Tkacz Iluzji autorka : Ewa Bia�o��cka wklepa� ARGAIL opowiadanie umieszczone za wiedz� i zgod� Autorki Opowiadanie "Tkacz Iluzji" jest wst�pnym opowiadaniem z ksi��ki o tym samym tytule, kt�ra wci�� jest dost�pna na rynku, w po�owie tego roku zostanie natomiast wydana cz�� druga pt. "Pio�un i Mi�d" Opowiadanie "Tkacz Iluzji" zosta�o uhonorowane nagrod� im. Janusza Zajdla Lustro lampy nie odbija�o �wiat�a tak jak powinno . Najwy�szy czas aby je zn�w wypolerowa� . Podkr�ci�em knot i zn�w pochyli�em si� na preparatem . Zarodek jaszczurki piaskowej , obrzydlistwo . Tyle tylko , �e ta babranina da mi materia� do pracy nad now� metod� leczenia pora�enia m�zgowego . Ciekawe , co powiedz� starsi Kr�gu . Czy skieruj� opracowanie do kopiarni ? Przednie lustro odbija�o mask� wielookiej poczwary . Cz�owiek maj�cy mikroskop na twarzy wygl�da niesamowicie . Na zewn�trz chaty przera�liwie becza�a koza . Naukowe badania i koza . Bogowie , c� za zestawienie ! Ale i tak bywa , gdy cz�owiek jest magiem w klasie zaledwie obserwatora . Magiem si� nie zostaje , magiem si� rodzisz i nigdy nie zdob�dziesz niczego wi�cej ni� to , co zosta�o ci przeznaczone . Chocia� mo�e w�a�nie Kamyk ... Nazywam si� P�owy . Jestem Magiem . Mieszkam w wiejskiej chacie , zarabiam na �ycie leczeniem nosacizny u koni ko�owacizny u owiec . Nastawiam z�amane ko�ci , szczepi� przeciwko gru�licy i sprzedaj� "napoje mi�o�ci" w kt�re sam nie wierz� . Wie�niacy okazuj� mi szacunek , chocia� nie sil� si� na tajemniczo�� jak wielu mojego fachu . �yj� jak wszyscy mieszka�cy tej wioski . Zajmuj� niewielk� drewnian� chat� , dziel�c j� z trzema kozami i ... Kamykiem . W�a�nie wszed� . Od reszty pomieszczenia oddziela�a mnie tylko cienka kotara i wyra�nie s�ysza�em �oskot przewr�conego sto�ka , �upanie , zgrzyt pokrywki o brzeg garnka . Niewiarygodne ile ha�asu potrafi� zrobi� ten ch�opiec . Najsmutniejsze �e nie zdawa� sobie z tego sprawy . Szurn�a zas�ona , zza mojego ramienia wysun�a si� r�ka Kamyka , trzymaj�ca du�e , rumiane jab�ko . Usun��em szk�a sprzed oczu i wzi��em podarunek . Kamyk u�miecha� si� szeroko pokazuj�c rz�dy bia�ych , r�wnych z�b�w . Co on kombinuje ? Jab�ko mia�o w�a�ciwy ci�ar i zapach . Sk�rka stawi�a op�r z�bom a na j�zyk sp�yn�� s�odko - kwa�ny sok . Brak�o tylko jednego . "Dobrze" - kiwn��em g�ow� i od�o�y�em jab�ko na st� . U�miech Kamyka znik� jak zdmuchni�ty . Nie tak �atwo by�o go oszuka� . "Dlaczego ?" - d�onie ch�opca zata�czy�y , kre�l�c w powietrzu ci�gi znak�w . "Co by�o �le ? Kt�re elementy ?" . Westchn��em .Kr�g d�oni� na p�ask , dotkn�� skroni , rozprostowa� palce . "Wszystko dobrze . Brak jednego . Nic nie s�ysza�em" "Jab�ka te� ...m�wi� ? " - twarz kamyka wyra�a�a zniech�cenie . "Tak" Owoc znikn�� . Ch�opiec odszed� zgarbiony . Jab�ka nie m�wi�y , ale jak wyt�umaczy� g�uchoniememu dziecku , �e przy ugryzieniu s�ycha� chrupni�cie ? Dziesi�� lat temu trafi�em do wsi Strzelce . Nazywa�a si� tak dlatego , �e jej mieszka�cy wytwarzali najlepsze �uki i strza�y w ca�ej p�nocnej Lengorchii . Po co magowi �uk ? C� , przed rozmaitymi obwiesiami chroni nas niewyobra�alny presti� Kr�gu , ale jak ka�dy �miertelnik posiadamy cia�a �akn�ce nieraz dziczyzny . W Strzelcach ch�tnie przyj�to moje us�ugi . Dach nad g�ow� zapewni� mi Chmura , rymarz posiadaj�cy nieliczn� rodzin� . Sk�ada�a si� z cichej , zatroskanej �ony imieniem Stokrotka i r�wnie cichego dziecka . �ycie w strzelcach toczy�o si� z niezmienn� regularno�ci� nast�puj�cych po sobie siew�w , zbior�w , narodzin , pogrzeb�w oraz przyjazd�w kupc�w z towarem i po towar . Wie�niacy byli tak samo pro�ci jak ich imiona . Nic nie wskazywa�o na to , by kt�rykolwiek z nich osi�gn�� wi�cej ni� jego ojcowie i dziadowie . Synek Chmury cz�sto bawi� si� samotnie na piaszczystym podw�rku . Z pocz�tku nie zwr�ci�em na niego uwagi . Po prostu ma�y ch�opczyk , usypuj�cy kopczyki z piasku . Przypadek sprawi� �e pewnego ranka przypatrywa�em si� jego zabawie . Na pierwszy rzut oka , ch�opiec m�czy� kilka �uk�w . Ale , o dziwo �uk�w by�o raz trzy , raz siedem ...Mala�y , ros�y ... Bogowie piekie� ! - zmienia�y te� kolory . Ch�opczyk z zaj�ciem wrzuca� je do do�k�w , podsuwa� patyki pod gmeraj�ce rozpaczliwie �apki , mrucz�c przy tym monotonnie . - Co ty robisz , ma�y - zapyta�em , by� mo�e zbyt gwa�townie . Brzd�c , poch�oni�ty zabaw� , nie zwr�ci� na mnie uwagi . Powt�rzy�em pytanie g�o�niej i stukn��em go w rami� . Malec podskoczy� i zamar� , wlepiaj�c we mnie nieprzytomne , br�zowe oczy . - Kto ci� tego nauczy� ? Kolorowe cude�ka znik�y . Dwa zm�czone owady umkn�y w chwasty za p�otem . Za sob� us�ysz�em g�os Chmury : - To na nic panie . Urodzi�o si� toto nierozumne . Pociechy z niego nijakiej . Chmura westchn�� ci�ko i poszed� do warsztatu . Uwa�nie obserwowa�em Kamyka . Wypytywa�em jego rodzic�w i odkry�em ponur� prawd� . Dziecko by�o normalne . By�o tylko g�uchonieme , ale to ma�e s��wko "tylko" , urasta�o do niebotycznych rozmiar�w . G�uche dziecko z magicznym talentem - straszliwa drwina losu . Kamyk ju� w tej chwili , samodzielnie , w prosty co prawda spos�b , potrafi� wykorzysta� swoje zdolno�ci . Czym sta�by si� w przysz�o�ci , gdyby nie jego kalectwo ? Jak d�ugo b�dzie jeszcze tolerowanym maluchem ? Kiedy stanie si� poszturchiwanym wyrostkiem , darmozjadem , popychad�em ? Niebawem opu�ci�em t� wie� , ale pami�� o cichym dziecku nie zblad�a . Wspomnienie o Kamyku tkwi�o w niej w postaci cichego wyrzutu sumienia . S� r�ne kategorie mag�w . Ja sam wyczuwam my�li i uczucia ludzi . S� tak�e M�wcy odbieraj�cy je i przekazuj�cy , W�drowcy - ci znikaj� w jednym miejscu i pojawiaj� si� w drugim . D�ugo trzeba by wymienia� . Kamyk przejawia� niecz�sto spotykany talent Tkacza Iluzjii . Ale kto podj��by si� nauki g�uchego dziecka ? Rok p�niej dotar�a do mnie wiadomo�� z Kr�gu : na po�udniu wy�yny Lenn szala�a epidemia i ka�dy mag mia� obowi�zek pom�c w jej opanowaniu . W ten spos�b los zn�w zaprowadzi� mnie do Strzelc�w . Zaraza wygas�a , a ja odszed�em stamt�d , prowadz�c za r�k� ma�ego cichego ch�opca o powa�nej buzi . Od tamtej chwili min�o wiele lat . Kamyk wyrasta� ju� na m�odzie�ca . Sk�ama�bym gdybym powiedzia� �e nigdy nie �a�owa�em tej decyzji , �e nie ogarnia�o mnie zm�czenie i zniech�cenie . Nie zawsze potrafi�em zrozumie� Kamyka , a on nie zawsze by� wzorem pos�usze�stwa . Nigdy nie zapomn� pierwszych , koszmarnych tygodni , gdy porozumienie si� w b�ahych nawet sprawach wydawa�o si� niemo�liwe . Jednak w�r�d zw�tpienia , �ez Kamyka , jego i moich b��d�w wyros�a wreszcie wi� nie do zerwania - on by� m�j , ja by�em jego . Nigdy nie nauczy� si� m�wi� . Nie zdawa� sobie sprawy z istnienia �wiata d�wi�ku . "Mowa" , "ha�as" by�y dla niego pustymi poj�ciami . Dlatego te� nigdy nie stara� si� cicho zamyka� drzwi , stawia� delikatnie miski , nie trzaska� przedmiotami w naszym gospodarstwie . Na pr�no uk�ada�em mu usta , kaza�em wydycha� w okre�lony spos�b powietrze , k�ad�em jego r�k� na mojej krtani . Mowa by�a dla niego drganiem gard�a , r�wnie niezrozumia�ym , jak dygotanie chustki susz�cej si� na wietrze . "Czyta�em" umys� Kamyka i widzia�em �wiat takim , jakim poznawa� go ch�opiec . �wiat gdzie moneta by�a twarda i kanciasta , ale nigdy brz�cz�ca , burza oznacza�a b�yskawice a nie gromy . �wi�ci� za to Kamyk triumfy w tym co przeni�s� przez pierwsz� z Bram Istnienia . Potrafi� godzinami przesiadywa� w pozycji medytacyjnej , nadaj�c coraz bardziej fantastyczne kszta�ty najmniejszemu �d�b�u trawy . W ko�cu zacz�� kszta�towa� nawet powietrze , poddawa�o si� jego woli jak glina palcom . Marzy�em o tym aby Kamyk stan�� do egzaminu w Kr�gu . �ni�em i ig�ach tatuownika , kt�re kre�li�y znak Kr�gu i run� "d�o�" nad lew� piersi� Kamyka . Niestety , to tylko sny . Do pe�nego mistrzostwa brakowa�o mu jednej rzeczy . Jego drzewa poruszane wiatrem nie szumia�y , ogniste ptaki by�y nieme , wielkie , gro�ne bestie bezg�o�nie otwiera�y paszcze . Potrafi� stworzy� iluzje wszystkiego , pr�cz d�wi�ku . Z wiekiem coraz bardziej zdawa� sobie spraw� z przepa�ci kt�ra dzieli�a go od reszty ludzi . Czu� si� coraz bardziej pokrzywdzony , coraz bardziej zbuntowany . W�a�nie ten bunt mia� go zaprowadzi� dalej ni� s�dzi�em . Kilka dni po zdarzeniu z jab�kiem , napinana latami struna wreszcie p�k�a . Siedzieli�my przy stole . Kamyk bazgra� w skupieniu na �upkowej tabliczce , spisuj�c osobiste obserwacje . Usi�owa�em zredagowa� wpis do diariusza w czym przeszkadza�o mi potworne skrzypienie Kamykowego rysika . Ju� mia�em zwr�ci� ch�opcu uwag� , by go sprawdzi� , gdy Kamyk podni�s� g�ow� znad tabliczki i zapyta� : "Dlaczego nie mo�na narysowa� psa , zamiast rysowa� te wzorki ? " . Tu wskaza� palcem na ci�gi run . "By�oby �atwiej " Od�o�y�em pi�ro . "Nie wszystko da si� narysowa� . Sam o tym wiesz . Smutek , zimno , muzyka ..." . W momencie sk�adania r�k do ostatniego znaku zrozumia�em pope�niony b��d . "Muzyka" niezmiennie doprowadza�a Kamyka do pasji , gdy� w �aden spos�b nie potrafi�em mu wyja�ni� czym jest . Tak wi�c gdy zrobi�em ten fatalny znak , Kamyk wybuchn�� . Jego d�onie zacz�y si� porusza� z wielk� szybko�ci� . Twarz ch�opca zastyg�a w mask� pe�n� z�o�ci . "Muzyka , co to jest , znowu co� , gdzie trzeba mie� uszy , ja mam uszy i co z tego , mog� ich nie mie� i to b�dzie to samo !" . Szarpn�� si� za nie , jakby chcia� je oderwa� od g�owy . "Nigdy nie b�d� prawdziwym magiem , nie umiem dobrze uk�ada� iluzji , lepiej umrze� i niech to piek�o ..." Przycisn��em mu r�ce do blatu . Trwali�my tak d�ug� chwil� . Wreszcie twarz Kamyka straci�a dziki wyraz . Pu�ci�em go . Popatrzy� na zapisan� do po�owy tabliczk� , wzi�� rysik i powoli napisa� runy "grom" i "muzyka" . R�wnie powoli jego d�onie u�o�y�y pytanie . "Czy na prawd� nigdy nie dowiem si� co one znacz� . Czy kto�...
kobazyl