Ks. Jan Twardowski - Niebo w dobrym humorze.rtf

(39 KB) Pobierz

Jan Twardowski

 

 

 

Niebo w dobrym humorze

 

Warszawa 1998


Wszystko ważne

 

Wszechświat Go nie ogarnie

a zmieścił się w żłobie

Wszechmogący a nie wszystko może

skoro cierpliwie sam prosi o miłość

bliski a taki jakby Go nie było

poważny bo tak mądry że cieszyć się umie

 

Bywa że w czasie procesji chlapa niepogoda

ksiądz biskup zmókł jak kaczor

nawet mimochodem ktoś pomyśli

że chciałby uciekać na wodę

nie gorsz się

wszystko ważne pośród rzeczy wiecznych

uśmiech Boga to łaska co rozumie śmiesznych

w świecie w którym świat się świata boi

ukryj mnie w spokoju paradoksów Twoich


Niebo w dobrym humorze

 

Niebo w dobrym humorze

chociaż ciężka jesień

księżyc się przeziębił

srebrny zasmarkany

a poza tym jak zawsze

pogrzeby rodzinne

kasztany opłakują ostatnie kasztany

 

a nieszczęście — to szczęście

lecz na razie inne


W Lipkowie

 

Mam swoją Matkę Bożą

chodzi po Lipkowie z pieskiem

co nie wierzy

że ziemia to ciało niebieskie


* * *

 

Śnieg pada jasny przytomny

lecz nie wie co się tu stało

Poznałem że przeszło koło mnie

Twe niewidzialne ciało


Daj mi

 

Daj mi wiersze zwyczajne

w burzy pogodne

takie przez całe życie

niemodne


Modlą się

 

Każde spojrzenie może być ostatnie

także i uśmiech

list bez dalszych listów

słowo po którym już nie będzie słowa

pies co łapy nie poda na dobranoc

mąż co nie wytrzeźwiał i uciekł przez grzeczność

 

dlatego ludzie całują kochają

bo serca i po zawale modlą się o wieczność


Łzy

 

Jest łza dyskretna by nie pytać dalej

jest łza taka co nie wiadomo

czy żegnać czy witać

jest taka łza której się zdawało

że mózg się wstydzić winien

nie porządne ciało

jest łza dewotka między pacierzami

jest łza twardsza od słowa

jest zabawna tak jak pensja goła

taka i owaka

a każda niemowa


Co ludzkie

 

Mądry jest chrabąszcz co zagląda w oczy

i nawet to nieważne co się wydarzyło

 

krzyż

bo zawsze tłumaczy

że ból wstydzi się w kącie

kiedy przyjdzie miłość

i to nagle przerwane

jak królik zdziwione

to co ludzkie więc niedokończone


Na świecie zachód słońca

 

Na świecie zachód słońca

jak adoracja rany

w muzeum kawał płótna zamalowany

w świecie łabędź syczy kura gdacze pies wyje

a w muzeum tyle piękna co nie żyje


Taki malutki

 

Nie chcieć być wielkim poetą

nie chcieć być wielkim malarzem

nie chcieć być wielkim nikim

w świecie za wielkim

w czasie za krótkim

Bóg się nie wstydzi że taki malutki


Za mała

 

Litanio loretańska

nie mów tylko o Matce Boskiej dorosłej

 

żeby być Królową

trzeba być królewną

żeby być Wieżą Dawida

trzeba na palce się wspinać

 

Nie bój się

niech myślą najprościej:

za mała więc urośnie


Z przeproszeniem zamiast wiersza kazanie dla dzieci

 

Znajomy z przypowieści Pana Jezusa powinien dać sto beczek, a dał tylko pięćdziesiąt; miał dać sto worków, a dał tylko osiemdziesiąt.

Chyba z matematyki dostałby dwóję — nie umiał liczyć, wciąż dawał za mało.

Kto zawsze daje więcej i nigdy się nie myli?

Mamusia Jurka była zmęczona. Zepsuła się winda i musiała iść aż na czwarte piętro z cielęciną w siatce. Kiedy przyszła do domu, poprosiła:

— Jurku, podaj mi pantofle.

On podał jej tylko jeden pantofel. Kiedy sam za dużo biegał, zmęczył się, bolały go nogi, lewa i prawa, mamusia podała mu cztery pantofle, dwie pary.

Kiedy ktoś kocha — zawsze daje więcej, a kiedy nie kocha — to zawsze mniej.

Pewna dziewczynka dawała mało,

bo jej się kochać nie chciało.


O synu marnotrawnym

 

Żale syna marnotrawnego

 

Moja wina, moje winy,

obskubały mnie dziewczyny.

 

Modlitwa syna marnotrawnego

 

Dziękuję ci, tatusiu, za pierścień, sandały,

za płaszcz, którym się jak żaglem owinę,

za niebo w oczach twoich

i cielęcinę.

 

Modlitwa jego brata

 

Przepraszam cię, tatusiu, że się tak wściekałem

na brata naiwniaka,

którego dziewczynki obskubały jak kurczaka.

Bez nowego płaszcza, sandałów, pierścionka

cierpię jak pies bez ogonka.


Już cierpliwa

 

Miłość stale się spieszy

nie czeka na szafę

na śmierć babci po której przychodzi mieszkanie

boi się czekać jak plama na pranie

 

Po latach ze spuszczonym ogonem półżywa

przywlecze się już cierpliwa


Dalej

 

Kruk zawsze ostrożny

czapla kręci głową

czarna kania krąży i nagle zawisa

słowik pierwszy przybywa

słowikowa potem

 

umrzeć — to iść dalej niż z powrotem


Coś więcej

 

Oczywiście że Bach największy

można go stale słuchać

ale w deszczu w śniegu

co się na nosie rozbeczał

jest coś więcej niż sztuka


Tak piękny

 

Tak piękny że nietrwały

tak piękny że nieprawdziwy

tak piękny że obrzydliwy


Co słychać?

 

U nas spokój

A babcia?

Kołdrą w żółte bratki się przykryła

przed śmiercią wypoczywa


Usłyszane zapisane

 

Drzwi zadrżały — kto to?

— śmierć

weszła drobna malutka z kosą jak zapałka

Zdziwienie. Oczy w słup

A ona

— przyszłam po kanarka


Ocalić

 

Boże coś stworzył niebo piekło ziemię

daj nawet w lichym wierszu

ocalić wzruszenie


Tylko

 

Przeminą romanse

czcigodne małżeństwa

jak słonie własną nadwagą zmęczone

zostaną tylko malutkie szczęścia

miłości niespełnione


Na pamięć

 

Takiego wiersza dziś się nie drukuje

trzyma się go w gołym sercu

jak pierwszą miłość i dwóję

niemodny stary jak Syrokomla

ale nie kłamie

mała święta Tereska

uczy się takich na pamięć


Najciszej

 

Gdy śmierć przyjdzie z doktorem

by oczy otwierać

nikt nie mówi słów brzydkich

nie krzyczy cholera

kto nie umie być cicho

najciszej umiera


Co mamy

 

Czas wprost od Boga

spokój darowany

stale tylko dajemy to czego nie mamy


Bez

 

Długi dłuższy najdłuższy

nijaki okropnie zwykły

chudy chudzielec nieboszczyk

 

dzień bez modlitwy


Potrzebny

 

Potrzebny mi jest księżyc staroświecki

przynajmniej przedostatnie miejsce

pierwszy lepszy święty

pies co szczeka na szczęście

i list zmarłej siostry

jak warkocz obcięty


Krzyk

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin