BuĹ'yga Siergiej - Kwadrylion.txt

(12 KB) Pobierz
Autor: Siergiej Bu�yga
Tytu�: Kwadrylion

(Kwadrilion)

Z "NF" 3/91

Kwadrylion - to ja. Jestem dow�dc�, mam pod swoj� komend� 
dwudziestu wojownik�w. Pi�� kwadrylii tworzy chor�giew, pi�� 
chor�gwi - kolumn�. Kiedy kolumna wkracza do miasta, ulice 
pustoszej�. W mie�cie kurz, cisza. S�ycha� jedynie:
   - R-raz!... R-raz!... - i r�wny tupot naszych n�g. A poza 
tym szcz�k pancerzy, zgrzyt zderzaj�cych si� tarczy. Nasze 
tarcze s� wysokie, szerokie i kolumna w zwartym szyku 
wygl�da jak �mija pokryta �elazn� �usk�. W szyku jeste�my 
odporni na wszystko, niewra�liwi na ciosy.
   W pojedynk� do miasta nie chodzimy.
   Tutaj przez okr�g�y rok panuje spiekota. Wiatr z pustyni 
przywiewa piasek. Piasek pod nogami, piasek mi�dzy z�bami. 
Gdy spojrzy si� na niebo, s�o�ca prawie nie wida� - ca�e 
niebo przes�ania py�. Po co wybudowano tu miasto? Krzywe 
ulice, domy prawie bez okien, stada g�odnych ps�w, na 
skrzy�owaniach �ebracy - skaml�cy, powykrzywiani, 
owrzodzeni. Kiedy wyprowadzam swoj� kwardyli� na patrol, to 
za ka�dym razem, gdy widz� �ebrak�w, krzycz�:
   - Bi� ich!
   Bij� ich, ale �ebracy nie skar�� si�, tylko rozpe�zaj� na 
boki. A je�eli wchodzimy do dom�w, to i tam nikt si� nam nie 
sprzeciwia.
   Nocami prawie nie �pi� - duszno mi. Pe�ni� s�u�b� w tym 
przekl�tym mie�cie ju� sze�� lat i ani razu nie widzia�em 
deszczu. Nie rosn� tu ani drzewa, ani trawa, tutaj wysycha i 
kruszy si� nawet kamie�.
   A ka�dego ranka na d�wi�k tr�by wybiegamy z koszar. 
Polewka, ser, kubek wody - i w szyk. Do obiadu musztra. Na 
obiad znowu polewka, ser, kubek wody i - w szyk. Dwa razy w 
miesi�cu chodzimy na patrol. I tak od wiosny do wiosny. 
Wiosn�, nazajutrz po... Tak! Wiosn� przybywa uzupe�nienie. 
Wszystkich �o�nierzy wymieniaj� - my, kwadrylionowie, 
przyjmujemy rekrut�w. Dzie� albo dwa poznajemy si� nawzajem, 
a potem znowu - polewka, ser, kubek wody - i w szyk.
   Chwilami wydaje mi si�, �e wszystko to - mira�. Mo�e od 
dawna ju� nie �yj�? Zabito mnie jeszcze wtedy, w czasie 
bitwy pod Kardami - moje cia�o spalono, dusza za� przenios�a 
si� do Miasta Martwych. Tu nie ma �ywych ludzi, jedynie 
cienie. A ja? Czy� ja jestem cz�owiekiem? Nie jestem w 
stanie nic czu� - ani rado�ci, ani b�lu, ani dobroci, ani 
strachu. Zdzicza�em, jestem zwierz�ciem. Sze�� lat nie 
widzia�em deszczu i prawie ju� nie pami�tam, co to takiego 
las, drzewo, trawa.
   Ale prawd� m�wi�c, jednego razu...
   Pewnego razu, w cieniu za koszarami ujrza�em male�kie 
�dziebe�ko. By�o w�t�e, szare, zakurzone. Ale ja by�em 
niewypowiedzianie szcz�liwy - wreszcie zobaczy�em �ycie! 
Ukl�k�em i ostro�nie star�em kurz z trawki. Spulchni�em 
wok� niej ziemi� no�em. Podlewa�em trawk� dwa razy 
dziennie. Wod�, oczywi�cie, nam przywo�� i wydaj� �ci�le 
wed�ug normy, ale nie �a�owa�em, cho� trawka wypija�a po�ow� 
mojej porcji. Pi�tego dnia zazieleni�a si�, �smego... 
usch�a.
   Tak oto umar�em po raz drugi. Od tej pory wiedzia�em ju� 
dok�adnie, �e nie ma ani miasta, ani mieszka�c�w, garnizonu 
i mnie - s� tylko cienie martwych. Zdawa� by si� mog�o, �e 
�ycie sko�czone i mo�na si� uspokoi�. Ostatecznie, najwy�szy 
ju� czas si� z tym oswoi�. Przecie� na moim ramieniu 
widnieje sze�� naszywek - sze�� razy spotyka�em tu wiosn�... 
O, niech�e b�dzie na wieki przekl�ta!
   Kiedy� s�u�y�em na p�nocy. Deszcz zamarza tam w bia��, 
k�uj�c� kasz�. Na p�nocy wszyscy oczekuj� wiosny - i 
przyroda, i ludzie. A tu, w czasie przedwio�nia...
   Wstajemy przed �witem. Polewka, ser, kubek wina - i w 
szyk. I musztra do obiadu. A wieczorem kubek wina - i na 
patrol. W nocy znowu musztra.
   A na trzy dni przed wiosenn� r�wnonoc� kolumna wkracza do 
miasta i maszeruje ulicami. Drzwi i okiennice zamkni�te, 
naoko�o cisza. Tylko kurz i okrzyk: "r-raz!... r-raz!" i 
r�wny tupot naszych n�g.
   I na dwa dni przed r�wnonoc�...
   I dzie�...
   Maszerujemy od �witu do zmierzchu. W milczeniu. Ju� nie 
my�limy o niczym, jeste�my ot�piali od �aru i marszu. 
Chwiej� si� na nogach... Nie! Przysi�ga�em! I id� dalej. Do 
mnie r�wnaj� krok.
   Gdy patrzy si� na domy z szyku, odnosi si� wra�enie, �e 
miasto pe�ne jest mieszka�c�w i wszyscy oni przylgn�li teraz 
do dziur i szpar, patrz� na nas i boj� si�. Nieszcz�ni! S� 
przecie� tacy sami jak ja, przywieziono ich tutaj i 
osiedlono...
   To mnie jednak nie obchodzi. Spe�niam sw�j obowi�zek. 
Przep�dzam duchy przesz�o�ci. Jestem martwy. Nic nie czuj�.
   Mimo to...
   W noc przed zr�wnaniem dnia i nocy o�ywam!
   Przeci�gle ryczy tr�ba, wybiegamy z koszar, stajemy w 
szyku. Kr�tkie komendy, odliczanie - i okryta tarczami 
kolumna wychodzi z obozu.
   - R-raz - s�ycha� okrzyki. - R-raz!
   Powtarzam je:
   - R-raz!
   I czuj�: kipi we mnie nienawi��! �yj�! D�u�szy krok, 
d�u�szy krok! Zes�ano mnie do odleg�ego garnizonu i �ykam tu 
kurz, pij� �mierdz�c� wod� - za co?! Kto za to odpowie?! Sam 
odpowiem.
   Wkraczam do miasta. Miasto jest puste. I tylko gdzie� tam 
przed nami, nad placem, niebo czerwienieje od ognia. To oni. 
C�, dla nas to nic nowego! Zwi�kszamy tempo, idziemy. 
Szcz�kaj� pancerze, zgrzytaj� tarcze. Zwarte szeregi. R-raz! 
R-raz! Zakr�t, i jeszcze jeden zakr�t...
   A oto i plac. Na placu - oni. T�um. Ka�dy trzyma w r�ku 
p�on�c� pochodni�. �piewaj�, ale g�os�w nie s�ycha�.
   Kiedy� sta�a tu �wi�tynia s�o�ca, ale po wiadomych 
wydarzeniach rozebrano j�, plac zr�wnano, a z pozosta�ych 
kamieni wybudowano koszary. Dla nas. Za miastem.
   T�um stoi dok�adnie w tym miejscu, gdzie dawniej by�a 
�wi�tynia. P�on� pochodnie, wida� otwarte usta. Powiadaj�, 
�e gdy tylko pojawi si� s�o�ce, hymn natychmiast stanie si� 
s�yszalny. Ale dzi�ki nie�miertelnym bogom do �witu jeszcze 
daleko. Zmieniamy szyk tworz�c lini�, obna�amy miecze i 
zaczynamy uderza� nimi o tarcze. T�um ani drgnie. �piewaj�. 
I wtedy...
   Z setek naszych garde� rozlega si� krzyk:
   - Barra! - g��boki wdech i znowu: - Barra! Barra!
   I maszerujemy na nich. �ciana tarcz, las uniesionych 
mieczy...
   Nie, to nie miecze, raczej �elazne dr�gi. Prawdziwy, 
bojowy miecz powinien by� kr�tki, nieco d�u�szy ni� �okie� i 
wyostrzony, ten za� jest d�ugi i t�py. My nie walczymy z 
t�umem, ale go rozp�dzamy. Gdy podchodzimy do niego blisko, 
znowu wznosimy okrzyk i zaczynamy bi� zebranych po g�owach. 
T�um cofa si� gwa�townie, ale nie rozprasza. Niekt�rzy z 
nich �piewaj�, inni unosz� pochodnie, krzycz� co� - krzyku 
r�wnie� nie s�ycha�. My za� rami� przy ramieniu spychamy ich 
coraz dalej i dalej, i os�aniaj�c si� tarczami przed 
pochodniami, bijemy, znowu spychamy... A� nagle lec� na nas 
kamienie. Kamienie grzechocz� po tarczach, krzyczymy i 
spychamy, bijemy d�ugimi, ci�kimi mieczami. Z roku na rok 
rozp�dza� t�um jest coraz trudniej. Ju� kto�, kto 
niezgrabnie zas�oni� si� tarcz� przed lec�cym kamieniem, 
upad�. Mnie samemu rozbito policzek.
   - Barra! Barra! - na�ladujemy ryk rozw�cieczonego s�onia.
   T�um wprawdzie powoli, ale cofa si�. Rami� przy ramieniu 
- miecz do g�ry, miecz w d�, miecz do g�ry...
   I grad kamieni! Co za celne i silne uderzenia! Krzyki, 
kl�twy, kto� potkn�� si�, upad�... Znowu grad kamieni! Ledwo 
zdo�a�em si� zas�oni�. Znowu kto� upad�. Zwarli�my szeregi i 
os�onili�my tarczami. Wyjrza�em ostro�nie...
   Ach, wi�c to tak! To procarze. Wybiegaj� jednocze�nie z 
t�umu, oddaj� do nas nader celn� salw� i znowu si� chowaj�. 
Czego� takiego dot�d nie by�o.
   Ale my te� co� dla nich przygotowali�my! Nasz szyk nagle 
si� rozst�pi� i...
   Gdzie� z daleka dobiega t�tent i r�enie. Coraz bli�ej. I 
bli�ej. Bli�ej. I...
   P�dz� rydwany! Czw�rki wykarmionych koni, wo�nice 
w pancerzach, w osiach tkwi� ostre, krzywe no�e. Rydwany w 
pe�nym biegu wbijaj� si� w t�um i mia�d��, tratuj�, tn�! 
Wo�nice smagaj� konie, krzycz�... i odje�d�aj�. �oskot i 
zgrzyt cichn� w nocy...
   T�um stoi. Rozbity, z�amany.
   - Barra! Barra!
   Zwieramy szeregi i znowu ruszamy na nich. Miecz do g�ry, 
miecz w d� - miecz do g�ry, miecz w d�. Ciskaj� w nas 
kamieniami, my za� mia�d�ymy, spychamy, krzyczymy. Krzyk nas 
upaja, krzyk pomaga nam nie zwraca� uwagi na uderzenia, nie 
potyka� si� o cia�a zabitych i nawet...
   Zakr�ci� proc� i pu�ci� kamie�. Zakry�em si� tarcz�. 
Skoczy� na mnie - spotka�em go mieczem. Upad�. Pochyli�em 
si�, uderzy�em - drgn�� i zamar� bez ruchu. Spojrza�em mu w 
twarz - i ogarn�o mnie przera�enie! Ukl�k�em przed nim... 
Nie, nie! Poderwa�em si�, krzykn��em g�o�no:
   - Barra!
   Ryk rozw�cieczonego s�onia jest silniejszy od pami�ci. 
Znowu unios�em miecz i ruszy�em dalej. Miecz unosi� si� i 
opada�, unosi� si� i opada�. Szyk dawno ju� si� rozpad�, 
ka�dy walczy� w pojedynk�. �pieszyli�my si�. Do �witu 
wszystko powinno zosta� zako�czone. Przecie� je�eli cho� 
jeden z nich zostanie przy �yciu i za�piewa widz�c s�o�ce to, 
powiadaj�, stanie si� co� strasznego. Podnosz� i opuszczam 
miecz, podnosz� i opuszczam - a t�um staje si� coraz 
rzadszy, padaj� ostatni. Nikt z nich nie ucieka, podobnie 
jak poprzednimi razy maj� nadziej�, �e chocia� jeden zobaczy 
s�o�ce, a wtedy...
   Na pr�no. Stoimy na placu. Jestem dow�dc� i pod moj� 
komend� znajduje si� osiemnastu wojownik�w - kwardylia. Pi�� 
kwardylii tworzy chor�giew, pi�� chor�gwi - kolumn�. Ten, 
kt�ry puszcza� we mnie kamie�, le�y z otwartymi, zastyg�ymi 
oczyma. Le�� wszyscy. Zwyci�yli�my.
   - Barra! Barra!
   Kr�tka komenda, w lewo zwrot i w zwartym szyku, os�oni�ci 
tarczami, opuszczamy plac.
   W mie�cie ani �wiate�ka. Przestraszeni mieszka�cy nie 
�pi�, wszyscy co do jednego obserwuj� nas przez szczeliny 
okiennic. Nieszcz�ni! Po co ich tu sp�dzono? Komu by�o 
potrzebne to skwarne, zakurzone miasto? Gdyby nie by�o tu 
nikogo, dawno poch�on��by je piasek. I niechaj wtedy duchy 
martwych zbiera�yby si�, �piewa�y, budowa�y now� �wi�tyni� i 
znowu �piewa�y.
   Opuszczamy miasto.
   - R-raz!......
Zgłoś jeśli naruszono regulamin