Przebudzenie.doc

(3068 KB) Pobierz
Amy J

 

Przebudzenie

 

 

 



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

W takich właśnie momentach Bella Masen była rada, że zmieniła nazwisko. Isabella Marie Swan nie miała więc teraz problemów. Bo to nie Isabella musiała podać policji swoje dane i opisać szczegóły wypadku.

Jeden z przedstawicieli prasy byłby szczególne zainteresowany pojawieniem się w mediach nazwiska Isabelli. Czatował na nią niczym wilk na zdobycz.

Pisk opon, huk, silny wstrząs – nie było wątpliwości: jakieś auto uderzyło w jej bagażnik. Sportowy srebrny samochód.

Buona fortuna, jak zwykle – mruknęła Isabella, stawiając karton z książkami na ganku przed sklepem, po czym zawróciła do samochodu. Deszcz przesiąkł przez jej ubranie, zmoczył włosy. Kok na czubku głowy zupełnie oklapł.

Nie ma rady, pomyślała i spojrzała najpierw na książki w swojej furgonetce, a potem na faceta za kierownicą srebrnego auta. Wnosząc z przekleństwa, jakie rzucił, jego wóz doznał poważnego uszczerbku. Wysiadł i nim popatrzył na nią, obejrzał dokładnie swój samochód.

– Nic się pani nie stało? – zapytał, wyciągając z kieszeni komórkę.

– Nie, przecież nie było mnie w aucie – odparła. – A panu?

– Też nic. – Kopnął oponę i uniósł wzrok na Isabellę.

– Ładny wozik – rzekła.

Mężczyzna uśmiechnął się i na moment oderwał komórkę od ucha.

– Jestem Edward. Edward Cullen – oznajmił.

Wiedziała, z kim ma do czynienia. Mieszkając w tym mieście, nie sposób nie wiedzieć, kim są Cullenowie. Ten przedstawiciel rodu miał kasztanowe włosy, szmaragdowe oczy, zgrabną sylwetkę i słuszny wzrost. Stał teraz przed nią w skórzanej kurtce i dżinsach. Przeniosła wzrok na obydwa samochody. Jego wóz przedstawiał żałosny widok. Popatrzyła na pogięty bagażnik swojej furgonetki i ujrzała, jak strużki deszczu spływają na karton z książkami.

– Ojej! Moje książki! – krzyknęła, podbiegając do samochodu.

Zajęty rozmową, nie zwrócił uwagi na jej okrzyk. Dopiero po chwili zamknął aparat i rzekł:

– Przemokły.

– Dzięki, że raczył pan to zauważyć. Jaki następny ruch?

Zdjął kurtkę i przykrył nią karton.

– Właśnie taki.

Wzięli wilgotne kartony i ruszyli w stronę ganku.

– Za parę minut przyjedzie policja – rzekł.

Nie wątpiła, że na wezwanie kogoś, kto włada połową miasteczka, policja nie będzie zwlekać.

– Świetnie – powiedziała, otwierając drzwi. – Zapraszam do środka.

Z progu obejrzała się na niego. Stał i patrzył na nią tymi swoimi szmaragdowymi oczami, jak gdyby w obawie, że nie będzie miał już szansy dobrze jej się przyjrzeć. Zmarszczki w kącikach oczu świadczyły o jego pogodnym charakterze, skłonności do śmiechu. Z jego miedzianych włosów kapały na kurtkę krople wody. Bella westchnęła, chłonąc zapach dobrej wody kolońskiej, jakiej używał.

– Przez ten deszcz jezdnia na zakręcie zrobiła się śliska – oznajmiła.

– Czy to znaczy, że mi wybaczasz?

Poczuła ciepło w okolicach serca i puls jej uległ przyspieszeniu. Niełatwo jej będzie zdobyć się na chłodny dystans wobec niego. On zaś wiedział zapewne, jakie wrażenie wywiera na kobietach.

– A zależy panu na tym? – zapytała.

– Nie za bardzo – przyznał.

I znowu się uśmiechnął.

Pospieszyła do sklepu i położyła na ladzie karton z książkami.

– No dobrze, wybaczam. – Odgarnęła z twarzy pasmo włosów. Okulary jej zaparowały i opadły na czubek nosa. – Przy moim szczęściu – dodała – wlepią mi jeszcze mandat za nieprawidłowe parkowanie.

– Nie wlepią. Masz moje słowo.

Zmarszczyła brwi.

– Stanie pan w mojej obronie?

Uśmiechnął się, a Bellę ścisnęło coś w dołku. Niedobrze, pomyślała.

– Jak się nazywasz? – zapytał.

– Bella Masen.

Po dwóch latach łatwo jej to kłamstwo przeszło przez gardło. Druga natura, stwierdziła w duchu. Cullen wyciągnął do niej rękę. Wbrew jej oczekiwaniom dłoń miał raczej szorstką. Prawdopodobnie gra w golfa, pomyślała.

– Ładnie tu – powiedział. – To nowy dom?

– Stoi tu od pięćdziesięciu lat, panie Cullen – odparła. Faktycznie, pomyślała, jest prawie jak nowy, po generalnym remoncie.

– Mów mi Edward. Pan Cullen to mój ojciec.

Spojrzała na niego i wyciągnęła z torebki prawo jazdy i dowód ubezpieczenia. Popatrzyła w stronę okna. W mokrym asfalcie odbijały się niebieskie światła wozu policyjnego.

Edward przyglądał się jej przez chwilę, po czym wziął od niej dokumenty i wyszedł na ganek. Bella Masen nie bała się policji, bo nie miała niczego do ukrycia. Straty wskutek zalania książek będą, ale, pomyślała, świat się od tego nie zawali.

Tak jak się nie zawalił w trakcie jej rodzinnych perypetii.

Jako Swan żyła niczym w klatce. Jako Bella Masen – prowadziła całkiem normalny żywot.

Czyżby? Trudny wybór. Spadkobierczyni wielkiej wytwórni win czy też jakaś zupełnie inna osoba?

Gdyby potrafiła pozbyć się teraz Edwarda Cullena, byłoby świetnie. Starała się zawsze unikać całej tej rodziny. Skupiali na sobie uwagę mediów, podobnie jak rodzina Kennedych. I jak rodzina Swanów. Ona, Bella, musi stale pamiętać, że jej fotografia obiegła swego czasu wszystkie brukowe gazety w kraju. Ktoś mógłby ją teraz rozpoznać. Jej tożsamość musi pozostać tajemnicą. Poza ojcem nikt z rodziny nie wie, gdzie ona przebywa. Zrobiła wszystko, żeby tak się właśnie stało.

 

Chłodniejszej kobiety nie sposób sobie chyba wyobrazić, pomyślał Edward, podczas gdy funkcjonariusz sporządzał raport. Bella grzebała w pudle z książkami, on zatem rozpoczął obserwację jej osoby od brązowych włosów, ściągniętych z tyłu w kok. Potem opuścił wzrok na mokry kołnierz jej swetra, potem jeszcze niżej, na równie mokrą, sięgającą kostek spódnicę, i jeszcze niżej, na buty w wojskowym niemal stylu. Przypominała mu nauczycielkę, starą pannę, było w niej jednak coś, co do staropanieństwa absolutnie nie pasowało. Trudno mu było na razie owo „coś" określić, tak czy owak miała bardzo dziwne, otoczone długimi rzęsami oczy koloru mlecznej czekolady, której to barwy nawet szkła okularów nie zdołały przytłumić. Sprawiała wrażenie osoby opanowanej, choć narzucał mu się wniosek, że ona za bardzo się stara, by takie właśnie wrażenie na nim wywrzeć. Nigdy dotąd jej nie widział, co było dość dziwne. Sądził, że zna w Bradford wszystkich mieszkańców.

– Muszę porozmawiać z panną Masen – oznajmił policjant.

Edward skinął głową i wszedł do środka. Padał deszcz, niebo było zachmurzone i panował przenikliwy chłód, ale w tym mieszkaniu przemienionym na księgarnię było ciepło i pachniało cynamonem. Nie widząc Belli, wypowiedział głośno jej imię.

Weszła do pokoju, niosąc tacę z dzbankiem kawy i kubkami.

– Dla rozgrzewki – mruknęła pod nosem, bo nie chciała, by wyglądało to na przyjacielski gest, lecz nie pragnęła również być nieuprzejma wobec pana Cullena.

Ludzie dużo czytają, pomyślał Edward, biorąc kubek, więc to jest na pewno dobry interes.

Policjant tymczasem zadał Belli jeszcze kilka pytań, po czym wręczył im obojgu po jednym egzemplarzu raportu i wyszedł. Edward schował papier do kieszeni i wypił łyk kawy.

Bella chciałaby, żeby on też sobie już poszedł. W jakiś sposób działał jej na nerwy, podobnie jak agent FBI, który tym razem nie zadawał żadnych trudnych pytań.

– Jak to się stało, że cię dotąd nie spotkałem? – zapytał Edward.

– Sprzedaję książki. Czytasz?

– Oczywiście.

Uśmiechnęła się i spojrzała nań sponad okularów.

– Widocznie niezbyt dużo.

Roześmiał się i w tym momencie rozległ się dzwonek u drzwi i do księgarni wszedł, strząsając z kurtki krople deszczu, chłopak około dwunastu lat.

– Rany, co za ulewa – rzekł. – Dzień dobry, panie Cullen.

– Cześć, Quil.

Chłopak ruchem głowy wskazał widoczny z okna rozbity samochód.

To pan go tak załatwił? – spytał.

– Niestety tak.

– Czym ci mogę służyć? – wtrąciła Bella, zwracając się do chłopca. Wyciągnął ku niej plastikowy pojemnik z ulotkami.

– Festiwal Zimowy. Mogę umieścić ulotkę na pani wystawie?

– Jasne.

Z ręcznikiem w dłoni podeszła do chłopca. Wycierając mu twarz, gawędziła z nim chwilę, po czym przykleiła taśmą ulotkę do szyby.

– Tak będzie dobrze? – zapytała.

Edward widział teraz całkiem inną kobietę, o ciepłym, łagodnym spojrzeniu, jakiego mu poskąpiła. A niewiele kobiet potrafiło się oprzeć jego urokowi. Tak twierdziła jego matka. A on jej wierzył.

– Świetnie – odrzekł chłopak. – Na razie, panie Cullen.

– Na razie, Quil.

– Uważaj na przejściach – ostrzegła go Bella. – Niektórzy jeżdżą jak wariaci.

– Wierzę, iż nie była to aluzja do mojej osoby – wyraził nadzieję Edward.

– Niecodziennie się zdarza, żeby taki playboy taranował czyjś skromny samochód.

– Po pierwsze wybaczyłaś mi, a poza tym kto ci powiedział, że jestem

playboyem?

Westchnęła i omijając go, stanęła za ladą.

– Wszyscy tak mówią – rzekła, zagłębiając się w lekturę najświeższych wiadomości.

– To kłamstwo, przysięgam!

Uniosła wzrok. Uśmiechał się, i pomyślała, że najbezpieczniej będzie pozbyć się go stąd jak najszybciej.

– Czy czasem nigdzie się nie spieszysz? Na przykład do pracy?

Spojrzał jej w oczy i poczuł ukłucie w sercu. Bez wysiłku zmroziłaby swym wzrokiem każdego mężczyznę. Mimo jednak takiej konstatacji pomyślał sobie, że może warto by się postarać roztopić w niej ten lód.

– Nie – odparł.

– Ale ja...

– Pada deszcz – przerwał jej. – Nie będziesz miała wielu klientów.

– Ludzie w taką pogodę szukają dobrej lektury. To miło zaszyć się w ciepły kącik z ciekawą książką.

A on bardzo chętnie znalazłby tutaj taki ciepły kącik. Dziwne, przecież ta przemoczona do suchej nitki właścicielka księgami nie może być szczytem marzeń żadnego normalnego mężczyzny, za jakiego się uważał. A jednak... te jej oczy koloru czekolady fascynowały go. I nic na to nie mógł poradzić.

– Bierzesz udział w pracach na rzecz festiwalu? – Wskazał na drugą ulotkę, którą właśnie przylepiała do lady.

– Nie.

Zdziwiło go to. W czasie tego Festiwalu Zimowego spotykali się wszyscy handlowcy Bradfordu. Na te dwa tygodnie zjeżdżali się tu ludzie z całego stanu.

– Dlaczego? – zapytał.

Uniosła brwi, mierząc go spojrzeniem.

– Ja sprzedaję tylko książki.

– Również kawę. – Wskazał na barek i eleganckie wyściełane stołki.

– Wielkie rzeczy! Przeważnie świeci pustkami.

– Chyba nie w chłodne popołudnia. Powinnaś rozszerzyć zakres...

– Kim ty jesteś, merem? – przerwała mu.

– Hmmm – mruknął. – Brzmi to całkiem nieźle... Mer Cullen.

– Dlaczego nie idziesz do pracy, by zarobić jeszcze więcej pieniędzy?

– Zawsze jesteś taka uprzejma dla swoich klientów? – zapytał.

– Oszczędzam uprzejmość dla tych, którzy wydają u mnie większą kasę.

Uśmiechnął się. Lubił takie poczucie humoru.

– Z takim podejściem splajtujesz w ciągu miesiąca.

– Jestem tu przeszło rok i jakoś mi idzie.

– Czy to „jakoś" ci wystarcza?

Obrzuciła go spojrzeniem, które świadczyło, że nie życzy sobie wkraczania w...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin