Brockway Connie Bal maskowy.pdf

(1177 KB) Pobierz
Romans historyczny
Romans historyczny
B ROCKWAY
Bal maskowy
Przekład: Marta Wolińska
CONNIE
451127418.003.png 451127418.004.png
Page Winebarger, której talent, determinacja
i niezachwiane oddanie tak dobrze i tak długo służyły
Minnesota Wildlife Rehabilitation Center. W imieniu wszystkich istot,
które korzystały z Twoich miłości i oddania, dziękuję Ci, Page.
1. Ukłon szermierczy:
zwyczajowy gest szacunku dla przeciwnika
Gdzieś w niebiosach maestro Angelo uronił łzę.
- Kto to powiedział? - Młody lord Figburt, Figgy, obrócił się w miejscu
po zademonstrowaniu odparowania grupce rówieśników. Wbił wzrok w sła-
bo oświetloną Aleję Kochanków, wypatrując człowieka, który przywołał
imię największego fechtmistrza ostatniego stulecia.
- Ja. - Z otaczających krzewów wyłoniła się wysoka, zgrabna postać i ru-
szyła ku nim jak ucieleśniona ciemność nocy. - Nie chciałem wtykać nosa
w cudze sprawy. Miałem zamiar przejść bez słowa - mówił cicho nieznajo-
my ze szkockim akcentem. W jego twarzy skrytej w półmroku błysnęły białe
zęby. -Ale póki tli się we mnie życie, nie ścierpię, żeby sztuka, która jest mi
tak droga, była tak hańbiona.
- A czemuż to Angelo miałby ronić łzy? - zapitym głosem spytał potężny
Thom Bascomb, przebrany na wieczorną maskaradę za pasterkę. - Co pan
sugerujesz na temat szermierki Figgy'ego?
- Ja nie sugeruję, lecz mówię wprost, że jego powtórzenie natarcia jest godne
politowania. Chociaż nie aż tak beznadziejne, żeby nie dało się go poprawić.
Gdy nieznajomy podszedł bliżej, ujrzeli w mdłym świetle gazowych latar-
ni zawieszonych między drzewami jednego z najprzystojniejszych mężczyzn,
Ogród Vauxhall, Londyn
czerwiec 1805 roku
7
jakiego Figgy kiedykolwiek spotkał. Szkot był wysoki, muskularny, o
sprężystych ruchach i w przeciwieństwie do innych uczestników
wieczornej zabawy nie zadbał o przywdzianie kostiumu. Miał na sobie
ciemne spodnie, czarny surdut, spod którego wyglądała niebieska
kamizelka, i prosty biały halsztuk z wpiętą złotą szpilką w kształcie
róży jako jedyną ozdobą.Wszystko w jego wyglądzie sprawiało, że
Figgy czuł się niezręcznie, co nadrabiał opryskliwością.
-To jest maskarada, mój panie, należy więc być w kostiumie - rzucił z
irytacją. - Spójrz pan choćby na Thoma. Nie jest naprawdę pasterką, tak
451127418.005.png
jak ja nie jestem radżą. -Co pan powie?
Thom zbliżył się chwiejnie do Szkota i zmierzył go spojrzeniem.
-A za jaką to postać pan się przebrał? Szkot, prawie tak wysoki jak
Thom, ale przynajmniej dwadzieścia kilogramów lżejszy, powiódł
wzrokiem po potężnym torsie młodzieńca skrępowanym gorsetem i po
warstwach różowych falbaniastych spódnic.
-Za dżentelmena - odparł łagodnie. Pozostali młodzieńcy wybuchnęli
śmiechem. Thom poczerwieniał na twarzy, ale mimo doznanej obrazy
nie zażądał satysfakcji. Przez zamroczenie alkoholowe docierało do
jego świadomości, że z tego człowieka emanuje coś niebezpiecznego,
wręcz zabójczego. -Kto pan jesteś? - spytał.
-Ramsey Munro, do usług. - Mężczyzna lekko skłonił głowę.
-Właściciel L’Ecole de la Fleur. Małej sali szermierczej w White Friars.
-Fechtmistrz? - prychnął Thom, wręczając Figgy'emu płaską flaszkę,
którą wygrzebał spod spódnic. -Tak - odparł Munro. - Przypadkiem
tędy przechodząc, usłyszałem rozmowę panów o zaczynającym się
wkrótce Wszechświatowym Turnieju Pojedynków. Zamierzają panowie
zgłosić swój udział?
-A jeśli tak, to co? - burknął Figgy. - Co panu do tego?
Nic. Ale jako nauczyciel sztuki szermierczej byłem zaciekawiony.
Przystanąłem i zobaczyłem, jak wykonuje pan powtórzenie, które
dziecko potrafiłoby odparować. -Pan, jak mniemam, lepiej byś je
wykonał?Mężczyzna lekko skinął głową. -Co istotniejsze - rzekł -
mógłbym pana nauczyć lepiej je wykonać. Figgy uśmiechnął się
szeroko w przeczuciu dobrej zabawy. Był zdecydowanie najlepszym
szermierzem wśród kolegów.
- Potrafiłby pan nauczyć Thoma odeprzeć moje powtórzenie?
Munro zerknął z ukosa na olbrzyma.
- Tę dojarkę? Oczywiście.
- I każdego z nich? - Figgy wskazał resztę swych kompanów, snujących
się chwiejnie z tyłu.
- Każdego.
Nieznajomy był tak pewny siebie, że zachwiał wiarę Figgy'ego we własne
możliwości. Może Szkot zna jakąś sekretną sztuczkę, jakiś manewr nie do
odparowania, wymagający nie tyle praktyki, ile paru słów pouczenia szep-
niętych do ucha?
Niech to diabli, nie może się teraz wycofać. Niepotrzebnie tyle pił. Z tą
myślą przechylił flaszkę i wlał sobie do gardła resztkę trunku. Przełykając,
zauważył ruch na końcu żwirowej ścieżki. Zmierzała ku nim postać przypo-
minająca wyglądem młodego służącego z ubiegłego stulecia.
Figgy przyglądał jej się z ulgą. Jej, bo mimo męskiego stroju nie można było
wątpić, że pod aksamitnymi pantalonami w rubinowym kolorze i opiętym ka-
sakiem kryje się ona- uroczo zaokrąglona i pociągająca. Włosy wsunęła pod
czarną czapkę, a oczy zasłoniła czarną jedwabną maseczką, ale nic nie mogło
ukryć kołysania biodrami ani biustu, który kpił sobie z krępujących go więzów.
Dama czy lafirynda, to nie miało większego znaczenia. Znalazła się bez
asysty na maskaradzie w ogrodzie Vauxhall, w niesławnej Alei Kochanków.
451127418.006.png
A to znaczyło, że w najlepszym razie jest zabłąkanym żaglowcem szukają-
cym mielizny, by się rozbić, a w najgorszym - galarem z Haymarketu szuka-
jącym nowych pasażerów. Tak czy inaczej, sama się prosiła, by się z nią
zabawili, a zabawa, którą Figgy miał na myśli, była doprawdy niewinna.
Uśmiechnął się.
- Potrafi pan naprawdę - zwrócił się do Munro - nauczyć każdego?
- Tak.
- Więc może ją? - Figgy wskazał kobietę.
Tymczasem ona zwolniła kroku. W blasku latarni spod maski zaświeciły
jej szafirowe oczy. Figgy miał słabość do niebieskich oczu. Munro się
obejrzał.
- Kobietę? - spytał lekceważącym tonem. - Nie.
Figgy uśmiechnął się z ulgą. Przedstawiwszy nieznajomego jako samo-
chwałę, mógł dać mu odprawę i skorzystać z ciekawszych możliwości spę-
dzenia wieczoru, które nagle zaczęły się odsłaniać.
- Ja za to - odparł - chętnie nauczyłbym ją paru umiejętności, z których
zrobi lepszy użytek.
9
451127418.001.png
Jego przyjaciele parsknęli śmiechem, kobieta zaś, po sekundzie wahania,
gwałtownie skręciła i przyspieszyła kroku. Thom chwycił ją i objął w pasie
potężnym ramieniem.
- Puść mnie, młodzieńcze. - Jej głos był niski, spokojny i nieoczekiwanie
silny. Gdyby Thom nie wytrąbił tyle piwa, cofnąłby rękę i wycofał się jak
zmyty. Niestety był pijany, i to mocno.
- Śmiało, cukiereczku - rzekł do niej słodko. - Na pewno to nas szukałaś.
- Z całą pewnością nie. - Nie szarpała się. Po prostu zadarła brodę nad
swym halsztukiem obszytym koronką i patrzyła spokojnie spod czarnej je-
dwabnej maski w uśmiechniętą twarz Thoma. - Starczy tego - ciągnęła
głosem ledwie głośniejszym od szeptu. - Czy nie macie nic lepszego do
roboty? Budek nocnych stróżów do przewracania? Latarni do rzucania ka-
mieniami?
- Robiliśmy to wczoraj - wyznał Thom, pociągając ją do światła.
Figgy wyczuł napięcie Munro i zerknął na Szkota zaintrygowany. Przez
moment byłby przysiągł, że tamtego coś zdumiało.
- Młodzieńcy - odezwała się kobieta - najwidoczniej wzięliście mnie za
kogoś innego, niż jestem w istocie.
Na jej twarzy wykwitł lekki rumieniec, ale mówiła bez trwogi. Czyżby
była obyta z podobnymi sytuacjami? Bywalczyni ogrodów rozkoszy i miejsc
rozrywek? Tym lepiej.
- O nie. - Jeden z młodych ludzi pokręcił głową. - Dobrze cię znamy.
Rajski ptak szukający grzędy.
Wyglądała na kobietę swobodnych obyczajów, to pewne. Miała długie nogi
i zgrabny tyłeczek, który pantalony opinały dość ciasno, by wyobraźnia do-
powiedziała szczegóły ukryte dla oczu. Cerę miała gładką jasną i świetlistą
jak kamea, a usta ciemnoróżowe. Krótka, wygięta w łuk górna warga koro-
nowała dolną pełną i obfitą.
- Mylicie się panowie - odparła, cofając się.
- Hola, dokąd to? - zaprotestował Thom i przyciągnął ją z powrotem.
- To śmieszne. Nie mam czasu na zabawy z chłopcami. Puśćcie mnie.
-Wyszarpnęła dłoń.
„Chłopcami"? Figgy zagrodził jej drogę odwrotu. Przecież w tym miesią-
cu kończy osiemnaście lat! Nauczy ją kto jest mężczyzną, a kto chłopcem!
Markiza czy pomywaczka, sama tu przyszła, oni jej nie szukali. Jeśli dziew-
czyna nie zamierza się zabawić, to nie powinna była znaleźć się sama w Alei
Kochanków. Ani ubrać się tak nieprzyzwoicie, by mężczyzna zauważył, co
trzeba... i zrobił bezkarnie to, o co aż się prosi.
10
451127418.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin