Kyle Susan - Eskapada.rtf

(592 KB) Pobierz
SUSAN KYLE (DIANA PALMER)

Susan Kyle (Diana Palmer)

ESKAPADA

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Siostrze Dannis Spaeth Cole poświęcam

ROZDZIAŁ I

Tłum i gwar w dokach przy Prince George Wharf był dla Amandy miłym zaskoczeniem. W jej domu w San Antonio w Teksasie panowała ostatnio dość ponura atmosfera.

W tutejszych butikach, urządzonych w europejskim stylu, brytyjski angielski dźwięcznie się mieszał z miejscowym patois. Amandzie bardzo się ta mieszanka podobała. Zwykle miała wystarczająco dużo czasu i pieniędzy, żeby pozwolić sobie na drobne przyjemności, jednak od czasu pogrzebu ojca, to jest od trzech dni, jej budżet poważnie się zmniejszył. Pracowała dla gazety i spółki wydawniczej, które należały do rodziny. Testament ojca zastrzegał jednak, że nie odziedziczy majątku, dopóki nie skończy dwudziestu pięciu lat (zostały jej jeszcze dwa) lub wcześniej nie wyjdzie za mąż.

Harrison Todd miał dość konserwatywne poglądy na temat kobiet zajmujących się interesami. Kiedy Amanda powiedziała mu, że marzy o studiowaniu rachunkowości, doprowadziło go to do szewskiej pasji. Na szczęście Josh przygotował ją do studiów.

Joshua Cabe Lawson, wspólnik ojca, pomagał jej zawsze - zarówno przed jego śmiercią, jak i teraz. To on załatwił jej lot do Nassau na Opal Cay na Bahamach jednym z samolotów należących do Lawson Company, dzięki czemu mogła spędzić tydzień na wyspie i odzyskać równowagę emocjonalną.

Wyczerpana fizycznie i psychicznie, nie oponowała. Josh był wykonawcą woli ojca, co oznaczało, że przyszłość finansowa Amandy była - przynajmniej obecnie - w jego rękach. Wiedziała, że doprowadzi to do wielu kłótni, ponieważ Josh był równie uparty jak ona. Dotychczas zawsze jej pomagał i wspierał; teraz stali się rywalami.

Lawson Company w San Antonio w Teksasie produkowała systemy komputerowe i komputery osobiste, w związku z międzynarodowym sukcesem firmy Josh, jej prezes, często podróżował. Brad, jego brat, wiceprezes do spraw marketingu, miał czar i charyzmę, której Joshowi brakowało.

Brad i Amanda znali się od dziecka. Chodzili do innych liceów, ale uczęszczali do tej samej prywatnej szkoły wyższej w San Antonio. Josh studiował wtedy w ekskluzywnej akademii wojskowej. Nauczył się tam surowej dyscypliny, co mu bardzo pomogło przy przejęciu i zarządzaniu firmą ojca w wieku dwudziestu czterech lat. Już w pierwszym roku kierowania zwiększył zyski o piętnaście procent. Na początku zarząd firmy nie miał do niego zaufania. W końcu zaczęli z nim współpracować, wciąż nie wiedząc, co myśleć o Bradzie. Amanda zawsze żywiła doń siostrzane uczucia. Kiedy stary Lawson umarł dziesięć lat temu, uczucie to pogłębiło się. Była zadowolona, że przyjechał po nią na lotnisko. Josha jak zwykle pochłaniały interesy.

- Czy Josh kiedykolwiek odpoczywa? - zapytała wysokiego, przystojnego mężczyznę, z którym spacerowała wzdłuż doków w Nassau.

- Z głodu to on na pewno nie umrze. - Brad uśmiechnął się cynicznie. Zwrócił swoją twarz o ostrych rysach w stronę ciepłego, morskiego powietrza i przymknął oczy.

- To prawda, Josha interesuje wyłącznie robienie pieniędzy, przynajmniej odkąd opuściła go Terri.

Amanda nie wspominała Terri miło. Nie miała jej nic do zarzucenia, po prostu chciała dla Josha kogoś specjalnego. Nie wiedziała, skąd się wzięło odczucie, że Terri do niego nie pasuje, była jednak o tym zupełnie przekonana. Popatrzyła w stronę zatoki. W porcie cumowały białe, wielkie statki wycieczkowe. Tylko raz płynęła takim i cierpiała wtedy na chorobę morską. Kiedy już musiała podróżować, wolała samolot.

Amanda zatrzymała się przy straganie i uśmiechnęła do nieśmiałej dziewczynki, która pilnowała stoiska swojej babci.

- Ile? - spytała, wskazując na wyjątkowo ładny konopny kapelusz, ozdobiony purpurowymi kwiatami.

- - Cztery dolary - odpowiedziała dziewczynka. Amanda wyjęła z kieszeni białych bermudów pięć dolarów i wręczyła małej.

- - Nie, nie, zatrzymaj resztę - powiedziała, gdy ta wydała jej kolorowego bahamskiego dolara. Dziewczynka uśmiechnęła się i podziękowała.

- Okropnie rozpieszczasz sprzedawców - mruknął Brad. - Masz już przecież mnóstwo kapeluszy. Nawet się nie potargujesz!

- Wiem, ile trzeba czasu, żeby zrobić taki kapelusz czy portmonetkę. Turystom zależy tylko na tym, żeby wydać jak najmniej. Nie zdają sobie sprawy, ile tu kosztuje życie. Ci sprzedawcy bardzo ciężko pracują, żeby się utrzymać.

- I pewnie uważasz, że milion dolarów za domek na plaży to wcale niedużo.

- To bogaci, obcy właściciele, którzy nawet tu nie mieszkają, wyparli mieszkańców Bahama z ich własnej ziemi - powiedziała obojętnie.

Brad zatrzymał się. Przyglądał się jej badawczo przez okulary słoneczne. Była wysoka i szczupła. Miała czarne włosy, długie aż do pasa. Nie była pięknością, lecz ubierała się w sposób, który podkreślał jej urodę. Miała dobre serce. Gdyby ojciec nie był dla niej tak surowy, prawdopodobnie już dawno wyszłaby za mąż i chowała gromadkę dzieci.

- Wszystkim było bardzo przykro z powodu śmierci twojego ojca - powiedział poważnie. - Dla ciebie, jedynaczki, to musi być szczególnie ciężkie.

Wzruszyła ramionami.

- - Dopóki nie zachorował, bardzo rzadko bywał w domu, ale nawet wtedy wolał towarzystwo pielęgniarki niż moje. Widziałam go tylko, gdy się kłóciliśmy, co mam dalej robić.

- Tak, pamiętam - uśmiechnął się Brad. - Harrison chciał cię wysłać w rejs w interesach, a ty poszłaś na uniwersytet studiować rachunkowość.

Amandę przeszedł dreszcz.

- To była pierwsza walka, jaką wygrałam, i do dziś mam po niej blizny. Wiedziałam jednak, że jeśli mu się nie sprzeciwię, to już nigdy nie będzie mnie na to stać. Zanosiło się, że zostanę piątą żoną Della Bartletta. Na samą myśl o tym dostaję mdłości.

- Ja też, choć nie jestem kobietą.

Uśmiechnęła się. Jej twarz przybrała żywy, figlarny wyraz, jaki Brad pamiętał z czasów, kiedy była nastolatką.

Amanda i ojciec nie byli do siebie przywiązani, nawet po śmierci jej matki, po której Harrison odziedziczył wcale pokaźny majątek. Mimo swojej surowości nie zdołał wszak zmienić serdecznego charakteru córki. Ominęło ją jednak wiele przyjemności. Ojciec strzegł jej jak oka w głowie.

- Wyglądasz jakoś tak... diabelsko, kiedy się śmiejesz - zauważył Brad. - Pamiętasz jeszcze tego złośliwego kota, którego kiedyś miałaś?

- Jak mogłabym zapomnieć. - Śmiała się. - Pchnął Josha na kaktus!

- A ty potem przez pół godziny wyciągałaś mu kolce za pomocą pęsetki i latarki. Josh nie znosił, jak go ktoś dotykał. Musztra wojskowa sprawiła, że stał się oziębły. Wtedy nikomu nie pozwalał się do siebie zbliżyć, tylko tobie. I teraz jesteś jego pieszczoszką. Myśli, że do niego należysz.

- Co ty pleciesz! Byłam wystarczająco rozpieszczana, kiedy jeszcze żył ojciec. Josh jest tylko moim przyjacielem, tak jak ty. To wszystko.

Amanda zawołała dorożkę. Koń miał na łbie kolorowy, słomiany kapelusz.

- Proszę nas przewieźć po Bay Street - powiedziała, pokazując dziesięciodolarówkę.

- Wsiadajcie. - Woźnica posłał im uśmiech.

Amanda i Brad wsiedli. Powóz ruszył gwałtownie. Mijali piękne osiemnastowieczne zabudowania, w które wkomponowane były wysokie banki i hotele.

- Jak praca?

- Męczarnia! - wykrzyknęła Amanda. - „Todd Gazette” należała do majątku mojej mamy, ale ojciec zastawił ją, kupując akcje, a potem nie wykupił jej w terminie. Brakowało mu smykałki do interesów. Josh mówi, że ma polisę i spłaci długi, ale dopóki nie skończę dwudziestu pięciu lat lub nie wyjdę za mąż, nie będę miała na to wpływu.

Kiedy pomyślała sobie, jak źle są prowadzone, te interesy, na jej twarzy pojawił się grymas. Chciała porozmawiać o tym z Joshem, był jednak tak zajęty, że nie mogła go złapać nawet telefonicznie. Potrzebowała odpoczynku, poza tym wycieczka dawała jej doskonałą okazję, żeby przekonać Josha, że powinna przejąć kontrolę przynajmniej nad częścią gazety. W przeciwnym razie groziło jej bankructwo.

- Twój ojciec powinien słuchać Josha w sprawach giełdy. Josh przecież ostrzegał go przed inwestowaniem w linie lotnicze - stwierdził Brad.

- Wiem. Ojciec cenił zmysł handlowy Josha, ale w tym wypadku nie posłuchał. - Spojrzała na biały, jaśminowy żywopłot, rozkoszując się jego zapachem. - Zresztą, nie było już tak dużo do stracenia. Mimo że Josh ocalił dobre inwestycje, ojciec miał same długi. Zawsze żył ponad stan.

- I wszystko to spadło na twoją głowę.

- Niestety - odparła - ale zamartwianie się niczego nie rozwiąże. Przynajmniej mam swój własny domek w San Antonio i stałą pracę. - Uśmiechnęła się raczej ponuro. - Dopóki „Gazette” nie zbankrutuje. Na razie nie przynosi zysków. - Brad nie skomentował tego. - Gdybym tylko miała szansę, mogłabym dużo zrobić dla wydawnictwa. Ma ogromne możliwości.

- Josh uważa, że jest nieopłacalne. Chce je zamknąć i zachować gazetę - wtrącił Brad.

- Ależ to nieprawda! - zaoponowała Amanda. - Jest po prostu źle zarządzane.

- Daj spokój! - Brad uniósł dłoń. Była zadbana. - Jesteśmy tu, żeby się delektować krajobrazem i chłonąć tę cudowną atmosferę. - Zamknął oczy. - Lepiej powąchaj morskie powietrze. Jest takie orzeźwiające. Czystego powietrza ani ziemi nie można kupić za żadne pieniądze.

- Temu nie mogę zaprzeczyć - zgodziła się Amanda.

- To jest życie - leniwie mruczał Brad. - Słońce, piasek, miłe towarzystwo. Precz z biznesem!

- Uważaj, żeby twój brat cię nie usłyszał, bo stracisz posadę.

- Josh i ja jesteśmy jedynymi żyjącymi Lawsonami. Nie mógłby mnie zwolnić, nawet gdyby chciał. Jestem geniuszem marketingu.

- I to bardzo skromnym - zażartowała Amanda. - Ja jestem tylko porządną, pracującą kobietą, a nie egoistycznym próżniakiem jak ty!

Próbował strącić jej kapelusz, ale wymknęła się ze śmiechem. Poddała mu się w końcu, rozkoszując się leniwą atmosferą Nassau.

Późnym popołudniem Ted Balmain spotkał się na promenadzie z Bradem i Amandą. Gdyby Josh Lawson miał pomocnika, bez wątpienia byłby nim właśnie Ted - niezastąpiony jako zarządca, ochroniarz i organizator. Ten wysoki, śniady Teksańczyk oficjalnie był administratorem Opal Cay, jednej z siedemnastu wysp Bahama.

- Zapracujesz się na śmierć, Ted - mówił Brad, pomagając Amandzie wsiąść do łodzi.

- To samo powtarzam Joshowi - zgodził się Ted. Zrzucił cumę z molo i zapuścił silnik. - Lepiej uważaj, nie jestem w tym dobry.

- Zaraz zwymiotuję - ostrzegała Amanda.

Ted rzucił jej zaczepne spojrzenie.

- Ona nigdy nie przyzwyczai się do morza - skomentował Brad.

- I dlatego właśnie pojechaliśmy do Nassau. Wałęsając się po ulicach, można łatwo zapomnieć, że się jest na wyspie.

- Było bardzo miło - powiedziała Amanda. - Dzięki, Brad.

- Nie ma sprawy, przecież zawsze się o ciebie troszczę.

- Tak, zawsze. - Jej oczy rozjaśnił uśmiech.

- Josh właśnie wrócił - rzucił Ted, wyprowadzając szalupę z zatoki.

Serce Amandy zabiło szybciej. Josh był tak żywiołowy i pełen energii, że sama jego obecność wystarczała, żeby podnieść jej poziom adrenaliny. Potrafił ją rozzłościć kilkoma słowami, a po chwili z powrotem rozśmieszyć.

Dla Brada i Amandy Josh był starszym bratem. Dla pozostałych - panem Lawsonem, który zabawiał generałów i dyplomatów na swoim jachcie, w posiadłościach w San Antonio lub na Opal Cay. Potentaci finansowi słuchali jego rad, a i on sam był niejeden raz milionerem, podejmował bowiem ryzyko, którego rozsądni mężczyźni unikają. Nierzadko przekraczał granice, ale Amanda, jako jedyna osoba zresztą, nie bała się go krytykować. Harrison Todd, który aż nazbyt ochraniał córkę, równocześnie uczył ją, jak bronić swoich poglądów. Ojciec był najszczęśliwszy, kiedy walczyła z nim na śmierć i życie. Teraz Josh zbierał owoce treningu, jaki przeszła w domu.

- W jakim humorze jest w tej chwili? - spytał Brad.

- Przywiózł ze sobą mnóstwo ludzi. Brad westchnął.

- Ochrona - powiedział do Amandy, uśmiechając się.

- Dobry pomysł - odparła. - Cieszę się, że zdaje sobie sprawę, że jestem bardzo niebezpieczna.

- Nie ciebie miałem na myśli - stwierdził zadowolony.

- Mam nadzieję, że żadne z was dwojga nie zrobiło nic, co by mogło go rozgniewać - ostrzegł Ted. - Wysiadł z samolotu wściekły jak osa. Ten Arab, któremu sprzedaje komputery, sprawia nam dużo kłopotów. Na twoim miejscu nie próbowałbym go w tej sytuacji dodatkowo drażnić.

Amanda pomyślała o wydawnictwie. Brad o swoich długach w kasynie.

Spojrzała na Brada i skrzywiła się, widząc poczucie winy, malujące się na jego twarzy.

- Brad.... nie byłeś w kasynie, prawda? - spytała bardzo wolno.

Brad zręcznie uniknął jej spojrzenia.

- Nie - odpowiedział szybko.

Nie uwierzyła mu; nie umiał dobrze kłaniać, a poza tym kochał hazard. Widziała go, kiedy grał jak w gorączce, zaślepiony tak, że gotów był postawić wszystko. Josh przez cały miesiąc namawiał go na terapię. Brad jednak stanowczo twierdził, że nie stanowiło to dla niego poważnego problemu, mimo że tracił tysiące za jednym obrotem ruletki czy rozdaniem kart.

Amanda patrzyła w stronę wału, gdzie w dwupiętrowym garażu stał szary lincoln Josha, zaparkowany obok kilku innych luksusowych samochodów. W długiej, sięgającej aż do białego murowanego domu, przystani zacumowane były dwie łodzie. Dom otaczały kwitnące krzewy prawie wszystkich gatunków, od bugenwilli przez hibiskus aż po jaśmin.

Opal Cay miał łącza satelitarne, międzynarodowe połączenie telefoniczne, faxy, sieć komputerową z własnym zasilaniem, i zawsze pełną spiżarnię. Nawet Amanda, która urodziła się w domu pełnym luksusów, nigdy wcześniej nie widziała nic, co można by porównać z posiadłością Josha.

- Czyż to nie piękne? - zapytała leniwie.

- Czyż to nie koszmarnie drogie? - odpowiedział pytaniem Brad.

Spojrzała na niego, odgarniając włosy z twarzy.

- Cynik - powiedziała ze śmiechem.

- No cóż, Josh wywiera na mnie wpływ. - Wzruszył ramionami. Przeszedł na dziób łodzi. - Ted, podsuń ją powoli do przystani, a ja ją przywiążę.

Amanda nie czuła się pewnie w swoich białych bermudach, prostej, szarej koszuli i sandałach. Co prawda Brad miał na sobie białe spodnie i elegancką koszulę, ale żadne z nich nie było ubrane wystarczająco wytwornie, żeby spotkać się z gośćmi Josha.

Ujrzała jasnowłosą głowę Josha, górującą nad grupą wysoko postawionych mężczyzn w garniturach i kobiet w eleganckich sukniach, i natychmiast się wycofała na górę, żeby zmienić ubranie. Zaproszenie na wyspę oznaczało awans, po którym świat biznesu nagle się otwierał, wtajemniczając w swoje przyjęcia i spotkania w interesach.

- Widziałaś żony tego Araba? - zapytał Brad, kiedy wchodzili po schodach.

- A ile ich ma? - zainteresowała się.

- Dwie. Lepiej nie wkładaj nic seksownego, bo możesz się stać kandydatką na trzecią.

- Nie dałby rady - odpowiedziała przewrotnie. - Chcę się stać potentatką handlową, a nie zniewoloną żoną.

Brad wybuchnął śmiechem, ale Amanda zdążyła już zamknąć za sobą drzwi.

ROZDZIAŁ I

Gwar, jaki panował w pomieszczeniu, i zapach perfum, unoszących się w powietrzu przyprawił Amandę o uporczywy bólu głowy. Zeszła na dół na długo przed Bradem, który najwyraźniej się czymś zmartwił i skierował prosto do baru.

Amanda ubrana była w obcisłą, srebrną suknię z diamentowymi ramiączkami, pantofelki miały ten sam kolor. Specjalnie dla gości Josha przeznaczyła też swój najlepszy uśmiech. W większości byli nimi dyrektorzy z firmy i bankierzy. Przybyli też dwaj arabscy przedsiębiorcy, co do których Josh miał nadzieję, że wprowadzą jego najnowszy komputer na rynek w Arabii Saudyjskiej.

Niestety, nawet podchlebianie się Brada nie zdołało przekonać Arabów. Josh musiał więc zaprosić ich do siebie i ugościć wystawną kolacją w towarzystwie dwóch dyrektorów. Takie otoczenie dawało mu większe możliwości manewrowania podczas transakcji. Tym razem jednak jego gościnność najwyraźniej na nic się nie zdała; oczy Araba były wciąż lodowate.

Kiedy Amanda schodziła ze schodów, Josh się jej ukłonił; widać było jednak, że cała jego uwaga skupiona jest na ofiarach. Poczuła się trochę zlekceważona, co jeszcze zaostrzyło jej ból głowy. Podziwiała Josha i zależało jej na nim. Dlatego mógł ją zranić jak nikt inny. Starała się, żeby nie był tego świadom.

Obserwowała, jak goście z zazdrością i pożądaniem oglądali ogromny, biały dom, położony w gaju drzew akacjowych, jedwabników i grejpfrutów. A było się czym pochwalić - posiadłość Josha stanowiła namacalny dowód jego zdolności do interesów. Lawson Company miała swoje filie w każdym większym mieście w Stanach. Stopniowo wkraczała do Europy i na Środkowy Wschód. W tym roku, dzięki staraniom Josha, powiększyła się o dział oprogramowania. Była to zyskowna firma, notowana na giełdzie nowojorskiej. Mimo że Josh był odpowiedzialny zarówno przed akcjonariuszami, jak i mało elastyczną radą nadzorczą, zarządzał firmą sam i każdy dyrektor działu podlegał tylko jemu.

Prowadził interesy ostro i pewnie, jak dowódca wojskowy. Pracownicy byli dlań pełni podziwu. Amanda zazwyczaj też. Na początku istnienia spółki Josha z ojcem Amandy, to Harrison miał zarówno zdolności do robienia interesów, jak i odpowiednie kontakty. W ostatnich latach jednakże Joshua przejął niemal całą władzę. Wściekało to Harrisona, który nie mógł pogodzić się z myślą, że prześcignął go młodzik. Spróbował więc się oddzielić od Lawson Company.

Próba okazała się zgubna, czego rezultatem było to, że Amanda odziedziczyła tylko czterdzieści dziewięć procent własności gazety, która należała do rodziny jej matki od stu lat. Matka Amandy jeszcze przed swoją śmiercią, w czasie porodu, nadała Harrisonowi Toddowi prawo opieki nad majątkiem dziecka, dopóki nie skończy ono dwudziestu pięciu lat. Teraz prawo to, wraz z większością udziałów w firmie, uzyskał Josh. Amanda wiedziała, że będzie musiała walczyć, żeby go przekonać, iż to właśnie jej się należy kontrolny pakiet akcji.

Wiedziała również, że Josh zwykle nie walczył fair. Miała jednak nadzieję, że z nią, ze względu na ich przyjaźń, tak nie będzie. Kiedy żył ojciec, nie spodziewała się, że odzyska należne jej wpływy. Ale Josh powinien zrozumieć jej sytuację. Oprócz gazety nie miała w życiu żadnego oparcia. Nie stanie się właścicielką rodzinnego domu, ponieważ ojciec go zastawił, a pieniądze z hipoteki wystarczyły jedynie na utrzymanie gazety. Amanda przeniosła się do małego domku, nie obciążonego długami. Po wszystkim przez co przeszła, Josh z pewnością nie pozwoliłby, aby straciła majątek z powodu niewielkiego procentu. Desperacko chciała zachować to cenne rodzinne dziedzictwo.

Odgarnęła włosy, pozwalając im opaść na nagie ramiona. W wieku dwudziestu trzech lat wciąż jeszcze była dziewicą, ale czasami przepływał przez nią zupełnie zniewalający prąd zmysłowości. Zdarzało się to zwykle, kiedy w pobliżu był Josh.

Weszła do pokoju, bawiąc się kryształową szklanką. Miała smukłe dłonie. Schowała się w małej alkowie, w której towarzystwa dotrzymywała jej tylko palma, i patrzyła, jak Josh w jadalni zabawia swoich gości.

Dźwięk kroków wyrwał ją z odrętwienia.

- Pan Lawson prosił mnie, żebym spytał, czy czegoś nie potrzebujesz - powiedział Ted Balmain.

- Nie, dziękuję. Przywykłam do tego typu sytuacji. W liceum wiele czasu spędziłam, siedząc na korytarzu przed gabinetem dyrektora.

- Ty? - zapytał z niedowierzaniem.

- Nie zamykała mi się buzia. Przynajmniej tak twierdzili nauczyciele. - Rozejrzała się wokół. Brad starał się oczarować młodą Arabkę. - Ted, czy wiesz, jaka jest kara w muzułmańskich krajach za uwodzenie dziewic?

Ted chrząknął znacząco.

- No cóż...

- Myślę, że obcinają im pewne części ciała. Może powinieneś wziąć go na bok i odświeżyć mu pamięć?

- Zrobię, co w mojej mocy, ale wiesz, że kobiety szaleją za nim.

Śmiała się.

- Jest przystojny, sympatyczny i bogaty. Dlaczegóż nie miałyby za nim szaleć?

Nie wspomniał jej, że Brad ma za sobą dwa procesy o ustalenie ojcostwa.

- Oświecę go - obiecał. - Mam nadzieję, że przyjęcie wkrótce się skończy. Od tygodni pracujemy nad tą transakcją z Arabami. Wreszcie zdecydowali się przedyskutować jej zamknięcie, niestety nie w Nassau. Mieli ochotę obejrzeć sobie posiadłość Josha. Nie ma wyboru. Ciebie pewnie męczy przebywanie w takim tłumie.

- Nie podejrzewałam, że w domu będzie tyle ludzi, ale dla was to chyba chleb powszedni? - zapytała delikatnie. - Josh jest zawsze otoczony biznesmenami.

- Kto by nie był, z jego zarobkami? Bycie bogatym nie jest łatwe. I chyba nie muszę ci mówić, los ilu ludzi zależy od wypłacalności firmy?

- Nie, ale pamiętaj, że ja jestem tylko gościem i nie oczekuję specjalnego traktowania.

- Przecież właśnie straciłaś ojca.

- Ted, straciłam ojca przed jego śmiercią. - W jej głosie dało się słyszeć żal. - Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek go miałam. Ale wiem, że bez Josha moje życie byłoby nie do zniesienia. Kiedy tata twardo zabraniał mi czegoś, co bardzo chciałam robić, Josh był moim jedynym sojusznikiem.

- On cię bardzo szanuje - przyznał, odwracając się. - - Nie zabawią tu długo - zapewnił. - Wtedy będziemy mieć spokój... przynajmniej ty - poprawił się. - Jutro Josh ma zebranie w Nassau, a pojutrze na Jamajce.

- Powinien przydzielić więcej obowiązków innym - stwierdziła.

- Nie może sobie na to pozwolić, nie na tym etapie. Jego ojciec tak zrobił, bo wolał przyjemności. W ten sposób wszystko stracił.

- Balmain! - doszedł ich niecierpliwy głos. To był głęboki, władczy głos z lekkim, teksańskim akcentem.

- Już idę, Josh - odpowiedział, czerwieniąc się. Było oczywiste, że posunął się za dalek...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin