Graham Masterton - Drapieżcy.txt

(673 KB) Pobierz
Graham Masterton

Drapie�cy

Prze�o�y� ANDRZEJ SZULC
PRIMA
Tytu� orygina�u PREY
Projekt ok�adki STUDIO GRAFICZNE �FOTOTYPE"
Redakcja AGENCJA WYDAWNICZA �KLASYK"
Redaktor techniczny JANUSZ FESTUR
Copyright � 1992 by Graham Masterton
Copyright � for the Polish edition by Wydawnictwo PRIMA 1993
Copyright � for the Polish translation by Andrzej Szulc 1993
Cover illustration � James Goodridge/Artists Partners Ltd.
ISBN 83-85855-04-1
Wydawnictwo PRIMA
Warszawa 1993. Wydanie I
Obj�to�� 22 ark. wyd., 20 ark. druk.
Druk w Wojskowej Drukarni w �odzi
Ma�y ch�opczyk � �liwk� zjad�:
zarazi� si� choler�, trupem pad�.
Ch�opiec wi�kszy � gniazdo mewy:
urwa�a si� lina, �a�obne �piewy.
Pud�o z farbami � dziewczynka ma�a:
poliza�a p�dzel, anio�kiem si� sta�a.
Dzieci piszcz� wniebog�osy:
Jenkin wszystkie po�re w nocy.
Wiktoria�ska rymowanka ostrzegawcza, 1887
Relacje o tym obiekcie � nie wi�kszym od du�ego szczura i obdarzonym przez 
mieszka�c�w miasteczka osobliwym mianem "Br�zowego Jenkina" - wydaj� si� 
przedziwnym przyk�adem zbiorowego z�udzenia. W roku 1692 widzia�o go nie mniej 
ni� jedena�cie os�b. Ostatnio pojawi� si� ponownie, co po�wiadcza niepokoj�co 
du�a liczba �wiadk�w. Twierdz� oni, �e ma d�ugie w�osy, ostre z�by i szczurze 
cia�o, ale jego brodaty z�o�liwy pysk przypomina twarz cz�owieka, a �apy �- 
drobne ludzkie r�ce. Wydaje z siebie rodzaj ohydnego chichotu i potrafi m�wi� 
wszystkimi j�zykami. Ze wszystkich potwornych istot, kt�re nawiedza�y Gilmana we 
�nie, �adna nie przyprawia�a go o wi�ksze md�o�ci i przera�enie ni� ta 
blu�niercza kar�owata hybryda. Jej obraz pojawia� si� przed jego oczyma w formie 
tysi�ckrotnie bardziej okropnej od wszystkiego, co b�d�c przy zdrowych zmys�ach 
m�g� wyobrazi� sobie na podstawie starych relacji i niedawnych plotek.
H.P. Lovecraft, Zmory w Domu Czarownic
ROZDZIA� I
Fortyfoot House
Tu� przed �witem obudzi�o mnie ciche chrobotanie. Le�a�em nieruchomo, 
nas�uchuj�c. Chrobot. A potem znowu chrobot-chrobot--chrobot. I cisza.
Zawieszone w oknie cienkie, malowane w kwiecisty wz�r zas�ony porusza�a s�aba, 
wiej�ca od morza bryza. Fr�dzle aba�ura ko�ysa�y si� niczym ko�czyny jakiego� 
dziwnego, zawieszonego u sufitu krocionoga. Wyt�y�em s�uch, ale przez d�u�szy 
czas s�ysza�em tylko szum morza, znu�onego jak diabli, znu�onego jak wszyscy 
diabli morza; i ciche szeptanie d�b�w.
Kolejny chrobot; ale tak st�umiony i szybki, �e to mog�o by� cokolwiek. 
Wiewi�rka na strychu, jask�ka pod okapem.
Przewr�ci�em si� na drugi bok i owin��em obleczon� w at�asow� poszw� ko�dr�. 
Nigdy nie spa�em dobrze w cudzych domach. W gruncie rzeczy od czasu, kiedy 
opu�ci�a mnie Janie, nie spa�em dobrze nigdzie. By�em zmordowany jak pies 
wczorajsz� jazd� z Brighton, podr� promem z Portsmouth, a p�niej 
rozpakowywaniem i sprz�taniem, kt�re zaj�o mi ca�e popo�udnie.
Danny tak�e budzi� si� w ci�gu nocy. Dwukrotnie: za pierwszym razem chcia�o mu 
si� pi�, za drugim czego� si� przestraszy�. Widzia� pono�, jak co� przesuwa�o 
si� przez jego sypialni�, co� zgarbionego i ciemnego, ale okaza�o si�, �e by� to 
po prostu zawieszony na oparciu krzes�a jego szlafrok.
Opad�y mi powieki. Gdybym tylko m�g� zasn��. Naprawd� zasn��, tak �eby przespa� 
ca�� noc, dzie� i nast�pn� noc. Zapad�em w drzemk� i przez d�u�sz� chwil� �ni�o 
mi si�, �e jestem z powrotem w Brighton i przechadzam si� pod szarym niebem jak 
z fotografii �
pomi�dzy edwardia�skimi tarasami z czerwonej ceg�y, po krzy�uj�cych si� pod 
ostrym k�tem podmiejskich uliczkach Preston Park. �ni�em, �e kto� wymyka si� po 
schodkach z mojego po�o�onego w suterynie mieszkania, kto� wysoki i d�ugonogi, 
kto�, kto odwraca w moj� stron� spiczast� bia�� twarz, a potem w po�piechu 
ucieka. Czlowiek-No�yce z d�ugimi czerwonymi nogami � szepn�� mi kto� do ucha. � 
On naprawd� istnieje!
Pr�bowa�em go goni�, ale w jaki� spos�b znalaz� si� nagle w �rodku parku, za 
wysokim ogrodzeniem z kutego �elaza. Jaskrawozielona trawa; zawodz�ce niczym 
porzucone dzieci pawie. Mog�em tylko biec r�wnolegle do niego, po drugiej 
stronie ogrodzenia, w nadziei �e nie zniknie mi z oczu, kiedy w ko�cu dotr� do 
bramy.
W p�ucach wali�o mi jak m�otem. Podeszwy but�w klapa�y b�aze�sko po asfaltowej 
�cie�ce. Widzia�em podskakuj�ce obok mnie nadmuchane twarze, bia�e, wykrzywione 
w ludzkim u�miechu balony. I znowu us�ysza�em odg�osy drapania i chrobot, tak 
jakby tu� za mn� bieg�, uderzaj�c pazurami o asfalt, jaki� pies. Obr�ci�em si�: 
obr�ci�em pod ko�dr� i nagle obudzi�em, s�ysz�c w�ciek�e ha�a�liwe skrobanie, o 
wiele g�o�niejsze od chrobotu ptaka albo wiewi�rki.
�ci�gn��em z siebie ko�dr� i usiad�em na ��ku. Noc by�a gor�ca; prze�cierad�o, 
na kt�rym spa�em, wilgotne i poskr�cane. Us�ysza�em jeszcze jeden cichy, 
niepewny chrobot, a potem zapad�a cisza.
Wzi��em do r�ki le��cy na nocnym stoliku zegarek. Nie mia� fluoryzuj�cych 
wskaz�wek, ale w pokoju by�o dosy� �wiat�a, �ebym zobaczy�, �e jest pi�� po 
pi�tej. Jezus.
Wsta�em z ��ka, podszed�em do okna i odsun��em zas�ony zawieszone na tanich, 
powleczonych plastikiem drutach.
Niebo by�o blade jak mleko; za d�bami falowa�o tak samo mlecznobia�e morze. Okno 
mojej mansardy wychodzi�o na po�udnie i widzia�em przez nie wi�ksz� cz�� 
opadaj�cego zwodniczo w d� ogrodu, zaniedban� pergol� z r�ami, trawnik z 
zegarem s�onecznym i schody, kt�re prowadzi�y do stawu rybnego i opada�y 
zygzakiem mi�dzy drzewami a� do tylnej furtki.
Danny odkry� ju�, �e ledwie kilkadziesi�t metr�w dalej, za rz�dem przytulnych 
ma�ych domk�w z pelargoniami w oknach, zaczyna si� morze. Ska�y, spienione 
przybrze�ne fale, upstrzone przez muchy sterty br�zowych wodorost�w i ch�odny, 
wiej�cy od Francji s�ony wiatr. Wczoraj wieczorem przespacerowa�em si� z Dannym 
na pla��: ogl�dali�my zach�d s�o�ca i rozmawiali�my z miejscowymi rybakami, 
kt�rzy wy�adowywali na brzeg p�astugi i halibuty.
Na lewo za ogrodem, po drugiej stronie w�skiego zaro�ni�tego
krzakami strumienia ci�gn�� si� pokryty ciemnymi plamami mchu pokruszony 
kamienny mur, W jego cieniu sta�o sze��dziesi�t albo siedemdziesi�t ciasno 
st�oczonych grob�w, prawie st�d niewidocznych � krzy�e, iglice i p�acz�ce anio�y 
� a dalej ma�a gotycka kaplica z pozbawionymi szyb oknami i zwalonym dawno 
dachem.
Wed�ug pa�stwa Tarrant�w kaplica s�u�y�a kiedy� mieszka�com Fortyfoot House i 
po�o�onej ni�ej wioski Bonchurch, ale obecnie wie�niacy, je�li w og�le odczuwali 
potrzeb� wzi�cia udzia�u w nabo�e�stwie, je�dzili do Yentnor; a Fortyfoot House 
sta� oczywi�cie pusty, odk�d Tarrantowie sprzedali swoj� firm� wyk�adzin 
ceramicznych i dywanowych i przenie�li si� na Majork�.
Cmentarz nie wywar� na mnie jakiego� szczeg�lnie nieprzyjemnego wra�enia. Je�eli 
ju�, to smutne � z powodu swego zaniedbania. Za kaplic� wznosi� si� na tle 
bia�ych cirrus�w ciemny zarys olbrzymiego starego cedru, jednego z najwi�kszych, 
jakie w �yciu widzia�em, i by�o co� w tym drzewie, co sprawia�o, �e z ca�ego 
pejza�u emanowa�a atmosfera zm�czenia i �alu, �wiadomo�� tego, �e stare czasy 
nigdy ju� nie wr�c�. Ale chyba r�wnie� poczucie trwa�o�ci.
O tej porze dnia ogr�d kompletnie pozbawiony by� kolor�w. Fortyfoot House 
wygl�da� jak swoja w�asna, zawieszona w holu, czarno-bia�a fotografia z roku 
tysi�c osiemset osiemdziesi�tego �smego. Przedstawia�a ona stoj�cego w ogrodzie 
m�czyzn� w wysokim cylindrze i czarnym fraku; i nieomal uwierzy�em, �e za 
chwil� pojawi si� ponownie, dok�adnie taki, jak na zdj�ciu: bezbarwny, surowy, z 
okolon� bokobrodami twarz�; pojawi si�, podniesie g�ow� i spojrzy prosto na 
mnie.
Doszed�em do wniosku, �e mog� sobie zrobi� fili�ank� kawy. Nie mia�o sensu dalej 
pr�bowa� zasn��. Ptaki zaczyna�y gwizda� i �wierka�, a niebo rozja�nia�o si� tak 
szybko, �e widzia�em ju� zwisaj�ce sm�tnie za ogrodem r�anym tenisowe siatki, a 
tak�e pokryte plamami porost�w szybki szklarni i zachwaszczone grz�dki truskawek 
przy zachodnim skraju posiad�o�ci.
� Mam nadziej�, panie Williams, �e sprawi panu przyjemno�� uporz�dkowanie tego 
chaosu � powiedzia�a pani Tarrant, spogl�daj�c na ogr�d przez swoje ma�e ciemne 
okulary. Cho� bez przerwy powtarza�a, �e b�dzie �strasznie, ale to strasznie 
t�skni� za tym miejscem, wie pan?", nie mog�em si� oprze� wra�eniu, �e nie znosi 
Fortyfoot House z ca�ego serca.
Otworzy�em delikatnie, �eby nie budzi� �pi�cego obok Danny'ego, drzwi sypialni i 
ruszy�em cicho w�skim korytarzem. Gdziekolwiek spojrza�em � czeka�a mnie robota. 
Bladozielon� tapet� pokrywa�y
wilgotne zacieki, sufit si� �uszczy�, drewniane parapety przegni�y. Kaloryfery 
przecieka�y, a ich zawory inkrustowane by�y plamami wapna. W ca�ym domu unosi�a 
si� wo� rozk�adu.
Doszed�em do stromych w�skich schod�w. Ju� mia�em zej�� na d�, kiedy ponownie 
us�ysza�em ten chrobot � w�a�ciwie raczej szybkie kroki ni� chrobot. Zawaha�em 
si�. Odg�osy dochodzi�y ze strychu. Nie spod okapu, czego bym si� spodziewa�, 
gdyby chodzi�o o wierc�cego si� w gnie�dzie ptaka, ale z samego �rodka strychu, 
tak jakby co� przebiega�o na ukos po pod�odze.
Pomy�la�em, �e to na pewno wiewi�rki. Nie znosz� wiewi�rek. Niszcz� wszystko, co 
napotkaj�, i zjadaj� swoje potomstwo. Zaw�adn�y prawdopodobnie ca�ym strychem i 
zamieni�y go w jedno wielkie �mierdz�ce rojowisko.
Przy pode�cie schod�w znajdowa�y si� ma�e drzwiczki, oklejone, �eby nie rzuca� 
si� w oczy, t� sam� co �ciany zielon� tapet�. Pani Tarrant poinformowa�a mnie, 
�e na strych mo�na si� dosta� tylko przez nie i �e dlatego w�a�nie wynie�li tam 
tak ma�o mebli.
Otworzy�em tani, zardzewia�y zatrzask, uchyli�em drzwi i zajrza�em do �rodka. 
Ciemno cho� oko wykol, a id�cy z g�ry przeci�g zalatywa� st�chlizn� i zbutwia�ym 
drewnem. Przez chwil� nas�uchiwa�em, ale doszed� mnie tylko odg�os uderzanych 
wiatrem dach�wek i ciche ciurkanie nieszczelnego zaworu cysterny. �adnego 
chrobotu.
Wewn�trz, tu� przy framudze, wymaca�em stary plastikowy kontakt. Prz...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin