Livingstone J.B. - Zbrodnia w Lindenbourne.rtf

(406 KB) Pobierz
J

J.B. LIVINGSTONE

 

 

ZBRODNIA W LINDENBOURNE

 

 

(Tłumacz: MARIA BOBROWSKA)


Rozdział l

 

Nie oznakowany wóz Scotland Yardu mknął po wilgotnych od deszczu drogach hrabstwa Sussex. Nadinspektor Scott Marlow i emerytowany inspektor Higgins omawiali na tylnym siedzeniu szczegóły ważnej misji, z którą udawali się do najbardziej prestiżowego miejsca świata kultury.

Pomimo dawno przekroczonej pięćdziesiątki inspektor Higgins wciąż cieszył się młodym wyglądem i wspaniałą kondycją. Doskonale uszyty smoking, w którym wybrał się w tę podróż, znakomicie podkreślał jego wrodzoną dystynkcję. Siwiejący posiadacz szpakowatego wąsa był cenionym agentem Scotland Yardu, nikt jednak nie potrafił odwieść go od decyzji o wcześniejszej emeryturze. Inspektor postanowił poświęcić się uprawie ogrodu różanego, ciekawej lekturze i rozmyślaniom podczas długich spacerów w okolicach The Slaughterers[1], gdzie mieścił się jego dom.

Nadinspektor Scott Marlow po raz kolejny poprawił marynarkę od smokingu, która opinała się na jego pokaźnym brzuchu. W wypożyczalni zapewne pomylono rozmiary. Wiemy sługa policji Jej Królewskiej Mości, wielbiciel Elżbiety II, nie czuł się najlepiej w tym eleganckim stroju, który bezlitośnie uwydatniał jego tuszę.

Pierwszy letni deszczyk zrosił wioski malowniczo rozrzucone wzdłuż drogi. Trawa urzekała soczystą zielenią. Przyroda z nadzieją oczekiwała na ożywcze promienie słońca.

- Jestem prawdziwie zakłopotany - wyznał nadinspektor.

- Nie widzę powodu - odparł Higgins. - Przecież już nie po raz pierwszy zapewnia pan ochronę ważnej osobistości.

- To prawda... ale do tej pory chodziło o polityków, ludzi interesu, dyplomatów... zwykłych obywateli, a teraz... ten Pietro Giovanni...

Pietro Giovanni był najsłynniejszym barytonem tego stulecia.

- Nie lubi pan artystów, nadinspektorze?

Scott Marlow wykrzywił usta.

- Ci ludzie nie uznają żadnych zasad moralnych. Artyści... Cóż to znaczy?

Higgins wolał zmienić temat, obawiając się, że dyskusja może zmierzać w niepożądanym kierunku.

- Czego się pan obawia ze strony Pietra Giovanniego?

- Ja miałbym się kogoś obawiać? - żachnął się nadinspektor. - To nieprawda. Ale nie lubię obcować z tego typu ludźmi. Rozumie mnie pan, Higgins? Jestem pewien, że podziela pan moje zdanie! Przyznam, że długo wahałem się, czy poprosić pana o pomoc.

Higgins pobłażliwie machnął ręką.

- Trzeba sobie pomagać, mój drogi Marlow. Prawdę mówiąc Higgins nie tolerował jednego: nieproszonych gości. Wysoki żywopłot chronił jego posiadłość przed potencjalnymi intruzami. Higgins jednak - o czym Scott Marlow nie wiedział - żywił bezgraniczny podziw dla oper Mozarta. Ta muzyka sprawiała, że zapominał o bezeceństwach tego świata, i pozwalała mu choć trochę wierzyć, ze ziemia wydaje czasami doskonałe owoce. Zamek w Lindenbourne, do którego się właśnie udawali, był jednym z najważniejszych ośrodków mozartowskich. Z powodu pomyłki swojej gospodyni Higgins nie otrzymał biletu na jedyne przedstawienie Don Juana. w którym tytułową rolę miał zagrać wielki włoski baryton Pietro Giovanni, a w obsadzie figurowały nazwiska najsłynniejszych śpiewaków. Scott Marlow. nienawykły do przebywania w tak znamienitym, obcym sobie środowisku, poprosił Higginsa, żeby zechciał mu towarzyszyć. Nie robił sobie wielkich nadziei, wiedząc, że inspektor niechętnie zmienia swoje plany. Tymczasem, ku jego wielkiemu zdziwieniu, Higgins uległ jego namowom.

- Dziękuję, że przyjął pan moją propozycję. Nigdy tego nie zapomnę. Wierzę, że dzięki panu uda mi się uniknąć gaf. Moja kariera...

- Proszę się nie obawiać, nadinspektorze.

Scott Marlow nie był typem karierowicza, niemniej jednak gorąco pragnął znaleźć się pewnego dnia w osobistej ochronie królowej Elżbiety II. Musiał więc dbać o swoją zawodową reputację.

- W jaki sposób zaczęła się ta sprawa, nadinspektorze?

- Pietro Giovanni jest przyjacielem ministra spraw zagranicznych. Podczas jednego z bankietów Giovanni zwierzył się mu, że wielokrotnie grożono mu śmiercią. Artysta to bagatelizował, ale minister bardzo się tym przejął, zwłaszcza gdy się dowiedział, że Pietro Giovanni będzie gwiazdą najbliższego sezonu w Lindenbourne. Gdyby doszło do jakiegoś skandalu...

Przesądny Scott Marlow nie odważył się dokończyć myśli. W Anglii liczyły się cztery wydarzenia: turniej tenisa w Wimbledonie, Derby Day[2], finał pucharu piłki nożnej na Wembley i festiwal w Lindenbourne. Gromadząc elitę kulturalną, ten ostatni należał bez wątpienia do najbardziej wyrafinowanych, spokojny przebieg przedstawienia był więc wysoce pożądany. Chociaż od samego początku festiwal w Lindenbourne przyciągał takie sławy jak Leopold Simoneau, Tereza Berganza, Joan Sutherland czy Kiri Te Kanawa, nigdy nie zdarzyło się, aby zgromadził tak znakomitą obsadę. Wieczór miał być retransmitowany przez BBC.

- Czy Pietro Giovanni wie o naszym przybyciu?

- Absolutnie nie - odparł Scott Marlow, nie kryjąc zatroskania. - Nasza misja jest... poufna. Nie możemy rzucać się w oczy.

Nadinspektor podkreślił słowa “my” i “nasza”. Tymczasem Pietro Giovanni interesował Higginsa tylko o tyle, że inspektor liczył na wyjątkowe wykonanie tytułowej roli Don Juana. Jeśli decydował się opuścić swoją przytulną rezydencję, to wyłącznie po to, by rozwiązywać niezwykłe zagadki albo by pomóc przyjacielowi. Dbanie o przyszłość ludzkości nie leżało w jego kompetencjach.

Słońce nieśmiało przebiło się przez deszczowe chmury, dodając iście rajskiego blasku “czarodziejskiemu ogrodowi”. Zamek Lindenbourne i przylegający do niego park były otoczone łąkami i pastwiskami. Minęło już pięćdziesiąt lat od dnia, w którym rozmiłowany w sztuce operowej właściciel zamku po raz pierwszy zaprosił muzyków i śpiewaków do swojej posiadłości. Wkrótce to prywatne przedsięwzięcie przybrało wymiar narodowy, by następnie przekształcić się w wydarzenie na skalę międzynarodową.

Scott Marlow z trudem wydostał się z samochodu, jako że przyciasny smoking krępował mu ruchy.

- Chodźmy - zarządził Higgins. - Czy wszystko jest gotowe?


- Zastosowałem się dokładnie do pańskich instrukcji.

Inspektor sprawdził, czy nie zapomniano walizki z ubraniami. W Lindenbourne trzeba być przygotowanym na wszelkie okoliczności.

Szofer wyjął z bagażnika wiklinowy kosz. Był tam zimny kurczak, termos i przenośna lodówka z butelką francuskiego szampana, kryształowe kieliszki i szkocki pled. Policjanci poszli przodem, zmierzając powoli w stronę posiadłości.

Ku zdziwieniu Scotta Marlowa mężczyźni byli odziani w szyte na miarę smokingi, a panie przywdziały wieczorowe toalety. Jedwabie, muśliny i satyna tworzyły symfonię czerni, bladego fioletu, różu i żółcieni. Niektóre damy okryły ramiona etolami z norek. Wytworne towarzystwo spacerowało po zamkowym ogrodzie.

- Wybierzemy miejsce na piknik - powiedział Higgins.

- Piknik? Ale... nie mam na to najmniejszej ochoty!

Nadinspektor umilkł, skarcony wzrokiem Higginsa, i potulnie podążył za nim aż na skraj łąki. Festiwalowi goście wymieniali uwagi dotyczące niezwykłych artystycznych przeżyć, które miały się wkrótce stać ich udziałem.

Szofer rozłożył pled i postawił na nim wiklinowy kosz i pojemnik z lodem.

- Przyjdziemy tu podczas antraktu - stwierdził Higgins. - Teraz możemy pójść do baru.

- Ale po co? - zdziwił się Scott Marlow. - Czy musimy?

- To rytuał - przerwał mu Higgins.

- Czy tutaj się dużo pije?

- W pewnym sensie tak, nadinspektorze, ale nie należy tego podkreślać.

Melomani kierowali się małymi grupkami w stronę zamku. Policjanci dołączyli do ostatniej grupy, która weszła do baru. Panowały w nim takie przeciągi, że był potocznie nazywany “drogą wiodącą do zapalenia płuc”, jednak miłośnicy Mozarta nie zwracali uwagi na takie detale. Inspektorowi udało się zająć dość bezpieczne miejsce, pod wielkim obrazem przedstawiającym jednego z kasztelanów Lindenbourne ze skrzypcami w ręku.

Nie dość, że Scott Marlow czuł się niezręcznie w smokingu, to jeszcze nie wiedział teraz, co ma zrobić z lampką szampana, którą właśnie mu wręczono. Nadinspektor marzył o whisky i o swoim biurze w Scotland Yardzie.

- Musimy odnaleźć reżysera, mój drogi Higgins.

- Niewątpliwie tak.

Higgins zapomniał już o “misji”. Wzorem ubiegłych lat pogrążył się w świecie muzyki, którą były przesiąknięte mury zamku Lindenbourne, i przygotowywał się z właściwym prawdziwym wielbicielom Mozarta skupieniem na duchową ucztę, jaką niewątpliwie miał być Don Juan.

- Minister dyskretnie go uprzedził - stwierdził nadinspektor. - Proszę, żeby przejął pan inicjatywę.

Policjanci udali się do sektora administracyjnego. Festiwal w Lindenbourne stał się prawdziwym przedsiębiorstwem. Przepustki Scotland Yardu otwierały przed nimi kolejne drzwi, w końcu znaleźli się w biurze reżysera. Ujrzeli niskiego, nieco nerwowego mężczyznę, odzianego w przepisowy smoking. W sezonie operowym Jonathan Kelwing spał tylko po kilka godzin na dobę. Na jego barkach spoczywał cały ciężar materialnej organizacji festiwalu.

- Scotland Yard - wycedził wyraźnie niezadowolony, nie wstając zza biurka. - Uprzedzono mnie. Czego panowie ode mnie oczekują? Mam bardzo mało czasu na rozmowę. Za mniej więcej trzy godziny rozpoczyna się najważniejsze przedstawienie sezonu. Czy zdają sobie panowie z tego sprawę?

- Czy przybył już Pietro Giovanni? - spytał Higgins.

- Jest tutaj od trzech dni. Jak zwykle odmówił udziału w próbach. Znalazłem mu nocleg kilka kilometrów stąd. Powinien przybyć w każdej chwili.

Nadinspektor Marlow przyglądał się zdobiącym ściany fotografiom nieznanych mu słynnych artystów.

- Wolelibyśmy nie tracić go z oczu, dopóki nie opuści Lindenbourne - uściślił Higgins. - Odpowiadamy za jego bezpieczeństwo. Oczywiście z zachowaniem dyskrecji i nie bez pańskiego przyzwolenia.

- Nie będziecie mieli panowie dużo pracy! - wykrzyknął reżyser. - Jak tylko Pietro Giovanni tutaj przybędzie, natychmiast uda się do szatni, gdzie zajmą się nim charakteryzatorki i garderobiane. Wejdzie na scenę, wykona po raz pierwszy w swojej karierze rolę Don Juana, zje na zamku kolację i uda się do Londynu, skąd odleci do Mediolanu, gdzie występuje za dwa dni. Stale będzie otoczony tłumem ludzi. Panowie mogą albo wysłuchać opery, albo wrócić do Scotland Yardu. Przypuszczam, że nie należą panowie do wielkich miłośników muzyki.

Scott Marlow miał ochotę potwierdzić, ale Higgins go uprzedził.

- Mam nadzieję, że ten Don Juan będzie miał rytm Busha, werwę Giuliniego i głębię Friscaya[3]. Wówczas Pietro Giovanni będzie mógł w pełni wyrazić swój talent.

Reżyser spojrzał na inspektora ze zdziwieniem - ten wybór dyrygentów świadczył o znawstwie tematu.

Zadzwonił telefon.

- Proszę mi wybaczyć. - Reżyser podniósł słuchawkę. Nagle zbladł. - Pietro Giovanni zniknął - wyjąkał.



Rozdział II

 

Jonathan Kelwing siedział nieruchomo. Zniknięcie śpiewaka oznaczało klęskę sezonu, a nawet stawiało pod znakiem zapytania istnienie festiwalu.

- Trzeba coś zrobić - uznał Scott Marlow.

- Doskonały pomysł - poparł go Higgins. - Gdzie mieszka Pietro Giovanni?

Reżyser nie odpowiedział od razu, tak jak gdyby jego mózg pracował na zwolnionych obrotach.

- W gospodzie “Pod Faszerowaną Gęsią” w Gemfield, trzy kilometry stąd. To renomowany rodzinny hotel dla specjalnych gości.

- Kto pana powiadomił? - zapytał Higgins.

- Dyrygent, Lovro Ferenczy. Wszyscy artyści są gotowi, przebrani w kostiumy. Brakuje tylko najważniejszej osoby.

Reżyser wyjął chusteczkę z kieszeni smokingu i otarł łzę.

- Niech się pan nie martwi - pocieszył go Higgins. - Może się spóźni.

- Nie, na pewno nie - jęknął Kelwing. - Kazałem zadzwonić do gospody. Wyjechał ponad godzinę temu! To straszne!

- Powiadomię Scotland Yard - oznajmił nadinspektor wojowniczym tonem. - Otoczymy teren i szybko go odnajdziemy.

Machinalnie poprawiwszy marynarkę, która nieubłaganie podnosiła mu się na brzuchu, Scott Marlow wyszedł z biura reżysera.

Żal było patrzeć, jak Jonathan Kelwing przeżywa zniknięcie artysty.

- To katastrofa... Będę zmuszony odwołać przedstawienie... Coś takiego się jeszcze nigdy nie zdarzyło! Ten Giovanni jest potworem. Zrobić mi coś takiego...

Inspektor mógł jedynie poradzić reżyserowi, żeby czekał na rozwój wypadków. Sam nie bardzo wiedział, co zrobić, by Pietro Giovanni przybył do Lindenbourne na czas. Chociaż nie był specjalnie wierzący, tym razem zdał się na opatrzność.

- Niech się pan weźmie w garść - powiedział. - Wszystko może się jeszcze ułożyć.

- Ułożyć? Pan sobie ze mnie żartuje? Mam uwierzyć w to, że drzwi się nagle otworzą i pojawi się w nich Pietro Giovanni?

W tej samej chwili drzwi otworzyły się z impetem i stanął w nich wysoki mężczyzna odziany w czarny kostium. W geście powitania zdjął wielki kapelusz z białym pióropuszem. Reżyser zerwał się zza biurka.

- Pietro... Pietro Giovanni. Ale... pan... Przecież pan zniknął!

Wspaniały, pewny siebie śpiewak rozsiadł się w fotelu, krzyżując przed sobą nogi w skórzanych butach sięgających aż do połowy uda. Na jego twarzy rysowała się obojętność.

- Nie przejmuj się takimi drobiazgami, Jonathanie. Sam decyduję o moim życiu, zarówno prywatnym, jak i scenicznym. Dzisiejszy wieczór przejdzie do historii. Reszta mało mnie interesuje. Nie miałem ochoty przebierać się ze wszystkimi, nic poza tym. Proszę mnie zaprowadzić do garderoby, wezwać charakteryzatorkę i wydać polecenie, żeby nikt nie przeszkadzał mi przed rozpoczęciem opery.


Higgins nieczęsto spotykał osoby, które zachowywałyby się równie swobodnie, na których skupiałyby się wszystkie spojrzenia. Wszystko wskazywało na to, że włoski baryton stanie się jednym z największych Don Juanów w historii opery.

Pietro Giovanni wstał. Nie oczekiwał odpowiedzi. Zrezygnowany Kelwing otworzył drzwi i wyszedł pierwszy.

- Chwileczkę - wtrącił inspektor. - Czy to prawda, że grożono panu śmiercią, panie Giovanni?

Artysta obrócił głowę, żeby zobaczyć zuchwałego autora pytania.

- To nie pańska sprawa.

- Reprezentuję Scotland Yard. Mam zająć się pańską ochroną.

- Moją... moją ochroną!

Śpiewak roześmiał się głośno. Reżyser nie wiedział, jak ma się zachować, a Higgins spokojnie czekał na koniec tego ataku wesołości.

- Niech pan posłucha. Niezależnie od tego, czy pan jest inspektorem Scotland Yardu, czy nie, ja sam dbam o swoje bezpieczeństwo. Co do pogróżek, to moja sprawa! Śmierć nigdy mnie nie przerażała i tego wieczoru się to nie zmieni! Żegnam pana.

Pietro Giovanni wypchnął reżysera na zewnątrz. Po chwili pojawił się nadinspektor Marlow.

- Teren będzie otoczony mniej więcej za godzinę - wyjaśnił. - Nikt nie zdoła się wydostać z naszej sieci.

- Niech pan odwoła akcję - odparł Higgins. - Nasza gwiazda się odnalazła.

 

Kiedy zabrzmiały pierwsze akordy posępnej uwertury Don Juana, nadinspektor z trudem powstrzymał ziewanie. Był głodny i marzył o podwójnej whisky, która dodałaby mu odwagi do wysłuchania całej opery.

Skupiony Higgins rozłożył na kolanach partyturę i włosko-angielskie libretto. Policjantów spotkał niezwykły zaszczyt zasiadania w prywatnej loży reżysera, skąd mogli podziwiać scenę i bacznie śledzić emocje rysujące się na twarzach artystów. Inspektor nigdy przedtem nie zajmował tak dogodnego miejsca. Wieczór zapowiadał się wspaniale. Jonathan Kelwing miał oglądać przedstawienie zza kulis, czuwając nad najdrobniejszymi detalami.

- Kiedy ujrzymy Pietra Giovanniego? - spytał nadinspektor znużony uwerturą.

- Prawie od razu po podniesieniu kurtyny - odparł Higgins. - Ale proszę ściszyć głos.

Na szczęście loża była na tyle odizolowana od sali, że mogli swobodnie wymieniać ciche uwagi.

- Czy naprawdę musimy tutaj siedzieć, Higgins? Może moglibyśmy pójść do baru... Pietra Giovanniego będą pilnować setki ludzi.

Higgins nie dał po sobie poznać, że uważa uwagi nadinspektora za wysoce nie na miejscu. Nie stracił nadziei, że chociaż na krótki czas wprowadzi kolegę ze Scotland Yardu w świat mozartowski.

- Mój drogi Marlow, nie jesteśmy amatorami. Musimy wypełnić sumiennie nasze zadanie. Dla chwały Jej Królewskiej Mości.

Argument był przekonywający. Nadinspektor wymruczał niewyraźny protest w chwili, gdy służący Don Juana, Leporello, rozpoczynał pierwszą wielką arię opery, w której uskarżał się na swój los. Potem wybuchła gwałtowna sprzeczka pomiędzy Doną Anną a Don Juanem, który, udając jej narzeczonego, usiłował ją zhańbić. Nagle wyrósł przed nim Komandor, ojciec Doni Anny. Wyniosły, srogi starzec wyzwał Don Juana na pojedynek.

Wyciągając szpadę z pochwy, uwodziciel obdarzył lekceważącym i pogardliwym wzrokiem nędznego przeciwnika, który ośmielił się zagrodzić mu drogę. Higgins zauważył, że Giovanniemu lekko zadrżał głos. To z pewnością efekt tremy.

Szpady Don Juana i Komandora się skrzyżowały. Po krótkiej walce ojciec Doni Anny padł z ręki uwodziciela. Głos umierającego Komandora był tak przepełniony bólem, że nawet Scott Marlow się wzruszył.

Kiedy Komandor wydał ostatnie tchnienie. Don Juan skłonił się przed nim, zdejmując kapelusz, zupełnie tak jak to uczynił w biurze reżysera. Intryga została zawiązana. Zrozpaczona Dona Anna opłakiwała zmarłego ojca. “Jeśli mnie nie zabijesz - obiecała śmiałkowi, który wtargnął do jej pokoju, żeby ją zhańbić - nie licz na to, że kiedykolwiek pozwolę ci uciec!” Don Ottavio przyrzekł uroczyście pomścić jej ojca i zidentyfikować mordercę. Powróci do niej dopiero z głową winnego.

- Starzec był wielce nieostrożny - zauważył Scott Marlow, któremu Higgins wyjaśniał decydujące momenty akcji. - W jego wieku nie powinno się stawać do pojedynku.

- Komandor kochał swoją córkę ponad wszystko -odparł Higgins. - Miłość przeważyła nad rozsądkiem.

Atmosfera zdawała się rozluźniać, kiedy Don Juan i Leporello spotkali piękną damę, której uwodziciel, przyciągnięty przez odor di femina, złożył płomienną deklarację. Na jego nieszczęście owa dama okazała się Doną Elvirą, małżonką, którą opuścił i która go wszędzie szukała. Zamiast prosić ją o przebaczenie Don Juan kazał swojemu służącemu wyrecytować długą listę swoich miłosnych podbojów, pogrążając tym samym w rozpaczy zakochaną kobietę, która przysięgła przed Bogiem, że się zemści.

- Ten Don Juan jest skończonym łajdakiem - oburzył się Scott Marlow, wierny rygorystycznym zasadom wiktoriańskiej moralności.

- Kocha życie - odparł Higgins.

- Uwodząc tysiące kobiet? To niedopuszczalne. Co by się stało, gdyby...

Protest nadinspektora zagłuszyły wesołe akcenty wiejskiego święta. Masetto i Zerlina przygotowywali uroczystość weselną. Nagłe pojawienie się Don Juana, oczarowanego urodą młodej Zerliny, zakłóciło ich plany. Don Juan nie szczędził urodziwej wieśniaczce czułych słów. Na szczęście w samą porę pojawiła się Dona Elvira, ostrzegając dziewczynę przed uwodzicielem. Nadinspektor przyjął jej zjawienie się z ulgą.

Aż do końca pierwszego aktu wszechobecny Don Juan dawał o sobie znać, nawet jeśli nie było go na scenie. W finale uwodziciel wydał wspaniałe przyjęcie, mając nadzieję, że pod osłoną nocy i korzystając z pijaństwa biesiadników, uda mu się zniknąć z Zerliną. Wśród gości były jednak pewne, zamaskowane osoby. Nieostrożny, niecierpliwy Don Juan pociąga za sobą Zerlinę, która wzywa pomocy. Przyłapany, próbuje wmówić, że winnym jest jego służący Leporello. Nagle wyrasta przed nim pięciu oskarżycieli: Masetto, któremu Don Juan próbował porwać narzeczoną; Zerlina, która przezwyciężywszy strach, nie waha się go wydać; Dona Anna, która rozpoznała głos mordercy swojego ojca, a także Dona Elvira i Don Ottavio. Wszyscy zdejmują maski i zgodnym chórem wydają bezlitosny werdykt: “Wszystko wiemy! Drżyj, drżyj, łotrze! Cały świat dowie się wkrótce o twojej odrażającej zbrodni. Posłuchaj głosu zemsty, która cię nie ominie! Jeszcze dziś piorun spadnie na twoją głowę!”

Urywane, gwałtowne frazy naśladujące hałas ognia piekielnego zakończyły pierwszy akt.


- Jeszcze trochę szampana, nadinspektorze?

- Nie, dziękuję.

Podczas antraktu Higgins i Marlow udali się na obowiązkowy piknik w ogrodzie zamkowym. Reżyser Jonathan Kelwing jeszcze raz zapewnił policjantów o podjętych środkach bezpieczeństwa: Pietro Giovanni pozostanie w pomieszczeniach dla artystów aż do rozpoczęcia drugiego aktu. Nadinspektorowi nie przypadł zbytnio do gustu szampan “Veuve Cliquot”, który pochodził z piwnicy Higginsa. Trunek wydawał mu się mdły, ale nie odważył się poprosić o podwójną whisky. W wiejskiej scenerii policjanci spożywali sandwicze z kurczakiem. Scott Marlow uważał klęczącą pozycję za wielce niewygodną i z podziwem patrzył, jak znakomicie radzą sobie damy w wieczorowych sukniach. Higginsowi, stałemu bywalcowi festiwali w Lindenbourne, również nie brakowało wrodzonej godności.

- Ta opera nie ma sensu - uznał Scott Marlow. - Wszyscy wiedzą, że Don Juan jest zbrodniarzem, a nikt go nie powstrzymuje. Ja już dawno położyłbym kres jego poczynaniom.

- Zbrodniarz... trochę pan przesadza, nadinspektorze. Zamordował, to prawda, ale w pojedynku, do którego zmusiło go poczucie godności. Jeśli chodzi o resztę... Któż mógłby mu czyni...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin