Gabriela Zapolska - Ich czworo.pdf

(956 KB) Pobierz
110178088 UNPDF
GABRIELA ZAPOLSKA
ICH CZWORO
TRAGEDIA LUDZI GŁUPICH W TRZECH AKTACH
OSOBY
MĄŻ
ŻONA
DZIECKO
KOCHANEK
WDOWA
SZWACZKA
SŁUGA
DOROŻKARZ
MANDRAGORA
PROLOG
Gdy podniesie się zasłona zwykła,widać,że scena jest zakryta szarą zasłoną
wełnianą,jed-
nolitą.–Na widowni ciemno –tylko od spodu sceny bije zielonawe
oświetlenie.Szybko –z
fałd zasłony wywija się postać odziana w taką samą szarą,jak zasłona,szatę –z
kapturem –
szata powłóczysta – rękawy długie,szerokie.Twarz blada o zielonawej
cerze.Postać bardzo
wysoka – męska.Ruchy dziwne,skupione,długo wytrzymywane.–Sposób mówienia bez
patosu,dykcja bardzo wyraźna.– Postać (Mandragora)siada szybko na budce od
suflera i
patrzy chwilę w głąb teatru,wreszcie mówić zaczyna
MANDRAGORA
Ja jestem ludzka dusza!Ja jestem ten z głębiny szarej dziw.Ja jestem synteza
ludzkich
dusz.– Z prochu,co na pozór milczy martwy,powstaję –ja!–Z prochu tysiąca
ciał,tysiąca
energij,tysięcy milionów ludzkich zjaw.W głębinach ściągają się miliardy sił i
oto –po-
wstaję – ja...szary dziw.W głębinach ziemi...aż tam...Gdy ludzka dłoń sięgnie
i wydziera
mnie na światło – ja jęczę...ja wołam pomocy.Bo nie chcę,by ze mnie szły
strzępy ku ludz-
kiej uciesze i woli.
Po chwili
A oto –wydarto mnie – z głębiny kołyski mej grobowej.I z moich strzępów,z
których je-
stem,oddarto najgorszy strzęp.–Bo najstraszniejsze zło.Nie zbrodnię,nie
zawiść,nie mord.
Oddarto większe zło.Głupotę ludzkich zjaw.I bryźnie moja krew na
piękno,dobro,na to –co
światłem drobnych istnień jest i ich tchnieniem jedynym.Jak cień,tak bryźnie
ta krew –jak
wielki,szary cień...
Po chwili
Będziecie się śmiać...tak!będziecie się śmiać.A przecież to ze mnie strzęp,to
z ludzkiej
duszy strzęp!Ci,którzy są,o...tam,nie – nie są wcale źli.–Zabawni będą
czasem,zwłaszcza
ten pośród nich,który –gdy zechce swoje czyny naginać do ich czynów – rozumem
swoim
głupszy zdawać się będzie jeszcze od tych,co syntezą głupoty wszystkich raczej
są.– Za-
bawni będą czasem –a przecież to...moja krew,to ludzkiej duszy krew,to bólów
wszystkich
ból...
Powstając
Mój ból!mój ból!...Nie grom,nie rozpaczliwy krzyk dławionych zbrodnią zjaw
albo nu-
rzanych w jadzie i w błocie potężnych serc.Lecz drobiazg zatrutych
strzał,niszczonych szla-
chetnych myśli,myśli nieśmiało poczętych,cierpienie dziecięcych serc.To niby
wielkie nic.
A przecież to gaśnie lampa,którą rozniecił z trudem ubogi,smutny
człowiek,uczciwy,smut-
ny człowiek...
Wyciągając rękę ku publiczności
I najstraszniejszy ból,ten bólów moich ból – to przecież będzie śmiech...wasz
śmiech...
wasz śmiech...
Niknie za kurtyną
AKT PIERWSZY
Scena przedstawia jadalny pokój w średniozamożnym domu –wieczór zimowy –
wieczór
wigilijny.–Cokolwiek na boku na stoliku choinka bardzo
duża,cukierniana,strojna,ale nie
ubrana w domu –na środku stół nakryty na 4 osoby.Widać siano wiszące pod
obrusem –
lampa zapalona nad stołem.Umeblowanie nawet dostatnie,ale głupie,bez cechy
indywidual-
nej.– W głębi drzwi do przedpokoju i do pokoju Męża.Gdy się otworzą,widać
biurko,fotel
–półki z książkami –kosz na papiery.–Po prawej okno balkonowe,zasłonięte
starannie.–
Przy otwarciu kurtyny za stołem siedzi Mąż –Żona – Dziecko.–Czwarte miejsce
próżne.–
Sługa wnosi z kuchni półmisek,stawia i wychodzi
SCENA PIERWSZA
ŻONA
Kobieta młoda,
twarz bez wyrazu –
uczesana i odziana starannie,modnie,biało – do przesady;– gorset ściśnięty –
wiecznie nadąsana i ironiczna –oczy zmrużone,gdy patrzy na Męża.
Pełna trywialności chwilami w ruchach,to znów chęć dystynkcji.– Głupota
uosobiona
MĄŻ
Zgarbiony,roztargniony,myślami gdzie indziej,
człowiek wiedzy – głupi życiowo i uczuciowo,okulary,
często je zdejmuje i przeciera oczy – nie ma powagi
DZIECKO
Dziewczynka lat 10.Śliczna.
Ubrana wytwornie,lalkowato.
Ułożona.Nieśmiała.
J e s z c z e nic.
Wielkie,błękitne oczy,które od ojca do matki biegają prosząco.Usta już
opuszczone jak
u kogoś,kto cierpi
ŻONA
No...jedzcie,jedzcie.Dlaczego nic nie jecie?Dla kogóż to wszystko?
Milczenie
ŻONA
do Dziecka
Liluś!jeść!
DZIECKO
Dziękuję mamci...ja nie głodna.
MĄŻ
Dajże jej spokój...przecież wróciła od twojej matki.Tam się najadła.
ŻONA
Cóż to?wymówka,żem wnuczkę do babki posłała?
MĄŻ
Znów wymówka?Dziecko się najadło,więc nie chce jeść.
ŻONA
Może miałam zakazać dziecku,żeby u mojej matki nic w usta nie wzięło?
MĄŻ
Także coś...
ŻONA
No...no...Nie jestem taka głupia,jak się zdaje.Rozumiem wszystko.
Do Dziecka
Jedz!Twój ojciec niech w domu nie je.Niech się c h o w a na wigilię u swojej
mamusi.
Ale ty – słyszysz – każę ci jeść w domu.
MĄŻ
Ach!daj spokój!To są głupstwa.
ŻONA
Tak...wiem...dla ciebie.Ale dla mnie dziś jest dzień rodzinny.Rozumie się?
Dzień rodzinny!
To jest głupie,ale ja tak już byłam głupio wychowana!...Cóż począć?Nie trzeba
było się z
taką głupią żenić.
MĄŻ
Gdybyś ty mniej mówiła!–
ŻONA
Co?
MĄŻ
Powiadam – że gdybyś ty mniej mówiła.
ŻONA
W takim razie i ty mógłbyś mniej mówić.To,co mówimy oboje,ma ten sam walor .W
do-
mu nikt mnie nie uważał za głupią i nawet przyznawano mi pewną
inteligencję.Tuszę ,iż
nie bardzo się zmieniłam.A choćby z tego względu,że obcuję z tak wielką
inteligencją,jak
twoja – powinnam była zmądrzeć o całe twoje profesorstwo.Compris?
Do Dziecka gwałtownie
Jedz!Co się patrzysz?jedz!
DZIECKO
potulnie
Dobrze,proszę mamci.
Chwila milczenia
ŻONA
Śliczna wigilia!pogrzebowa stypa!
MĄŻ
Któż winien!
ŻONA
Ja?może ja?Daruj,mój kochany,jeżeliś ty zerwał z moją matką – to ja zerwałam z
twoją.
Moja matka była za głupia dla ciebie,więc twoja...vice versa.
MĄŻ
No...przyznam ci się...
ŻONA
A daruj...moja matka może nie miała takiego wykształcenia jak twoja,ale za to
ma zdrowy
rozum.A to więcej warte.
MĄŻ
Może...ale gdyby nie to – bylibyśmy dziś wszyscy u matki i...
ŻONA
Dziękuję,dziękuję,dziękuję.Może ci się śmieszne wydać,ale tam znów d l a m n i
e za
głupio.
MĄŻ
Może...
Milczenie
ŻONA
Ciekawa jestem,które to z nas w tym roku umrze?
MĄŻ
Co?
ŻONA
Naturalnie.Nie do pary nas siedzi .Troje...Mówiłam,zaprosić Fedyckiego.
MĄŻ
Dziękuję.
ŻONA
O!mój kochany!Może być z pozoru –ale w gruncie rzeczy to...Zresztą,mniejsza!
Trzeba
było na pannę Manię poczekać.Miała przyjść na czwartego.Ale
naturalnie...trzeba się śpie-
szyć,bo pan profesor musi iść do swojej familii...Lepiej niech żona albo
dziecko umrze!
MĄŻ
Zaraz umrze...dlatego,że nas troje siedzi.
ŻONA
Mój kochany.Ja jestem przesądna.Co robić?Już tak jest.Moja matka miała tylko
chemiczną
pralnię,ale miała tradycje.Zresztą – Napoleon był przesądny.Ja życzę ci,ażebyś
kiedyś do-
rósł choć do obcasa Napoleona.–Wierzę w trzy świece,wierzę w pawie pióra
,wierzę w nie
do pary.Zobaczysz,albo ja,albo ona na przyszły rok będziemy w trumnie.
Dziecko cicho płacze
Czego beczysz?
MĄŻ
No,jakże!pakujesz ją do trumny.
ŻONA
No...jak teraz ust otworzyć nie można!No – wiecie!...
Sługa wnosi półmisek – zabiera talerze i wychodzi
Jedzcie sami...ja mam już dosyć tego festynu familijnego.
Odsuwa się od stołu z ostentacją
MĄŻ
t.s.
Ja mam także dosyć!
Dziecko siedzi pomiędzy nimi bezradnie skulone i patrzy smutno przed siebie
Milczenie
ŻONA
No...no...życie...życie...
MĄŻ
Ano...takie się ma,jakie się tworzy.
ŻONA
Jak nie masz o czym mówić z kobietą przez całe życie,to się z nią nie
żeń...powiedział Niet-
sche.
MĄŻ
Ha?
ŻONA
Nic – Nietsche.No i co?dziwi cię to,że taka gęś śmie wymówić to imię.Ha?
MĄŻ
Nie – tylko,widzisz,on wyszedł z mody.
ŻONA
Głupie!...
MĄŻ
Dobrze!...
Po chwili
Kto dał tę choinkę?
ŻONA
Ktoś.
MĄŻ
Zgłoś jeśli naruszono regulamin