Tojal Altino do - Wesele Stu Tysięcy Barbarzyńców.pdf

(278 KB) Pobierz
ALTINO DO TOJAL
WESELE STU TYSI Ę CY
BARBARZY Ń CÓW
TYTUŁ ORYGINAŁU: BODAS DE CEM MIL BÁRBAROS
PRZEKŁAD: IRENEUSZ KANIA
WYDAWNICTWO LITERACKIE KRAKÓW 1980
813447507.001.png 813447507.002.png
CZ ĘŚĆ PIERWSZA
Figulus
Czy wiecie, ż e na Wzgórzu Awenty ń skim w Rzymie znajdowała si ę ś wi ą tynia wznie-
siona ku czci Diany, bogini Ksi ęż yca, której ś wi ę to przypadało na Idy sierpniowe? Otó ż tam
wła ś nie, w złotym półmroku, przy blasku ś wiec wotywnych Westalka powiła pi ę cioro szcze-
ni ą t; patrzała na to okiem dobrotliwym bogini, okiem za ś nieprzychylnym (biedne zwierz ę !)
Figulus, dla którego wydarzenie to było przest ę pstwem.
— B ę dziesz dowodził legionami — objawił swego czasu Figulusowi pewien astrolog
egipski, czytaj ą cy w firmamencie.
Figulus promieniał, nie ś wiadom jeszcze, i ż wspomniana wy ż ej zbrodnia nie tylko po-
twierdzi horoskop, ale i rozwi ąż e jedyny problem, który mógłby przysporzy ć kłopotów Impe-
rium.
Przest ę pstwa takie bardzo cz ę ste s ą w gminach, gdzie wał ę saj ą si ę psy; je ś li wszak ż e s ę -
dzia jedn ą trzeci ą swego czasu sp ę dza na wyrywaniu włosków z nozdrzy i wydłubywaniu wo-
szczyny z uszu, drug ą — na przetrz ą saniu Rzymu, gotów do wyprucia flaków szczekaj ą cym
czworonogom, a reszt ę na rojeniach o rzeczach wielkich — to — stop! — zakładaj ą c, ż e wy-
kroczenia owe s ą nader powa ż ne — kar ą za nie musiało by ć zawsze wrzucenie w gł ę biny
Tybru.
Z jakiego ś tajemniczego powodu Figulus nienawidził psów. Wymykał si ę nawet z walk
gladiatorów, tej rado ś ci ludu, aby mordowa ć psy ciosami włóczni. I tak ą w tym wykazywał
gorliwo ść , ż e — słuchajcie! — w owym czasie bł ą kał si ę po Rzymie ju ż tylko jeden pies, a
raczej szczenna suka — Westalka.
W noc porodu (Luna przemyka w ś ród chmur) Figulus wypada ze ś wi ą tyni Diany z
włóczni ą w dłoni i workiem z nowo narodzonymi szczeni ę tami na plecach; sun ą c po kr ę tych
uliczkach triumfalnie przyzywa rzek ę . Krew mu cieknie z rany po uk ą szeniu, s ą dził bowiem,
ż e b ę dzie miał do czynienia ze zwyczajn ą suk ą , a musiał stawi ć czoło matce. Otó ż i ona —
smutna wlecze si ę z trudem w ś lad za nim, krwawi ą c obficie z licznych ran od włóczni; w jej
oczach niemal ju ż pozbawionych blasku odbijaj ą si ę wizerunki dzieci...
— Biedaczka — mruczy Figulus z fałszywym współczuciem. — Po có ż jej było rodzi ć
te stworzonka ju ż oddane wodzie, po có ż jej było!
Niechby jeszcze głos kota, sowy, kanarka, ś wierszcza, nawet słonia; ale głos psa...
Westalka na szcz ęś cie konała. Od chwili gdy utonie jej potomstwo, ż adne wycie nie b ę dzie
ju ż spowija ć omrok ą rzymskich nocy.
Narasta poj ę kiwanie osi, ż agwie miotaj ą blaski. I có ż to widzi Figulus, chybocz ą cego
si ę powoli na nierównych płytach, pomi ę dzy ciasnymi ś cianami? To wóz zaprz ęż ony w woły,
wyładowany eukaliptusem; wlecze si ę po ziemi jego listowie.
— Drzewo dla boskiego Sarcasticusa — oznajmia najstarszy spo ś ród wie ś niaków, uno-
sz ą c ż agiew ponad zestrachane pyski; jest niespokojny, bo złoczy ń cy rabuj ą i morduj ą ka ż de-
go, kto nie jest człowiekiem imperatora, Figulus za ś niewielkie wzbudza zaufanie. Czy ż twa-
rzy nie wykrzywia mu zło ść , a jego włócznia nie jest skrwawiona? Czy ż l ę d ź wi nie obija mu
jaki ś worek?
Wóz staje. Zgi ę ty Figulus u ś miecha si ę : czuje, jak pieski szamoc ą si ę w worku. Do uszu
jego dochodzi głos słonia.
— Słuchaj... — rozkazuje najstarszemu spo ś ród wie ś niaków. — To słonie. Biedne
zwierz ę ta! Łakn ą sławy. Stary niewolniku, wróg przenikn ą ł do miasta: jego imi ę to gnu ś no ść !
Czy legioni ś ci nadal pró ż nuj ą ? Powinni walczy ć z nim! Ach, gdyby ś ich widział!... Zniewie-
ś ciali, otyli, czkaj ą sobie łagodnie po tawernach... Co powiesz, niewolniku?
— Boski Sarcasticus to nawet płacze — informuje wie ś niak.
— Płacze?!
— Płacze. — Wie ś niak przybli ż a si ę , zni ż a głos: — Mówi ą , ż e ju ż całkiem skapcaniał...
— Co mi powiadasz?!
Wie ś niak przytyka palec do czoła:
— Mówi ą , ż e imperator jest co ś nie tego. Słyszałem to od Sporusa, syna Artysty.
Oczy Figulusa zabłysły:
— Znasz Artyst ę ?
— Mieszkam w pobli ż u jego chatki. Wszyscy go powa ż aj ą . Ż ywi si ę chlebem, miodem,
serem i morwami. Mieszka daleko, w lesie sosnowym, ale gdyby zechciał, mógłby zamie-
szka ć w pałacu imperatora i je ść mi ę so.
Nadal błyszcz ą oczy Figulusa.
— Znam go o wiele lepiej ni ż ty, niewolniku. Pewnego dnia ogl ą dałem go przy pracy.
Jakie ż to było cudowne! Stoj ą tam wszystkie znakomito ś ci Rzymu, w marmurze i br ą zie...
Boski, Liwia... Wczoraj omal nie zgin ą łem zmia ż d ż ony kołami wozu Liwii. Czy wiesz, jakie
to nowe cudo zacz ę ło tworzy ć dłuto Artysty?
Wie ś niak odpowiada:
— Suk ę . Sporus b ę dzie...
Figulus podskakuje:
— Psa?! Artysta rze ź bi teraz psa?!
— Tak. Suk ę . Sporus b ę dzie wkrótce za ś lubiony Klaudii, córce Rufina, i Artysta chce,
ż eby jego wnuki wiedziały...
Figulus natychmiast:
Ż e niegdy ś w Rzymie były psy.
— Wła ś nie.
Figulus pyta gor ą czkowo:
— A model? Gdzie Artysta znalazł psa, który mu słu ż y za model? Nie ma ju ż psów.
Ostatni zdycha tam, w tyle; jego młode nios ę do rzeki.
Wie ś niak spogl ą da na ń z przera ż eniem:
— Ty ś jest Figulus!
— Jestem, jestem. Odpowiadaj na moje pytanie: gdzie Artysta znalazł psa?
— Nie znalazł, Figulusie. Artysta uczniom swoim polecił szuka ć psów, ale nie znale ź li
ż adnego. Szukał ich sam, a tak ż e syn jego, Sporus. Znajdywali tylko koty. Artysta gardzi
tob ą , Figulusie. Wiesz, jak Artysta szanuje psy. Suka, któr ą odtwarza z pami ę ci w marmurze,
długo wyła na płycie grobowca jego ż ony Silvii, na pustyni, daleko st ą d. Wyła, a ż zdechła.
Dlatego Artysta pragnie uwieczni ć ow ą suk ę w marmurze. A teraz pozwól mi, bardzo ci ę
prosz ę , zawie źć to drzewo do pałacu imperatora. Jest noc, nadci ą ga nawałnica. Przepu ść nas.
Oby bogowie chronili ci ę , Figulusie, stosownie do twoich zasług. Ja te ż nie lubi ę psów.
Czynisz dobrze zabijaj ą c je. Gdybym miał czas...
Podczas gdy poj ę kiwanie wozu zaprz ęż onego w woły ginie z wolna w ś ród nocy brze-
miennej teraz ulew ą i błyskawicami, Figulus podejmuje sw ą w ę drówk ę w kierunku rzeki,
badaj ą c dłoni ą wodne zasłony zwieszaj ą ce si ę z pop ę kanych ś cian. Wyczuwa niebezpiecze ń -
stwo w potokach ulewy. Nigdy jeszcze tak gniewna noc nie chłostała Rzymu. Był w tym nie-
chybnie gniew bogów; nale ż ało go czym pr ę dzej przebłaga ć . Czym? Ofiar ą z psów. Trakowie
— ci to umieli współ ż y ć z bogami; gdyby za ś imperator postarał si ę o psy na ofiar ę — tuziny
psów — mo ż e przestałby si ę martwi ć pró ż niactwem legionistów; nareszcie mieliby ś my wo-
jn ę !
Biegn ą ca w ś ród obłoków Luna posyła szybkie, kose spojrzenie w stron ę tego niewiary-
godnego skrawka ś wiata.
— Wieczna Diano! — sarka Figulus, sieczony ulew ą . — Kiedy ż b ę d ę mógł zasypia ć na
poduszkach z łab ę dziego puchu, licz ą c upływaj ą ce dni roku według imion mych niewolnic?
Kiedy ż b ę d ę mógł pi ć wyborne wina ze złotych kielichów i je ść pieczon ą wieprzowin ę
nadziewan ą ś wie ż ymi figami? Kiedy ż nie ść mnie b ę d ą w lektyce po ś ród tłumów zginaj ą cych
karki i słysze ć b ę d ę : „Salve, Figulusie, pogromco barbarzy ń ców, chwało Rzymu!”
Za nim wlecze swoje wn ę trzno ś ci Westalka i wyje, prosz ą c o dzieci. Przejmuj ą ca to
skarga, zdolna rozczuli ć kaktus — rozpaczliwy skowyt obrabowanej matki. Słysz ą c go, mru-
ga porozumiewawczo do pomykaj ą cej ukradkiem Luny i rechocze z dzikiej uciechy. Gdyby
nawet Westalka nie była ś miertelnie ranna, gdyby zdołała znale źć towarzysza, to egzekucja
nowo narodzonych dzieci wystarczyłaby, aby zniech ę ci ć j ą do nast ę pnych godów.
— Godów... podłych Gotów, okrutnych wojowników!... Barbarzy ń cy!...
A je ś li...
Biegnie schroni ć si ę w jakim ś portyku, wspominaj ą c z upodobaniem dawne cierpienia,
aby tym lepiej nacieszy ć si ę spodziewan ą chwał ą . I natychmiast wizja promieniej ą cego rado-
ś ci ą imperatora przysłania inn ą , ukazuj ą c ą go przybitego faktem, ż e zabrakło barbarzy ń ców, z
którymi mo ż na by walczy ć .
— Niech ż yje Mars! — wykrzykuje, pijany dum ą . — B ę d ę dowodził legionami!
Nie zrzucaj ą c z ramion worka — to jego fortuna — Figulus z trudem zapala papierosa
(czynno ść nader wa ż na), nawet nie rozgl ą daj ą c si ę ukradkiem na boki.
Ju ż widzi si ę w toku kampanii. Siedemna ś cie słoni d ź wigaj ą cych wie ż yczki bojowe
tr ą bi ą c st ą pa ci ęż ko przed frontem legionów. Za nimi maszeruj ą łucznicy krete ń scy i procarze
balearscy, otoczeni po bokach przez sze ś ciuset kawalerzystów Glaucusa. Jako siła uderzenio-
wa kawalerzy ś ci nawet nie umywaj ą si ę do piechoty, ale Glaucus to m ą dry trybun, wi ę c mo ż e
uda si ę zdoby ć jeszcze sze ś ciuset je ź d ź ców numidzkich, zr ę cznie władaj ą cych broni ą poci-
skow ą . A gdyby u ż y ć tak ż e wozów bojowych?... Ma ich siedemdziesi ą t — s ą lekkie, zwin-
ne...” Zaprz ęż one w chy ż e konie, je żą si ę ostrzami kos; oto mkn ą czyni ą c zgiełk, s ą równie
wa ż ne jak słonie, skuteczno ś ci ą ust ę puj ą jedynie legionom — wielkiej pot ę dze Rzymu.
Legiony!... Czterdzie ś ci tysi ę cy ludzi pochylonych pod brzemieniem ci ęż kiego sprz ę tu, l ś ni ą -
cych metalem i potem, maszeruj ą cych na spotkanie nieprzyjaciela po tych równinach i wzgó-
rzach!... I to zbrojne mrowie jest tak ogromne, ż e kł ę bi si ę od jednego kra ń ca horyzontu po
drugi (sztandary łopocz ą na wietrze, skrz ą si ę złotem orły); tak ogromne, ż e kurz, wzbijaj ą cy
si ę spod nóg słoni, kół wozów bojowych i kopyt jazdy tam na przedzie, opadnie, zanim z
drugiego ko ń ca oddali nadleci zawodz ą ce skrzypienie pierwszych wózków kucharzy. Figulus
we ź mie z sob ą pisarza, aby utrwalał histori ę działa ń wojennych. Obozowa ć b ę dzie w pobli ż u
rzek i strumieni. Pomi ę dzy namiotami produkowa ć si ę b ę d ą , zabawiaj ą c wojsko, magicy i ż o-
nglerzy, komiczne karły i olbrzymy połykaj ą ce ogie ń . Nale ż y zabra ć tyle dziewcz ą t, aby nie
mógł pró ż nowa ć nawet najn ę dzniejszy z lekkozbrojnych, kiedy on, Figulus, najwy ż szy dowó-
dca legionów, ka ż e tr ą bi ć ze swego namiotu sygnał do orgii. Oczywi ś cie sportretuj ą go w
marmurze — w tym samym bloku marmuru, z którego Artysta wydobywa kształt suki, co
zdechła na płycie grobowej Silvii. Figulus pragnie by ć wyrze ź biony razem z ni ą — jak prze-
bija j ą włóczni ą na wylot. Włócznia ma by ć z br ą zu. Dzieło to współzawodniczy ć b ę dzie z
najbardziej podziwianymi rze ź bami. Pomnik wojownika, jedyny w Rzymie: FIGULUS T Ę PI-
CIEL BARBARZY Ń CÓW. Jaka ż chwała!...
— Mam ci ę , Figulusie, ty małpo! Umrzesz na krzy ż u!
Papieros wypada z ust Figulusa i znika w potokach ulewy. Latarnia nocnej stra ż y!...
Ale Figulus szybko odzyskuje panowanie nad sob ą .
— Witaj, Trebazjuszu! — mówi z wielk ą pewno ś ci ą siebie, w sposób komiczny mie-
rz ą c od stóp do głów najstarszego rang ą z patrolu. — Opowiedz, co słycha ć . Boski Sarcasti-
cus nadal zniech ę cony? Nieszcz ęś ni ci nasi ż ołnierze! Biedny Rzym!
Zapala si ę błyskawica. Gdy legioni ś ci kr ę puj ą r ę ce Figulusowi, widzi on wyra ź nie w
tym przelotnym blasku — lepiej ni ż przy ś wietle latarni — jak wychudłe oblicze starego
pretorianina przybiera wyraz wrogo ś ci.
— Tym razem dopadłem ci ę , Figulusie, ty małpo! B ę dziesz wył na krzy ż u, który ju ż
dawno kazałem dla ciebie zrobi ć !
Stoj ą c w deszczu Figulus pozwala si ę zwi ą za ć ż ołnierzom i rechocze z pogard ą . Fakt,
ż e patrol przydybał go na paleniu, był wła ś ciwie opatrzno ś ciowy, zawiedzie go bowiem przed
oblicze imperatora. Boski, cho ć nietolerancyjny, nie tylko przymknie oko na wykroczenie, ale
nawet wynagrodzi go za zbawienny pomysł.
Daje si ę słysze ć straszny grzmot, potem przeci ą głe ż ałosne wycie, wyra ż aj ą ce czysty
ból matczyny.
— Jeste ś zwierz ę ciem, Figulusie!
— A ty bydl ę ciem, Trebazjuszu!
— Zostaniesz ukrzy ż owany, zbóju!
— A ciebie oddadz ą Selourosowi, handlarzowi niewolników! B ę dziesz ozdob ą ergastu-
lum, ja ci to mówi ę ! Mózg mało u ż ywany, prawie nowy...
Mokn ą c na deszczu, legioni ś ci chłon ą chciwie słowa sprzeczki. Przy ka ż dej błyskawicy
okrywaj ą głowy tunikami na podobie ń stwo demonów na szczycie góry, kiedy ś wita dzie ń .
Raz jeszcze w burzliwym mroku rozbrzmiewa tragiczny skowyt rozpaczaj ą cej matki;
raz jeszcze Luna spoziera ukosem spo ś ród chmur; wówczas — rozw ś cieczony stary pretoria-
nin wydaje wła ś nie rozkaz maszerowania do pałacu — Figulus z udawan ą pokor ą prosi, aby
zabrano od niego worek z psami.
Na to Trebazjusz, udaj ą c wspaniałomy ś lno ść :
— We ź worek od tego nieszcz ęś nika, Gawiniuszu.
Jeden z legionistów zarzuca sobie na plecy worek ze ś wie ż o narodzonymi psami i
wszyscy w ś ród ulewy ruszaj ą ku pałacowi. Trebazjusz, z dłoni ą dr żą c ą na r ę koje ś ci miecza,
idzie na przedzie obok nosiciela latarni, mamrocz ą c projekty okropnych tortur. Figulus zakuty
w ła ń cuchy, potykaj ą cy si ę , nieszcz ę sny, rechocze z tyłu z oczyma chciwie utkwionymi w
worek z psami — jak tamte, ale rozszerzone bólem oczy matki skowycz ą cej w ś lad za nimi,
wlok ą cej w rynsztoku swe wn ę trzno ś ci.
Z gniewliwo ś ci nawałnicy bezczynny wi ę zie ń wnosi, ż e przynajmniej jeden pies musiał
jeszcze pozosta ć przy ż yciu. I z wielk ą pewno ś ci ą siebie radzi wynio ś le Trebazjuszowi, aby
si ę miał na baczno ś ci, bo on, Figulus, to nie pierwszy lepszy obywatel: wkrótce wy ś le w ka-
mpani ę siedemna ś cie słoni nios ą cych wie ż e bojowe, siedemdziesi ą t wozów, sze ś ciuset jazdy
rzymskiej i tyle ż numidzkiej, korpus procarzy balearskich. korpus łuczników krete ń skich i
czterdzie ś ci tysi ę cy legionistów — nie mówi ą c o wieprzach, winie i dziewcz ę tach.
Exodus
Sto Tysi ę cy Barbarzy ń ców nie wiedział — nie dowiedział si ę tego nigdy — ż e oprócz
wielu milionów dolarów imperator Cajus Papirius Sarcasticus odziedziczył po Joachimie W.
Sarcasthic tak ż e pewn ą ułomno ść , zdoln ą pchn ąć ka ż dego do najdziwaczniejszych szale ń stw.
Ju ż wówczas nikt, kto wspominał o godnym zazdro ś ci spadkobiercy, nie mógł po-
wstrzyma ć si ę od aluzji do nieboszczyka Sarcasthica i jego nie pozbawionej humoru delika-
tno ś ci. Joachim W. Sarcasthic był niegdy ś ambasadorem Stanów Zjednoczonych we Wło-
szech, i chocia ż jego działalno ść nie wpłyn ę ła na zmian ę stosunków mi ę dzy oboma pa ń stwa-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin