay-Belleville oświetlonym
lampą naftową siedziała zamyślona młoda kobieta o trójkątnej twarzy z angielską powieścią na
kolanach. Audrey Lewis - Mrs Lewis dla swoich chlebodawców i Lala dla swojej ukochanej
podopiecznej - marzła. Na kolana naciągnęła baranicę; była w rękawiczkach, w czapce z
wilczego futra i grubym płaszczu. Mimo to drżała z zimna. Zignorowała kierowcę,
Pantalejmona, kiedy wrócił na swoje siedzenie, wyrzucając papierosa w śnieg. Nie odrywała
piwnych oczu od drzwi szkoły.
- Pospiesz się, Saszeńko! - szepnęła do siebie Lala po angielsku. Spojrzała na mosiężny
zegar wstawiony w szklaną przegrodę, która oddzielała ją od kierowcy. - Już niedługo !
Macierzyńskie uczucia wezbrały w jej piersi: wyobraziła sobie, jak długonoga Saszeńka
biegnie ku niej po śniegu. Niewiele matek odbierało swoje dzieci z Instytutu Smolnego, a
ojcowie nie robili tego prawie nigdy. Lala, guwernantka, zawsze przyjeżdżała po Saszeńkę.
Jeszcze kilka minut, moje dziecko, pomyś lała; moje cudowne, bystre, poważne dziecko.
Latarnie przeświecające przez delikatny ornament szronu na ciemnych szybach
samochodu przypomniały jej rodzinny dom w Pegsdon, wiosce w Hert-fordshire. Od sześciu lat
nie widziała Anglii i zastanawiała się, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczy swoją rodzinę. Ale
gdyby tam została, nigdy by nie poznała ukochanej Saszeńki. Sześć lat temu przyjęła posadę w
domu barona i baronowej Zeitlin i rozpoczęła nowe życie w rosyjskiej stolicy, wówczas Sankt
Petersburgu. Sześć lat temu mała dziewczynka w marynarskim ubranku przywitała ją chłodno,
przyjrzała się jej badawczo, a później podała Angielce rękę, jakby wręczała bukiet kwiatów.
Nowa guwernantka prawie nie mówiła po rosyjsku, ale przyklękła na jedno kolano i zamknęła
małą ciepłą rączkę w swoich dłoniach. Dziewczynka, początkowo z wahaniem, potem z rosnącą
ufnością, przytuliła się do niej i wreszcie oparła głowę na ramieniu Lali.
-
Mienia zowut missis Lewis
- powiedziała Angielka kulawą ruszczyzną.
- Witam oczekiwanego gościa, Lala! Mnie nazywają Saszeńka - odparło dziecko okropną
angielszczyzną. I tak się zaczęło: Mrs Lewis stała się odtąd Lalą. Pokochały się nawzajem od
pierwszego wejrzenia.
- Za dwie piąta - powiedział kierowca przez tubę głosową.
Guwernantka pochyliła się, zdjęła z zaczepu własną tubę głosową i powiedziała do
mosiężnej tulei doskonałą ruszczyzną (chociaż z angielskim akcentem):
- Dziękuję, Pantalejmonie.
- Co tu robią faraonowie? - spytał kierowca. Wszyscy posługiwali się tą zwyczajową
nazwą na określenie żandarmerii. Zachichotał. - Może dziewczęta ukrywają pod spódniczkami
niemieckie szyfry?
Lala nie zamierzała dyskutować z kierowcą o takich rzeczach.
- Pantalejmonie,
chciałabym cię prosić, żebyś wysiadł i wziął od niej kuferek
-
powiedziała surowo. Ale co tu robią żandarmi? - zastanawiała się.
Dziewczęta zawsze wychodziły punktualnie.
Madame
Buxhoeven, dyrektorka nazywana
przez dziewczęta
Grand-maman,
kierowała instytutem jak pruskimi kosza
Plik z chomika:
klonosie59
Inne pliki z tego folderu:
Simon Sebag-Montefiore - Saszeńka.pdf
(2086 KB)
Simon Sebag Montefiore - Pewnej zimowej nocy.rar
(3667 KB)
Inne foldery tego chomika:
S. J. Bolton
S.C.Stephens
Sabina Breman
Sabine Ebert
Sally Beauman
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin