Ostrowicka Beata - Zła dziewczyna.pdf

(598 KB) Pobierz
294640804 UNPDF
BEATA OSTROWICKA
ZŁA DZIEWCZYNA
1
16 lutego, poniedziałek
Wanna z wałeczkiem brudu. Na niebieskiej, kafelkowej podłodze różowe, wielkie
majtki i pończochy. W umywalce grzebień, na nim siwe włosy. Tak co drugi dzień. Bez
wyjątku. Przez prawie dwa lata.
Przez prawie dwa lata opowieści jędzy o dobrym wychowaniu, kulturze osobistej,
kindersztubie, upadku obyczajów, bo jak to można pokazywać w telewizji reklamę papieru
toaletowego i podpasek (słowo to zawsze wypowiadane półgłosem) i postępującej degeneracji
młodego pokolenia.
Z szafki wyjmuję szczotkę i pudło proszku. Mycie brudnej wanny po ciotce to i tak nic
w porównaniu z myciem po niej muszli. Myję i powtarzam sobie słówka z angielskiego. No,
coś dziś jędza zapomina o ziołach. Na pewno jej nie przypomnę. Już posprzątane. Do jutra.
Idę do swojego pokoju. Nadal nie mogę przyzwyczaić się do jego wysokości i
wielkości. W znacznie mniejszym i niższym mieszkałam przez lata z Angeliką i Patrykiem. I
babcią Bronią, która zjeżdżała do nas co zima.
Pod oknem szeroki tapczan, obok stolik na pajęczych nóżkach, biurko z nadstawką,
krzesło, dwie szafy, w rogu piec kaflowy przerobiony na elektryczny. Na ścianach kilka lito-
grafii i obraz - różowe piwonie w niebieskim wazonie. Ściany szaroszafirowe, ze złotym
wzorem winogron. Wymagają natychmiastowego przemalowania. Na dębowym parkiecie
dwa wytarte bordowe dywaniki.
Nie lubię tego pokoju. Czuję się w nim jak na zapleczu Desy.
- Marcyśka! Moje zioła! Tylko szybko. Powinnam je wypić dwadzieścia minut temu!
Szybko! Szybko! - panikuje jędza. - Przygotowałaś mi już wieczorne tabletki?
I tak będzie do dwudziestej pierwszej. Potem wsadzi sobie w uszy zatyczki, odmówi
różaniec i zaśnie. Obudzi się o 6.30, żeby mi powiedzieć, jak to źle spała, nawet nie zmrużyła
oka i czy mogłabym jej zaparzyć herbatkę miętową, bo już nie czuje wątroby. Coraz częściej
mam ochotę napluć jej do tych ziółek.
Przez prawie dwa lata. Z wyjątkiem wakacji. Ferii. I świąt.
Za dwa miesiące Wielkanoc. Najpierw posprzątam mieszkanie jędzy, potem nakupię
mazurków, serników, buraczków, szynki, bukszpanu, żonkili, bo je lubi, poszukam też
cukrowego baranka i pojadę do domu. Mama od razu zagna mnie do roboty. Umyję okna,
podłogi, wytrzepię chodniki. Angelika co najwyżej posprząta łazienkę, Patryk pewno znowu
się skaleczy albo coś sobie skręci. Pójdziemy do kościoła ze święconką, przyjdzie ciocia
Tosia z dziećmi, ojciec znowu się upije. Wrócę do Krakowa i wysłucham biadoleń jędzy o
okropieństwie samotnie spędzanych świąt, o bolącej wątrobie i o tym, że w telewizji nie było
nic ciekawego.
Najchętniej bym ten czas spędziła całkiem sama.
Biorę zioła z tego wysokiego zielonego pudełka. To na stargane nerwy. W czerwonym
pudełku są zioła na dobry sen (no, ale one nie pomagają), a w żółtym na obniżenie ciśnienia.
Biały fajansowy kubek z parującą zawartością na srebrną tacę, obok niebieski porcelanowy
talerzyk z biszkoptami. Wyłączyłam czajnik? Tak. Korytarzem prosto, drugie drzwi po lewej.
Sypialnia. Duszna, pełna pożółkłych zdjęć wiszących na ścianach. I serwantki z trzema
półkami zapełnionymi lekarstwami.
Ciotka, wyprostowana jak struna, siedzi w fotelu przed telewizorem. Na kolanach
szary koc. Kiedyś wylegiwał się na nim Gwiazdor - potężny, leniwy kot. Rok temu zdechł.
Jędza rozpaczała trzy dni, a dwa wykrzykiwała, że to moja wina, bo z pewnością nakarmiłam
go nieświeżym mięsem albo starymi jajkami. Potem wymyśliła, że ta „żydówka” Jóźwiakowa
dała mu truciznę. Sprawa wyjaśniła się, gdy pani Kamykowa, sąsiadko - przyjaciółka z
trzeciego piętra, zeznała, że widziała Gwiazdora, jak zjadał trutkę na szczury, wysypaną w
piwnicy.
- Posprzątałaś już w łazience?
- Tak.
- Dokładnie? - Nawet na moment nie odrywa wzroku od telewizora.
- Tak.
- Wyłączyłaś czajnik? - Pyta o to od prawie dwóch lat. I o to, czy zakręciłam wodę
nad wanną, czy wyrzuciłam śmieci, czy zarejestrowałam ją do lekarza, kupiłam szynkę
drobiową i wypastowałam podłogę. Kto by przypuszczał, że można być tak wrednym... -
Wyłączyłaś czajnik? - powtarza zniecierpliwiona.
- Tak.
- Na pewno?
- Na pewno.
- To dobrze. Jednej mojej znajomej dom się spalił. Zapomnieli wyłączyć żelazko.
Wyjechali na parę dni. A jak wrócili, to już nie mieli nic. - Słyszałam tę historyjkę już z tysiąc
razy.
Stawiam tacę na okrągłym stoliku i przeciągam go w stronę fotela.
- Znowu była reklama podpasek - szepcze teatralnie. - Takich dziwnych. Z jednej
strony to tak cienkie, że ich prawie nie było. Ale miały motylki.
- Skrzydełka - poprawiam bezwiednie.
- Zaraz będzie film. Ten o miłości. Pooglądasz ze mną?
- Nie mogę.
- Nigdy nie masz dla mnie czasu! - W głosie pretensja, usta w podkowę, wszędzie
zmarszczki, wzrok obrażony. Wygląda to komicznie.
Naraz mam ochotę podrażnić się z nią.
- A może przełączymy na inny program? - pytam z grzecznym uśmiechem. - Na jakiś
film dokumentalny?
- Ale ja chcę romans.
- Film dokumentalny to bym obejrzała.
Jędza myśli. Albo romans solo, albo dokument ze mną. I wtedy ma do kogo mówić. A
tego jej cały czas brakuje.
Przerzuca kanały.
Patrzę na nią ukradkiem. To kiedyś musiała być piękna kobieta. Mama mówiła, że z
ciotki zawsze była niezła dziwaczka. Wyjechała z Miąsowej do Krakowa szukać pracy.
Znalazła ją jako służąca, a potem znalazła męża. Jakiegoś Henryka, urzędnika pocztowego,
starszego od niej o dziesięć lat. Henryk umarł zaraz po wojnie, ciotka została sama. Te zdjęcia
na ścianach to właśnie jego. Chudy, ponury mężczyzna ze śmiesznymi wąsami.
- Oj, dobrze, niech już będzie. Tylko nie o wojnie - zastrzega. - O wojnie nie. Nie kręć
się. Aha. Podaj mi poduszkę. Podłożę sobie pod plecy. Nie, nie niebieską. Czerwoną. Coś dziś
nieszczególnie wyglądasz...
- Źle się czuję - mówię zgodnie z prawdą. Boli mnie głowa i brzuch, bo właśnie
dostałam okres.
- Oj, nie kłam. Młoda jesteś, zdrowa, nie to co ja... Ciii... Zaczyna się.
Biało - czarne zdjęcia. Reportaż o mężczyźnie, chyba z Wielkopolski, który jest
miejscowym hyclem. Niby nic. Zajęcie, jak zajęcie, ale on te psy je. Ohyda. Zerkam na
zegarek. Minęło dwadzieścia minut. Koniec zabawy.
- Ciociu, na śmierć zapomniałam, że mam jeszcze dużo lekcji. Muszę iść, niech ciocia
sobie przełączy na romans.
- Teraz mi to mówisz? - biadoli jędza. - Nie oglądałam początku.
I o to mi właśnie chodziło.
Idę do siebie. Siadam przy wielkim, czarnym biurku, zapalam mosiężną lampkę i
otwieram podręcznik.
Najpierw muszę się uspokoić. I zaplanować, co jeszcze dziś mnie czeka. Pranie,
prasowanie, cowieczorny masaż pleców jędzy. Jeszcze przygotować rachunki, bo chyba jutro
trzeba je popłacić. I lekcje.
Już tyle razy miałam ochotę wygarnąć jędzy, że nie jestem jej służącą, że co innego
opieka, a co innego mycie po niej muszli! Inaczej umawiała się z rodzicami. Pobożne
życzenia. Przecież wiem, że gdy tylko to wygarnę, zostanę wyrzucona. Wtedy nie zrealizuję
swojego planu.
Będę musiała wrócić do domu.
Przeniosą mnie do jakiejś zawodówki, którą chlubnie skończę, ojciec będzie chciał,
żebym szybko znalazła pracę, a mama zacznie mi szukać męża. „No, tylko sama popatrz...
Sylwia niby brzydsza od ciebie, a już narzeczonego ma. Ten jej Zenek to przecież po ojcu
niedługo warsztat przejmie, ma dziewczyna szczęście...”
Jeszcze pomęczę się z ciotką, wytrzymam, a gdy dostanę się na studia, zamieszkam w
akademiku.
Dobrze, teraz fizyka. Gdzie zeszyt? Jest.
- Marcyśka! Marcyśka!
Nie słyszę. Przecież ma wszystko. Może trzeba ją wysadzić? Z tygodnia na tydzień
coraz bardziej angażuje mnie czasowo. I wiem, że robi to z premedytacją.
- Marcyśka! Marcyśka! Podaj mi jeszcze biszkoptów.
- Zaraz!
- Wątroba mnie boli - jęczy.
- Wypiła ciocia zioła?
- A nie! Zagapiłam się na film. Szkoda, że nie widziałam od początku. Wspaniały
był!... Zjadłabym coś specjalnego. Na przykład śledzika.
- Nie mamy! - odkrzykuję. - Jędza, jędza - szepczę bezgłośnie.
- A od czego są sklepy? I kup mi landryn.
- Ciociu, przecież teraz się uczę!
- Wiesz co? Miałam ci nie mówić, ale co tam... Kiedyś twój ojciec powiedział, że z
ciebie to niedobre dziecko. Chyba miał rację. Niedobre i bez serca dla starej kobiety.
Opieram głowę o blat biurka.
Koszmar mojego życia.
Myślałam, że „to” zostało w Miąsowej, ale nie. Przylazło za mną do Krakowa. Zawsze
byłam w jakiś tam sposób niedobra.
„...Młodszą siostrą byś się zajęła. Kury trzeba nakarmić. Pranie czeka! A ty ciągle w
tych książkach siedzisz! Ojca w domu nie ma całymi dniami, jak wraca, to wiesz, albo
Zgłoś jeśli naruszono regulamin