Basnie - Ernst Wiechert.txt

(559 KB) Pobierz
ERNST WIECHERT
BAŚNIE
ERN!
■IVi =

i
ERNST WIECHERT
BAŚNIE
Wybór i przekład
TADEUSZ OSTOJSKI
POJEZIERZE OLSZTYN 1983
Przekład  z  oryginału
Ernst "Wiechert
MARCHEN
Verłag Kurt Desch, Munchen 1945
Ilustrowała BARBARA LIS-ROMAŃCZUKOWA





ISBN 83-7002-123-9 © Copyright £or tfie polłsch edltion by Wydawnictwo Pojezierze, Olsztyn 1983

(Z przedmowy autora)
Książkę tę rozpocząłem podczas ostatniej wojennej zimy, kiedy nienawiść oraz ogień spalały ziemię i serca. Napisana została dla wszystkich nieszczęśliwych dzieci wszystkich nieszczęsnych narodów, ale i dla własnego serca, które nie straciło wiary w prawdę i sprawiedliwość. Świat bowiem skonstruowany w baśniach nie jest przecież światem cudów i czarów, ale takim, o jakim marzyły dzieci wszystkich nacji we wszystkich czasach.
Podczas miesięcy, w których miecz wojny wbijał się w ostatnie serce, gromadziłem wszystkie radości i wszystkie smutki mego życia, osobliwie zaś wszelką miłość, by zapełnić moje stodoły przyszłym chlebem dla dzie-ci [...].
ERNST W1ECHERT
SIEDMIU SYNÓW
Pewna kobieta miała siedmiu synów, wszyscy byli udani, silni i zdrowi, tylko jeden, najmłodszy, pogrobowiec, był delikatnym i marzycielskim dzieckiem. Kiedy tamci oddawali się solidnie swoim zajęciom, podczas rybaczenia, uprawy ziemi, w czasie polowania lub przy wyrębie drzew, przesiadywał chętnie przy nich, nad brzegiem jeziora albo na skraju pola, wystukiwał wierzbową fujarkę i przyglądał się w milczeniu, jak ponad rozległą krainą przeciągają białe, letnie chmury. Bracia kochali go za to osobliwie, jako że wśród ich pełnej gwaru krzątaniny pozostawał zawsze cichy i przyjazny, a kiedy odrywali oczy od swojej czynności i zwracali je ku niemu, zdawało im się, że oto siedzi tam mały świątek albo czarodziej, który jednoczy ich wszystkich w miłości.
Ojciec dawno już nie żył, ale matka była jeszcze krzepką niewiastą, kierującą nimi wszystkimi silną i sprawiedliwą ręką. Ona także musiała jednak przyznawać, że nikt na świecie nie był bliższy jej sercu jak ów najmłodszy, a że inni synowie byli mu też życzliwi, nie wydawało się to jej krzywdzące i żyli sobie w spo-
7
koju i zgodzie, póki synowie nie wyrośli na młodzieńców, przy czym jeden był ładniejszy i postawniejszy od drugiego.
Pewnego dnia, kiedy wszystkich siedmiu synów krzątało się nad brzegiem jeziora budując nową łódź do połowu ryb, matka siedziała na przyzbie i przędła, a gdy spojrzenia jej biegły ku wodzie i widziała, jak prężą się ich młode ciała i słyszała, że synowie nawołują się przyjaźnie, rosło jej serce. Wcale by się też nie zdziwiła, gdyby wełniana nić zmieniła się między jej palcami w złoto.
Zaraz jednak stłumiła w sobie dumę, kiedy zaś chmura nasunęła się na słońce, przeniknął ją chłód i modliła się do podziemnych mocy, by nadal zechciały trzymać opiekuńczą dłoń nad nis-skim dachem jej domu.
Lęk ogarnął jej serce, kiedy dostrzegła nadchodzącą od pustkowia starą, przygarbioną kobietę. Wydało się jej nagle, że oto przemija letnia pora, że nie wypłakała jeszcze wszystkich łez w swoim życiu.                                                                                                            syn spog
Kobieta szła powoli przez pustkowie, zboczyła w stronę jeziornego brzegu i zatrzymała się na chwilę koło siedmiu braci. Matkę jeszcze raz przeniknął chłód, kiedy ujrzała, że żaden z jej synów zdawał się nie zauważać staruszki. Starła fartuchem, do czysta, ławkę koło siebie i przędła dalej, ale palce jej dygotały, nić zaś się plątała.
Staruszka stanęła przed nią i przyglądała się jej. Wyglądała jak inne kobiety, tyle że była bardzo stara. W oczach jej nie było nic złego, tylko wielki, cichy smutek.
— Cóż przędziesz, córko? — zapytała wreszcie.
Matka wskazała jej miejsce na ławce, koło siebie, i odrzekła, że przędzie na koszule dla synów.
ziarno spa
dzieciom i
nem, a nie
-Żal
8
^^5
— Uprządź po jednej dla każdego — powiedziała staruszka. — Zadbaj, by były tak długie, żeby przykrywały stopy.
Przestraszyła się matka do głębi serca, gdyż tylko śmiertelne koszule robiono tej długości, nie zapytała jednak, czemu miałyby być takie długie.
Wtenczas staruszka wydobyła ze swego koszyka siedem pszenicznych źdźbeł, a były one wysmukłe i zielone; ciężkie kłosy też jeszcze były zielone i niedojrzałe. Kiedy staruszka potrząsnęła nieco pierwszym z źdźbeł, z kłosa wypadły co do jednego zielone ziarna, źdźbło zaś zwiędło i zwisło w jej dłoni.
Matka przycisnęła wówczas rękę do serca i popatrzyła w stronę brzegu jeziora i dojrzała, że właśnie najstarszy syn unosi w górę ciężką siekierę.
Stara kobieta potrząsnęła następnie drugim źdźbłem i znowu wysypały się zielone ziarna z młodego kłosa.
Matka popatrzyła w stronę brzegu jeziora i dojrzała, że drugi syn spoglądając w górę ustawia wysmukły maszt.
Trzymała więc rękę na sercu, póki stara kobieta nie wytrząsnęła ziaren z sześciu źdźbeł. Kiedy jednak zwiędła, pomarszczona dłoń sięgnęła po źdźbło siódme, matka krzyknęła, padła przed nią na kolana i zaczęła prosić, by raczej wzięła jej własne życie niźli najmłodszego.
Staruszka wahała się chwilę, potem jednak dała jej źdźbło i powiedziała: — Wszystko jedno gdzie padają ziarna i tak każde ziarno spada na ziemię. Nie zapomnij wszakże, iż człowieczym dzieciom przystoi posłuszeństwo, są bowiem tylko siewnym ziarnem, a nie plonem.
— Żal mi ciebie ^- powiedziała po chwili — dlatego chcę ci
9
w
dać coś dla każdego, co jednak mu nie pomoże, ten bowiem kto mnie przysłał, silniejszy jest niźli my wszyscy.
Wydobyła z kosza trzy złote orzechy i dała je matce. — To dla trzech najstarszych — powiedziała. — Ty zaś dopilnuj, by zawsze nosili je przy sobie.
Następnie wyjęła z kosza trzy złote strzały, takie jakich używa się strzelając z łuku. Wręczyła je matce mówiąc to co przedtem. — Dla najmłodszego — stwierdziła — nie mogę ci nic dać, gdyż dałam ci jego kłos. Sama musisz o niego się zatroszczyć.
Podniosła się, jeszcze raz zatroskana popatrzyła ku jeziornemu brzegowi i rzekła: — Prządź dalej, córko. Kiedyś i nam potrzebne będą takie koszule.
Odeszła znów przez pustkowie nie zatrzymując się już koło siedmiu braci.
Matka zaniosła pszeniczne źdźbło do swojej izby, zasadziła je w doniczce, przywiązała starannie do kijka i podlała wodą oraz własnymi łzami.
Kiedy pod wieczór synowie wrócili znad jeziora, nakryła stół białym obrusem, zapaliła siedem świec i postawiła co miała najlepszego w kuchni oraz w piwnicy. Zasiadła w swej czarnej ślubnej sukni na pierwszym miejscu za stołem, synowie zaś przelękli się i zapytali, co też się jej stało.
W milczeniu wskazała im miejsca, ułamała dla każdego z nich chleba, poprosiła, by byli weseli i żeby jedli. Dopiero kiedy talerze i miski opustoszały, wydobyła z torby orzechy oraz strzały, rozdzieliła je tak, jak zostało nakazane i powiedziała: — Czy nad jeziorem nie zauważyliście starej kobiety, która stała wśród was i przyglądała się wam?
Zdumieni pokręcili głowami, nie widzieli bowiem nikogo.
—  Tak-wiła dary dl zostawi;; Dla ciebie nie miała,: jego serca, dzia]
—  Rze Topii
Poz< i chci ze sm bywać
Zan i tak od jej poleciła.
Zado dzieci, 11 niu. Docit swoich szkatuła
Ty\ko TVu.\tt№ stało, wyszedł kilka dzikich róż, Kiedy już chciał op pecie donicę z psz myślony, aż matka' baczyła.
Przytuliła go z pfa który pozostawiła dl.
10



—  Tak — rzekła matka — potem siedziała przy mnie i zostawiła dary dla sześciu spośród was; nie powinniście ich nigdy pozostawiać, ale stale nosić je przy sobie oraz strzec jak źrenicy oka. Dla ciebie jednak — powiedziała do najmłodszego — niczego już nie miała, musisz więc jak dotychczas pozostawać w bliskości mojego serca. To właśnie najpiękniejszy podarek dla ciebie, powiedziała tamta.
—  Rzekła słusznie — odparł chłopiec i ukląkł koło matki. — To piękniejsze niźli wszystkie złote orzechy i strzały.
Pozostali zaczęli się z nim przekomarzać, że mówi tak tylko i chcieli ciągnąć losy o orzechy i strzały, matka jednak powiedziała ze smutkiem: — Czy zapomnieliście tak szybko, że nie wolno pozbywać się wam tych rzeczy?
Zaniechali więc i zapytali, czemu matka przysposobiła wszystko tak odświętnie, ona zaś odpowiedziała cicho, że tamta kobieta tak jej poleciła.
Zadowolili się tym i przez cały wieczór bawili się podarkami jak dzieci, naradzali się też wspólnie, jak je najlepiej ukryć w odzieniu. Dociekali, czy też królewski skarbnik ma coś podobnego w swoich szkatułach.
Tylko najmłodszy zauważył w oczach matczynych, że coś się stało, wyszedł na dwór i wśród resztek wieczornych zorzy zerwał kilka dzikich róż, które zaniósł do jej izby i położył koło łóżka. Kiedy już chciał opuścić pomieszczenie, dostrzegł stojącą na parapecie donicę z pszenicznym źdźbłem. Zatrzymał się przed nią zamyślony, aż matka zaczęła go szukać, weszła do izby i tam go zobaczyła.
Przytuliła go z płaczem i zwierzyła się, że to właśnie jest dar, który pozostawiła dlań tamta kobieta, że zapewne owo pszeniczne
11
I
}
źdźbło jest wizerunkiem jego życia. O innych rzeczach mu nie powiedziała.
Nie zmiarkowała, co odgadł, ale zanim ją opuścił, pocałował ją i powiedział czule: — I my, matko, ścinamy źdźbła, żeby mieć chleb. Nie smuć się, że ktoś i nas kosi.
Następnego ranka dzień wstał jak zwykle, a pod wieczór sześciu braci nie pomyślało już nawet o swoim podarku, chyba że któryś nieuważną dłonią dotknął sakiewki, gdzie był schowany.
Gdy lato zaczęło przemijać, przybyli pewnego ranka królewscy posłańcy, którzy przemierzali kraj zwołując pod broń wszystkich mężczyzn i młodzieńców. Król bowiem postanowił wraz z radą narzucić wojnę sąsiedniemu państwu, wydawało się im bowiem nazbyt silne i potężne.
Trzej starsi uszykowali się z radością, że kończy się jednostaj-ność ich dni, że będą mogli zdobyć sławę i zaszczyty. Matka obchodziła ich w milczeniu, z pobladłą twarzą, spakowała niewielkie węzełki i zasiadła na ławce przed domem, dłonie opierając na kosturze, który po raz pierwszy trzymała między kolanami.
Podeszli trzej synowie, uklękli przed nią i poprosili o bło...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin