Prus Bolesław - Kartki z podróży - Berlin.pdf

(654 KB) Pobierz
1049304342.001.png
KARTKI Z PODRÓŻY
Berlin
Bolesław Prus
I
Z WARSZAWY DO ALEKSANDROWA
D. 16 maja, między g. 4 i 5 po południu, w towarzystwie stroskanej rodziny i przyjaciół
znalazłem się na dworcu kolei Warszawsko-Wiedeńskiej z zamiarem jechania do Berlina i — tam
dalej. Ludzie życzliwi mi, choć mniej dbający o geografię, wyobrażali sobie, że owe i „tam dalej"
oznacza, iż w ciągu kilku tygodni z kilkomaset rublami w kieszeni, powinienem z wiedzieć nie tylko
Berlin i Paryż, ale jeszcze Szwecję z Norwegią, Anglię z Irlandią, a może nawet wszystkie kolonie
wielkobrytańskie i — tam dalej.
Go prawda byłem przygotowany do jakiejś bardzo śmiałej podróży. Dla hazardu nie wziąłem
nawet pościeli, jak to robię jadąc do cichego Nałęczowa, lecz tylko małą walizkę.
Ale dopiero gdy wróciłem z „podróży po Europie", wpadł mi w rękę Almanach Hachette'a, w
którym znalazłem rubrykę pt. „Co należy kłaść do walizki?" i dowiedziałem się następujących
szczegółów.
W walizce M a d a m e' y powinno znajdować się:
35 gatunków bielizny, obuwia i odzieży (np. kostium kąpielowy, peniuar kąpielowy, gorsety,
kapelusze itd.)
28 gatunków przedmiotów tualetowych (np. lustro potrójne, woda kolońska, waselina itd.).
34 gatunki przedmiotów różnych (np. szpilki i lampka spirytusowa, książka do nabożeństwa,
fotografie męża i dzieci itd.).
Razem 107 gatunków przedmiotów.
Zaś do walizki M o n s i e u r' a należy włożyć:
31 gatunków bielizny, obuwia i odzieży (kostiumy do jazdy konnej, welocypedu, tenisa,
polowania, fechtunku, pływania, kąpieli i alpinistowskie tworzą dopiero jeden gatunek odzieży,
oznaczony nr 5).
31 gatunków przedmiotów tualetowych (np. pumeks, szczoteczka do paznokci, pilniczek do
paznokci, kleszczyki do paznokci, puder ryżowy itd.).
Wreszcie — 24 gatunki przedmiotów różnych, a między nimi: budzik, kawałek flaneli, nici czarne
i białe, Almanach Hachette'a...
Razem 85 gatunków przedmiotów, do których trzeba jeszcze dołączyć 15 środków aptekarskich,
jak: kitajkę, bizmut, ołówek antimigrenowy, „mamcze szpilki" itp.
Tym sposobem człowiek, istota z jednej sztuki, chcąc podróżować z pożytkiem dla siebie i bez
szkody dla bliźnich powinien wozić 100 gatunków przedmiotów, jeżeli jest mężczyzną, i 122 —
jeżeli jest damą.
Ostatnia cyfra uczy nas, że płeć piękna jest o 22 proc. bardziej skomplikowaną aniżeli płeć
brzydka. Konieczność zaś „potrójnego lustra" dla dam, podczas gdy mężczyźnie wystarcza jedno
lusterko kieszonkowe, zdaje się wskazywać, że — ozdoby ludzkiego rodu — nawet w podróży
posiadają co najmniej trzy fizjognomie:
Jedną dla męża,
Drugą dla księdza,
Trzecią dla wojaka ...
I tak dalej.
Ze 100 przedmiotów mających wypełniać męską „walizę" ja miałem tylko — smoking, którego
ani razu nie włożyłem na siebie, koperty, które zgubiłem w drodze, i papier, który tak czysty
powrócił do Warszawy, jak z niej wyjechał.
Sędzia G., pod którego ojcowską opieką puściłem się do Berlina, także nie posiadał owych 100
przedmiotów wymaganych przez prawidła dobrego tonu. Za to miał na głowie powiewną czapeczkę
bez daszka, z której w razie potrzeby można było sporządzić kubek do wody, rondelek do nelsońskich
zrazów, duży pugilares itd.
Czy takie były przeznaczenia fenomenalnej czapeczki? nie wiem. Utkwiła mi jednak w pamięci
jako symbol bardzo dalekiej podróży.
Istotnie, podróżując dotychczas z Warszawy do Wilanowa, z Warszawy do Chotomowa a nawet
do Nałęczowa nigdy podobnej czapeczki nie spostrzegłem. Toteż co chwila widok jej przypominał
mi, że mam przed sobą 14 godzin nieustającej jazdy, która wyrzuci mnie o 600 wiorst za Warszawę.
(Do Nałęczowa jechało się najwyżej 6 godzin, a i to nieraz już spod Wawra chciał człowiek
wracać do domu!)
Bez walizy czy z walizą, nawet zaopatrzoną wedle almanachowych przepisów, nikt nie jedzie
600 wiorst ot tak sobie. Miałem więc i ja cel i to ważny, choć prosty:
„Przypatrzyć się Niemcom i Francuzom w ich stolicach, a następnie — opisać, co tam zobaczę"...
Prawda, jakie to łatwe, szczególniej gdy człowiek w poglądach na cywilizację kieruje się
warszawskimi wskazówkami, które nadzwyczajnie uprzystępniają tego rodzaju zajęcie...
Chcesz zrozumieć: co znaczy cywilizacja? jedź tedy za granicę. Zobacz jeden teatr, drugi teatr,
jedną restaurację, drugą restaurację, przejdź się po ogrodach, jeżeli są, skocz na wystawę sztuk
pięknych, jeżeli otwarta i opowiadaj, od razu opowiadaj, coś widział. Czego nie dopatrzysz, dopełń
fantazją, a im świeższe i weselsze będą wrażenia, tym lepiej.
Postanowiwszy tedy zwiedzać teatra, chodzić po ogrodach, wpadać na wystawy i pisać
o,,zagranicy", pomyślałem jeszcze między Warszawą i Pruszkowem:
— No, chwała Bogu, plan roboty jest, papier jest, koperty są, zagranica będzie już jutro po
śniadaniu ... Ale, spróbujmy, czy też nie da się czego przygotować w drodze? ... Bo, nieprawdaż,
jakby to było pięknie, gdyby wyjechawszy z domu o 4 i pół po południu, już o 10 wieczór wystrzelić
korespondencję własną, choćby tylko z Aleksandrowa? ...
Po czym jutro machnie się coś z Berlina, pojutrze coś z Paryża i — publiczność dowie się, jeżeli
nie o tym, jak wygląda „zagranica", to przynajmniej o tym, że delegat nie nudzi się w podróży.
Rzeczą krajową, która najpierw wpadła mi pod oczy a nawet pod ręce i pod nogi, był — wagon.
Kilka razy w życiu jeździłem koleją Warszawsko-Wiedeńską, ale jeszcze wagonami dawnego
typu. Były to budy podzielone na cztery części. Każda część miała zewnątrz swoje własne drzwi, a
wewnątrz dwie lawy, na których przez 12 godzin mordowały się cztery pary ludzkich istot nie
mogących nawet nóg wyprostować bez wkroczenia w granicę indywidualności swoich sąsiadów.
Nie wspominam zaś o innych turbacjach, a raczej o braku najelementarniejszych dogodności...
Z umysłu trochę miejsca poświęciłem wspomnieniom wagonów starego typu, aby nadmienić, że
gdyby czytelnikowi przyszła ochota podróżowania tego rodzaju kolejami, niech czym prędzej uda
się... do Francji. Tam bowiem jeszcze znajdzie w pełni rozkwitu ciasne, trzęsące, nietowarzyskie a
nawet niebezpieczne budy, jakich już wyzbyła się nawet kolej Warszawsko-Wiedeńska.
Dzisiejsze jej wagony majtu c również po 4 przedziały, a każdy przedział po dwie
czteroosobowe kanapki. Ale przedziały te są otwarte na kurytarzyk, po którym można spacerować.
Spacerować, stać, przechodzić z przedziału do przedziału choćby w tym samym wagonie... Czyliż
nie jest to szczytem udogodnień w sposobach podróżowania? ...
A jeżeli jeszcze dodamy, że każdy wagon posiada prawdziwą umywalnię z lustrem i wodą...
No, co się tyczy wody, to nie zawsze bywa ona na miejscu.
16 maj 1895 roku odznaczył się spiekotą; więc chociaż pociąg toczył się po stalowych szynach
nie po piaszczystym gościńcu, w przedziałach jednak i kurytarzach unosił się gęsty pył jak na dworze.
Za Skierniewicami miałem już tyle piasku w uszach, ustach i oczach, że — zapragnąłem się umyć.
Idę tedy do umywalni — pusta... Ale tak. pusta, jakby nigdy nie bywało w niej wody...
A bodajże cię!... Wtem jakaś dobra wróżka zsyła pana B., który widząc moje hydrauliczne a
nadaremne usiłowania, mówi:
— W tej umywalni nie ma wody; ale chodźmy do innej, a umyje się pan.
Uszczęśliwiony biegnę za moim protektorem i po ruchomym mostku bez poręczy przechodzę do
następnego wagonu. Myję się, wracam, lecz z przykrością uważam, że łatwiej mi było przejść w
kierunku biegu wagonów, aniżeli naprzeciw biegowi.
Zatrzymujemy się tedy w nie swoim wagonie aż do następnej stacji, a ja przez ten czas myślę:
— Czy kiedykolwiek, zanim słońce zgaśnie i wyginą wszystkie istoty żyjące, czy też kiedy
zdobędzie się ludzkość na połączenie wagonów bezpiecznymi mostkami, po których nawet tak
cywilny, jakim ja jestem, człowiek mógłby przechodzić z wagonu do wagonu bez zawrotu w głowie?
...
Przez chwilę zdaje mi. się, że ja sam potrafiłbym zrobić projekt tak bezpiecznego mostu ... Ale
wnet ruszam ramionami i uśmiecham się z własnej zarozumiałości.
— Bo gdyby — mówię — dogodna komunikacja między wagonami była możliwą, już by ją
wynaleziono. Widocznie zaś jest niemożliwą, skoro... i tak dalej.
Odpędziwszy aroganckie myśli zaczynam wyglądać oknem.
Na mapie i w naturze (ale tego nie można dojrzeć przez okno) droga z Warszawy do
Aleksandrowa wygląda jak litera V, której lewe ramię jest przeszło dwa razy dłuższe od prawego.
Istotnie, zamiast jechać prosto w kierunku północno-zachodnim, na Płock, co wyniosłoby około
180 wiorst, my jedziemy przeszło 60 wiorst na południo-zachód od Skierniewic, a potem ze 150
wiorst skręcamy na północ do Aleksandrowa.
Nałożywszy tym sposobem ze 30 wiorst i ze 3 kwadranse jazdy mamy za to drogę równiutką jak
stół. Żadnych gór niebotycznych, żadnych wód niezgruntowanych, żadnych godnych podziwu
wiaduktów. A jeżeli trafi się od czasu do czasu wykop lub nasyp, to nigdy głębszy ani wyższy nad
półtora piętra.
Po takim kraju można jeździć nie niepokojąc się tym, że natura odmówiła człowiekowi skrzydeł.
Toczymy się ciągle drogą Warszawsko-Bydgoską.
Gdziekolwiek spojrzę, wszędzie równe pole i równe pole pokryte zbożem ozimym albo jarym,
zielonym albo jasnozielonym. Czasami ukazuje się i prędko w tył ucieka sznurek małych chat ze
słomianymi dachami i ścianami pobielonymi wapnem. Niekiedy zdarza się wśród pola samotny
domek, na który nie rzuca cienia nawet kij wierzbowy ani kępa ostu. Za to, jakby dla kompensaty, co
parę minut migają i znikają domki dróżników ładne, czyste a nade wszystko otoczone ogródkami.
Z daleka na granicy horyzontu majaczą wysokie kominy fabryczne.
Czasem zmienia się krajobraz i widać obszerne torfowisko podlane czarną wodą albo las złożony
z drzew rozmaitego wieku. W pierwszej linii krzaki niby dzieci, w drugiej drzewka niby podrostki, w
trzeciej stare drzewa — niby ojcowie, matki i niańki. Wygląda to jak liczna rodzina, która z daleka,
w czerwonych pończochach i krótkich ciemnozielonych sukniach wybrała się na spacer. I nagle
stanęła wzdłuż kolei, aby patrzeć na pociąg z jego 40-wiorstową prędkością, kurytarzowymi
wagonami i podróżnymi, którym zdaje się, że wiedzą, dokąd jadą i kiedy powrócą.
Wśród tych okolic płaskich i jednostajnych można jednak żyć bez obawy niedostatku.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin