Stanisław Ligoń - Bery i bojki śląskie.pdf

(736 KB) Pobierz
1
Stanisław Ligoń
BERY I BOJKI ŚLĄSKIE
SPIS RZECZY:
1. Ło kunszcie łosprowianio wiców .............................2
2. O górniku słów kilka i o tym, jako jest z mężów nojlepszym .7
3. Dioboł się łożenił ....................................... 10
4. Krótko mówiący świadek.....................................11
5. Ło Pistulce...............................................13
6. Babsko kuracyjo............................................16
7. Mioł szcęście..............................................20
8. Ło dobrym wychowaniu - słówek pora.........................21
9. Jak się zachować na weselu.................................24
10. Gowa.......................................................28
11. Cłowiek....................................................30
12. Opis świni.................................................30
13. Opis konia.................................................31
14. Krowa......................................................32
15. "Zymftowy" kot............................................33
16. Jak powstała moda?.........................................34
17. Dioboł w biedaszybie.......................................35
18. Z gruby, huty, werku i inkszej przejętej roboty............40
19. Dioboł w kopalni – Humoreska...............................43
20. Ło banie i baniorzach......................................46
21. Ło dochtorach, aptykorzach i jeich łofiarach...............53
22. Ło sądach, sędziach i jeich kundmanach.....................59
23. Ło gonie i myśliwcach......................................64
24. Ło wojokach i kasami.......................................68
25. Z małżyńskich miodów, ło dziołchach, niewiastach i teściowych
...........................................................71
26. Nasze skrzoty i najduchy...................................80
27. Ło szkole, szkolorzach i rechtorach........................84
28. Wczasy... wczasy...........................................88
29. Ło buksach, chacharach i inkszych miglancach...............91
30. Ło dziadach i inkszych smykach............................101
31. Bery cienkie i rube, chude, tłuste i spod frópa...........103
32. Bieda w biedaszybie.......................................126
33. W niedziela przy żeleźnioku ..............................134
34. Na wycieczce w Tychach - Gustlik warzy piwo, Karlik klyci bery
a Haźbietka śpiewo .......................................137
35. Kiep ten, co więcej daje, niźli może!.....................141
36. Stanik bydzie górnikiem...................................142
37. Słowniczek gwarowy........................................145
945966346.001.png
 
2
1. Ło kunszcie łosprowianio wiców
Ludzie prowdziwie światowi mogom się wdycki raduwać powodzyniem i
wzięciem w towarzystwie - obok naturalnie inkszych jeszce zalet -
wtedy, jeśli poradzom łosprawiać wice - a casym jeszce większym,
jeśli wcale nie łosprowiajom wiców...
Boć o wiela dobry taki kawalorz raduje się zasłużonym i stałym
uznaniem i kożdy go rod widzi, to na łopak, kiepski i usmolony
łosprowiacz, kieremu się zdo, że nie ma lepszego nad niego,
wzbudzo kole siebie wstręt i kożdy by go nojlepiej wytrząś na
pysk.
Momy śtyry sorty tak zwanych łosprowiaczy wiców, a mianowicie:
Nr 1. Łosprowiacz mo przy tym łosprowiani^i zawsze gęba
spokojne i poważno, za to ci, kierzy słuchajom, trzymajom się
łod śmiechu za brzuchy
Nr 2. Śmieje się ten, kiery łosprowio i ci, kierzy go
słuchajom
Nr 3. Łosprowiacz śmieje się jak koń, abo jak nagi w
pokrzywach, zaś ci, kierzy go słuchajom, pozwieszajom smutno
łeby i ani słoweckiem się nie łodezwiom
Nr 4. Słuchający chytają za stołki, flaszki, śklonki abo
inksze ciężkie rzecy i pierom z nimi łosprowiacza
Takie som okropne skutki kiepskiego i usmolonego łosprowiacza. W
jakisik amerykańskiej gazycie cytołech roz tako okrutno historyjo.
Otóż jakiś taki usmolony łosprowiacz ze sorty numer 4 łopedzioł
kiejś za porządkiem coś łosiem takich usmolonych i głupich wiców.
Ci wszyjscy, kierzy go słuchali, wpadli w tako złość, że chycili
pana brata za łeb, wywlykli go nadwór, łobloli petrolejem,
zapolili, a potem dokoła niego tańcowali jakiś indiański taniec.
Potem przywiązali do niego postronek i płowili go w rzyce, zaś jak
go z tej rzyki wywlykli, to go włócyli po gościńcu. Zaś
zbańturzone ze snu bez to larmo matki dźwigały kole łokien swoje
dziecka i padały:
- Dziwejcie się, kochane dziatki, jaki to koniec czeko takiego,
kiery łosprowio głupie i stare wice. Dowejcie pozór, coby i wos
kiejś coś takiego nie trefiło.
No i na łopach.
Jo znom jednego karlusa, takiego se nic nie znaczącego i
skromnego, kiery tam tak dalece nic nadzwyczajnego nie poradzi (no
troszycka tam poradzi babrać na płótnie abo papierze - myślą ło
maluwaniu, żebyście zaś niekierzy nie myśleli ło cymś inkszym) -
ale za to faron wiecie poradzi łosprowiać, jak mało fto (sorta
numer 1). I co z tego? Wszystkie kobietki łod szesnostego roku do
lot sto przajom mu, pieszcom go i całujom, no a chłopi cęstujom go
gorzołkom, piwskiem i nojfajniejszymi cygaretami (śtyry za pięć
3
groszy) i nie wiadomo, jakie go tam jeszce szcęście skuli tego
ceko! Jeny mu szcęścio zowiścić, aże zowiścić.
Kożdy łosprowiacz musi se zmiarkować trzy rzecy, kiere som
związane z jego fajnym kunsztym, mianowicie:
1. Wic, czyli kąsek musi być krótki.
2. Fajnie łopedziany.
3. Koniec zaś niełoczekiwany.
Nojważniejszym ze wszystkich jest punkt pierszy, to jest
zwięzłość. Długi wic jest jak nie przymierzając srogi komin
fabryczny, na kiery się włazi na piechty. Toć widok z wierchu, jak
się tam wlazło, jest bardzo piękny, ale cóż, kiej tyn, co wloz,
zmęcół się przy tym farońsko i wszystkiego mu się potem łodechce.
Łościąganie wica jak guminu, łosprowianie roztomaitych drobiazgów
bez znaczynio psuje wice i jeno drożni tych, kierzy go cierpliwie
słuchajom. Słuchający taki doprowadzony do łostateczności, kiej
straci cierpliwość, może nawet popełnić mord, za kiery nie
powinien być strofowany. Joch som słyszoł roz, jak jeden
łosprowioł wica, a był to niby na pozór karlus ucony, ba padali,
że ponoć jakiś dochtór, cy coś takiego. Łosprowioł tak:
- Łopowiem państwu fajnego wica. Ta rzec zdarzyła się w niewielkim
mieście. Miasto to było, jakech im już pedzioł, niesrogie, ale
bardzo ruchliwe; leżało kajś nad Przemszą, ładowali tam na szify
mąka, krupy, no i drzewo z pieskiem. Ludność tego miasta to byli
przeważnie handlyrze, to jest tacy, co się to zaj-muwali handlym.
Skuli tego w tym miasteczku była moc szynków, w tych szynkach zaś
tocyło się kupa ludzi, popijali se gorzołka, piwo, selter,
limonada. Roz do jednego z tych szynków - jużech zapomnioł blank,
jak się zwoł, może pod "Nogą wieprzową", cy tyż pod "Starym
kokotem" dość, że przyszoł tam roz taki naprany handlyrz. Dyć
znocie, moi państwo, takiego napranego handlyrza, kiery to som
nigdy nie wie, cego by chcioł. Toż kiej wloz, kozoł se jeszcze dać
gorzoły, potem śtyry porcyje wursztu ze zymftem, potem gulaszu, no
i piwa, piwa przede wszystkim! Siedzi se tak, je i pije - pije i
je, a nad nim wisi klotka, a w tej klotce siedzi se kanarek,
prowdziwy harcer i śpiewo jak sto drewien! Ja. Handlyrz słucho,
słucho i łogarnył go zachwyt. Toć wiecie, że kanarki śpiewajom
bardzo pięknie, lo tego tyż nazwali nawet wyspy Kanarskie jeich
mianem. Przylatuje kielner, taki se zwycajnie karlus z rubom
paplą, poklabustrowanym szakiecie i cornom hadrom pod pachom i
pado:
- Słuchom, pana dobrodzieja, co mogą dać?
- Wiela kosztuje ten kanarek?
- Ten? kosztuje dwiesta złotych.
- Kożcie mi go upiec na maśle!
Kielner spostrzego, że handlyrz jest bogaty i może se na tako
zachcianka pozwolić. Sjon klotka z kanarkiem, a zaniós go, nie
padając nic, do kuchnie. Za mało chwilka przyniósł pieczonka.
- Sam, majom kanarka!
- Ja? Toż dobrze, uchlastnom mi tam za dwadzieścia groszy!
Słuchacze zaśmioli się bez grzeczność, bo se myśleli, że wic się
już skończył. Ale kaj tam! Łosprowiaczowi było jeszcze żol rozstać
4
się ze swoim pięciomilowym wicem. Łobliznył się i zacon łosprowiać
dalej:
- No cóż tak na mnie gały wytrzyscosz? Łodchlastnyć mi tam z tej
pieczonki za dwadzieścia groszy i fertik!
Kielner zaś skrzeczy:
- Jakoż to! Toch jo dlo nich zmarnowoł takiego drogiego fajnego
kanarka, to przeca nie idzie!
- Panie starszy! Radzą im po dobroci, zawrzą se ten pysk i nie
godajom nic. Jo chcą za dwadzieścia groszy kąszczek tego kanarka i
już!
Zrobiło się larmo, łostuda i pranie. Poszli po policyjo i, zdo mi
się, że spisali protokół.
Wszyscy słuchacze siedzieli, jakby im chto gęby zaklajstrowoł, a
jeden z nich poszoł do przedpokoju, wyszukoł mantel łod tego
łosprowiacza i wypolił w nim cygaretom srogo dziura.
Któż z was, mili moi czytelnicy, potępi go za to? Wiem, że żoden.
Toż z tego widzicie, jak się nie powinno łosprowiać wiców.
- Taki wic to powinien mniej więcej wyglądać tak: Bez łotwarte
dźwierze jakiegoś fajnego kafeju zagłado cyjasik głowa.
- Przebocom, cy majom napoleonki ze ślagzaną?
- O, ja, proszą bardzo, wieżom sam.
Włazi terozki cało figura. Sejmuje z łeba czopka i pado głosem
żałośliwym:
- Litościwi panoczkowie, dejcie kąsek kołoca z
ślagzaną,jużech bez trzy dni nic nie jod.
Abo:
- Panie Hosenduft! Całe miasto łosprowio, co Kugelman żyje z jeich
kobietą.
Na to pado Hosenduft:
- Oj-joj! Wielgie mi szczęście! Jak byda chcioł, to tyż byda z
niom żył!
Abo:
- Richard, cegoż się ty trzymosz za gęba?
- No dziwej się, Karlik, ten buks tam chcioł mię piznąć w pysk.
- No, jak cię chcioł, to cię jeszce nie piznył, czamu się tedy
trzymosz?
- No bo mię piznył!
- To trąbo jedna, czamu godosz, że cię chcioł?
- No, mamlasie jeden, jakby przeca nie chcioł, to by mię nie
piznył!
Abo:
Na lotnisko w Poznaniu przyszło jakieś małżyństwo. Łon był
handlyrzem, chcieli łoboje aeroplanym pofurgać do Gdańska, bo im
straśnie było pilno. Pilot łobejrzoł se ta parka i pado, że nie
może z nimi polecieć, bo pado, że takie małżyństwo nie poradzi tak
długo siedzieć cicho. Zacnom się przegaduwać abo wadzić, ręcyskami
na prawo i lewo ciepać, łona, to jest ta żona tego handlyrza,
zacnie mnie za ręka szarpać, jo zapomnia o motorze i może z tego
być wielgie nieszczęście.
5
- Ale my nie bydziemy się wadzić, bydziemy blank cicho siedzieć, bo
my z tej sorty małżonków, co se jeszce przajemy. Mogom, panie
pilot, być spokojni.
- No to dobrze - pado pilot - zabiera wos, ale pod warunkiem, że
jak się kiere z wos, aby słówkiem łodezwie, to za kożde słowo
zapłacicie mi sto złotych.
- Dobrze! - pado łona.
- Ty, Tomasz, czy się godzisz?
- Godzę się - pado mąż.
Siednyli do aeroplanu i polecieli. Kiej przybyli do (ułańska,
wyloz pierwszy pilot i łoglądoł maszyna. Potem pado do pasażyra:
- No, panie, trzymoł się pan, ani słówkiem się nie łodezwoł?
- Ani słówkiem - pado pasażyr - ale ło mało co, to bych był
przegroł.
- No, po jakiemu?
- Ano, jużech chcioł wrzasknąć, jak mi kole Bydgoszczy baba
wyleciała, alech se prędko pysk zatkoł tycyskiem i anich pary
nie puścił.
Tak, widzicie, mniej więcej trza łosprowiać.
Gorzyj jednak, jak ktoś, co łosprowio, zacnie łopisywać miejsce,
kaj się to stało, zacnie godać ło latach swoich bohatyrów, abo jak
łoni wyglądali, wtedy, bratowie, wica diobli weznom!
Nie ma tyż nic gorszego nad łosprowiaczy łoztargnionych, abo zapomliwych...
- Łopowiem państwu wica... Było to w roku tysiąc łosiemset pięć
dziewięćdziesiątym... Nie, co jo godom - w tysiąc dziewięćset...
dziewięćset... Pierzyna, zaroz, w kierym to było roku...?
- Ale smolić tam na rok - wołajom słuchacze - łosprowiajom
dalej...!
- Razem, razem! W mieście Jełabudzie mieszkoł jakiś Grek... nie...
nie Grek, a jakiś Ormianin. Hm? Nazywoł się... jakoż się to ten
pieron nazywoł... A to dopiero, blank sam se zaboczył.
- Ale smolić tam, jak się nazywoł, dalej! - skrzecom słuchacze.
- Toż ten karlus pojechoł se łokrętem... nie, prze-proszom, nie
łokrętem... poszoł se na piechty...
- Aeroplanem!
- Nie, wtencas jeszce nie było aeroplanów. Naroz spotkoł jakoś
staro pani... pani X. Chociaż nie... łona była bardzo jeszce
młodo, bo była w podróży poślubnej. Ale nie, mogła być młodo, bo
przeca nie miała zębów! Bo wiecie... przeca cały wic polygo na
tym... A może tyż nie... Aha!
Jeśli ftoś takiego łosprowiacza zatrzaśnie, to nie tylko że nie
dostanie strofy, ale go jeszce za to wynadgrodzom! No toć inaczej
być nie może!
Som tyż i tacy łosprowiacze, co to zacnom w towarzystwie
łosprowiać coś takiego trocha śmierdzącego, rozwlekłego' - naroz
się zacerwieniom, jak kęs surowego mięsa i przerywajom.
- A co dalej?
- Przeproszom... dalej... to trocha świńskie, joch blank
zapomnioł, że sam som kobiety...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin