2566.txt

(131 KB) Pobierz
Harry Harrison
          Planeta �mierci 1 

      przek�ad : Wac�aw Niepok�lczycki 

      1.   2.   3.   4.   5.   6.   7.   8.   9.   10.   11.   12.   13.   14.   
      15.   16. 

      17.   18.   19.   20.   21.   22.   23.   24.   25.   26.   27.   28.   









      Harry Harrison        Planeta �mierci 1 
       
           . 1 .      
       


         Da�o si� s�ysze� �agodne westchnienie pneumatycznego przewodu 
      komunikacyjnego i do ma�ego korytka wypad�a kapsu�ka. Rozleg� si� d�wi�k 
      dzwonka sygnalnego i ucich�. Jason dinAlt patrzy� na niewinn� kapsu�k� jak 
      na cykaj�c� bomb� zegarow�. 

         Sprawa by�a podejrzana. Jason dinAlt poczu� ucisk w do�ku. To nie by� 
      �aden rachunek za us�ugi hotelowe ani zwyk�e upomnienie, ale 
      zapiecz�towana prywatna wiadomo��. Jednak�e nie zna� nikogo na tej 
      planecie, poniewa� przyby� tu zaledwie przed o�mioma godzinami. A �e nawet 
      nazwisko mia� nowe - datuj�ce si� od ostatniej przesiadki ze statku na 
      statek - nie m�g� otrzyma� od nikogo �adnej wiadomo�ci. Jednak�e otrzyma�. 


         Zerwawszy paznokciem kciuka piecz��, zdj�� przykrywk�. Miniaturowy 
      magnetofon w kapsu�ce wielko�ci o��wka nada� zarejestrowanemu g�osowi 
      metaliczne brzmienie, kt�re nie m�wi�o nic o w�a�cicielu: 

         - Kerk Pyrrus chcia�by si� zobaczy� z Jasonem dinAltem. Czekam w hallu 
      hotelowym. 

         Podejrzane, ale c�... Niewykluczone, �e sprawa jest ca�kiem niewinna. 
      Mo�e to jaki� komiwoja�er albo cz�owiek bior�cy go za kogo� innego. 
      Jednakowo� Jason odbezpieczy� rewolwer i starannie u�o�y� za poduszk� 
      tapczanu. Trudno przewidzie�, jak si� potocz� wypadki. Da� zna� do 
      recepcji, aby przys�ano go�cia na g�r�. Gdy drzwi si� otworzy�y, Jason 
      siedzia� niedbale w rogu tapczanu, popijaj�c z wysokiej szklanki. 

         By�y zapa�nik - przemkn�o mu przez my�l, gdy ujrza� w drzwiach go�cia. 
      Kerk Pyrrus by� szpakowatym, wielkim jak g�ra m�czyzn�, o ciele jakby 
      wykutym z p�askich bry� mi�ni. Jego szary garnitur by� tak tradycyjny w 
      kroju, �e przypomina� niemal mundur. Na przedramieniu widnia�a 
      przytroczona mocno i nosz�ca �lady zu�ycia pochwa pistoletu, z kt�rej 
      wyziera� t�po otw�r lufy. 

         - Jeste� dinAlt, gracz - rzek� nieznajomy bez ogr�dek. - Mam dla ciebie 
      propozycj�. 

         Jason patrzy� na niego znad kraw�dzi szklanki, zastanawiaj�c si�, z kim 
      ma do czynienia. Mog�a to by� albo policja, albo konkurencja - a on nie 
      chcia� mie� nic wsp�lnego ani z jednymi, ani z drugimi. Musia� wiedzie� 
      znacznie wi�cej przed p�j�ciem na jakiekolwiek uk�ady. 

         - Przykro mi, przyjacielu - Jason u�miechn�� si�. - Trafi�e� pod z�y 
      adres. Rad bym ci s�u�y�, ale moja gra zawsze przynosi wi�kszy po�ytek 
      kasynom ni� mnie. Wi�c widzisz... 

         - Pom�wmy szczerze - przerwa� Kerk dudni�cym w piersi g�osem. - Jeste� 
      dinAlt i jeste� r�wnie� Bohel. Je�li chcesz, abym powiedzia� wi�cej, mog� 
      jeszcze wymieni� Planet� Mahuata, Kasyno Mg�awicowe i wiele, wiele innych. 
      Mam propozycj�, kt�ra przyniesie korzy�� nam obu, wi�c lepiej jej 
      wys�uchaj. 

         �adna z wymienionych nazw nie spowodowa�a najmniejszej zmiany w 
      u�miechu Jasona. Ale by� ca�y w pe�nym czujno�ci napi�ciu. Ten umi�niony 
      nieznajomy zna� rzeczy, kt�rych nie powinien zna�. Pora by�a zmieni� 
      temat. 

         - Masz nie byle jak� bro� przy sobie - rzek� Jason. - Ale ona mnie 
      denerwuje. By�bym ci wdzi�czny, gdyby� od�o�y� ten pistolet. 

         Kerk spojrza� gniewnie na sw�j pistolet, jakby go pierwszy raz 
      zobaczy�. 

         - Nie, nigdy go nie odpinam. - Sprawia� wra�enie lekko zirytowanego 
      sugesti� Jasona. 

         Okres pr�by min��. Jason musia� zdoby� przewag� nad przybyszem, je�li 
      mia� wyj�� �ywy z tego impasu. Schylaj�c si�, aby odstawi� szklank� na 
      stolik, wsun�� drug� r�k� - niby od niechcenia - za poduszk�. I kiedy 
      m�wi�: - ��dam jednak tego stanowczo. Czuj� si� zawsze troch� nieswojo w 
      towarzystwie uzbrojonych ludzi - trzyma� ju� d�o� na kolbie swego 
      rewolweru. Nie przestaj�c m�wi�, dla odwr�cenia uwagi przeciwnika, 
      wyci�gn�� bro�. G�adko i zr�cznie. 

         R�wnie dobrze m�g�by to zrobi� w takim tempie jak na zwolnionym filmie. 
      Kerk Pyrrus sta� jak martwy, gdy Jason wyci�ga� rewolwer i kierowa� luf� w 
      jego stron�. Dopiero w ostatnim u�amku sekundy zacz�� dzia�a�. Zrobi� to 
      tak b�yskawicznie, �e jego ruch by� niewidoczny. Pistolet, kt�ry przed 
      chwil� znajdowa� si� w przytroczonej do przedramienia pochwie, by� nagle 
      wymierzony mi�dzy oczy Jasona. By�a to nieprzyjemna, ci�ka bro�, o 
      nad�artej ogniem lufie, �wiadcz�cej o cz�stym u�ywaniu. 

         Jason wiedzia�, �e gdyby uni�s� luf� swego rewolweru cho�by o milimetr, 
      by�oby po nim. Opu�ci� r�k� ostro�nie, z�y na siebie, �e zamiast pomy�le�, 
      pr�bowa� uciec si� do przemocy. Kerk z tak� sam� �atwo�ci�, z jak� bro� 
      wyj��, schowa� j� z powrotem do pochwy. 

         - A teraz do�� tego - rzek�. - Pom�wmy o interesach. Jason si�gn�� po 
      szkapk� i poci�gn�� z niej spory �yk, opanowuj�c irytacj�. By� �wietnym 
      strzelcem - wielekro� zawdzi�cza� temu �ycie - i oto pierwszy raz kto� 
      okaza� si� od niego szybszy. Przybysz zrobi� to niedbale, od niechcenia, i 
      to w�a�nie zirytowa�o Jasona. 

         - Nie jestem przygotowany do takich rozm�w - odpar� cierpko. - 
      Przyby�em na Cassyli�, aby wypocz��, zapomnie� o pracy. 

         - Nie oszukujmy si� nawzajem, dinAlt - powiedzia� Kerk ze 
      zniecierpliwieniem. - Nigdy, w ca�ym swoim �yciu, nie zajmowa�e� si� 
      uczciw� prac�. Jeste� zawodowym graczem i w�a�nie dlatego postanowi�em ci� 
      odwiedzi�. 

         Jason zd�awi� gniew i cisn�� rewolwer w r�g tapczanu, aby si� ponownie 
      nie pokusi� o czyn samob�jczy. By� �wi�cie przekonany, �e nikt na Cassylii 
      go nie zna, i ju� si� cieszy� na wielk� wygran� w kasynie. Ale tym zajmie 
      si� p�niej. Ten typek o wygl�dzie zapa�nika wydaje si� bardzo du�o 
      wiedzie�. Trzeba da� mu m�wi� i zobaczy�, do czego zmierza. 

         - Dobra, czego chcesz? 

         Kerk usiad� na krze�le, kt�re zatrzeszcza�o z�owr�bnie pod jego 
      ci�arem i wyj�� z kieszeni kopert�. Pogrzeba� w niej chwil� i rzuci� na 
      st� plik l�ni�cych galaktycznych banknot�w wymienialnych. Jason spojrza� 
      na nie i podni�s� si� z tapczanu. 

         - Co to... fa�szywe banknoty? - spyta� ogl�daj�c jeden z nich pod 
      �wiat�o. 

         - Nie, prawdziwe - zapewni� Kerk. - Podj��em je z banku. Dok�adnie 
      dwadzie�cia siedem, czyli... dwadzie�cia siedem milion�w kredyt�w. Chc�, 
      �eby� pos�u�y� si� nimi dzi� wieczorem w kasynie. Aby� je postawi� i 
      wygra�. 

         Banknoty wygl�da�y na prawdziwe... zreszt� mo�na to zawsze sprawdzi�. 
      Jason przebiera� je w palcach w zamy�leniu, staraj�c si� przejrze� swojego 
      rozm�wc�. 

         - Nie wiem, do czego zmierzasz - powiedzia�. - Ale musisz sobie zdawa� 
      spraw�, �e niczego nie mog� gwarantowa�. Owszem, grywam... ale nie zawsze 
      wygrywam. 

         - Grywasz... i ilekro� chcesz, wygrywasz - odpar� Kerk pos�pnie. - 
      Zbadali�my to gruntownie, zanim do ciebie przyszed�em. 

         - Je�li chcesz powiedzie�, �e szachruj�... - znowu postara� si� usilnie 
      opanowa� gniew. Irytuj�c si� niczego nie osi�gnie. Tymczasem Kerk, 
      ignoruj�c rozdra�nienie Jasona, m�wi� dalej tym samym, spokojnym g�osem: 

         - Mo�e nie nazywasz tego szachrajstwem, szczerze m�wi�c nic mnie to nie 
      obchodzi. Dla mnie m�g�by� mie� pe�ne r�kawy as�w i na ka�dym palcu u nogi 
      elekromagnes. Byleby� wygra�. Nie jestem tutaj, aby ci� umoralnia�. Jak 
      powiedzia�em, mam dla ciebie propozycj�. Ci�ko pracowali�my na te 
      pieni�dze... ale potrzebujemy ich jeszcze wi�cej. M�wi�c dok�adnie, 
      potrzebujemy trzech miliard�w kredyt�w. Tak� sum� mo�emy jedynie wygra�, 
      pos�uguj�c si� tymi dwudziestoma siedmioma milionami. 

         - A co ja b�d� mia� z tego? - spyta� Jason spokojnie, jakby ta ca�a 
      fantastyczna propozycja rzeczywi�cie mia�a sens. 

         - Wszystko powy�ej trzech miliard�w. To ci� powinno zadowoli�. Nie 
      ryzykujesz w�asnych pieni�dzy, a mo�esz dosta� tyle, �e starczy ci do 
      ko�ca �ycia. Je�eli wygrasz. 

         - A je�eli przegram? 

         Kerk zastanowi� si� nad tym chwil� z niesmakiem. 

         - Tak, istnieje mo�liwo��, �e przegrasz. Nie bra�em jej pod uwag�. 

         Pomy�la� i zdecydowa� si�: 

         - No c�, �e jest to ryzyko, kt�re musimy podj��. Cho� my�l�, �e wtedy 
      bym ci� zabi�. Tym, co oddali �ycie dla zdobycia tych dwudziestu siedmiu 
      milion�w, nale�y si� przynajmniej to. - Wypowiedzia� te s�owa spokojnie, 
      bez z�o�ci, raczej jak przemy�lan� decyzj� ni� gro�b�. 

         Zerwawszy si� na r�wne nogi, Jason nape�ni� ponownie swoj� szklank�, a 
      potem drug�, dla Kerka, kt�ry kiwn�� mu w podzi�kowaniu g�ow�. Nie mog�c 
      usiedzie� spokojnie, Jason kr��y� po pokoju. Gniewa�a go ta ca�a 
      propozycja, kt�ra mia�a w sobie co� ze zgubnej fascynacji. By� graczem i 
      ta rozmowa by�a dla niego jak widok narkotyk�w dla narkomana. 

         Zatrzyma� si� nagle, bo zda� sobie spraw�, �e ju� jaki� czas temu 
      powzi�� decyzj�. Wygra czy przegra - b�dzie �y� czy zginie - jak�e by m�g� 
      zrezygnowa� z szansy przyst�pienia do gry z takimi pieni�dzmi! Odwr�ci� 
      si� i wycelowa� palec w wielkiego m�czyzn� na krze�le. 

         - Zrobi� to - rzek�. - Ty zapewne wiedzia�e� o tym od pierwszej chwili. 
      Jednak�e musz� postawi� swoje warunki. Musz� wiedzie�, kim jeste� i kim s� 
      ci tajemniczy oni, o kt�rych wci�� napomykasz. A tak�e jakie jest �r�d�o 
      tych pieni�dzy...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin