03 - R.A. Salvatore - Trylogia Mrocznego Elfa 3 - Nowy dom.pdf

(953 KB) Pobierz
114855517 UNPDF
FORGOTTEN REALMS
Nowy dom
R.A. Salvatore
Preludium
Mroczny elf usiadł na nagim zboczu góry, obserwując pojawiającą się nad wschodnim
horyzontem czerwoną linię. To będzie chyba jego setny świt, na który patrzył, i wiedział doskonale,
że palące światło przyniesie ból jego lawendowym oczom - oczom, które przez ponad cztery
dziesięciolecia znały jedynie ciemność Podmroku.
Kiedy jednak górna krawędź płonącego słońca wyłoniła się ponad horyzontem, drow nie
odwrócił się. Przyjął światło jako swoje oczyszczenie, ból konieczny do podążania wybraną
ścieżką, do stania się istotą z powierzchni.
Przed ciemnoskórą twarzą drowa pojawiły się kłęby szarego dymu. Bez spoglądania
wiedział, co to znaczy. Jego piwafwi, stworzony przy pomocy magii płaszcz drowów, który w
Podmroku tak wiele razy osłaniał go przed niepożądanymi spojrzeniami, poddał się w końcu
światłu dnia. Magia w płaszczu zaczęła słabnąć już przed tygodniami, a sam materiał po prostu się
topił. W miejscach, gdzie tkanina się rozpadała, pojawiały się spore dziury i drow zacisnął
kurczowo ramiona, by ocalić tak wiele, jak tylko się dało.
Wiedział, że nic to nie zmieni, ponieważ płaszcz był skazany na zagładę w świecie tak
odmiennym od tego, w którym został stworzony. Drow uchwycił się z desperacją tej myśli, widząc
w niej pewną analogię do swojego własnego losu.
Słońce wspięło się wyżej i z przymrużonych, lawendowych oczu drowa polały się łzy. Nie
widział już dymu, nie widział już nic poza oślepiającym blaskiem tej strasznej kuli ognia. Mimo to,
siedział i patrzył prosto na świt.
Aby przetrwać, musiał się zaadaptować.
Uderzył boleśnie stopą o krawędź kamienia i odwrócił swą uwagę od zawrotów głowy, które
zaczęły go ogarniać. Rozmyślał o tym, czym stały się jego starannie uszyte buty. Wiedział, że one
również wkrótce rozpadną się w nicość.
A później jego sejmitary? Czy ta wspaniała broń drowów, która umożliwiła mu przejście tak
wielu niebezpieczeństw, również zniknie? Jaki los czekał Guenhwyvar, jego magiczną panterę?
Nieświadomie drow wsunął dłoń do sakiewki, by dotknąć cudownej figurki tak doskonałej w
każdym detalu, za pomocą której przywoływał kocicę. Jej nie naruszona forma wzmocniła go w tej
chwili zwątpienia, lecz jeśli ona również została stworzona przez mroczne elfy, nasączona magią
tak wyjątkową dla ich świata, czy Guenhwyvar również ulegnie wkrótce zagładzie?
- Jakże żałosnym stworzeniem się stałem - skarżył się drow w swym ojczystym języku.
Zastanawiał się, nie po raz pierwszy i z pewnością nie ostatni, nad słusznością swej decyzji o
opuszczeniu Podmroku, porzuceniu świata jego złego ludu.
Zaciążyła mu głowa, a na oczy polał się pot. Jego ból wzmógł się jeszcze bardziej. Słońce
kontynuowało swą wędrówkę, a drow nie mógł już tego znieść. Wstał i odwrócił się w stronę małej
jaskini, którą obrał sobie za dom, po czym znów położył nieświadomie dłoń na figurce pantery.
Piwafwi powiewał wokół niego w strzępach, nie był już najlepszą ochroną przed mroźnymi
podmuchami górskiego wiatru. W Podmroku nie było wiatru, nie licząc lekkich podmuchów,
unoszących się znad zbiorników magmy, oraz nie było mrozu, nie licząc lodowatego dotyku
nieumarłych potworów. Świat powierzchni, który drow znał od kilku miesięcy, ukazał mu wiele
różnic, wiele odmienności - zbyt wiele, jak często sądził.
Drizzt Do'Urden się nie podda. Podmrok był światem jego pobratymców, jego rodziny, a w
tej ciemności nie odnajdzie spokoju. Postępując zgodnie ze swymi zasadami, sprzeciwił się Lolth,
Pajęczej Królowej, złej bogini, którą jego lud wielbił ponad życie. Mroczne elfy, rodzina Drizzta,
nie przebaczą mu tego bluźnierstwa, a w Podmroku nie było jam na tyle głębokich, by mógł uciec
przed ich długimi rękoma.
Nawet jeśli Drizzt wierzył, że słońce go spali, jak spalało jego buty i drogocenny piwafwi,
nawet jeśli stanie się jedynie niematerialnym, szarym dymem, niesionym mroźnym, górskim
wiatrem, zachowa swoje zasady i godność, te elementy, które czyniły życie wartościowym.
Drizzt zerwał resztki swego płaszcza i cisnął je w głęboką przepaść. Mroźny wiatr musnął
jego zlaną potem skroń, lecz drow szedł prostym i dumnym krokiem, trzymając swe lawendowe
oczy szeroko otwarte.
Był to los, który wybrał.
* * * * *
Na zboczu innej góry, niedaleko, inne stworzenie obserwowało wschodzące słońce. Ulgulu
również opuścił swą ojczyznę, brudne, dymiące rozpadliny przecinające plan Gehenny, lecz potwór
nie odszedł stamtąd z własnej woli. Był to los Ulgulu, jego pokuta, by dorastać w tym świecie,
dopóki nie zdobędzie wystarczającej potęgi, by wrócić do domu.
Zajęciem Ulgulu było zabijanie, karmienie się siłą życiową otaczających go śmiertelników.
Był już blisko osiągnięcia dojrzałości, ogromny, silny i straszliwy.
Każde zabójstwo czyniło go silniejszym.
Część I: Wschód Słońca
Paliło moje oczy i wywoływało ból w każdej części mego ciała. Zniszczyło mi piwafwi i buty,
skradło magię ze zbroi oraz osłabiło moje zaufane sejmitary. Mimo to, każdego dnia, bez wyjątku,
siedziałem na swojej grani, mojej ławie oskarżonych, by oczekiwać nadejścia słońca.
Przychodziło do mnie każdego dnia w paradoksalny sposób. Nie mogłem nie czuć bólu,
jednak nie mogłem również nie dostrzegać piękna tego widoku. Kolory, jakie powstawały tuż przed
pojawieniem się słońca, chwytały mnie za duszę w sposób, do jakiego nie byłyby zdolne emanacje
ciepła w Podmroku. Z początku sądziłem, że to zauroczenie powstaje w związku z niezwykłością
całej sceny, jednak nawet teraz, wiele lat później, czuję poruszenie w sercu w chwili, gdy delikatny
poblask obwieszcza świt.
Wiem teraz, że czas spędzany przeze mnie w słońcu - moje dzienne oczyszczenie - było czymś
więcej niż tylko zwykłym pragnieniem dostosowania się do zwyczajów świata powierzchni. Słońce
stało się symbolem różnicy pomiędzy Podmrokiem a moim nowym domem. Społeczeństwo od
którego uciekłem, świat tajemnych konszachtów i podstępnych spisków nie mógłby istnieć na
otwartej przestrzeni pod światłem dnia.
To słońce, z całym fizycznym bólem, jaki mi zadawało, odzwierciedlało dla mnie
zaprzeczenie tego drugiego, mroczniejszego świata. Te promienie odsłaniającego świat blasku
wzmacniały moje zasady z równą siłą, jak osłabiały stworzone przez drowy magiczne przedmioty.
W świetle słońca piwafwi, ochronny płaszcz, który osłaniał przed niepożądanymi
spojrzeniami, ubiór złodziei i zabójców, stał się jedynie bezużyteczną szmatą .
- Drizzt Do'Urden
1. Surowe lekcje
Drizzt przedarł się przez osłonę krzaków, a później przemknął przez obszar płaskiej i nagiej
skały, który prowadził do służącej mu teraz za dom jaskini. Wiedział, że coś przeszło tędy niedawno
- bardzo niedawno. Nie było żadnych widocznych śladów, lecz pozostał silny zapach.
Guenhwyvar okrążała łukiem głazy powyżej położonej na zboczu jaskini. Widok pantery dał
drowowi odrobinę spokoju. Drizzt ufał panterze bez żadnych zastrzeżeń i wiedział, że kocica
wypłoszyłaby każdego wroga, który kryłby się w zasadzce. Drizzt zniknął w ciemnym otworze i
uśmiechnął się słysząc, jak pantera schodzi za nim na dół, pilnując go.
Drizzt przystanął za głazem tuż przy wejściu, pozwalając swym oczom dostosować się do
mroku. Słońce wciąż było jasne, choć szybko zdążało na zachodnie niebo, lecz grota była
ciemniejsza - wystarczająco ciemna, by Drizzt mógł przestawić wzrok na spektrum podczerwieni.
Kiedy tylko przemiana się zakończyła, Drizzt zlokalizował intruza. Wyraźne ciepło, oznaczające
żyjące stworzenie, emanowało zza kolejnego głazu, leżącego głębiej w jedynym pomieszczeniu
jaskini. Drizzt uspokoił się. Guenhwyvar była zaledwie kilka kroków z tyłu, a zważywszy na
wielkość kamienia, intruz nie mógł być dużą istotą.
Jednak Drizzt wychował się w Podmroku, gdzie każde żyjące stworzenie, niezależnie od
swych rozmiarów, było szanowane i uważane za niebezpieczne. Gestem wskazał Guenhwyvar, by
pozostała w pobliżu wyjścia i skierował się w bok, by spojrzeć na intruza.
Drizzt nigdy wcześniej nie widział takiego zwierzęcia. Wyglądało niemal jak kot, lecz miało
znacznie mniejszą i ostro zakończoną głowę. Nie mogło ważyć więcej niż dwa, trzy kilogramy.
Fakt ten, oraz bujny ogon i gęsta sierść wskazywały, że stworzenie to było bardziej roślinożercą niż
drapieżnikiem. Przetrząsało teraz zapasy żywności, najwyraźniej nieświadome obecności drowa.
- Uspokój się, Guenhwyvar - Drizzt zawołał cicho, chowając sejmitary do pochew. Podszedł
o krok bliżej do intruza, aby lepiej mu się przyjrzeć, lecz wciąż utrzymywał bezpieczną odległość,
żeby go nie spłoszyć, ponieważ uważał, że znalazł kolejnego towarzysza. Gdyby tylko udało mu się
zdobyć zaufanie zwierzęcia...
Małe stworzenie odwróciło się gwałtownie na głos Drizzta i szybko oparło swe krótkie,
przednie łapki o ścianę.
- Spokojnie - powiedział cicho Drizzt, tym razem do intruza. - Nie chcę cię skrzywdzić. -
Drizzt zrobił następny krok, a stworzenie syknęło i postawiło przednie łapki na kamienną podłogę.
Drizzt niemal roześmiał się głośno, uważając, że stworzenie zamierza przedrzeć się przez
tylną ścianę jaskini. Guenhwyvar wpadła pomiędzy nich, a niepokój pantery skradł radość z twarzy
drowa.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin