CRAIG RICE RӯE PANI CHERINGTON Wszystkie postacie wyst�puj�ce w tej powie�ci, zar�wno jak opisane w niej wydarzenia, s� fikcyjne i ca�kowicie zmy�lone; nie portretowa�am ani nie zamierza�am portretowa� �adnej autentycznej osoby czy grupy os�b. Mimo to pragn� po�wi�ci� t� ksi��k� z najg��bsz� wdzi�czno�ci� trojgu moim dzieciom. Gdybym ich nie zna�a, nie wpad�abym na pomys� tej historii, a gdyby tych troje nie wspiera�o mnie sta�� pomoc� oraz dorywcz� wsp�prac� - nie napisa�abym jej. A wreszcie, gdyby Nancy, Iris i David nie upowa�ni�i mnie do tego, nigdy bym jej nie mog�a wyda� drukiem. C r a i g R i c e ROZDZIA� l Nie opowiadaj takich bredni - rzek� Archie Carstairs. - Mamusia nie mog�a przecie� zgubi� dwudziestofuntowego indyka. - Nie mog�a? - szyderczo spyta�a starsza siostra, Dina. - A kiedy� zgubi�a fortepian! Archie sceptycznie zmarszczy� nos. - A w�a�nie �e zgubi�a! - wmiesza�a si� April. - To by�o wtedy, kiedy przeprowadzali�my si� z Eastgate Avenue. Mamusia zapomnia�a poda� nowy adres tym ludziom, kt�rzy mieli przewozi� fortepian, a �e przyjechali po niego, kiedy nas tam ju� nie by�o, wozili fortepian w k�ko po ca�ym mie�cie. Liczyli na to, �e mamusia zatelefonuje do firmy przewozowej. Ale mamusia zgubi�a karteczk� z nazw� firmy i adresem, wi�c musia�a telefonowa� do wszystkich przedsi�biorstw przewozowych, jakie figuruj� w ksi��ce telefonicznej, p�ki nie trafi�a wreszcie na w�a�ciwe. Zapad�o milczenie. - Mamusia wcale nie jest z natury roztargniona - powiedzia�a wreszcie Dina. W g�osie jej brzmia�a troska. - Ale ma za du�o na g�owie. Troje ma�ych Carstairs�w siedzia�o na balustradzie ganku przed domem, wystawiaj�c go�e opalone nogi na przedwieczorne s�o�ce. Z pi�tra du�ego starego domu dochodzi� st�umiony pomruk maszyny do pisania, pracuj�cej z rekordow� szybko�ci�. Marian Carstairs - czyli Clark Cameron, czyli Andrew Thorpe, czyli J. J. Lane - ko�czy�a swoj� kolejn� powie�� detektywistyczn�. Gdy dokona tego dzie�a, pozwoli sobie na dzie� wypoczynku, p�jdzie do fryzjera i kupi prezenty tr�jce dzieci. Z lekkomy�ln� rozrzutno�ci� zafunduje im obiad w restauracji i bilety na najciekawszy spektakl w mie�cie. Nazajutrz za� si�dzie do pisania nast�pnej powie�ci sensacyjnej. Taki by� zwyk�y tryb �ycia, dobrze ju� znany trojgu dzieciom. Dina twierdzi�a, �e porz�dek ten ustali� si� ju� w�wczas, gdy Archie le�a� jeszcze w pieluchach. Popo�udnie by�o ciep�e, ospa�e. Przed domem rozci�ga�a si� lesista dolina, zatopiona w mi�kkiej mgie�ce. Tu i �wdzie spomi�dzy drzew wyb�yskiwa�y dachy, lecz nie by�o ich wiele. Marian Carstairs wybra�a ten dom w�a�nie z powodu jego odosobnienia i ciszy. Jedyne bli�sze s�siedztwo stanowi�a r�owa willa w pseudow�oskim stylu, w�asno�� pa�stwa Sanford, oddzielona pust� parcel�, k�p� drzew i wysokim �ywop�otem. - Archie - odezwa�a si� nagle April rozmarzonym g�osem - zajrzyj do puszki na cukier. Archie zaprotestowa� nami�tnie. April mia�a dwana�cie lat, a on tylko dziesi��, to jednak nie pow�d, �eby biega� dla niej na posy�ki. Je�eli chce, mo�e sama zajrze� do puszki na cukier. Na zako�czenie ca�ego wywodu spyta�: - Bo co? - Bo pstro - odpar�a April. - Archie - stanowczo rzek�a Dina, rzucaj�c na szal� autorytet swoich czternastu lat. - Ju� ci� nie ma! Archie j�kn��, ale pos�ucha�. By� ma�y na sw�j wiek, mia� niesforn� ciemnoblond czupryn� i twarz, kt�ra jakim� cudem wyra�a�a jednocze�nie niewinno�� i bezczelno��. Z wyj�tkiem pi�ciu minut bezpo�rednio po k�pieli, Archie by� zawsze troch� brudny. W tej chwili mia� na dobitk� rozwi�zane sznurowad�a u tenis�wek i niewielk� dziur� na kolanie welwetowych spodni. Dina w pi�tnastej wio�nie zas�ugiwa�a na z�o�liwe okre�lenie, kt�re dla niej wymy�li�a April: "ho�e dziewcz�". Wysoka, dobrze zbudowana, mia�a bujne i puszyste w�osy, ogromne piwne oczy i na �adnej twarzyczce na przemian u�miech albo powag� starszej siostry. Nosi�a z szykiem jaskrawoczerwon� sp�dniczk�, kraciast� bluzk�, zielone d�ugie skarpety i zakurzone br�zowe pantofle. April by�a drobna i �udzi�a pozorami krucho�ci. W�osy mia�a g�adkie i jasne, oczy r�wnie wielkie jak Dina, ale szaroniebieskie. Wszystko przemawia�o za tym, �e wyro�nie na pi�kno��, jeszcze wi�cej za tym, �e wyro�nie na osob� bardzo leniw�. April wiedzia�a o tym. Ubrana w niepokalanie bia�e spodnie i bluzk�, obuta w czerwone, zawi�zane wok� kostek sanda�y, we w�osy mia�a wpi�ty szkar�atny kwiat pelargonii. T�tent niby galopuj�cego �rebaka zwiastowa� siostrom z daleka, �e Archie wraca. Z g�o�nym okrzykiem m�odzieniec wyskoczy� z drzwi domu i jednym susem znalaz� si� znowu na balustradzie. - W�o�y�em indyka do lod�wki! - wrzasn��. - Sk�d wiedzia�a�, �e jest w puszce od cukru? - Metoda dedukcji - odpar�a April. - Kiedy ma musia dzisiaj rano od�o�y�a dostarczone prowianty do spi�arni, znalaz�am torb� z cukrem w lod�wce. - To si� nazywa g�owa na karku! - powiedzia�a Dina. Westchn�a. - Ach, �eby mamusia wpad�a znowu! Przyda�by si� nam w domu m�czyzna. - Biedne matczysko! - westchn�a April. - Nie ma w og�le osobistego �ycia. Sama jak palec na �wiecie. - Mamusia ma nas - rzek� Archie. - To nie to - wynio�le odpowiedzia�a April. Patrza�a w rozmarzeniu na dolin�. - �eby tak mamusi uda�o si� rozwi�za� zagadk� prawdziwego morderstwa! To by jej zrobi�o �wietn� reklam� i nie musia�aby pisa� tylu ksi��ek. Archie wierzgn�� pi�tami o mur. - A ja bym chcia�, �eby mamusia strzeli�a dubla! - powiedzia�. April m�wi�a p�niej, �e z pewno�ci� Opatrzno�� pods�uchiwa�a t� ich rozmow�, bo w tym w�a�nie momencie us�yszeli strza�y. Dwa strza�y, jeden po drugim, oba od strony willi Sanford�w. April chwyci�a siostr� za rami� i szepn�a bez tchu: - S�yszysz? - Pewnie pan Sanford strzela do ptak�w - sceptycznie os�dzi�a Dina. - Pana Sanforda nie ma jeszcze w domu - rzek� Archie. Drog� przemkn�� samoch�d, niewidoczny za �cian� zaro�li. Archie zsun�� si� z balustrady i chcia� pobiec w stron� pustej parceli, lecz Dina, �api�c za ko�nierz, powstrzyma�a go w rozp�dzie. Mign�� drugi samoch�d. Potem zapad�a cisza, tylko maszyna do pisania terkota�a w pokoju na pi�trze. - To by�o morderstwo! - powiedzia�a April. - Wo�ajcie mamusi�. Troje dzieci spojrza�o po sobie Maszyna stuka�a w zawrotnym tempie. - To ty j� zawo�aj - rzek�a Dina, - To tw�j genialny pomys�. April potrz�sn�a przecz�co g�ow�. - Id� ty, Archie. - Ani mi si� �ni - stanowczo odpar� Archie. W ko�cu wszyscy troje weszli po schodach cicho jak myszki. Dina uchyli�a drzwi od pokoju matki i trzy g�owy wsun�y si� przez szpar� do wn�trza. Matka - a w�a�ciwie w tej chwili J. J. Lane - nie podnios�a wzroku znad maszyny. Zniszczone stare biurko, na kt�rym pi�trzy�y si� stosy papieru, maszynopisy, notatki, podr�czne encyklopedie, zu�yte kalki i puste pude�ka po papierosach, niemal zas�ania�o jej posta�. Zrzuciwszy buciki oplot�a bosymi stopami nogi stolika, kt�ry zdawa� si� ta�czy�, tak podskakiwa� pod terkoc�c� maszyn�. Ciemne w�osy upi�te mia�a byle jak na czubku g�owy, na nosie czernia�a wielka smuga. Dym papieros�w wype�nia� g�sto ca�y pok�j. - Nic z tego, nawet je�eli rzeczywi�cie pope�niono morderstwo - szepn�a Dina. Bezszelestnie zamkn�a z powrotem drzwi. Tr�jka na palcach zesz�a na d�. - Nic nie szkodzi - oznajmi�a nie trac�c pewno�ci siebie April. - Przeprowadzimy tymczasem sami wst�pne dochodzenie. Czyta�am wszystkie ksi��ki mamusi i wiem, co nale�y zrobi�. - Powinni�my wezwa� policj� - rzek�a Dina. April stanowczo zaprotestowa�a: - Dopiero po dok�adnym zbadaniu sprawy. Tak post�puje zawsze Don Drexler w powie�ciach J. J. Lane'a. Mo�e znajdziemy jakie� wa�ne dowody rzeczowe, kt�re przeka�emy tylko mamie. - Gdy szli w poprzek gazonu, April doda�a: - Tylko ty, Archie, b�d� cicho i zachowuj si� przyzwoicie. Archie podskoczy� i wrzasn��: - W�a�nie �e nie chc�! - W takim razie zostaniesz w domu - o�wiadczy�a Dina. Archie uspokoi� si� natychmiast. Na granicy posiad�o�ci Sanford�w przystan�li. Za r�wno ostrzy�onym �ywop�otem ci�gn�a si� obro�ni�ta winem pergola, dalej za� rozleg�y, doskonale utrzymany trawnik, obrze�ony rabat� stokrotek. Rozstawione przed domem ogrodowe meble jaskrawymi barwami k��ci�y si� troch� - zdaniem April - z r�owymi �cianami willi. - Ale je�eli nie pope�niono tu morderstwa - zauwa�y�a Dina - pani Sanford zrobi nam okropn� awantur�. Ju� raz wyp�dzi�a nas ze swojego trawnika - S�yszeli�my strza�y - odpar�a April. - Czy chcesz teraz stch�rzy�? - Ruszy�a na czele tr�jki przez pergol�, lecz zaraz si� zatrzyma�a. - Przejecha�y dwa samochody - powiedzia�a z namys�em. - Oba skr�ci�y na szos� z bocznej drogi ju� po strza�ach. Mo�e kto� ju� wie o zab�jstwie i �ciga w�z mordercy. - Apri� zerkn�a spod oka na brata i doda�a: - Morderca mo�e tu wr�ci� Je�eli uzna, �e za du�o wiemy, to pozabija nas wszystkich. Arenie pisn�� z cicha. Ale ta imitacja przera�enia nie wypad�a zbyt przekonuj�co. Dina zmarszczy�a brwi. - Nie przypuszczam, �eby morderca naprawd� m�g� tak post�pi� - rzek�a. - Bo ty wszystko bierzesz zanadto dos�ownie - powiedzia�a April. - Mamusia zawsze to o tobie m�wi. Przez trawnik przeszli na drog� wjazdow�. Betonowa nawierzchnia by�a poznaczona �ladami opon. - To by trzeba sfotografowa� - stwierdzi�a April. - Szkoda, �e nie mamy aparatu. Ogr�d by� pusty. Z r�owej willi nie dobywa� si� �aden szmer, �aden znak �ycia. Chwil� stali pod oszklon� werand�, obmy�laj�c dalsz� akcj�. Nagle wszyscy troje dali nura za r�g domu, bo z szosy skr�ci� w boczn� drog� d�ugi szary kabriolet. Z kabrioletu wysiad�a m�oda, smuk�a, prze�liczna pani. Jej w�osy, koloru po�redniego mi�dzy z�otem a miedzi�, spada�y na ramiona obfitymi, lu�nymi puklami. Ubrana by�a w sukni� w kwiaty, na g�owie mia�a du�y s�omkowy kapelusz. Apri� a� zach�ysn�a si� z wra�enia. - Patrzcie! - szepn�a. - To Polly Walker! Artystka! Ale� szykowna babka! M�oda kobieta przez chwil� jak gdyby si� waha�a w po�owie drogi mi�dzy samochodem a will�. Potem jednak stanowczym krokiem podesz�a do drzwi frontowych i zadzwoni�a. Czeka�a par� minut na pr�no, przyciskaj�c guzik dzwonka par� razy, w ko�cu pchn�a drzwi i w...
kobazyl