Cherezińska Elżbieta - Północna Droga 04 - Trzy młode pieśni.doc

(2652 KB) Pobierz

Elżbieta Cherezińska

Trzy młode

pieśni

Północna Droga


Gudrun

Nim skończyłam pięć lat, nosiłam na palcu pierścień wart dobrego konia. Przeszkadzał mi. Unosząc rękę, uderzałam się chłodnym złotem w skroń, jakbym chciała na niej wycisnąć znak, rodową pieczęć. A kiedy zanurzałam dłonie w lodowatej wodzie strumienia przepływającego za Namsen, zsuwał się ze zbyt szczupłych palców i stukając o kamienie, opadał na dno. Czerwone, okrągło szlifowane oko mrugało do mnie spod wody. Lubiłam na niego patrzeć, bo wydawał mi się skarbem zatopionym w rzece, tym, o którym słyszałam przynajmniej trzy pieśni. Matka, widząc, że prędzej zgubię pierścień, niż doniosę swój klejnot do dnia zamążpójścia, kazała mi go nosić na szyi, a ojciec kupił do niego drobno pleciony łańcuch. Wieczorem wymknęłam się z halli i zakopałam pierścień za domem, licząc, że rodzice mówili prawdę, a zniknięcie klejnotu będzie dla mnie wybawieniem od bycia czyjąkolwiek żoną. Gdy kilka dni później usłyszałam, jak mężczyźni opowiadają, że zagrzebywanie skarbów w ziemi przynosi pecha, struchlałam. Nie chciałam pecha równie mocno jak męża. Odkopałam pierścień z drżącym sercem. Wydrapywałam ziemię ze smoczych paszczy, które wykutymi w złocie zębami trzymały wypukłe czerwone oko. Przetarłam je rękawem. Było jakieś nieswoje, jakby zmatowiało w ziemi, ale gdy je polizałam, zabłysło. Niestety, po chwili ślina wyschła i kamień znów zaszedł bladawą mgłą. Trzymając się za serce, pobiegłam nad strumień. Wrzuciłam go do wody, a on zrobił stuk-stuk-puk i jak na dnie szkatuły osiadł na płaskim kamieniu. Zalśnił, a ja zachichotałam. Potem, trzymając go mocno za złoty łańcuch, płukałam, pozwalałam, by przepływająca lodowata woda niczym setki igieł wykluwała z niego drobinki ziemi. „Raz - dwa - trzy, teraz czysty jesteś ty!”. Zawiesiłam go na szyi, stuknął o moją chudą pierś, wpuszczając pod suknię chłodne krople. Jednak wieczorem, kiedy się rozbierałam, dostrzegłam, że oko pierścienia nie lśni. Od tamtego czasu czerwony kamień pokrywa mgła, biała niczym pleśń.

Ragnar

Moja wczesna pamięć jest podobna mgle, wciśniętej między ostre skały fiordu. Ukrywa przede mną wszystko. Czasami rozwiewa się nieoczekiwanie. Tworzy szczelinę, przez którą sięgam okiem. Nawet do najodleglejszego dzieciństwa. Taka noc, na przykład. Matka i Szczura myślały, że śpię. Matka to matka. Szczura to jej towarzyszka. Obie były pewne, że jestem niemowlęciem. Nie większym od dzbana. Szczelnie skrępowanym w powijakach. Widzę: matka łka. Nade mną. Zachłystuje się, szepce. „Ragnar, będziesz żył. Będziesz żył”. Szczura też szepce. Pewnie zaklęcia, bo wargi ma blade. Robi na mym czole znaczenia. Dziecko, ten mały ja, się trzęsie. Chyba drgawki. Teraz czuję woń krwi. To nią Szczura robi na mnie swe znaki. Ciągnie linię od brwi do nosa. Chrapliwy jęk. To Katla, suka piastunka. Staje u wezgłowia i podnosi pysk. Ją też drażni zapach krwi. Matka zamiast piersi wkłada mi do ust coś ostrego. To srebrny krzyżyk. Cofam język przed zadrą na jego belce. Ona i Szczura wychodzą. Gdy domykają drzwi, suka zlizuje z mojego nosa krew. Ostrożnie łapie w zęby powijaki. Rozluźnia je. Wyswobadzam się sam. Wyglądam jak niemowlę, ale... Ale pewnie zsuwam się z łoża. Na czworakach idę do legowiska suki. Czeka na mnie jej szczenię. Wypluwam krzyżyk. Bawimy się nim. Szczeniak szarpie srebrny łańcuszek. Zakładam mu go na szyję. Psy nie szczekają. We dworze cisza. Zdaje się, że słyszę równe oddechy braci. Mam pięciu starszych braci. Śpią razem w odległej alkowie. Tylko mnie matka trzyma osobno. Szczenię zmęczyło się harcami. Kładzie się przy sutkach Katli. Suka łapą pokazuje mi moje miejsce. Czuję słodką woń mleka i sierści. Ale dalej nie widzę nic. Nie wiem, czy ssałem jej mleko. Mówiłem już, wczesna pamięć to mgła. Nad mgłą nie umiem zapanować.

Bjorn

Moją pierwszą zdobyczą były ptaki. Chłopacy, ci starsi, szli na wzgórze pod lasem wybierać młode króliki z nory, ale mi nie chodziło o to, by brać, ja chciałem złapać. Zastygałem bez ruchu, trzymając na wyciągniętej ręce ziarna jęczmienia, i wpatrywałem się w różowy, drgający w słońcu ogon skowronka. Uciekł mi niezliczoną ilość razy, nim nauczyłem się wyciszać bicie serca, gdy tylko zbliżał się w moją stronę. Matka mówiła, że pierwsze pióra z ptasiego ogona wyrwałem, nim skończyłem dwa lata. Możliwe, lecz nie pamiętam i nie widzę w tym powodu do dumy. Dopiero jako pięciolatek odkryłem, że o wiele bardziej ciekawi mnie chwycenie ptaka i zaciśnięcie dłoni na jego bijącym sercu. Nie, nie zabijałem ich, przeciwnie. To nie śmierć mnie fascynowała, lecz życie. Przyspieszone tętno strachu, powieki zamykające się przede mną w naiwnej nadziei, że gdy zniknę mu z oczu, rozewrą się palce zaciśnięte wokół drżącego ciałka. Zapragnąłem odwrócić ptasi lęk, zdobyć jego zaufanie wbrew naturze. Otwierałem więc dłoń i pozwalałem mu odlecieć. Z początku uciekał daleko, lecz później zatrzymywał się na dachu, jakby liczył, iż zostawię ziarno i pójdę precz. Czekałem, patrząc w ciemne, lśniące oko. W myślach mówiłem: „Wróć, nic ci nie grozi, wróć”. Któregoś dnia usłyszał. Choć jego serce biło jak oszalałe, przysiadł na moim nadgarstku. W nagrodę dostał wszystkie ziarna, a ja, wbrew naturze, nie zrobiłem mu krzywdy. Odgadłem, że stworzenia mogą mnie słuchać, jeśli tylko tego zechcę. A chciałem.

Ragnar

Halderd, pani Ynge. Albo: Wdowa Halderd. Tak mówiono o mojej matce, nie inaczej. Dzieci często uśmiercają matki, przychodząc na świat. Ja zabiłem ojca. Jarl Helgi zmarł w noc mych narodzin. Nów, czas połkniętego księżyca. Mroku w pustce. Jarl Helgi polował z druhami. W ciemności locha rozszarpała mego ojca. W tej samej ciemności matka mnie powiła. Byłem jej szóstym i ostatnim synem. Najmłodszy w stadzie. Chorowity, słaby. Z krwią wiecznie płynącą z nosa. Piastunki mówiły na mnie „bezszelestny”. Ponoć nigdy nie płakałem. To było złe. Dzieci powinny się drzeć. Dlatego wróżono mi źle. Źle, ale po cichu. W tajemnicy przed matką. W sekrecie przed jej wszystko słyszącą towarzyszką, Szczurą. One nie pozwalały mnie tknąć. Nawet złym słowem. Długo myślałem, że Szczura jest jej siostrą. Były nierozłączne niczym dzień i noc. Potem starsi bracia wyjaśnili, że mam rację tak samo, jak się mylę. Szczura była dawną służką, bliższą matce niż rodzina, której już nie miała. Trzej bracia, jej ojciec i nasz ojciec, czyli jej mąż, wszyscy odeszli do Hel. „Jaki był nasz ojciec?” - pytałem braci. „Dzielny, bitny i gruby” - odpowiadali. Ale nic więcej nie umieli dodać. Widywali go rzadko. Tylko w przerwie między jedną wojną a drugą. A w mrocznych czasach naszego dzieciństwa wojny toczyły się ciągle. Tak więc pustka po nim, po jarlu Helgim, przyciągała mnie. Nawet jeśli matka wypełniała ją sobą w dwójnasób. Zapragnąłem być dzielny, bitny i gruby. Choć w pierwszych latach byłem słaby, chorowity i chudy. Dni płynęły w zgiełku, jaki czynili moi bawiący się w wojnę bracia. Dni, gdy wciąż byłem pod czyimiś skrzydłami. Matki, Szczury, piastunek. Lub pod czujnym nosem suki Katli. Skończyły się nagle. Oto bowiem pani Ynge, Wdowa Halderd, postanowiła rozdzielić swych synów. I oddać na wychowanie na obcych dworach.

Bjorn

Odkąd sięgam pamięcią, nazywano mnie „synem jarla”, podkreślając, że nadejdzie dzień, gdy zasiądę na wysokim krześle ojca. On sam, złotobrody i długowłosy jarl Regin, wypełniał cały mój świat w tych krótkich chwilach, gdy bywał w domu. Dzielił swój czas równo między całowanie matki, najpiękniejszej ze znanych mi kobiet, noszenie na rękach mej siostry, jasnookiej Gudrun, picie miodu ze swymi drużynnikami, doglądanie budowy nowych łodzi w przystani. Do tego znajdował chwile, by rozmawiać ze swymi ludźmi jak równy z równymi, choć przecież tak nie było, bo on był wielkim panem, a oni jego poddanymi. I choć wracał do Namsen, do domu, zawsze na krótko, zdążył jeszcze wpaść na plac, gdzie ćwiczyli młodzi i pokazać im to słynne cięcie mieczem, po którym wróg musi paść jak skoszony kłos. Nigdy nie miałem go dosyć i liczyłem pory roku od wiosny, gdy wypływał, do jesieni, gdy wracał. Nie mogłem się doczekać dnia, kiedy ojciec uzna mnie za wystarczająco dorosłego, by zabrać z alkowy matki i siostry do młodej drużyny. Patrzyłem na jego szerokie plecy i marzyłem, że jestem taki jak on. Zazdrościłem Ormowi, jego przybocznemu, druhowi, sternikowi jego łodzi, że spędza z ojcem te wszystkie chwile, gdy są poza domem. Prawdziwe życie tętniło w ich opowieściach z wypraw. Prawdziwe życie zawsze było „tam”, za mglistą linią horyzontu.

Gudrun

Mój brat Bjorn urodził się na wysokim krześle, naprawdę. Matka wiła się w bólach przedłużającego się porodu tak długo, aż posadzono ją na krześle ojca. Wtedy Bjorn wyskoczył z niej z hałasem godnym całej zbrojnej drużyny. To przepowiadało mu świetną przyszłość. Znałam tę opowieść na pamięć i nigdy nie byłam jej syta, iskrzyło w niej bowiem życie i legenda spleciona z jego początkiem.

Pełnia księżyca, jasna, świetlista noc i Bjorn podbijający świat w chwili narodzin. Ja sama narodziłam się cicho i taka właśnie byłam. Lubiłam oglądać innych. Sigrun, moją matkę o złotych warkoczach, piękną niczym zorza. Ojca, który przerzucał przez szerokie plecy futro polarnego wilka. I mego brata Bjorna, płynne złoto. Wcielenie życia w najlepszej postaci. Sama byłam raczej niewidzialna, bo wszyscy zwracali się do mnie przez nich. „Gudrun, córka Sigrun” albo „Gudrun, siostra Bjorna, córka naszego jarla”. Nie, to mi nie przeszkadzało! Jak woda przybierałam kształt naczynia, w które mnie wlano. Jak woda byłam jedynie odbiciem ich postaci. Ale czemuż miałam się tym martwić, skoro były to najpiękniejsze obrazy, jakie znałam? Mój brat, moja matka i ojciec. I już wtedy wiedziałam, że bardziej podoba mi się życie przeznaczone memu bratu niż to, które planowano dla mnie. On miał być jarlem, po ojcu. A ja? Miałam poślubić jakiegoś innego jarla. Wystarczająco bogatego i dzielnego, by miał śmiałość stanąć twarzą w twarz z Reginem z Namsen i prosić go o córkę. Jaki w tym sens? Zaczęłam zgłębiać dawne opowieści, by znaleźć w nich coś, co sprawi, iż będę to mogła odwrócić.

Ragnar

Wiedziałem, że coś się stało, długo przed tym, nim matka zawołała mnie do siebie. Szczura wyszła z jej alkowy. Zabrała ze sobą szczeniaka i szczelnie zamknęła drzwi. Katla, suka piastunka, została z nami. Moja matka Halderd zawsze była wysoka i smukła. Nawet latem rzadko zdejmowała z ramion rosomakowe futro. Jakby wiecznie było jej zimno. Przypominała drzewo o rdzawej korze. Prosta, nieco chropowata w obejściu. Grube, ciemne warkocze zwijała wokół głowy Gdy byłem młodszy, a ona zasnęła przy mnie, zdawało mi się, że jej włosy to uśpione węże.

- Synku. - Chwyciła mnie dłonią nadspodziewanie ciepłą.

- Muszę ci o czymś powiedzieć. Jesteś już duży...

Zawsze chciała, żebym był już duży, choć wiecznie traktowała mnie jak najmłodsze dziecko. Ile razy słyszałem, jak mówiła, kim będę, gdy dorosnę. Jakie morza przepłynę, iloma krainami będę władał. Gdy byliśmy sami, zaciskała mnie mocno w ramionach. Obsypując moją głowę pocałunkami, szeptała: „Mój kochany, mój mały jarl”. Prawda, jak na siedmiolatka wciąż byłem słabo wyrośnięty.

- ...jesteś już duży i wiem, że mnie zrozumiesz, choć to, co muszę zrobić, jest trudne, bardzo trudne. Mam was sześciu, sześciu wspaniałych synów, ale odkąd zmarł Ottar, nie mam dla was dość dobrego wychowawcy. Ari jest za młody i zbyt mało doświadczony, by dać sobie radę.

Ari wcale nie był młody, przeciwnie, mógł mieć grubo ponad dwadzieścia lat. Odkąd pamiętam, ćwiczył moich starszych braci na placu. Miecz, włócznia, nawet długi topór. A Ottar, zarządca Ynge, był naszym wychowawcą tylko na niby, jego śmierć więc nic tu nie zmienia.

- Synowie to mój największy skarb, a ty, Sokole, jesteś moim oczkiem w głowie. - Pogłaskała mnie po policzku. Często nazywała mnie Sokołem, choć do braci mówiła po imieniu. - Nie jesteście zwykłymi dziećmi. - Ściszyła głos. - Jesteście dziedzicami Ynge...

Z oddali dobiegł nas pisk dziewcząt służebnych. Potem kobiecy lament. Ponad nim gruby śmiech. Ten ostatni należał do Halvarda, najstarszego z mych braci.

- ...wszystko powiem pani! Zobaczy panicz, że powiem, tym razem powiem!...

- A właśnie, że nie zobaczę - zaryczał Halvard - ale może usłyszę!...

Matka zacisnęła usta i kiwnęła głową. Jakby chciała powiedzieć: „Słyszałeś? Tak się bawią dziedzice Ynge!”.

- Słyszałeś? Tak się zachowują twoi bracia, dziedzice Ynge! Tak więc postanowione. - Puściła moje ręce i zakręciła się po izbie. Suknie popłynęły za nią, posłuszne pani.

- Co postanowione, matko?

Stanęła w miejscu. Odwróciła się. Jednym susem przypadła do mnie.

- Znalazłam wam wychowawców, synu. Trzej najstarsi popłyną na południe, do mego stryja Hrafna, pana na Sognefjord. A trzej młodsi, w tym ty, Ragnarze, na północ, do naszego sąsiada, jarla Regina z Namsen.

Najstarsi to szesnastoletni Halvard, ten, który śmiał się grubo, i bliźnięta Bersi i Duri, czternastoletni, silni jak niedźwiedzie. Zawsze dzielono nas na starszych i młodszych. W tych drugich był jedenastoletni Asgrim, dziewięcioletni Yngwe i ja, siedmioletni Ragnar.

- Dlaczego nas odsyłasz z domu? Dlaczego nas rozdzielasz?

- Jesteś już duży, synku - powiedziała, patrząc mi w oczy, i przycisnęła do piersi, przecząc własnym słowom. - Chcę, abyś to zrozumiał... - wyszeptała gdzieś za mną.

- To mi wytłumacz.

- Kobieta nie wychowa synów na wojowników. Jeśli nie ma męża, jak ja, jej dzieci wychowuje ktoś z najbliższej rodziny, ojciec, brat, brat ojca. Hrafn z Sognefjord jest bratem mego ojca, dlatego chcę, by Halvard i bliźnięta poszli pod jego rękę. Ale Sognefjord to inny kraj, południe, a my jesteśmy Trondelagiem, krajem na północy. Północ ma ośmiu jarlów, ośmiu Panów. Mój mąż był jednym z nich, a gdy dorośniecie, jeden z was zajmie jego miejsce. Rozumiesz?

- Rozumiem. Skoro dajesz trzech z nas na południe, to oni nie usiądą na krześle ojca?

Wysoko na policzkach matki zakwitł rumieniec.

- Jesteś bystry. - Pocałowała mnie w czoło i roześmiała się nagle. - Ale to się jeszcze okaże. Może tak, może nie. Gdy jest sześciu synów, nie zawsze najstarszy obejmuje ojcowiznę. Ale najzdolniejszy owszem.

Zatem z pewnością nie myśli o mnie. Najzdolniejszy w rzucie toporem jest Bersi. Asgrim w strzelaniu z łuku. W mieczu Halvard, ale dlatego, że najstarszy i najdłużej ćwiczył. Yngwe jest dość ślamazarny, jak ja. Nagle docierają do mnie słowa matki. Katla, suka piastunka, wyczuwa mój lęk. Skamle przeciągle i kończy krótkim szczeknięciem, jak zawsze, gdy czuje niebezpieczeństwo. Na przykład wtedy, gdy złapała wielkiego szczura, który zakradł się do mojej kołyski. Pewnie nie chodziło mu o mnie, ale o ssany przeze mnie chleb. Halderd omiata izbę wzrokiem. Czujna jak sowa. Patrzy na sukę, na mnie. Podejmuję próbę.

- Mamo... czy ja nie mógłbym pójść na południe, tam, gdzie Niebieski?

Niebieski mówiliśmy w domu na Bersiego, Zielony na Duriego. Szczura to wymyśliła, bo ponoć po narodzinach nikt ich od siebie nie odróżniał. Założyły z matką bliźniętom kolorowe sznurki na nadgarstki.

- ...mamo, zgódź się. Wiesz, jak Bersi się mną opiekuje...

Źrenice Halderd w jednej chwili zamieniają się w dwa czarne ziarna.

- Ragnar, nic nie zrozumiałeś. Idziesz na wychowanie do Namsen właśnie po to, by nikt już nie musiał się tobą opiekować. Pod ręką jarla Regina staniesz się mężczyzną.

Gudrun

Wtargnęli w nasze życie znienacka, ani nikt ich nie zapraszał, ani się spodziewał. Z początku chłopcy mówili na nich „banda z Ynge”, ale robili to ukradkiem, by nikt z dorosłych nie słyszał, zwłaszcza ojciec i Orm. No i moja matka. Bo Sigrun zaopiekowała się nimi jak każdym dzieckiem, które trafiało pod jej skrzydła. Miała w sobie miodową słodycz, więc odkąd pamiętam, lgnęli do niej wszyscy. Zachodziła do męskiej części dworu, do wielkiej izby, w której spali najmłodsi z drużyny. Pochylała się, głaskała ich po głowach, pytała, czy nie głodni, czy zdrowi i takie tam. W końcu ojciec to zobaczył i zabronił.

- Sigrun - słyszałam, jak ją łagodnie łajał - nie wychowam mężczyzn, jeśli będziesz ich rozpieszczać jak dzieci.

Byłam wściekła. W tamtych dniach cały czas płakałam. Nie, nie chodziło o „bandę z Ynge”, lecz o Bjorna. Ojciec mi go zabrał!

Wszystko zaczęło się źle układać od wizyty Wdowy Halderd. Długo rozmawiała z naszymi rodzicami, a nam nie pozwolili słuchać. Bjorn i ja mieliśmy zabrać jej najmłodszego syna do stajni. Pokazywaliśmy mu konie i źrebięta, ale on wcale się nimi nie ciekawił. A kiedy wyjechali z Namsen, Bjorn i ja zachorowaliśmy ciężko. Choroby nie pamiętam, wiem tylko, że trwała od lata do jesieni. Brat wyzdrowiał pierwszy, a ja po wielu dniach leżenia musiałam uczyć się chodzić od nowa. Byłam słaba, pierwsze kroki stawiałam, trzymając sukę za obrożę. Nogi miałam tak chude, że można było policzyć kości u palców stopy. Najgorsze przyszło jednak potem. Ojciec, kiedy przekonał się, że Bjorn jest całkiem zdrowy, poprosił mnie i matkę do wielkiej halli. W żelaznych koszach płonął ogień, przyszłam z moją Harą, bo choć już mogłam chodzić sama, przyzwyczaiłam się, że suka zawsze jest ze mną. Wyglądało niewinnie, jakby nigdy nic. Ojciec siedział na wysokim krześle, przy nim Orm, grali w kości, lub w tafl, nie pamiętam. Skald śpiewał pieśń o Ragnarök, końcu świata i ostatniej bitwie bogów. Wzięłam z ławy kawał pieczonej sarniej łopatki, dla suki. Mruknęła, zaciskając na niej potężne szczęki. Kość chrupnęła, skald zamilkł, ojciec się roześmiał.

- To dla twojej suki, Gudrun - powiedział, podając mi niewielką skrzynkę. - Nie wypada, by przyboczna mej córki chodziła jak zwykły chłop, nieubrana.

Otworzyłam wieko. Obroża z grubej skóry nabijana srebrem, niczym pas mężczyzny. Oczy zaświeciły mi się do podarku.

- Dziękuję, ojcze! - krzyknęłam chyba zbyt piskliwie.

Orm, jego przyboczny, podniósł się z krzesła i pomógł mi ją założyć.

- Tu masz haczyk na smycz, a tu na ozdoby - mrugnął do mnie. - Jak suczka będzie grzeczna, kupisz jej coś ładnego i wystroisz.

Nigdy nie wiedziałam, czy Orm żartuje, czy mówi serio. Na wszelki wypadek podziękowałam. Hara wstrząsnęła łbem, też niepewna, czemu to ma służyć.

- Starą obróżkę wyrzucimy - wyjaśniłam jej - bo skóra się przetarła i jest bardzo brzydka. No, dobry i ładny piesek. Suka. - Poklepałam jej szary, wilczy łeb.

- Gudrun, czy matka uczy cię już kobiecych zajęć? - spytał ojciec.

- Taaak - westchnęłam przeciągle. - Uczy...

Ojciec, Orm i matka zaśmiali się, lecz wyczułam w nich nerwowość.

- To dobrze, Gudrun, to dobrze. Na Bjorna też już przyszedł czas, musi stać się mężczyzną.

- Bjorn jest mężczyzną! - zaprotestowałam, wciąż jeszcze nie rozumiejąc, do czego zmierzają.

- Córeczko - matka pochyliła się nade mną - ojciec chce powiedzieć - głos jej zadrgał - że na Bjorna już czas... skończył siedem lat.

- Nie! - Tupnęłam i dotarło do mnie. - Tylko nie to!...

- Gudrun - ojciec potrafił być kategoryczny - nikt ci go nie odbierze. To nie porwanie, Bjorn musi przejść do męskiej części dworu. Tworzymy młodą drużynę i po Julu zaczną ćwiczyć.

- Może ćwiczyć i mieszkać z nami! - rozbeczałam się, choć wiedziałam, że to nieprawda.

- Nie może. Ale nadal będziecie się widywać.

Bjorn

Byłem szczęśliwy jak nigdy! Wdowa Halderd, potężna sąsiadka, przywiozła trzech swoich synów, by razem ze mną weszli do młodej drużyny. Żałowałem, że nie dała nam wszystkich, miała ich przecież sześciu. Ci najstarsi byli rośli i dzicy, w sam raz! Widziałem ich, bo na Jul zjechali do Namsen razem, ale zostawiła nam tylko tych mniejszych, większych zabrała z powrotem. Było nas wszystkich razem czternastu. Dziesięciu chłopaków z Namsen, synów drużynników ojca, trzech od Halderd i ja. Vagn, syn Orma, beczał jak baba i wierzgał niczym źrebię, że mu nie pozwolili do nas dołączyć. Ale wiadomo, był jeszcze dzieckiem, miał ledwie pięć lat. Płakała też Gudrun, że odchodzę spod skrzydeł matki, że idę do chłopców i już nie będziemy razem spać. Dałem jej niedźwiadka z bursztynu, pocieszyła się. Wiadomo, dziewczyny lubią błyskotki.

- Jak będziesz beczeć, to przestanę cię kochać! - zagroziłem małej.

Zachłysnęła się, połknęła wszystkie łzy i pociągnęła nosem. Poklepałem ją po plecach.

- Możesz czasami przychodzić na plac, popatrzeć, jak walczę.

- Będziesz się bił? Naprawdę? - Oko jej błysnęło.

- Uhm.

- A pozabijasz tych nowych, tę bandę z Ynge?

- Głupia! To są teraz moi druhowie!

- Sam jesteś głupi. To obcy.

Gadanie z dziewczynami nie ma większego sensu. Albo na wszystko potakują, albo złośliwie mówią na odwrót. Przede mną stały wielkie wyzwania, a ona mi głowę zawracała. Poprawiłem kaftan, rzucając przez ramię, by ostatnie zdanie należało do mnie:

- Zapamiętaj sobie: tylko nie becz! - i poszedłem.

Najstarszy z nas był Sigurd, syn Rosketilla. Jego ojciec był chorążym mojego. Sigurd o włosach rudych jak ogień, bladych oczach, wysoki i prosty jak włócznia. Szesnaście lat! Jemu ojciec powierzył pilnowanie porządku w młodej drużynie. On co rano budził nas krótkim gwizdnięciem i rozsądzał drobne spory. Dopiero po śniadaniu przychodził Orm i zabierał nas na plac albo kazał ćwiczyć w halli. Marzyłem o wiośnie, bo słyszałem, jak ojciec mówił, że jak tylko śniegi puszczą, zabierze nas do fiordu i nad rzekę. A zima była uparta i długa. Jednego razu napadało w nocy tyle śniegu, że rano nie można było otworzyć drzwi dworu. Jak tylko udało się je wypchnąć, Orm kazał nam wyjść i uprzątnąć śnieg z placu. Ragnar, syn Halderd, ten, co ma tyle lat co ja, prychnął:

- U nas w Ynge takie rzeczy robi służba.

Sigurd go skarcił:

- Młodzi wykonują rozkazy.

Pomyślałem, że u nas, w Namsen, takie rzeczy kiedyś też robiła służba, i poparłem Ragnara. Ale nim zdążyliśmy zbuntować wszystkich, wrócił Orm i się wściekł:

- Na plac! - wrzasnął głosem nieznoszącym sprzeciwu.

- Chcemy się bić, a nie sprzątać śnieg ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin