Dragonlance - Brygada Kanga 1 - Brygada smierci.pdf

(897 KB) Pobierz
1011244439.002.png
30.Brygada Kanga 01- Brygada Śmierci
1011244439.003.png
30.Brygada Kanga 01- Brygada Śmierci
BRYGADA ŚMIERCI
\
Margaret Weis i Don Perrin BRYGADA SMffiRCI przekład Dorota Żywno
Zysk i S-ka Wydawnictwo
DRAGONLANCE® SAGA THE DOOM BR1GADE
Copyright © 1996 TSR, Inc. Ali rights reserved. TSR, Inc. is a subsidiary of Wizards of the
Coast, Inc. DRAGONLANCE and the TSR logo are registered trademarks of TSR, Inc. Ali
DRAGONLANCE characters and the distinctive likenesses thereof are trademarks of TSR, Inc. First
published in Poland by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.c, Poznań 1999 Polish language rights with Zysk
i S-ka Wydawnictwo s.c, Poznań Wszystkie postaci w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek
podobieństwo do prawdziwych osób, żyjących czy zmarłych, jest zupełnie przypadkowe. This
materiał is protected under the copyright laws of the United States of America. Anyreproduction or
unauthorized use of the materiał or artwork contained herein is prohibited without the express written
permission of TSR, Inc.
^OTSGN, EUROPEAN, HEADO.UARTERS Wizards of the Coast, Belgium PB. 34
2300Tumhout Belgium +32-14-44-30-44 U.S.. CANADA,
ASIA, PACIFKf* I.ATIN AMERICA Wizami ,of the Coast, Inc. •ij P.O. Box 707 Renton,WA
98057-0707
& “+1-206-624-0933 vww.tsr.com r Visit our website at http://www.tsr.com Wydanie I SBN 83-
7150-642-2 4 000347163 ZyskiS.ka
Wydawnictwo s.c. 10,61-774 Poznań tel. 853-27-67,853-27-51, tel./fax 852-63-26 Dział
handlowy tel .864-14-03, 864-14-04 , Druk: Drukarnia GS, Kraków tel. (012) 260-15-01
Dedykowane z dumą Kanadyjskiemu Korpusowi Lądowych Wojsk Inżynierii Elektrycznej i
Mechanicznej
1
Rozdział 1 — Do broni!
Kang był na nogach, szukając po omacku zbroi w ciemnej chacie, jeszcze zanim w pełni się
ocknął i uświadomił sobie, co się dzieje.
— Cholerni elfowie! Przeklęte szpiczastouchy. Na Otchłań, daliby się choć trochę przespać!
Znalazł napierśnik, chwilę się z nim mocował, aż wreszcie zdołał zarzucić jeden pasek na
pokryte łuskami ramię. Drugi stale mu się wymykał. Klnąc siarczyście, zostawił go w spokoju.
Przyciskając pancerz do piersi jedną ręką, poszukał drzwi i po- tknął się o krzesło.
Trąbka fałszywie grała na alarm. Z zewnątrz znów dobiegło wołanie, na które odpowiedziały
ochrypłe, niepokorne okrzyki. Kang kopnął krzesło, aż poleciały drzazgi, i znów spróbował trafić do
drzwi.
— Parszywi elfowie — znów mruknął, ale miał wrażenie, że coś tu nie gra.
Trzeźwa część jego jaźni, ta, która zeszłego wieczoru nie piła krasnoludzkiego spirytusu — srogi,
surowy nadzorca, który pa- trzył nieprzychylnie, jak reszta jego osoby się dobrze bawi — znów nie
dawał mu spokoju. Coś w związku z krasnoludami. Nie elfami.
Kang otworzył drzwi swojej chaty. W twarz buchnęło mu gorące, duszne powietrze. Świtało,
chociaż słońce jeszcze nie dotarło do chatek i szałasów schowanych pod sosnami. Kang zmrużył
oczy, potrząsnął zamroczoną głową i wyciągnął rękę w stronę pierwszego smokowca, którego
1011244439.004.png
zauważył.
— Co tu się, do licha, dzieje? — ryknął. — Czy to Złoty Generał? 7
Żołnierz gapił się na niego w takim osłupieniu, że zapomniał zasalutować.
— Złoty Generał? Proszę wybaczyć, panie pułkowniku, ale ze Złotym Generałem nie
walczyliśmy już od dwudziestu pięciu lat! To ci przeklęci krasnoludowie. Napadli na nas. Przypusz-
czam, że chodzi im o owce.
Kang zamyślił się nad tymi niezwykłymi wieściami, nie zauważając, że pancerz zsunął mu się z
piersi. Krasnoludowie. Owce. Najazd. Ta część jego jaźni, która wiedziała, co się dzieje, była
poważnie rozdrażniona. Gdyby tak jeszcze…
— Dzień dobry, panie pułkowniku! — usłyszał czyjś niemi- łosiernie wesoły głos. W twarz
chlusnęła mu lodowata woda.
Smokowiec ryknął i wyszedł za próg. Trząsł się tak, że aż dzwoniły łuski, był już jednak
stosunkowo trzeźwy i świadomy tego, co się dzieje wokół.
— Pozwoli pan, pułkowniku, że pomogę — rozległ się ten sam pogodny głos.
Slith, zastępca Kanga, schwycił napierśnik i przełożył pasek przez ramię dowódcy, zapinając go
mocno pod jego lewym skrzydłem. — Znów krasnoludowie? — spytał Kang.
Mijający ich smokowcy nakładali zbroje i chwytali za broń, udając się na wyznaczone
stanowiska obrony warownego grodu. Obok przebiegła becząca z panicznego strachu owca, która od-
dzieliła się od stada. — Tak jest, panie pułkowniku. Nacierają z północy. Kang pobiegł do muru,
który napawał go niezmierną dumą. Wznieśli go z kamienia, który wydobyto czarami ze stoku Cele-
bundu, żołnierze Kanga, dawna Pierwsza Brygada Saperów Smo- czej Armii. Mur okalał osadę i nie
pozwalał złodziejom wejść do środka, a owcom się wydostać. Przynajmniej tak to miało
funkcjonować.
Jakimś sposobem owce jednak wciąż znikały, a Kang często czuł w nocy smakowitą woń baraniej
pieczeni, która zalatywała od wioski krasnoludów podgórskich na drugim końcu doliny. 8
Ze zgrzytem pazurów wspiął się po kamiennych stopniach i zajął stanowisko na murze. Kang
widział krasnoludów biegną- cych po otwartej przestrzeni w stronę północnej ściany grodu, lecz w
szarym świetle poranka trudno było ich zliczyć. Pierwsi biegacze nieśli drabiny i sznury,
przygotowani do wspinaczki. Smokowcy stali na murach z mieczami i maczugami w rękach i czekali
na krasnoludów, żeby im nabić parę guzów.
— Znacie moje rozkazy! — krzyknął Kang, wyciągając miecz. — Bić wyłącznie płazem!
Pamiętajcie, żeby używać nieszkodliwej magii, tylko tyle, żeby zasiać wśród nich strach. Smokowcy
wokół niego odpowiedzieli chórem:
— Tak jest! —jednak komendant odniósł wrażenie, że nie słyszy w ich głosie entuzjazmu.
Krasnoludowie tymczasem do- tarli do podnóża muru, zarzucili na blanki kotwice i przystawili
drabiny. Kang wychylił się z zamiarem odepchnięcia jednej z nich, kiedy jego uwagę zwrócił zgiełk,
który wybuchł gdzieś daleko po prawej stronie.
Podejrzewając, że frontalny atak był jedynie wybiegiem, a pierwsza fala nieprzyjaciół już się
wdarła przez mury, Kang przekazał dowodzenie Slithowi i popędził w tym kierunku. Na miejscu
zastał Glotha, dowódcę jednego z plutonów, który krzy- czał donośnie i gniewnie. Jakiś smokowiec
mierzył z kuszy do krasnoludów.
— W imię Królowej Ciemności, co wy sobie wyobrażacie, żołnierzu? — darł się Gloth. —
Natychmiast odłóżcie tę kuszę! Znacie rozkazy.
— Znam, ale mi się nie podobają! — warknął rozzłoszczony smokowiec, nie wypuszczając broni
z ręki.
1011244439.005.png
Kang mógłby wpaść, narobić szumu i opanować sytuację. Powstrzymał się jednak, żeby
zobaczyć, jak poradzi sobie do- wódca kompanii. — Nie podobają mi się, panie sierżancie! —
powtórzył Gloth. Z północy doleciały krzyki, wrzaski i ryki. Uzbrojeni w kije smokowcy spychali
obwieszone krasnoludami drabiny z murów. Gloth spojrzał wściekle na zbuntowanego żołnierza i
Kang cze- kał z napięciem, kiedy dowódca kompanii straci cierpliwość 9
i przejdzie do rękoczynów. Tak właśnie Gloth postąpiłby za dawnych czasów. Sierżant
najwyraźniej jednak złagodził metody.
— Posłuchaj, Rorc, wiesz, że nie wolno nam używać kusz, i znasz powody. Czy mam ci jeszcze
raz wszystko powtarzać? — Podniósł rękę i wskazał jednego z napastników. — Weźmy na przykład
tego krasnoluda. Jasne, że jest brzydki jak siedem nieszczęść z tą owłosioną twarzą, pękatym
brzuchem i krótkimi, krępymi nóżkami. Ale przypuśćmy, tylko przypuśćmy, że jest to właśnie on —
może jako jedyny — wie, jak się pędzi spirytus. Zastrzelisz go i w porządku, wyślesz jeszcze jednego
przeklętego krasnoluda do Reorxa, ale co się stanie, kiedy następnym razem na nich napadniemy?
Zastaniemy na drzwiach gorzelni tabliczkę z napisem: „Nieczynne z powodu śmierci właściciela”. I
co wtedy z nami będzie? Rorc patrzył wilkiem, ale nic nie odpowiedział. — To ja ci powiem, co
będzie — dokończył z powagą Gloth. — Będzie nam się chciało pić. Bądź więc grzeczny i weź
maczu- gę zamiast kuszy, a ja nie powiem pułkownikowi o twojej nie- subordynacji.
Rorc się zawahał, ale wreszcie rzucił broń na ziemię. Podniósł pałkę i wychylił się za mur,
gotów odeprzeć atak. Gloth wziął kuszę i odszedł. Kang czym prędzej wrócił na swoje stanowisko
dowodzenia.
Szkoda, że będzie musiał udawać, że niczego nie widział. Chciałby móc udzielić Glothowi
zasłużonej pochwały za to, że tak zręcznie opanował potencjalnie niebezpieczną sytuację.
Kang w gruncie rzeczy nie miał żalu do żołnierza. Piekielnie trudno im było znosić te
denerwujące napady, kiedy za dawnych czasów po prostu najechaliby krasnoludów, wycięli ich w
pień i zrównali z ziemią ich małą osadę.
Dawne czasy jednak minęły, co bezustannie starał się uzmy- słowić swoim podwładnym.
Po powrocie na pozycję dowodzenia rzucił okiem na pole walki. Krasnoludowie, którzy nieśli
drabiny, już je przystawili do murów i rozpoczęli wspinaczkę. Obrońcy zdołali odepchnąć 10
cztery, ale po dwóch pozostałych wspinało się kilkunastu rabu- siów wymachujących pięściami i
pałkami.
Smokowcom trudno było trafić krasnoludów. Wysokie na mniej więcej cztery i pół stopy istoty
przemykały między nogami siedmiostopowych jaszczurów, którzy z reguły świstali maczu- gami i
klingami mieczy tuż nad ich głowami.
Kang dostrzegł sześciu rabusiów, którzy robili uniki, kluczyli i podskakiwali, wymykając się
sprytnie usiłującym ich złapać smokowcom. Zeskoczyli z muru i zniknęli w osadzie. Kang zaklął.
— Psiakrew! Slith, bierz pierwszy batalion i goń ich. Zostało nam tylko dziesięć” owiec. Nie
mogę pozwolić, żebyśmy którąś stracili. Biegnij! — Pierwszy batalion za mną! — Slith
przekrzykiwał zgiełk. Smokowcy odepchnęli pozostałe dwie drabiny, jednak kras- noludowie nie
zaprzestali ataku, miotając kamienie i pecyny błota. Żołnierz obok Kanga osunął się na kolana, a
potem padł na twarz. Kang odwrócił go i stwierdził, że smokowiec nadal oddycha, ale na czole
rośnie mu duży guz. Obok leżała rozbita na pół cegła. Kang zostawił nieprzytomnego żołnierza i
zstąpił z murów. Poszedł po pluton rezerwy.
Przez wszystkie te lata smokowcy zachowywali wojskowe stopnie i organizację, chociaż
właściwie nie musieli tego robić. Dawno odeszli z armii. Mimo to wojskowa dyscyplina świetnie się
sprawdzała w sytuacjach wyjątkowych, takich jak ta. Każdy wiedział, co robić i kogo słuchać.
1011244439.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin