Boswell Barbara - Paradise Brothers 01 - Idealny mąż.pdf

(919 KB) Pobierz
188834744 UNPDF
Barbara Boswell
Idealny mąż
188834744.002.png
Rozdział 1
– Naprawdę chcesz tam jechać? – dopytywała się Brenna Worth, przypatrując się
badawczo swojej najlepszej przyjaciółce, Holly Casale.
– Od miesięcy walczę ze swoją rodziną, a teraz jeszcze ty... – roześmiała się
Holly. – Nie rozumiesz, że to dla mnie gratka? Będę jedynym psychiatrą w klinice
Widmarków, a to przecież największa przychodnia w mieście. Jeśli kiedykolwiek
zechcę zmienić pracę, to ich nazwisko wystarczy mi za najlepsze referencje. Nie
muszę zaczynać od zera, rozumiesz? Już dostałam propozycję pracy w
Stowarzyszeniu Pomocy Zagrożonym Nastolatkom. Oczywiście społecznie. Poza
tym będę sprawować nadzór nad młodzieżą jednego z tamtejszych liceów.
– Też społecznie – prychnęła Brenna. – Na śmierć się zapracujesz. Oczywiście
społecznie.
– Dla mnie to doskonała okazja poznania środowiska i problemów, z jakimi
borykają się tamtejsze dzieci. Praca z dziećmi to moja pasja.
– Nastolatki z kłopotami to nie dzieci, tylko niebezpieczeństwo, które najlepiej
omijać z daleka. – Brenna nie kryła rozczarowania. – Dlaczego nie przyjęłaś
propozycji pracy tutaj? Twoja mama mówiła, że miałaś aż trzy oferty. Tak się
cieszyłam, że znów będziemy mieszkać blisko siebie, a ty wybrałaś sobie Dakotę.
Jakby nigdzie bliżej cię nie potrzebowali.
– Mówisz jak moja matka – obruszyła się Holly. – Kiedy jej powiedziałam, że
wybieram się do Sioux Falls, stwierdziła, że skoro muszę mieszkać daleko i w
paskudnym klimacie, to trzeba się było zdecydować na Alaskę. Tam jest dużo
samotnych mężczyzn i któryś z nich na pewno nadałby się na męża.
– Twoja matka ma hopla na punkcie małżeństwa – skrzywiła się Brenna.
– Żeby tylko ona! Ciotki też mi nie dają spokoju. Nie spoczną, dopóki mnie nie
wydadzą za mąż. – Holly uśmiechnęła się smutno. – Chyba że przedtem umrę.
Wyobraź sobie, że mam już pięć egzemplarzy „Porad”. Wszystkie w twardej
oprawie.
Holly wyjęła je z szafki. Autorzy książki radzili pannom, jak skutecznie
zaciągnąć wybranego mężczyznę do ołtarza.
– Mama kupiła tę książkę tego samego dnia, kiedy wprowadzono ją na rynek.
Drugą dała mi ciocia Hedy, a trzecią ciocia Honoria. Kilka dni później moje kuzynki,
Hillary i Heather, także przysłały mi po jednym egzemplarzu. Siostra bez przerwy
wypytuje mnie o jakieś szczegóły, żeby sprawdzić, czy wreszcie tę cenną pozycję
przeczytałam; Wszystkie święcie wierzą, że bez ich pomocy nigdy nie znajdę męża.
– Nie możną powiedzieć, żeby grzeszyły delikatnością.
– Szczególnie kiedy chodzi o małżeństwo. Weź sobie jedną. – Holly podała
przyjaciółce książkę: – Ty też jeszcze jesteś panną i te bezcenne rady mogą ci się
188834744.003.png
przydać.
– Nawet mi nie wspominaj o małżeństwie – przerwała jej Brenna: Odsunęła się
od książek jakby były radioaktywne. – Ani myślę urządzać polowania na męża.
– Moja rodzina uznałaby to za bluźnierstwo. – Holly spoważniała. – Albo za
objaw choroby umysłowej. Teraz już rozumiesz, dlaczego musiałam znaleźć sobie
pracę daleko od domu. Naprawdę bardzo ich wszystkich kocham, ale nie mogę z nimi
mieszkać, boby mnie zamęczyli albo wydali za mąż za jakiegoś idiotę. Co zresztą na
jedno wychodzi.
Holly ze zgrozą wspominała wszystkich starych i młodych mężczyzn, z którymi
matka, ciotki, kuzynki i starsza siostra usiłowały ją wyswatać. Jedni byli koszmarni,
inni trochę mniej, ale każdy nie do przyjęcia. Przynajmniej nie w charakterze męża,
bo z kilkoma z nich Holly nawet się zaprzyjaźniła. Jednak damska część jej rodziny
była niepocieszona, że, jak dotąd, nie udało się Holly zdobyć najwyższego, trofeum –
zaręczynowego pierścionka. Marzyły o wyprawieniu kolejnego wesela, a gdyby
dopięły swego, zaraz zaczęłoby się dopytywanie, kiedy Holly wreszcie zacznie
rodzić dzieci.
– To, że Heidi ma wkrótce wyjść za mąż, na pewno ci nie pomaga – powiedziała
współczująco Brenna.
Heidi była kuzynką Holly. Dopiero co skończyła dwadzieścia lat, a już na jej
palcu połyskiwał złoty pierścionek z brylancikiem. Narzeczony Heidi studiował i nie
było go stać na nic lepszego, ale dla rodziny najważniejsze było to, że Heidi
wychodzi za mąż.
– Biedna mama aż się rozchorowała, kiedy na rodzinnym spotkaniu Heidi
powiedziała o swoich zaręczynach – westchnęła Holly. – Oczywiście, udawała, że
jest zachwycona, ale w domu dostała mdłości. Twierdziła, że się zatruła, ale mnie nie
tak łatwo nabrać.
– Powinna być dumna, że jej córka skończyła z wyróżnieniem medycynę na
Uniwersytecie Michigan i jeszcze zrobiła specjalizację z psychiatrii – irytowała się
Brenna. A tymczasem rozchorowała się, bo to nie ona, lecz jej siostra ma na głowie
organizację wesela.
– Niestety. Dla mojej mamy naprawdę ważne jest to, że skończywszy
dwadzieścia dziewięć lat, nie mam nawet narzeczonego, nie mówiąc o mężu i
gromadce dzieci.
– Ależ mnie to wszystko wkurza! – denerwowała się Brenna.
– Niepotrzebnie. Jako świeżo upieczony psychiatra radzę ci skierować gniew na
coś pożytecznego. Mogłabyś, na przykład, pomyśleć o tym, żeby odwiedzić mnie w
Sioux Falls, jak tylko się tam urządzę. Obiecaj, że do mnie przyjedziesz, Bren.
– Obiecuję. – Brenna wreszcie się uśmiechnęła. – Muszę się pospieszyć, bo tam
zima wcześnie się zaczyna. Podobno na początku września.
– Dakota nie leży za kręgiem polarnym, a mieszkańcy Michigan nie powinni
188834744.004.png
narzekać na pogodę w żadnym innym miejscu na świecie.
– Już zaczynasz bronić swego nowego miejsca zamieszkania, więc mam nadzieję,
że będziesz się tam dobrze czuła. Sioux Falls ma szczęście, że zdobyło takiego
lekarza...
– Brenna zerknęła ha przyjaciółkę. – Może spotkasz tam mężczyznę swoich
marzeń. Wyobrażasz sobie, jak byś uszczęśliwiła swoją matkę?
Jak na zawołanie do pokoju weszła Helenę Casale.
– Jak ci idzie pakowanie, Holly? – zapytała, spoglądając na rozłożone na łóżku
walizki.
– Całkiem nieźle.
– Nie zapomnij zabrać tej książki. Nigdy nie wiadomo, co cię tam spotka. –
Helenę włożyła do walizki córki jeden – egzemplarz „Porad”, a drugi podała Brennie.
– Ty też weź sobie jedną, kochanie. Autorzy gwarantują, że jeśli będzie się
postępowało według ich wskazówek, to wybrany przez ciebie mężczyzna na pewno
się oświadczy.
Holly i Brenna spojrzały po sobie. Wyjazd do Sioux Falls był rzeczywiście
jedynym sposobem uwolnienia się od kochającej rodziny, obsesyjnie pragnącej
wydać Holly za mąż.
Tuż przed startem wykryto jakąś usterkę w samolocie, przez co lądowanie w
Sioux Falls opóźniło się o całe dwie godziny. Rafe Paradise raz jeszcze spojrzał na
zegarek.
– Czas nie będzie płynął szybciej od patrzenia na zegarek – stwierdziła siedząca
obok niego ponętna blondynka.
– Minęło dopiero dziesięć minut, odkąd ostatni raz sprawdzałeś, która godzina.
Spieszysz się do domu?
– Właściwie to wcale się nie spieszę. – Rafe’owi udało się uśmiechnąć. Spieszył
się dlatego, że musiał. Jednak nie miał ochoty tłumaczyć się siedzącej obok niego
eleganckiej kobiecie, która przez całą drogę z nim flirtowała. Zanim samolot wzbił
się w powietrze, zdołała ustalić, że nie ma żony, mieszka w Sioux Falls i jest
prawnikiem. A potem już bez przerwy coś do niego mówiła. Powiedziała mu, że
nazywa się Lorna Larson, mieszka w Twin Cities i leci służbowo do Sioux Falls.
Zareklamowała się jako fachowiec od telekomunikacji i objaśniła, że Sioux Falls
stało się ważnym ośrodkiem telekomunikacyjnym Ameryki. Tak jakby Rafe, rdzenny
mieszkaniec tego miasta, mógł tego nie wiedzieć. Ale nie chciało mu się z nią
rozmawiać. Wiedział, że gdyby znała jego sytuację, jej landrynkowy uśmiech zgasłby
jak przepalona żarówka. Tak kończyły się jego flirty.
Rafe stwierdził ze smutkiem, że jego potrzeby seksualne całkiem zanikły, skoro
nie brakuje mu kobiety. Od czasu gdy przed rokiem dostał w spadku swoje siostry
przyrodnie (Rafe nie umiał znaleźć lepszego określenie na sposób, w jaki te dwie
188834744.005.png
młode damy pojawiły się w jego domu), skończyło się bezpowrotnie jego życie
towarzyskie. Nie pamiętał nawet, kiedy ostatni raz był z kobietą. Na pewno dużo
wcześniej, zanim Camryn i Kaylin się do niego wprowadziły. No i zanim jego
podopieczny Trent i brat Trenta, Tony, z częstych gości zmienili się w stałych
mieszkańców jego domu. Raz nawet spróbował się z kimś spotkać, ale skończyło się
to całkowitą klapą.
Nieświadoma niczego Lorna Larson podała mu swoją wizytówkę.
– Na odwrocie napisałam adres hotelu, w którym się zatrzymałam – powiedziała,
uśmiechając się do niego obiecująco. – Zadzwoń do mnie. Wybierzemy się na drinka.
Rafe grzecznie coś odpowiedział i schował wizytówkę do kieszeni marynarki.
Wiedział, że jak tylko znajdzie się w domu, przejdzie mu ochota na drinki i w ogóle
na cokolwiek. Zwłaszcza że nie było go w domu już dwa dni i nie potrafił sobie
nawet wyobrazić, co dzieciaki przez ten czas narozrabiały. Dobrze choć, że zdążył
przed wyjazdem poprosić pracującego w policji kolegę, żeby od czasu do czasu
zaglądał do jego domu. W przeciwnym razie cała złota młodzież z Sioux Falls
urządziłaby sobie u niego prywatkę.
Oto jak dzieci zaprzątają mój umysł, pomyślał rozgoryczony Rafe. Miła i chętna
Lorna już odeszła w zapomnienie, choć wciąż jeszcze siedzi obok mnie.
– Mamy nowych sąsiadów i będzie wesoło. A ich dzieciaki pójdą z nami do
szkoły. Będziemy grać w golfa... – Dziesięcioletni Trent przerwał rapowanie, ale nie
przestał wystukiwać rytmu drewnianymi linijkami po stole. – Jaki jest rym do golfa?
– Do golfa nie ma żadnego rymu – odparła szesnastoletnia Kaylin. – Użyj
jakiegoś innego słowa. Może być piłka. Dużo słów rymuje się z piłką. Bryłka,
przesyłka, zmyłka...
– Zamknijcie się nareszcie! – uciszyła ich siedemnastoletnia Camryn. Leżała na
kanapie z lodowym kompresem na głowie i miną cierpiętnicy. – A ty przestań walić
w stół, Trent. Głowa mi pęka.
– Miałaś mnie nazywać Lwem – przypomniał jej Trent. – Znowu się wczoraj
upiłaś?
– Nawet gdybym się upiła, to i tak bym ci o tym nie powiedziała. Zaraz byś
poleciał do Rafe’a na skargę. – Camryn jęknęła. – Daj mi dwie aspiryny, Kaylin.
Przynieś też colę. I lody.
– Już idę. – Kaylin posłusznie podreptała do kuchni.
– Ona nie jest twoim niewolnikiem – ujął się za Kaylin Trent. – Niewolnictwo
jest karane.
– Morderstwo też, ale jak zaraz się nie uciszysz, to przysięgam, że cię zamorduję
– ostrzegła go Camryn.
– Nie boję się ciebie, bo jest mi jak w niebie. – Trent znowu zaczął rapować. –
Jesteś brzydka jak noc i wredna jak kloc.
: Camryn rzuciła w niego torebką z lodem. Trent uchylił się i torebka uderzyła w
188834744.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin