(Córy Życia 31) - Grzechy ojców - May Grethe Lerum.pdf

(590 KB) Pobierz
347979928 UNPDF
MAY GRETHE LERUM
GRZECHY OJCÓW
Cykl Córy Życia 31
Z norweskiego przełożyła ANNA MARCINIAKÓWNA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Lyster, 7 nocy przed świętym Szymonem 1764
Stała całkiem spokojnie i śledziła spłoszonego ptaka. Tyleż
własnymi oczyma, co i jego, dostrzegła to, o czym już i tak wiedziała. W
niebieskawym cieniu pod jarzębinami krył się Arill i był tak samo
przestraszony jak ona.
Reina napełniła obolałe płuca czystym, rześkim jesiennym
powietrzem. Noc była chłodna i przezroczysta niczym okienna szyba.
Dziewczyna spostrzegła, że młody mężczyzna z wahaniem wysuwa
najpierw jedną nogę, staje, potem podnosi drugą. Szedł ku niej. Widocznie
podążał jej śladem. Dziwiła się, jak to możliwe, że go wcześniej nie
zauważyła. Biegła jednak do domu, bo martwiła się o matkę, a jej niepokój
był jak najbardziej uzasadniony: Johanna znalazła się ponownie w
absolutnej władzy zadawnionej nienawiści.
Reina złapała się na tym, że z przymkniętymi oczyma studiuje
zbliżającego się mężczyznę. Otaczała go połyskliwa, błękitna aura,
przerywana gdzieniegdzie czerwonoliliowymi płomieniami strachu.
To ona pierwsza musiała się odezwać, czuła, że on się na to nie
odważy. Długo stała i wpatrywała się w jego czarne oczodoły. Noc wokół
była wciąż taka ciemna, że tylko blask wilgotnych gałek ocznych
wskazywał, że mimo wszystko w tej mrocznej masce tli się życie.
- Arill Storlendet... powinnam ci podziękować za towarzystwo, choć
o nie nie prosiłam.
Mimo że słowa były dość ostre, starała się mówić tonem łagodnym i
pojednawczym.
On przełknął ślinę tak głośno, że to usłyszała. Uśmiechnęła się
leciutko sama do siebie.
- Nie mogłeś wybrać gorszej godziny - mruknęła cicho. Po czym
zrobiła ostatni krok i w ciemnościach złapała go za rękę. - Arill, chcę być
twoją przyjaciółką. Jeśli się odważysz, razem podejmiemy tę walkę.
Zaśmiał się krótko.
- Walkę? W Storlendet odbywa się właśnie wesele, w żyłach panny
młodej płynie krew twego rodu.
Reina skinęła głową.
- Mojego. Ale nie mojej matki. To po ojcu... Arill nie cofnął swojej
ręki. Ciężka i zimna, jakby martwa, spoczywała w dłoni Reiny.
- Czy mimo wszystko chcesz być moim przyjacielem? Zróbmy
nareszcie koniec z tym całym zadawnionym złem. My dwoje, my jesteśmy
jedynymi, którzy mogliby tego dokonać. Poza tym wiem, że mój dziadek
będzie nas wspierał. Helena również, i dziewczęta...
Arill odwrócił głowę. Czyżby się bał? Reina spojrzała w dół.
Dostrzegała w ciemności ręce. Jej dłoń była biała, nieduża, ale trzymała
mocno jego, silną.
- Reina, ja... Zdawało jej się, że wyczuwa drżenie serca Arilla. Czy
on się aż tak boi?
To dlaczego za nią szedł?
Czyżby wbrew wszystkim jej szalonym fantazjom zamierzał zrobić
jej krzywdę?
Puściła go, odskoczyła w tył. Otuliła się mocno krótkim żakietem,
skrzyżowała ręce na piersi.
- Co się właściwie z tobą dzieje? Czyś ty całkiem zaniemówił? Arill
drgnął, kiedy znowu zbliżył się do niej, wyglądał jak lunatyk.
- Reina, ja... ja nie mogę mówić. Ja... dzieją się ze mną takie dziwne
rzeczy. Czuję się tak, jakbym był fiordem akurat w momencie, gdy lody
puszczają.
Jego słowa nie były ani bezradne, ani słabe, wyrażały dokładnie to,
co czuł. Mimo wszystko musiała się uśmiechnąć. Uważała, że to bardzo
ładnie powiedziane.
- Wiesz, Arill, ja cię znakomicie rozumiem, wiem, co chciałeś
przekazać. A ja jestem jak ta niesiona woda z lodowca, która sprawia, że
fiord staje się coraz zimniejszy!
Mężczyzna milczał. Wiedziała jednak, że zrozumiał. Dziwne słowa,
dziwne myśli. Dziwna kobieta, tak pewno sądził.
Para z oddechu Arilla unosiła się między nimi niczym szarobiały
dym. W powietrzu wyczuwało się mróz. Jutro rano pola będą się pewnie
mienić diamentami, już teraz Reina czuła, że ziemia robi się twarda.
- Czy chciałabyś wrócić do Storlendet i zobaczyć, jak poprowadzą
Ingalill do małżeńskiego łoża?
Wolno skinęła głową. W domu prawdopodobnie i tak nie ma dla niej
teraz spokojnego miejsca.
Pierwsza weselna noc będzie z pewnością bardzo długa, często
zdarza się, że młodą parę prowadzą do małżeńskiego łoża dopiero przed
wschodem słońca. A potem uroczystości są kontynuowane, z mnóstwem
jedzenia i picia, z tańcami co najmniej przez trzy dni z rzędu. Dzisiaj
rozpoczynają się dla nowożeńców tak zwane Tobiaszowe noce. Ostatniego
wieczoru stanie przed nimi cała służba, a młodzi goście będą sobie
wróżyć, kto pójdzie do ołtarza jako następny. W najbliższą niedzielę
młoda para stanie w kościele po raz pierwszy jako mąż i żona. I wtedy
ostatecznie skończy się dla Ingalill dawne życie.
Reina starała się dotrzymywać Arillowi kroku. Szli w milczeniu,
jedno obok drugiego, wracali tą samą drogą, którą ona niedawno biegła w
stronę domu. Dopiero kiedy zbliżyli się do Storlendet i usłyszeli radosne
okrzyki weselnych gości, Reina zwolniła i szła teraz w pewnej odległości
za Arillem.
On się odwrócił.
- Nie chcesz? Zdaje mi się, że przyszliśmy akurat na czas, by
zobaczyć ich w łożu. Sądzę, że ktoś powinien przypomnieć mojemu
wujowi, Gjertowi, żeby na dzisiejszą noc włożył spodnie pod poduszkę!
Reina uśmiechnęła się. Tak, chociaż nie wiadomo, czy w tym
przypadku to pomoże. Ingalill mimo swego młodego wieku należy do
kobiet, które chętnie podejmą z mężem walkę o to, kto ma rządzić w
domu.
Arill czekał.
Śmiechy unosiły się w powietrzu, Storlendet tonęło w blasku
poranka oraz w świetle pochodni i lamp wciąż płonących i na zewnątrz, i
za świeżo wymytymi oknami. Konie rżały niecierpliwie, gdzieś w oddali
wściekle ujadał pies.
- Ja nigdy nie wyjdę za mąż - powiedziała Reina cicho. Wtedy on
położył jej ostrożnie rękę na ramieniu.
- Oczywiście, że wyjdziesz - rzekł po prostu. Spojrzała w górę.
Dniało już wyraźnie i nierówności na jego twarzy rzucały dziwne cienie.
Nie był piękny. Zauważyła też, że nie zwracał ku niej mniej zeszpeconej
części twarzy.
- Reina... gdybyś ty wiedziała... Wolno skinęła głową.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin