Hugh Lofting - Poczta Doktora Dolittle.rtf

(569 KB) Pobierz
WSTĘP

HUGH LOFTING

 

 

 

Poczta Doktora Dolittle


WSTĘP

 

 

Prawie cała historia poczty doktora Dolittle (dowiecie się o tym z następnych stronic tej książki) zdarzyła się w powrotnej drodze z Afryki zachodniej. Opowiem wam najpierw, po co doktor udał się w tę podróż, i zacznę od tego, jak skierował swój statek z Afryki do ojczyzny, do miasta Puddleby nad rzeką Marsh.

Otóż dwugłowiec po dłuższym pobycie w Anglii zaczął tęsknić do Afryki. I chociaż był ogromnie przywiązany do doktora i nigdy nie opuściłby go na zawsze, jednak pewnego zimowego dnia, gdy pogoda była wyjątkowo brzydka i dokuczliwa, zapytał doktora, czy nie zechciałby wybrać się na kilka tygodni do Afryki.

Doktor powiedział, że owszem, gdyż już dość dawno nie ruszał się z miejsca, a zresztą sam czuje, że podczas tych zimnych, grudniowych dni zmiana powietrza dobrze mu zrobi.

Wkrótce więc wyruszył w świat. Oprócz dwugłowca zabrał ze sobą kaczkę Dab-Dab, psa Jipa, prosię Geb-Geb, sowę Tu-Tu oraz białą mysz - wszystkich wiernych towarzyszy, którzy kiedyś odbyli razem z nim pełną przygód podróż z Kraju Małp do Anglii.

Żeby pojechać do Afryki, doktor kupił maty, stary statek, który wprawdzie był już porządnie nadwerężony przez wichry i burze, ale jeszcze dzielnie się trzymał i mógł przetrwać niejedną zawieruchę.

Popłynęli aż na południowy brzeg zatoki Benin, gdzie zwiedzili dużo państw afrykańskich i poznali wiele osobliwych szczepów. Gdy przebywali na lądzie, dwugłowiec mógł biegać po swoich dawnych pastwiskach i używać do woli swobody.

Pewnego ranka doktor spostrzegł z radością, że jego stare znajome, jaskółki, znowu krążą nad stojącym na kotwicy statkiem, szykując się do swojego dorocznego odlotu na północ. Zapytały doktora, czy i on wybiera się z powrotem do Anglii, gdyż mogłyby mu towarzyszyć, tak jak wówczas, gdy uciekał z królestwa Jolliginki.

Ponieważ dwugłowiec nie miał nic przeciwko temu, żeby wracać, doktor podziękował jaskółkom i powiedział, że zgadza się chętnie na ich towarzystwo. Do końca tego dnia wszyscy mieli pełne ręce roboty przy zaopatrzeniu statku w żywność i przygotowaniach do tak długiej podróży.

Nazajutrz wszystko było gotowe i można było wyruszyć na morze. Podniesiono kotwicę i statek doktora Dolinie popłynął z rozwiniętymi żaglami, popędzany na północ pomyślnym wiatrem. I odtąd rozpoczyna się opowiadanie o poczcie doktora Dolittle.


CZĘŚĆ PIERWSZA


ROZDZIAŁ I

 

ZUZANNA

 

 

Pewnego dnia w pierwszym tygodniu podróży, gdy doktor Dolittle wraz ze zwierzętami siedział przy śniadaniu wokoło wielkiego stołu w kajucie, przyfrunęła jaskółka i oznajmiła, że chciałaby pomówić z doktorem.

Jan Dolittle wstał natychmiast od stołu i wyszedł na korytarz, gdzie czekał na niego przewodnik jaskółek, bardzo miły, zgrabny ptak o śmigłych skrzydłach i bystrych, czarnych oczkach. Nazywano go więc „Kapitanem Śmigłym”. Pod tym przydomkiem znany był w całym skrzydlatym świecie.

Śmigły był rekordzistą w łapaniu much i w akrobacji powietrznej na wszystkich zawodach w Europie, Afryce, Azji i Ameryce. Przez długie lata zwyciężał stale, a ostatniego roku pokonał nawet swój własny rekord: przeleciał Atlantyk w jedenaście i pół godziny, lecąc z szybkością przeszło dwustu mil na godzinę.

- Dzień dobry, Śmigły! - powiedział doktor Dolittle. - Czego sobie życzysz?

- Doktorze - szepnął ptaszek tajemniczo - nieco na zachód, na milę odległości od statku, zauważyliśmy czółno, w którym znajduje się zupełnie sama czarna kobieta. Kobieta płacze rozpaczliwie i nawet odłożyła wiosła. Płynie na pełnym morzu daleko od lądu - według moich obliczeń co najmniej o dziesięć mil, gdyż obecnie mijamy zatokę Fantippo i rozpoznajemy z trudem brzegi Afryki. W tak malutkim czółnie na otwartym morzu grozi jej wielkie niebezpieczeństwo. Ale najwidoczniej nie zdaje sobie z tego sprawy. Siedzi na dnie łodzi i płacze, wcale nie próbując się ratować. Czy nie mógłby pan z nią pomówić? Obawiamy się, że spotkało ją coś bardzo złego.

- Rozumie się - powiedział doktor. - Lećcie powoli w stronę czółna, a ja skieruję statek za wami.

Jan Dolittle wszedł na pokład i kiedy skierował statek w ślad za lotem jaskółek, ujrzał wkrótce małe, czarne czółno unoszące się i opadające na falach. Na olbrzymiej powierzchni wody wyglądało ono tak nikle, że można było je wziąć za kawałek drewna albo za kij, albo też w ogóle go nie zauważyć. W czółnie siedziała kobieta z pochyloną głową.

- Co się stało? - zapytał doktor, gdy zbliżyli się o tyle, żeby móc z nią rozmawiać. - Dlaczego oddaliła się pani tak bardzo od lądu? Czy pani nie rozumie, że grozi pani wielkie niebezpieczeństwo, gdy nadciągnie burza?

Kobieta podniosła powoli głowę.

- Idź sobie - zawołała - i pozostaw mnie mojej rozpaczy! Czyż nie dość złego doznałam już od was, białych ludzi?

Doktor Dolittle skierował statek jeszcze bliżej do czółna i nie przestawał przemawiać przyjaźnie do kobiety. Ale ona długo jeszcze nie dowierzała mu jedynie dlatego, że był białym. Stopniowo jednak doktor pozyskiwał jej zaufanie i w końcu opowiedziała mu, gorzko płacząc, swoją historię.

W owych czasach miano właśnie znieść niewolnictwo. Większość rządów surowo zakazała więzienia, kupna i sprzedaży niewolników. Ale źli ludzie przybywali jeszcze wciąż na zachodnie wybrzeża Afryki, chwytali lub kupowali niewolników i zabierali ze sobą do innych krajów, gdzie zmuszano ich do pracy na plantacjach bawełny i tytoniu. Niejeden królik afrykański sprzedawał tym ludziom swoich jeńców wojennych i zarabiał w ten sposób bardzo dużo pieniędzy.

Kobieta z czółna należała do szczepu prowadzącego wojnę z królem Fantippo. Fantippo było to afrykańskie królestwo położone na wybrzeżu, w pobliżu którego jaskółki dostrzegły czółno. W ciągu tej wojny król Fantippo zdobył wielu jeńców i wśród nich znajdował się również małżonek tej kobiety. Wkrótce po ukończeniu wojny do królestwa Fantippo przybyło na statku kilku białych ludzi w poszukiwaniu niewolników na plantacje tytoniu. Gdy się król dowiedział, ile pieniędzy zaofiarowali ci ludzie za czarnych niewolników, przyszło mu na myśl, żeby im sprzedać swoich jeńców.

Kobieta nazywała się Zuzanna, a jej mąż był bardzo silnym, pięknym mężczyzną. Król Fantippo zatrzymałby go bardzo chętnie przy sobie, gdyż lubił mieć silnych mężczyzn na swoim dworze. Ale i handlarze kupowali chętnie niewolników zdolnych do ciężkiej pracy na plantacjach i ofiarowali królowi za małżonka Zuzanny wyjątkowo wielką sumę pieniędzy. I król sprzedał go.

Zuzanna opowiedziała doktorowi, jak przez długi czas płynęła w swym czółnie za okrętem białych ludzi i błagała ich, aby jej zwrócili męża. Ale wyśmiali ją tylko, okręt popłynął swoją drogą i wkrótce zniknął jej z oczu.

Dlatego znienawidziła wszystkich białych ludzi i nie chciała odpowiadać doktorowi, gdy przypłynął do jej czółna.

Doktor Dolittle rozgniewał się bardzo słysząc historię Zuzanny i zapytał ją, kiedy okręt handlarzy niewolników, unoszący jej męża, wypłynął na morze.

Powiedziała, że pół godziny temu. Bez męża, dodała, życie nie ma już dla niej żadnej wartości, toteż gdy okręt popłynął wzdłuż brzegów na północ i straciła go z oczu, zalała się łzami i pozwoliła swemu czółnu płynąć, gdzie chce, gdyż nie miała już sił ani energii wiosłować z powrotem ku lądowi.

Jan Dolittle przyrzekł kobiecie, że jej na pewno dopomoże. Był gotów natychmiast pogonić za handlarzem niewolników z największą szybkością, na jaką było stać statek. Ale kaczka Dab-Dab słusznie zwróciła mu uwagę, że jego statek posuwa się bardzo powoli i handlarze niewolników mogą go z łatwością spostrzec i nie pozwolą mu się przybliżyć.

Doktor kazał więc opuścić kotwicę i przesiadł się do czółna kobiety. Potem poprosił jaskółki, aby mu służyły za przewodników, i popłynął ku północy wzdłuż wybrzeża; przeszukał wszystkie zatoki i wszystkie wyspy, upatrując okrętu handlarza niewolników, który uprowadził małżonka Zuzanny.

Ale po wielu godzinach bezskutecznych poszukiwań zapadła noc i jaskółki nie mogły już nic dojrzeć z tak wielkiej odległości, ponieważ noc była ciemna, bezksiężycowa.

Biedna Zuzanna zaczęła znowu płakać, gdy doktor oświadczył jej, że podczas nocy trzeba zaprzestać poszukiwań.

- Jutro rano - powiedziała - okręt okrutnego handlarza niewolników oddali się o wiele mil i nigdy już nie odzyskam mego małżonka. Biada mi, biada!

Doktor pocieszał ją, jak tylko mógł, obiecując, że jeśli mu się nie uda zwrócić jej utraconego małżonka, postara się dla niej o innego, równie dobrego.

Ale ten pomysł nie podobał się Zuzannie i lamentowała dalej: „Biada mi, biada!.

Tak głośno zawodziła, że doktor, leżąc na dnie czółna, co i tak nie było bardzo wygodne, nie mógł zasnąć. Usiadł więc i zaczął nasłuchiwać. Kilka jaskółek, wśród których znajdował się słynny Kapitan Śmigły, zostało przy nim i siedząc na skraju czółna naradzało się z doktorem, w jaki sposób pomóc biednej kobiecie. Nagle Śmigły powiedział: „Pst” i wskazał na zachód, na ciemną, falującą toń.

Nawet Zuzanna przestała lamentować i spojrzała tam, gdzie na czarnym, niewyraźnym tle brzegu morskiego można było dojrzeć słabe światełko.

- Okręt! - zawołał Jan Dolittle.

- Tak - rzekł Śmigły - okręt na pewno. Może to znowu jakiś okręt handlarzy niewolników.

- Jeżeli nawet jest to okręt handlarzy niewolników - powiedział doktor - to na pewno nie ten, którego poszukujemy. Zmierza w innym kierunku; tamten popłynął na północ.

- Pofrunę tam - powiedział Śmigły - i przekonam się, co to za okręt, potem wrócę i powiem wam. Kto wie, może okaże się pomocny w naszych poszukiwaniach.

Śmigły pofrunął więc ku słabemu światełku w ciemnościach, gdy doktor Dolittle rozmyślał o swoim statku, który zostawił na kotwicy przy wybrzeżu o kilka mil na południe.

Po upływie dwudziestu minut doktor zaczął się niepokoić, gdyż Śmigły przy szybkości swego lotu powinien był już dawno być z powrotem.

Ale niebawem słynny przywódca zatoczył z szumem skrzydeł półkole nad głową doktora, a potem opuścił się lekko jak piórko na jego kolana.

- Jest to wielki okręt - szczebiotała jaskółka nie mogąc złapać tchu - o wysokich, wielkich masztach, który, jak sądzę, mógłby rozwinąć wielką szybkość. Ale teraz posuwa się bardzo ostrożnie w widocznej obawie przed głębiami i mieliznami. To bardzo ładny okręt, zupełnie nowy, dwie armaty wyglądają z jego otworów. Ludzie na nim są bardzo dobrze ubrani w wytworne, granatowe sukno, nie tak jak zwyczajni marynarze. A na kadłubie wymalowano kilka liter, zdaje mi się, że to jest nazwa okrętu. Naturalnie, że nie mogłem odczytać, ale pamiętam jeszcze, jak wyglądały. Daj mi rękę, a pokażę ci.

I Śmigły zaczął wodzić pazurkami po dłoni doktora, ale zanim skończył, doktor zerwał się na równe nogi i o mało nie przewrócił czółna.

- S.J.K.M. - to znaczy Statek Jego Królewskiej Mości! To okręt marynarki wojennej. Przy jego pomocy poradzimy sobie z handlarzami niewolników!


ROZDZIAŁ II

 

JAK DOKTOR ZOSTAŁ PRZYJĘTY NA OKRĘCIE WOJENNYM

 

 

Teraz Jan Dolittle i Zuzanna dołożyli wszystkich ił, aby jak najprędzej dopłynąć czółnem do światełka. Noc była spokojna, ale na wielkich falach oceanu mała łódka kołysała się jak na huśtawce i Zuzanna musiała użyć całej swej zręczności, aby utrzymać ją w równowadze. Po upływie godziny doktor Dolittle zauważył, że okręt już nie płynie im naprzeciw, lecz jak gdyby stoi w miejscu, i kiedy nareszcie dotarł do wynurzającego się z ciemności kształtu, zrozumiał, dlaczego tak jest. Mianowicie okręt wojenny najechał na statek doktora pozostawiony bez światła na kotwicy. Na szczęście żaden z dwóch statków nie odniósł poważniejszego uszkodzenia.

Zauważywszy drabinkę sznurową, zwieszającą się z boku okrętu wojennego, doktor wraz z Zuzanną wdrapali się po niej w górę i weszli na pokład, aby się rozmówić z kapitanem.

Kapitan przechadzał się na przednim pokładzie i mruczał coś do siebie.

- Dobry wieczór! - powiedział doktor uprzejmie. - Mamy piękną pogodę.

Kapitan podszedł do niego i wywijając mu pięścią przed nosem zagrzmiał, wskazując statek kołyszący się obok okrętu wojennego.

- Czy ta arka Noego tam w dole należy do pana?

- Hm, chwilowo nie, w ogóle jednak tak - rzekł doktor. - Dlaczego pan pyta o to?

- Może pan będzie łaskaw - wrzeszczał kapitan z warzą wykrzywioną wściekłością - powiedzieć mi, co pan sobie, do pioruna, myślał zostawiając to stare pudło na kotwicy bez światła w taką czarną noc? Jaki z pana marynarz, do kroćset? Kieruję okrętem wojennym Jego Królewskiej Mości, poluję na handlarza niewolników Jima Bonesa, gonię za nim od tygodni i jakbym nie miał dość kłopotów z tym przeklętym wybrzeżem, muszę się na dobitek zderzyć z takim pudłem zakotwiczonym bez światła! Całe szczęście, że jechałem powoli, bo gruntowaliśmy właśnie wodę, inaczej poszlibyśmy wszyscy na dno. Wołałem, ale nikt z waszego statku nie odpowiadał. Włażę więc na pokład z nabitym pistoletem, bo przecież mógł się tam ukrywać handlarz niewolników chcący nas schwytać w pułapkę. Przemykam się ostrożnie, zaglądam wszędzie, ale nie spotykam żywej duszy. Wreszcie znajduję w kajucie prosię śpiące na fotelu. Czy pan często zostawia tak swój statek pod opieką wysypiającego się prosięcia? Dlaczego nie znajduje się pan na tym statku, jeśli to jest pana własność? Gdzie pan był?

- Odbywałem przejażdżkę łodzią z damą - odpowiedział doktor i uśmiechnął się dobrotliwie do Zuzanny, której się znowu zbierało na płacz.

- Przejażdżkę z damą! - wrzasnął kapitan. - Ja Pana...

- Tak jest - powiedział doktor - pan pozwoli, że ją przedstawię. To jest Zuzanna, panie kapitanie...

Ale kapitan przerwał mu i przywołał stojącego obok marynarza.

- Ja pana nauczę zostawiać swoją arkę Noego na pełnym morzu, żeby królewski okręt wojenny na nią wpadał! Ładny mi żeglarz, włóczęga, wilk morski. Czy panu się zdaje, że przepisy żeglugi istnieją dla zabawy? Halo! - zwrócił się do drugiego oficera, który podszedł na jego znak. - Uwięzić natychmiast tego człowieka!

- Rozkaz, panie kapitanie - powiedział drugi oficer i zanim doktor się spostrzegł, miał już na rękach mocno zaciśnięte kajdanki.

- Ależ ta dama była pogrążona w najczarniejszej rozpaczy - bronił się doktor. - Śpieszyłem się tak bardzo, że zapomniałem zupełnie o oświetleniu statku. Zresztą nie było jeszcze wtedy ciemno.

- Zabierz go! - ryczał kapitan. - Zabierz go, bo inaczej nie ręczę za siebie.

I biedny doktor Dolittle został zaciągnięty przez drugiego oficera na schody, które prowadziły na dolny pokład. Ale na pierwszych stopniach uczepił się mocno liny i trzymał się jej dostatecznie długo, żeby krzyknąć w stronę kapitana:

- Gdybym zechciał, mógłbym panu powiedzieć, gdzie się znajduje Jim Bones.

- Co to ma znaczyć? - wrzasnął kapitan. - Przyprowadźcie go z powrotem!

- Co pan powiedział?

- Powiedziałem - mruknął doktor i wyciągnąwszy skrępowanymi rękami chustkę, wytarł nią nos - że gdybym chciał, mógłbym panu powiedzieć, gdzie jest Jim Bones.

- Handlarz niewolników, Jim Bones? - zawołał kapitan. - Przecież właśnie na poszukiwanie tego człowieka wysłał mnie Rząd. Gdzie on jest?

- Pamięć nie dopisuje mi, gdy mam skrępowane ręce - powiedział doktor spokojnie i wskazał na kajdanki. - Może gdybyście mi to zdjęli, mógłbym sobie przypomnieć.

- Ach, proszę mi wybaczyć - powiedział kapitan i od razu zaczął się zupełnie inaczej zachowywać. - Proszę natychmiast uwolnić więźnia.

A gdy drugi oficer zdjął doktorowi kajdanki, kapitan powiedział:

- I proszę przynieść tu krzesło. Może nasz gość jest zmęczony.

Potem doktor opowiedział całą historię o Zuzannie i jej troskach. A wszyscy oficerowie z całego okrętu zgromadzili się na pokładzie i przysłuchiwali się.

- I nie wątpię - kończył doktor Dolittle - że handlarz niewolników, który uprowadził męża Zuzanny, jest to właśnie poszukiwany przez pana Jim Bones, panie kapitanie!

- Z pewnością - powiedział kapitan. - Wiem, że krąży gdzieś w pobliżu wybrzeża. Ale gdzie się teraz podziewa? Tego ptaszka schwytać niełatwo.

- Popłynął na północ - rzekł doktor. - Ale pański okręt może płynąć z taką szybkością, że go na pewno dogoni. Jeżeli ukrył się w jednej z tych zatok albo u ujścia rzeki, to mam tu ze sobą kilka ptaków, które, gdy się tylko rozwidni, odnajdą go i powiedzą nam, gdzie jest.

Kapitan spojrzał ze zdziwieniem na przysłuchujących się oficerów, którzy uśmiechali się z niedowierzaniem.

- Co pan powiedział? - zapytał kapitan. - Ptaki? Gołębie czy tresowane kanarki?

- Nie - rzekł Jan Dolittle. - Mówię o jaskółkach, które odbywają lot do Europy. Obiecały uprzejmie towarzyszyć memu statkowi w powrotnej drodze. Jesteśmy mianowicie w przyjaźni.

Teraz wszyscy oficerowie roześmiali się i stuknęli palcami w czoło; co miało znaczyć, że uważają Jana Dolittle za wariata. Kapitan, który sądził, że doktor kpi z niego, wpadł znowu w złość i chciał go koniecznie z powrotem uwięzić.

Ale pierwszy oficer szepnął do niego:

- Dlaczego by me wypróbować tego jegomościa? Płyniemy przecież i tak w północnym kierunku. Gdy odbywałem służbę na wodach angielskich, zdaje mi się, że słyszałem o jakimś osobniku z zachodnich okolic kraju, który posiada osobliwą władzę nad zwierzętami i ptakami. Prawdopodobnie to ten sam. Nazywał się Dolittle. Wydaje mi się nieszkodliwy. A może istotnie w jakiś sposób przyda się nam. Widocznie cudzoziemcy dowierzają mu, gdyż inaczej ta kobieta nie przybyłaby tu z nim razem. Wie pan przecież, jak oni się boją wyruszać z białymi na morze.

Kapitan myślał przez chwilę, a potem zwrócił się do doktora mówiąc:

- Według mego zdania, jest pan po prostu zwariowany, mój drogi panie. Ale jeśli chce mi pan dopomóc do schwytania Jima Bonesa, handlarza niewolników, jest mi wszystko jedno, jakich środków pan użyje. Ruszamy w drogę skoro świt. Ale biada panu, jeśli chce się pan tylko zabawić na koszt Marynarki Wojennej Jego Królewskiej Mości. Powiem panu od razu, że skończy się to dla pana najgroźniejszą awanturą, jaka pana kiedykolwiek spotkała. Teraz idź pan przede wszystkim do swojej arki i zapal pan światła; powiedz pan także świni, że jeśli pozwoli im zgasnąć, zrobię z niej kiełbasę dla mojej załogi.

Wśród śmiechów i żartów doktor Dolittle przełazi przez poręcz okrętu na swój własny statek, aby zapalić na nim światło. Ale gdy nazajutrz powrócił na okręt wojenny z tysiącem jaskółek, oficerowie Marynarki Wojennej Jego Królewskiej Mości nie mieli już wcale ochoty stroić żartów z Jana Dolittle.

Słońce wschodziło nad dalekim wybrzeżem Afryki i poranek był tak piękny, jak sobie tylko można było wymarzyć.

Śmigły omówił w nocy z doktorem wszystkie plany. Na długo przedtem, zanim wielki okręt wojenny podniósł kotwicę i puścił się w drogę, wyprzedził go o wiele mil znakomity przywódca jaskółek, otoczony chmarą najczujniejszych ptaków, i przeszukał wybrzeże i wszystkie zakątki, w których handlarz niewolników mógłby się ukrywać.

Śmigły obmyślił wraz z Janem Dolittle rodzaj systemu telegraficznego: tysiące małych ptaków wyciągnęły się długą linią w locie wzdłuż wybrzeża, aż niebo było nimi naznaczone niby małymi, czarnymi kropkami i przesyłały wiadomości doktorowi. Jedna jaskółka udzielała ich świergotem drugiej, ta znów następnej i tak poprzez długie szeregi ptaków biegła wieść niby po drutach telegraficznych i docierała na okręt wojenny do doktora, który w ten sposób był stale poinformowany o przebiegu poszukiwań.

Około południa nadana została wiadomość, że okręt Bonesa zauważono za górzystym przylądkiem. Zawiadomiono, że należy mieć się na baczności, gdyż gotów jest do natychmiastowego odjazdu.

Handlarze niewolników przybili do brzegu tylko po to, aby nabrać wody, i ustawili warty, które w razie potrzeby miały natychmiast dać sygnał do odwrotu.

Gdy doktor Dolittle oznajmił o tym kapitanowi, ten zmienił kierunek statku i trzymał się bliżej brzegu, starając się pozostać w ukryciu.

Marynarzom przykazano zachowywać się bardzo cicho, aby okręt wojenny mógł niepostrzeżenie zbliżyć się do handlarzy niewolników.

Ponieważ kapitan spodziewał się, że handlarze rozpoczną walkę, rozkazał trzymać broń w pogotowiu. Ale właśnie w chwili gdy mieli okrążyć wielki przylądek, jeden z niemądrych artylerzystów przypadkiem wystrzelił. Bumm! Strzał rozległ się głośno i odbił grzmiącym echem ponad powierzchnią cichego oceanu.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin