78. Palmer Diana - Ciepły wiatr.doc

(708 KB) Pobierz
Palmer Diana

 

Palmer Diana

Ciepły wiatr

Nicole pochodzi z bogatej rodziny, ale nie miała szczęśliwego dzieciństwa. Po śmierci matki zrywa kontakty z ojcem i wyprowadza się z domu. Znajduje posadę sekretarki w Chicago, jednak pewnego dnia szef oświadcza, że z powodów zdrowotnych wyjeżdża na miesiąc na ranczo brata w Montanie. Chce stamtąd prowadzić interesy, dlatego Nicole postanawia mu towarzyszyć. Traktuje jednak ten wyjazd jak zło konieczne. Nie uśmiecha jej się życie na wsi, poza tym słyszała wiele złego o Winthropie, właścicielu rancza…

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Kiedy pan Gerald Christopher zaproponował wspólny wyjazd do Montany, Nicky wcale nie skakała z radości. Szef to szef, może sobie wyjeżdżać, dokąd chce i kiedy chce - tym razem wybierał się na ranczo swego brata, gdzie chciał odpocząć i pod-kurować niedawno zdiagnozowany wrzód. Ale jego sekretarka, Nicole White, lat dwadzieścia dwa, to całkiem inna bajka. W korporacji Christophera pracowała od dwóch lat, jej ciekawe, uregulowane życie w Chicago bardzo jej odpowiadało i wcale nie miała ochoty stąd wyjeżdżać, nawet tylko na miesiąc. Poza tym wyjazd szefa oznaczał dla niej poważny problem finansowy. Biuro podczas jego nieobecności miało być zamknięte, Nicky z braku zajęcia nie dostanie pensji, a mimo że pan Christopher płacił jej przyzwoicie, jeden miesiąc bez przypływu gotówki wcale nie był miłą perspektywą. Co z kolei, zważywszy korzenie Nicky, było po prostu zabawne.

White'owie, stara, zasiedziała rodzina z Kentucky, od pokoleń mieli naprawdę duże pieniądze. Ojciec Nicky należał do elity, żył na odpowiedniej stopie, był też znanym sportsmenem i hodowcą koni wyścigowych. Ale Nicky dawno temu zrezygnowała z należnej jej części rodzinnego majątku i żyła z pracy własnych rąk.

Ostatnią kroplą goryczy była śmierć matki. Wtedy to Nicky wyprowadziła się z domu, w którym ojciec, zajęty aktualną kochanką, bywał bardzo rzadko. Ten dom jednak dla Nicky była to już sprawa zamknięta. Miała nadzieję, że wkrótce stworzy nowy, swój własny, kiedy ona i jej narzeczony, Chase James, sfinalizują swoje plany małżeńskie. Pobiorą się, a Chase, agent nieruchomości, bez problemu zarobi na ich utrzymanie. Niestety Chase, gdy dowiedział się, że Nicky odżegnuje się od rodzinnego majątku - i nie ma siły, żeby jej to wyperswadować - poprosił o zwrot pierścionka. Uciekł do jednej z bogatych przyjaciółek Nicky, a dwudziestoletnia wówczas Nicky rozpoczęła samodzielne życie solo. Po opuszczeniu pięknej, zbudowanej z cegły rezydencji w Lexington i szacowanej na miliony stadniny wybrała skromne życie sekretarki. W Chicago, ponieważ miała tam przyjaciółkę, z którą mogła razem wynajmować mieszkanie. Początki kariery zawodowej były żałosne. Brakowało jej podstawowych umiejętności. Na szczęście szef, pan Christopher, prawdziwy anioł, cierpliwie poczekał, aż Nicky się dokształci. Polubił ją i postanowił dać jej szansę, którą wykorzystała w pełni. Ukończyła kilka kursów w miejscowej szkole dla sekretarek, a na każdym kursie była w swojej grupie najlepsza.

Była już bardzo mocno osadzona w swojej nowej rzeczywistości. Jej poprzednie życie, bogatej panny z Lexington, wydawało się coraz bardziej odległe, wspomnienia zacierały się w pamięci, jak stare fotografie, które z czasem tracą ostrość.

- Na pewno ci się tam spodoba, Nicky... - szef podszedł do okna i spojrzał w dal rozmarzonym wzrokiem - nasze ranczo położone jest w bardzo malowniczej okolicy, na południu stanu, w Górach Skalistych. Góry, lasy, jeziora, rzeki. Cisza i spokój, ten wyjazd na pewno dobrze mi zrobi, chodzi o ten mój wrzód. Będziemy tam pracować, ale powolutku, bez nerwów. Będziesz miała bardzo dużo wolnego czasu.

Pan Christopher dalej kusił, ale Nicky nadal miała poważne obiekcje.

- Nie wiadomo, czy pański brat i jego rodzina będą zachwyceni, że przywiózł pan ze sobą sekretarkę i trzeba ją karmić!

W jej oczach, uderzająco ładnych, jasnozielonych nadal nie było widać żadnego entuzjazmu. Oczy i owal twarzy były jej atutami, bo w sumie nie porażała urodą. Chociaż trzeba przyznać, że niebrzydkie miała też włosy, ciemne, krótkie, wijące się w sposób naturalny.

Mogła użyć brata jako argumentu, wiedziała przecież na sto procent, że ten brat istnieje. I nic poza tym, ponieważ pan Christopher, w przeciwieństwie do wielu pracodawców, w sprawach osobistych był bardzo dyskretny. Faktu posiadania brata jednak nie ukrywał, poza tym wspomniał o jakiejś Mary, Nicky przypuszczała, że chodzi tu o bratową.

- Winthrop jest sam - powiedział Gerałd. Odwrócił się od okna i uśmiechnął do Nicky. Prezentował się nieźle. Wysoki szatyn, bardzo sympatyczny, ale wcale nie czarował kobiet. Prawie pracoholik. Był świetnym szefem, Nicky go uwielbiała. Oczywiście, wyłącznie na płaszczyźnie służbowej. Po okrutnej ucieczce Chase'a jej serce stało się całkowicie nieprzemakalne. Przestała marzyć o małżeństwie i z wielkim zapałem oddała się pracy, zadowolona, że skończyła z tym życiem w luksusach, które uczyniło ją ślepą na ludzką chciwość. Zauważyła też, że teraz, kiedy nie nosi już szykownych sukienek od znanych projektantów i swoich diamentów, mężczyźni przestali się nią interesować. Fakt, że wcale ich do tego nie zachęcała. Po swoich bolesnych przeżyciach z byłym narzeczonym zachowywała się wobec facetów z wielką rezerwą, czasami nawet potrafiła być odpychająca. Wcale jej to nie cieszyło, było to jednak silniejsze od niej.

- Pański brat był kiedyś tutaj w firmie, prawda? - spytała. Bo przecież był, choć ona zachowała o nim wspomnienie bardzo mgliste. Tamtego dnia w biurze był młyn, na wchodzącego do firmy wysokiego mężczyznę spojrzała tylko raz, przelotnie. Potem powiedziano jej, że był to brat szefa.

- Zgadza się - przytaknął Gerald. - Winthrop ma udziały w korporacji, niewielkie, poza tym jest udziałowcem wyjątkowo powściągliwym. Nie przepada za biurkami i salami konferencyjnymi. Ojciec zapisał mu ranczo, warte kilka dolarów. Ja też mam w nim udziały, też nieduże. Winthrop jest świetnym hodowcą, ja biznesmenem, każdy z nas więc robi to, co lubi. Poza tym Winthrop kocha samotność, ale dopóki nie będziemy wchodzić mu w drogę, nie będzie żadnych problemów.

Wcale nie zabrzmiało to optymistycznie i Nicky, westchnąwszy w duchu, wbiła wzrok w rozłożony na kolanach notes do stenografowania, biały w zielone linijki.

- Miesiąc to kawał czasu...

- Och, Nicky, daj spokój! Co cię w końcu tutaj trzyma? Nie masz chłopaka, nie chodzisz na żadne kursy. A miesiąc w górach świetnie ci zrobi, tym bardziej że łakniesz przyrody. Sądząc po tym gąszczu roślin doniczkowych wokół twojego biurka, w głębi duszy jesteś dziewczyną ze wsi. A przynajmniej sfrustrowaną ogrodniczką!

- Fakt! - przyznała Nicky z uśmiechem. - Jestem dziewczyną ze wsi. Urodziłam się i wychowałam w Kentucky, na farmie...

Co było kłamstwem w żywe oczy, ale trudno. Tę historyjkę serwowała wszystkim, dzięki czemu unikała kłopotliwych pytań, przede wszystkim tego jednego - dlaczego zrezygnowała z tak ogromnych pieniędzy.

- Farmer w naszych czasach to nie jest dochodowy interes - przyznał Gerald. - Wcale się nie dziwię, że wyjechałaś do dużego miasta. Dziwę się jednak, dlaczego tak bronisz się przed wyjazdem na ranczo. W czym problem? Jedziesz tam jako moja osobista sekretarka, oczywiście, dostaniesz pensję, większą niż w normalnych warunkach...

- Ależ naprawdę nie ma takiej...

- Jest! - Gerald machnął szczupłą ręką. - Na pewno jest i nie ma o czym dyskutować. Naprawdę warto, żebyś przejechała się do Montany. Czy wiesz, że niedaleko naszego rancza jest posiadłość Toddów? Sadie Todd... Pamiętasz ją?

- Oczywiście! Bardzo miła dziewczyna - przytaknęła skwapliwie Nicky. Doskonale pamiętała Sadie, pielęgniarkę, z którą Gerald umawiał się przez jakiś czas, póki Sadie nagle nie wyjechała. Do Montany, by zaopiekować się chorą matką. Gerald był załamany.

Wyjechała przed kilkoma miesiącami. Chwileczkę... Przecież to właśnie wtedy szef zaczął mieć kłopoty ze zdrowiem!

- W każdym razie ja bardzo chcę tam jechać - ciągnął Gerald. - Mam po dziurki w nosie tego wyścigu szczurów. Muszę się odprężyć, bo w końcu z powodu tego wrzodu wyląduję w szpitalu. Obojgu nam, i tobie, i mnie, przyda się łyk czystego górskiego powietrza.

- W październiku - uzupełniła Nicky. - Czy w Montanie w końcu października pada już śnieg?

- Wszystko może się zdarzyć. Górski klimat jest nieprzewidywalny. Ale problem śniegu znakomicie rozwiązuje chinook.

- Chinook?

- Tak, chinook. W języku Indian „pożeracz śniegu", czyli ciepły wiatr, który pojawia się nagle, śnieg topnieje i drogi znowu stają się przejezdne. Nicky, na pewno ci się tam spodoba!

Miejmy nadzieję, pomyślała Nicky, nagle bardzo ciekawa, czy jej szef chce pobyć na łonie natury tylko ze względów zdrowotnych. Ciągnie go do Sadie? Ta dziewczyna była mu bliska, na pewno.

Sadie nie Sadie, skoro tak mu zależy, żeby towarzyszyła mu sekretarka, nie wypada dłużej się opierać.

- Dobrze, jadę. Ale czy pan tak do końca jest pewien, że pański brat nie będzie miał nic przeciwko temu? - spytała, po czym odniosła wrażenie, że Gerald jej pytaniem jest trochę zmieszany.

Odpowiedział po sekundzie:

- Oczywiście, że jestem pewien.

Skąd ta sekunda wahania? Czyżby pan Christopher miał jednak pewne obawy co do reakcji swego brata? Po krótkiej wizycie Winthropa Christophera w firmie zaczęły krążyć plotki. Co konkretnie przekazywano sobie pocztą pantoflową na temat ranczera z Montany? Ba! Nicky dużo by teraz dała, żeby sobie to przypomnieć!

Kiedy szef opuścił biuro, natychmiast pojawiła się tam Becky, bardzo energiczna blondynka, pracująca dla jednego z wiceprezesów.

- Co ja słyszę! Nicky, podobno wybierasz się na jakieś egzotyczne wakacje z naszym prezesem!

- Egzotyczne! - Nicky roześmiała się. - Chociaż może i tak. Do leśnych ostępów w Montanie to określenie na pewno pasuje. Jednak jestem trochę przerażona. Mam takie nieciekawe wizje. Pożarta przez pumę albo porwana przez łosia.

- A może porwie ciebie Winthrop? Nie słyszałaś, co o nim gadają?

- Nie. A co, jest taki straszny?

- Z tego, co słyszałam, to dzikus. Kiedyś był całkiem inny. Babiarz, duża kasa, obracał się wśród tych, co nocują tylko u Ritza. Jakieś trzy lata temu zakochał się w Deanne Sharp, tej z Aspen Sharps, no wiesz, ubrania i sprzęt narciarski. Blondynka. Rzuciła go. Po jakimś czasie wyszła za mąż. Za innego, oczywiście. Wyobraź sobie, że Winthrop pojawił się na jej przyjęciu zaręczynowym w towarzystwie prawdziwej gwiazdy filmowej. Swojej dawnej koleżanki ze szkoły. Podobno zadzwonił do niej i poprosił, żeby zrobiła mu pewną przysługę. Koszty podróży brał na siebie. Gwiazda zgodziła się. Domyślasz się, co się potem działo. Gwiazda była gwiazdą wieczoru, na nią zwrócone były oczy wszystkich. Winthrop skutecznie zepsuł swojej byłej tak ważny dla niej wieczór. Ale po tej historii z Deanne bardzo się zmienił. Zrezygnował ze statusu playboya i wybrał życie na świeżym powietrzu. Podobno wszystkie bogate kobiety mają u niego przechlapane. W sumie nie ma co się mu dziwić.

- Ciekawe...

Ciekawe, ale i groźne. Nicky w tym momencie po prostu obleciał strach.

- Wygląda nieźle, mimo że utyka na jedną nogę. A blizny już znikły, zauważyłam, kiedy był u nas w firmie. Zauważyłam też, Nicky, że się tobie przyglądał, ale ty byłaś wtedy okropnie zajęta.

- Mówisz, że utyka? Dlaczego?

- Wypadek samochodowy. Jechali z Deanne, ona prowadziła. Winthrop w tym wypadku omal nie stracił nogi. Wyobraź sobie, że właśnie wtedy go rzuciła. Podejrzewam, że podobała jej się w nim przede wszystkim jego znakomita kondycja, poznali się zresztą z Deanne na stoku. Był świetnym narciarzem, podobno kiedyś, kiedy był młodszy, o mały włos, a zakwalifikowaliby go do kadry olimpijskiej. Zabrakło mu dosłownie kilku punktów. W każdym razie ta jego piękna Deanne przerabia już trzeciego męża i ma miliony, a on jest w jakiś sposób załatwiony. To wszystko działo się, jak powiedziałam, trzy lata temu, jeszcze tu nie pracowałaś. My tutaj byliśmy na bieżąco. Ktoś niedoinformowany mógłby powiedzieć, że podczas tego przyjęcia zaręczynowego Winthrop zrobił Deanne zwyczajne świństwo, ale my staliśmy za nim murem. Podobno teraz czuje się nieźle, choć nie jest już z niego takie ciacho jak kiedyś. I zgorzkniał, ale co się dziwić. Po takich przeżyciach!

Nicky powoli nabrała powietrza.

- Mówisz, że jest wrogiem kobiet?

- Tak. Najbardziej nienawidzi bogatych, ale podobno wszystkie są u niego w niełasce. Pamiętaj, Nicky, weź ze sobą dużo ciepłych ciuchów, bo inaczej tam zamarzniesz. Wykończy ciebie pogoda albo Winthrop!

Nicky jęknęła rozpaczliwie.

- Przestań...

- Wszystko jest możliwe, Nicky. Co do pogody, to w Montanie zawsze jest bardzo dużo śniegu. Potrafi zasypać na dwa metry, albo i więcej. Mam kumpelkę w Montanie. Przez jakiś czas pracowała w szpitalu w Chicago, ale musiała wrócić do domu, żeby zaopiekować się matką inwalidką. Może ją pamiętasz. Sadie Todd. Szef umawiał się z nią...

- Pamiętam, oczywiście.

- Znają się z szefem od dziecka. Byłam u niej raz w Montanie. Pięknie tam, choć klimat jest wyjątkowo surowy. Ludzie zamarzają tam na śmierć. Ale jest to idealne miejsce dla tych, którzy chcą ukryć się przed światem.

- Wcale nie jestem pewna, czy chcę tam jechać.

- Nie bądź głupia. Nasz szef jest słodki, a Winthrop może wcale nie jest taki groźny.

Może i tak, Nicky jednak nadal była pełna obaw. Ale decyzja zapadła i po powrocie do domu zaczęła przeglądać swoje rzeczy, zastanawiając się, co ze sobą zabrać. Na pewno niewiele. Dżinsy, swetry, kilka bluz. Jedna sukienka, z dżerseju, może się przydać. Poza tym bardzo ciepły, zimowy płaszcz i solidne, skórzane buty, pozostałość po poprzednim życiu. Jakże wtedy było inaczej... Czasami trochę żałowała tamtych luksusów i ułatwień, zwłaszcza wtedy, gdy składała centa do centa, żeby zapłacić czynsz. Ale chwile słabości mijały szybko, była przecież już całkiem innym człowiekiem niż tamta bardzo pewna siebie panienka, produkt rodziców bardzo hojnych, jeśli chodzi o finanse, i bardzo oszczędnych w sferze uczuć. W ciągu ostatnich dwóch lat poznała inny świat, poznała ludzi, których przyjaźń nie musiała być przypieczętowana dolarami.

A co do tego wyjazdu... Nie ma sensu zakładać od razu, że spełni się czarny scenariusz. Jakoś to będzie. Nicky umyła się, nałożyła bawełnianą piżamę i pomaszerowała do łóżka.

 

Tydzień później Nicky i pan Christopher lecieli do Montany samolotem korporacji. Nicky miała na sobie szarą dżersejową sukienkę, makijaż zredukowany do minimum. Wyglądała słodko i bardzo młodo, całkiem inaczej niż odstrzelona celebrytka. Zależało jej na tym, ponieważ nie chciała zrażać do siebie Winthropa Christophera, który, jak ją już poinformowano, tego typu kobiet po prostu nie trawił.

- Popracuję trochę - powiedział Gerald, spoglądając na nią znad rozłożonych przed sobą dokumentów. - Nie masz nic przeciwko temu?

- Ależ skąd! - zapewniła gorąco. - Nie boję się latać.

Bała się czegoś innego. Jak zostanie powitana po zejściu z pokładu tego samolotu.

- Panie Christopher, czy pański brat na pewno wie, że ja też przylecę? - spytała trochę nerwowo, kiedy samolot podchodził już do lądowania w Butte.

- Naturalnie, Nicky. O nic się nie martw. Wszystko będzie w najlepszym porządku.

Powiedzmy... Bo kiedy wysiadła z samolotu, wystarczył jeden rzut oka na posępną twarz Winthropa Christophera, żeby spodziewać się czegoś całkiem innego.

Rozpoznała go od razu. Był wyższy od brata, mocniej zbudowany. Barczysty, ale wąski w biodrach. Miał na sobie dżinsy, zakurzone wysokie buty, kraciastą koszulę i krótki kożuszek. Na głowie czarny, sfatygowany już kapelusz typu stetson, nasunięty trochę ukośnie na czoło. W sumie Winthrop wyglądał jak desperado. Był nieogolony, na jednym z policzków widać było jasną kreskę blizny. Twarz raczej kwadratowa, o ostrych rysach. Nos prosty, wydatny i czarne, błyszczące oczy. Błyszczące, ale zdecydowanie na chłodno. W szczupłej, opalonej dłoni trzymał zapalonego papierosa.

- Cześć, Winthrop! - Gerald uścisnął dłoń brata i spojrzał z uśmiechem na Nicky. - W dzieciństwie nazywałem go Winnie. Dopóki nie podbił mi oka. Ale chłopak jest w porządku, wiem, że w razie potrzeby oddałby za mnie życie.

Uśmiechnął się do brata, brat uśmiechu nie odwzajemnił, zajęty teraz oglądaniem Nicky. Wpatrywał się w nią, jakby szukał w jej twarzy jakichś ukrytych wad. Oprócz tych widocznych. I to wcale nie było dla Nicky przyjemne.

- Winthrop - powiedział Gerald szybko - to moja osobista sekretarka, Nicole White.

- Dzień dobry, panie Christopher. Jak się pan miewa? - odezwała się jak najbardziej uprzejmie, z miłym uśmiechem, choć kolana jej drżały, bo spojrzenie Winthropa przekazywało uczucia zdecydowanie mocniejsze niż antypatia czy niechęć. 

Czyli był to człowiek z naprawdę głębokim urazem. Nicky doskonale wiedziała, jak boli zdrada, odczuła to przecież na własnej skórze. W ciągu pierwszych miesięcy po odejściu Chase'a widziała jego twarz wszędzie, na ekranie telewizora, w każdej literce, kiedy stukała w klawiaturę, na każdej stronie, gdy czytała książkę.

Winthrop zmrużył oczy, na surowej, zarośniętej twarzy nie pojawiał się nawet cień uśmiechu.

- A... tak. Pamiętam. Widziałem cię kiedyś w firmie. Jesteś bardzo młoda.

- Mam już dwadzieścia dwa lata, panie Christopher.

- Czyli niewiele - stwierdził i odwrócił się do Geralda. - To co, jedziemy? Przyjechałem pikapem. Zabieramy pilota? Może chciałby podjechać na ranczo, coś zjeść?

- Nie, dzięki. Musi teraz odstawić jednego z naszych kierowników do Nowego Jorku.

Gerald poklepał czule braterskie ramię. Cóż za odwaga, pomyślała zjadliwie Nicky. Nie boi się dotknąć takiego raroga! Przecież ten Winthrop to koszmar.

- Zabiorę bagaż - powiedział Winthrop, kierując się do samolotu.

Nicky też ruszyła się z miejsca, krokiem jednak niezdecydowanym, nie wiedziała bowiem, czy iść za nim, żeby pomóc, czy nie. Winthrop jednym spojrzeniem rozwiał jej wątpliwości. Spojrzał tak, że czerwona jak burak pomknęła do Geralda, który szedł do pikapu.

- Nigdy nie proponuj mu żadnej pomocy - odezwał się półgłosem. - Teraz jest już trochę lepiej, ale na początku był tak przewrażliwiony, że jednemu z kowboi, który zaofiarował mu się z pomocą, po prostu przyładował.

- Zapamiętam to sobie, szefie.

Czuła się urażona i nieszczęśliwa. Ze starszym bratem pana Christophera na pewno będzie bardzo trudno wytrzymać. Najchętniej wróciłaby już teraz do Chicago.

- Nie panikuj - powiedział Gerald, doskonale wyczuwając jej nastrój, i objął ją ramieniem. - On nie gryzie.

- Mimo to chyba lepiej, że zaszczepiłam się dosłownie na wszystko!

Westchnęła, ale i uśmiechnęła się do swojego szefa. Promiennie, co nie uszło uwadze starszego brata. Widział, jak Gerald obejmuje ramieniem swoją sekretarkę, widział wymianę uśmiechów i wyciągnął z tego odpowiedni wniosek. Sądząc po groźnym spojrzeniu, jakim poczęstował parę, ocena wypadła negatywnie...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin