tytu�: "Cie� Endera" Autor: Card Orson Scott Tytu� orygina�u Ender's Shadow Prze�o�y�a Danuta G�rska Pr�szy�ski i S-ka Warszwa 2000 ISBN 83-7255-670-9 Dla Dicka i Haze Brown w ich domu nikt nie jest g�odny i w ich sercach nikt nie jest obcy Strona g��wna Indeks Card Orson Scott - Cie� Endera - Wst�p Wst�p Ta ksi��ka, �ci�le bior�c, nie jest sequelem, poniewa� zaczyna si� mniej wi�cej wtedy, kiedy zaczyna si� „Gra Endera", i r�wnie� ko�czy prawie w tym samym miejscu. W gruncie rzeczy to inna wersja tej samej historii, z wieloma wsp�lnymi postaciami i t�em, tylko opowiedziana z perspektywy innego bohatera. Trudno znale�� dla niej nazw�. Powie�� symetryczna? Powie�� r�wnoleg�a? Albo „paralaksa", je�li mo�na zastosowa� ten naukowy termin do literatury. W idealnej sytuacji ta ksi��ka nie powinna zawie�� zar�wno czytelnik�w, kt�rzy nigdy nie czytali „Gry Endera", jak i tych, kt�rzy czytali j� kilkakrotnie. Poniewa� to nie jest sequel, nie trzeba zna� �adnych szczeg��w z „Gry Endera", kt�rych tutaj nie ma. A je�li osi�gn��em m�j literacki cel, te dwie ksi��ki dope�niaj� si� i wzbogacaj� wzajemnie. Niewa�ne, kt�r� przeczytacie jako pierwsz�, druga powinna obroni� si� dzi�ki w�asnym zaletom. Przez wiele lat patrzy�em z wdzi�czno�ci�, jak „Gra Endera" zdobywa popularno��, zw�aszcza w�r�d czytelnik�w w wieku szkolnym. Chocia� w zamierzeniu nigdy nie by�a ksi��k� m�odzie�ow�, trafi�a do wielu czytelnik�w w tym przedziale wiekowym, a tak�e do nauczycieli, kt�rzy wykorzystywali j� na lekcjach. Nigdy nie dziwi�o mnie, �e istniej�ce sequele - „M�wca umar�ych", „Ksenocyd" i „Dzieci umys�u" - nie przem�wi�y r�wnie silnie do m�odych czytelnik�w. Pow�d jest oczywisty: „Gra Endera" koncentruje si� na postaci dziecka, natomiast se�uele opowiadaj� o doros�ych; co chyba wa�niejsze, „Gra Endera" przynajmniej w pierwszej warstwie jest przygodow� powie�ci� akcji, podczas gdy sequele stanowi� zupe�nie inny rodzaj literatury, o powolniejszym tempie, bardziej kontemplacyjnej i skupionej na ideach, poruszaj�cej tematy nie tak bezpo�rednio wa�ne dla m�odego czytelnika. Ostatnio jednak przysz�o mi do g�owy, �e przepa�� trzech tysi�cy lat pomi�dzy „Gr� Endera" a jej sequelami pozostawia wiele miejsca na inne se�uele, �ci�lej zwi�zane z orygina�em. W�a�ciwie w pewnym sensie „Gra Endera" nie ma se�ueli, poniewa� pozosta�e trzy ksi��ki tworz� jedn� ci�g�� histori�, natomiast „Gra Endera" pozostaje oddzielna. Przez kr�tki czas na powa�nie rozwa�a�em pomys�, by otworzy� wszech�wiat „Gry Endera" dla innych pisarzy, posun��em si� nawet do tego, �e zaprosi�em pisarza, kt�rego utwory bardzo podziwiam, Neala Shustermana, do wsp�pracy ze mn� przy tworzeniu ksi��ek o towarzyszach Endera Wiggina w Szkole Walki. Z dyskusji na ten temat wy�oni� si� oczywisty pomys�, �e na pierwszy ogie� powinien p�j�� Groszek, dziecko-�o�nierz, kt�rego Ender potraktowa� tak, jak jego traktowali doro�li nauczyciele. A potem sta�o si� co� jeszcze. Im d�u�ej rozmawiali�my, tym bardziej robi�em si� zazdrosny, �e to Neal napisze t� ksi��k�, nie ja. Wreszcie za�wita�o mi, �e bynajmniej nie sko�czy�em z pisaniem o „dzieciach w kosmosie", jak sam cynicznie nazwa�em ten projekt, �e naprawd� mam wi�cej do powiedzenia, naprawd� nauczy�em si� czego� przez te lata od pierwszego wydania „Gry Endera" w 1985 roku. Tote�, nie trac�c nadziei na wsp�prac� z Nealem przy innej okazji, zr�cznie wycofa�em si� z propozycji. Wkr�tce odkry�em, �e opowiedzenie tej samej historii dwukrotnie, tylko inaczej, jest trudniejsze, ni� my�la�em. Przeszkadza� mi fakt, �e chocia� zmieni� si� punkt widzenia postaci, autor pozosta� ten sam, z tymi samymi podstawowymi przekonaniami. Pomaga� mi fakt, �e w mi�dzyczasie nauczy�em si� kilku rzeczy i mog�em podej�� do projektu od innej strony, z g��bszym zrozumieniem. Obie ksi��ki sp�odzi� ten sam, ale nie taki sam umys�; opieraj� si� na tych samych wspomnieniach dzieci�stwa, ale postrzeganych z odmiennej perspektywy. Dla czytelnika paralaks� tworzy Ender i Groszek, prze�ywaj�cy te same wydarzenia w pewnej odleg�o�ci od siebie. Dla pisarza paralaks� stworzy�o dwana�cie lat, podczas kt�rych moje starsze dzieci doros�y, a m�odsze przysz�y na �wiat, i sam �wiat zmieni� si� wok� mnie, i dowiedzia�em si� kilku nowych rzeczy o ludzkiej naturze i o sztuce. Teraz trzymasz, czytelniku, w r�kach t� ksi��k�. Wy��cznie od ciebie zale�y ocena, czy literacki eksperyment zako�czy� si� sukcesem. Dla mnie warto by�o zaczerpn�� ponownie z tej samej studni, poniewa� woda bardzo si� zmieni�a, mo�e nie w wino, ale przynajmniej nabra�a innego posmaku, wype�ni�a bowiem inne naczynie i mam nadziej�, �e spodoba wam si� tak samo lub nawet bardziej. Greensboro, P�nocna Karolina, stycze� 1999 Strona g��wna Indeks Card Orson Scott - Cie� Endera - Cz�� Pierwsza - 01 Ulicznik ULICZNIK Buch - My�li pan, �e kogo� pan znalaz�, wi�c m�j program idzie pod top�r? - Nie chodzi o tego dzieciaka, kt�rego znalaz� Graff. Chodzi o nisk� jako�� znalezisk siostry. - Wiemy, �e szans� by�y niewielkie. Ale dzieciaki, z kt�rymi pracuj�, naprawd� prowadz� wojn�, �eby tylko zosta� przy �yciu. - Dzieciaki siostry s� takie niedo�ywione, �e wykazuj� objawy degeneracji umys�owej, zanim jeszcze zacznie je siostra testowa�. Wi�kszo�� z nich nie wytworzy�a �adnych normalnych ludzkich wi�zi, s� takie zaburzone, �e nie mog� prze�y� jednego dnia, �eby czego� nie ukra��, nie zepsu� albo nie zniszczy�. - R�wnie� reprezentuj� mo�liwo�ci, jak wszystkie dzieci. - Taki sentymentalizm dyskredytuje ca�y siostry projekt w oczach M. F. Buch przez ca�y czas mia�a oczy otwarte. M�odsze dzieci r�wnie� powinny pe�ni� stra� i czasami okazywa�y si� ca�kiem spostrzegawcze, ale po prostu nie zauwa�a�y wszystkiego, co powinny zauwa�y�, a to oznacza�o, �e w kwestii zagro�enia Buch mo�e liczy� tylko na siebie. Istnia�y liczne zagro�enia, kt�rych nale�a�o wypatrywa�. Na przyk�ad gliny. Nie pojawiali si� cz�sto, ale kiedy ju� przyje�d�ali, chyba specjalnie im zale�a�o, �eby oczy�ci� ulice z dzieci. Smagali je magnetycznymi biczami, wymierzali okrutne piek�ce ciosy nawet najmniejszym, wymy�lali od robactwa, z�odziei, szkodnik�w, plagi pi�knego miasta Rotterdamu. Do Buch nale�a�o pilnowanie, czy w oddali nie s�ycha� ha�as�w �wiadcz�cych, �e gliny robi� czystk�. Wtedy gwizda�a na alarm i ma�e bieg�y do kryj�wek, dop�ki niebezpiecze�stwo nie min�o. Ale gliny nie przyje�d�a�y tak cz�sto. Prawdziwe niebezpiecze�stwo znajdowa�o si� znacznie bli�ej - du�e dzieci. Buch, w wieku dziewi�ciu lat, matkowa�a swojej bandzie (chocia� nikt z nich nie wiedzia� na pewno, czy jest dziewczyn�), ale to nie dawa�o jej �adnych for�w u jedenasto-, dwunasto- i trzynastoletnich ch�opc�w i dziewczynek, kt�rzy szarog�sili si� na ulicach. Doro�li �ebracy, z�odzieje i uliczne kurwy nie zwracali uwagi na ma�e dzieci, najwy�ej odp�dzali je kopniakami. Ale starsze dzieci, r�wnie� kopane, odwraca�y role i �erowa�y na m�odszych. Za ka�dym razem, kiedy banda Buch znalaz�a co� do jedzenia - zw�aszcza je�li zlokalizowali sta�e �r�d�o odpadk�w albo �atwy spos�b na zdobycie paru groszy - musieli rozgl�da� si� czujnie i ukrywa� �up, bo �obuzy z wielk� przyjemno�ci� odbierali maluchom nawet n�dzne och�apy. Okradanie ma�ych dzieci by�o znacznie �atwiejsze ni� okradanie sklep�w czy przechodni�w. A Buch wiedzia�a, �e oni to lubili. Lubili, jak maluchy p�aszczy�y si�, skomla�y i pos�usznie oddawa�y im wszystko, czego za��dali. Wi�c kiedy ma�y chuderlawy dwulatek przycupn�� na pokrywie �mietnika po drugiej stronie ulicy, spostrzegawcza Buch zauwa�y�a go od razu. Dzieciak by� zag�odzony prawie na �mier�. Nie, on ju� umiera� z g�odu. Patykowate r�ce i nogi, stawy jakby groteskowo powi�kszone, rozd�ty brzuch. A je�li g��d wkr�tce go nie zabije, dokona tego jesie�, poniewa� ubranie mia� cienkie i wystrz�pione. Normalnie Buch nie zwr�ci�aby na niego wi�kszej uwagi. Ale ten ma�y mia� oczy. Nadal rozgl�da� si� inteligentnie. Ani �ladu tego stuporu �ywych trup�w ju� nie szukaj�cych jedzenia ani nawet wygodnego miejsca, �eby po�o�y� si� i po raz ostatni odetchn�� cuchn�cym powietrzem Rotterdamu. W ko�cu �mier� niewiele dla nich zmieni. Wszyscy wiedzieli, �e Rotterdam by� je�li nie stolic�, to g��wnym morskim portem Piek�a. R�ni� si� od �mierci tylko tym, �e w Rotterdamie pot�pienie nie trwa�o wiecznie. Ten ma�y ch�opiec... co on robi�? Nie szuka� jedzenia. Nie obserwowa� przechodni�w. I s�usznie - marne szans�, �eby kto� co� zostawi� dla takiego ma�ego dziecka. Inne dzieci zabior� mu wszystko, cokolwiek zdob�dzie, wi�c po co si� fatygowa�? Je�li chcia� prze�y�, powinien chodzi� za innymi �mieciarzami i wylizywa� po nich papierowe opakowania, skrz�tnie zbiera� ostatni� warstewk� cukru albo py�ek m�ki, kt�rej nie wyliza� poprzednik. Dla tego dzieciaka nie by�o miejsca na ulicy, chyba �e przyjmie go jaka� banda, a Buch nie zamierza�a go wzi��. Stanowi�by dodatkowe obci��enie, a jej dzieciaki i tak ledwo sobie radzi�y bez kolejnej g�by do wy�ywienia. B�dzie prosi�, pomy�la�a. B�dzie b�aga� i skomla�. Ale to dzia�a tylko na bogatych ludzi. Musz� my�le� o mojej bandzie. On nie nale�y do nas, wi�c mnie nie obchodzi. Nawet je�li jest ma�y. Nic dla mnie nie znaczy. Dwie dwunastoletnie dziwki, kt�re zwykle nie pracowa�y na tym odcinku, wysz�y zza rogu i ruszy�y w stron� bazy Buch. Buch cicho gwizdn�a. Dzieciaki natychmiast rozproszy�y si�, staraj�c si� nie wygl�da� na zorganizowan� grup�. Nie pomog�o. Dziwki ju� wiedzia�y, �e Buch jest szefem bandy, wi�c oczywi�cie z�apa�y j� za ramiona, pchn�y na mur i za��da�y op�aty za „zezwolenie". Buch nawet nie pr�bowa�a t�umaczy�, �e nic nie ma - ...
kobazyl