Baxter Stephen - Statki czasu.pdf

(2148 KB) Pobierz
Microsoft Word - Baxter Stephen - Statki Czasu
Stephen Baxter
Statki Czasu
Przełożył Edward Szmigiel
(The Time Ships)
Data wydania oryginalnego 1995
Data wydania polskiego 1996
32527325.002.png
Mojej żonie Sandrze
I pamięci H.G.
32527325.003.png
OD WYDAWCY
Załączoną relację dostałem od właściciela małego antykwariatu mieszczącego się tuż
przy Charing Cross Road w Londynie. Księgarz powiedział mi, że znalazł jaw formie
rękopisu w nie opatrzonym etykietką pudle, pośród kolekcji książek, które otrzymał w spadku
po śmierci przyjaciela; wiedząc o moim zainteresowaniu dziewiętnastowieczną beletrystyką
spekulatywną, antykwariusz przekazał mi rękopis jako ciekawostkę, mówiąc: “Może coś pan
z tego zrobi.”
Tekst napisany był na maszynie na zwykłym papierze, ale dopisana ołówkiem notatka
potwierdzała, że został przepisany z oryginału, który “skreślono ręcznie na tak starym
papierze, że pokruszył się i był nie do uratowania”. Oryginał ten, o ile w ogóle istniał, zaginął.
Nie ma informacji ani o autorze, ani o pochodzeniu rękopisu.
Ograniczyłem poprawki redakcyjne do wygładzenia tekstu, zamierzając jedynie
wyeliminować niektóre błędy i powtórzenia w rękopisie, który najwyraźniej spisano w
pośpiechu.
Jak mamy go potraktować? Używając słów Podróżnika w Czasie, musimy “uznać go
za kłamstwo... lub proroctwo... Sądźcie, że długo rozmyślając nad przeznaczeniem naszej
rasy, w końcu spłodziłem tę fikcję...”. Nie posiadając innych dowodów, musimy uważać to
dzieło za fantazję - lub też wymyślny figiel - ale jeśli w relacji zawartej na tych stronach jest
choćby jedno ziarnko prawdy, to zaskakujące, nowe światło pada nie tylko na jedno z naszych
najsłynniejszych dzieł fikcji literackiej (o ile to była fikcja!), lecz również na naturę naszego
wszechświata i miejsca, które w nim zajmujemy.
Poniżej przedstawiam relację bez dalszych komentarzy.
Stephen Baxter styczeń, 1995
32527325.004.png
PROLOG
W piątek rano, po powrocie z przyszłości obudziłem się późno, wynurzając się z
bardzo głębokiego, pozbawionego snów stanu uśpienia.
Wstałem z łóżka i rozsunąłem zasłony. Słońce jak zwykle wznosiło się leniwie na
niebie i przypomniałem sobie, jak szybko przeskakiwało po nim w przyspieszonej
perspektywie Podróżnika w Czasie! Teraz jednak wydawało się, że znów znalazłem się we
wlokącym się czasie, jak owad uwięziony w ściekającej żywicy.
Za oknem wzmogły się hałasy poranka w Richmond: tętent końskich kopyt, turkot kół
na kocich łbach, trzaskanie drzwiami. Plujący dymem i iskrami tramwaj parowy przetaczał
się niezdarnie wzdłuż Petersham Road, a w powietrzu unosiły się krzyki domokrążców
przypominające mewie piski. Stwierdziłem, że moje myśli oddalają się od niesamowitych
podróży w czasie i wracają do przyziemnych spraw: przejrzałem treść najświeższego wydania
“Pall Mall Gazette” oraz notowania na giełdzie i z nadzieją oczekiwałem, że być może
poranna poczta przyniesie “American Journal of Science”, który będzie zawierał moje
rozważania na temat odkryć A. Michelsona i E. Morleya dotyczących pewnych osobliwych
właściwości światła, przedstawionych w tym czasopiśmie przed czterema laty, w roku 1887...
I tak dalej! Szczegóły codziennego życia stłoczyły się w mojej głowie i na zasadzie
przeciwności wspomnienie o mojej podróży w przyszłość zaczęło się wydawać fantazją, a
nawet absurdem. Kiedy to teraz przemyślałem, wydało mi się, że całe to doświadczenie miało
w sobie coś z halucynacji, nieomal że snu: było tam poczucie pospiesznego spadania,
niejasności wszystkiego, co było związane z podróżowaniem w czasie, i na koniec moje
wejście w koszmarny świat roku Pańskiego 802 701. Wpływ zwykłych spraw na naszą
wyobraźnię jest doprawdy niezwykły. Stojąc tak w piżamie, lekka niepewność, która w końcu
naszła mnie zeszłej nocy, powróciła i zacząłem powątpiewać w istnienie samego wehikułu
czasu - pomimo bardzo wyraźnych wspomnień dwóch lat mojego życia, które spędziłem
pośród śrubek i nakrętek przy jego konstrukcji, nie mówiąc już o dwóch poprzednich
dekadach, podczas których z anomalii zaobserwowanych przeze mnie w trakcie studiów nad
optyką fizyczną, wyłuskałem teorię podróży w czasie!
Wróciłem myślami do rozmowy z przyjaciółmi przy kolacji poprzedniego wieczora -
jakimś cudem tamte kilka godzin wydawały się teraz znacznie wyraźniejsze od wszystkich
dni, które spędziłem w świecie przyszłości - i przypomniałem sobie ich różnorodne reakcje na
moją relację: wszyscy ucieszyli się z dobrej opowieści, a towarzyszyły temu wyrazy
współczucia lub prawie że drwiny, zależnie od temperamentu poszczególnych osób.
32527325.005.png
Przypomniałem sobie także nieomal powszechny sceptycyzm. Tylko jeden ze słuchaczy, mój
bliski przyjaciel, którego na tych stronach nazwę Pisarzem, wydawał się przyjmować moje
chaotyczne opisy z obcą innym dozą zrozumienia i zaufania.
Stojąc przy oknie, przeciągnąłem się i wątpliwości co do moich wspomnień doznały
wstrząsu! Ból w plecach był nadto prawdziwy, ostry i palący, tak samo zresztą jak pieczenie
w mięśniach nóg i ramion: protest mięśni już niezbyt młodego człowieka, którego zmuszono,
wbrew jego zwyczajom, do wysiłku.
- No cóż - spierałem się głośno ze sobą - jeśli twoja podróż w przyszłość była
naprawdę snem, w całości, łącznie z tą niewesołą nocą, kiedy walczyłeś z Morlokami w lesie,
to skąd się wzięły te bóle i cierpienia? Czyżbyś hasał po swoim ogrodzie w jakimś
lunatycznym delirium?
I wtedy właśnie zobaczyłem rzuconą bez ceregieli w kąt pokoju niewielką kupkę
rzeczy: było to ubranie, które całkowicie znosiłem podczas wyprawy w przyszłość, i które
nadawało się teraz tylko do wyrzucenia. Dostrzegłem plamy od trawy i ślady od nadpalenia;
kieszenie były rozdarte i przypomniałem sobie, jak Weena wykorzystała te płaty materiału
jako improwizowane wazy, które wypełniła wyblakłymi kwiatami z przyszłości. Oczywiście,
nie było butów - poczułem dziwny żal z powodu wygodnych, starych pantofli, które
bezmyślnie zabrałem ze sobą we wrogą przyszłość, zanim porzuciłem je na pastwę
niewyobrażalnego losu! - i na dywanie leżały brudne, pokrwawione resztki moich skarpet.
W jakiś sposób to właśnie istnienie tych skarpet - tych komicznych, poszarpanych
skarpet! - przekonało mnie, bardziej niż wszystko inne, że nie postradałem jeszcze zmysłów,
że mój lot w przyszłość nie był wcale snem.
Uznałem, że muszę wrócić do czasu; muszę zebrać dowody, że przyszłość jest tak
realna jak Richmond roku 1891, żeby przekonać krąg moich przyjaciół i rywali w badaniach
naukowych, a także usunąć ostatnie ślady własnego zwątpienia.
Kiedy powziąłem to postanowienie, nagle zobaczyłem słodką, pustą twarz Weeny, tak
żywą, jakby stała tam przede mną. Moje serce rozdarły smutek i poczucie winy z powodu
własnej impulsywności. Weena, elojska kobieta-dziecko, podążyła za mną do Pałacu z
Zielonej Porcelany przez głębiny powstającego na nowo lasu tamtej odległej doliny Tamizy i
zgubiła się podczas zamieszania związanego z pożarem oraz napaścią potwornych Morloków.
Zawsze byłem mężczyzną, który najpierw działa, a dopiero potem zaczyna racjonalnie
myśleć! W moim kawalerskim życiu ta skłonność nigdy jeszcze nie postawiła w poważnym
niebezpieczeństwie nikogo z wyjątkiem mnie samego, teraz jednak, w bezmyślności i
nierozważnym pośpiechu, naraziłem biedną, ufną Weenę na przerażającą śmierć w mrokach
32527325.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin