Strona1
„Tylko ona”
ROZDZIAŁ 1
Edward Cullen nie lubił pić w samotności, ale w dniu swojego ślubu zrobił wyjątek.
Otwierając drugą butelkę szampana, doszedł do wniosku, że nie powinien tak nazywać tego
dnia. Ślub się bowiem nie odbył. Pozostały zapasy trunku przeznaczonego na toasty za
radosną przyszłość nowożeńców.
– Za pannę młodą! – mruknął szyderczo Edward. Wlał do gardła zawartość kieliszka i z
rozmachem cisnął nim w ceglany kominek. Z ponurą satysfakcją słuchał brzęku szkła. –
Niech się cieszy takim samym szczęściem, jakiego przedtem zaznała z tym swoim byłym
mężem!
Poszła do łóżka z eks-małżonkiem! Z facetem, który w napadzie szału wybił kijem
baseballowym szybę w samochodzie Edwarda, gdy ten po raz pierwszy zaparkował na
podjeździe domu Carmen Ann. Z osobnikiem, który tak ją nękał, że obawiając się z tego powodu
utraty pracy, złożyła w sądzie oficjalną skargę. Honorarium adwokatowi wypłacił Edward.
Tydzień przed ślubem poczuła się samotna i padła w ramiona byłego mężusia! A przecież
powinna trzymać się od niego jak najdalej. Zapomniał o urodzinach dzieci, nie odwiedzał ich
w wyznaczonych terminach i przeprowadził się na drugi koniec kraju, nawet nie obejrzawszy
się za siebie. Oprócz tego notorycznie zalegał z płaceniem alimentów. Edward musiał kiedyś
pożyczyć Carmen Ann pieniądze na rachunek za energię elektryczną.
Hałas wyrwał z drzemki psa Edwarda. Stary Dodger podniósł się sztywno na cztery łapy i
podszedł bliżej, aby oszacować straty.
– Siad! – rozkazał Edward, zanim pies dotarł do odłamków szkła. – Jestem weterynarzem,
ale nie mam teraz nastroju do zszywania psich nosów i jęzorów.
I trzęsą mi się ręce, przyznał, wstając z fotela. Przyniósł z kuchni miotełkę i śmietniczkę i
zebrał na nią kawałki kieliszka. Wyrzucił je do kosza na śmieci, po czym wyjął z szafki
litrowy kufel. Wlał do niego ponad połowę butelki szampana i uznał, że takie rozwiązanie jest
znacznie lepsze. Nareszcie mógł sobie popić, nie marnując energii na bezustanne dolewanie i
pociąganie małych łyczków. A poza tym te delikatne kryształy i tak nie pasują do rąk
mężczyzny.
Duży, stojący zegar wybił kolejną godzinę. Edward skrzywił się. Gdyby sprawy potoczyły
się inaczej, właśnie wyjeżdżałby w krótką podróż poślubną.
– Prosit! – burknął w stronę zegara i wypił potężny haust wina.
Gdyby tylko sprawy potoczyły się inaczej! Oczywiście, prychnął z goryczą. Gdyby.
Gdyby nie zostawił Carmen Ann na przeciwległym krańcu kontynentu. Gdyby jej syn
przedtem nie uciekł z domu. Gdyby to on, Edward, pojechał po niego do Kalifornii, zamiast na
własny koszt wysyłać tam Carmen Ann. Gdyby ona nie przespała się ze swoim byłym mężem.
Wszystkie rozważania kończyły się tym zdaniem. Nawet mnóstwo wypitego szampana nie
przyćmiło wspomnień o tamtej rozmowie w mieszkaniu jej byłego męża. Edward natychmiast
połapał się w sytuacji. Jego narzeczona uciekała wzrokiem w bok i odpowiadała
monosylabami. Oczywiste wnioski same się nasuwały.
Trzeba przyznać, że Carmen Ann nie próbowała zaprzeczać, gdy zadał jej konkretne pytanie.
Niestety, usiłowała się tłumaczyć, co było o wiele gorsze.
– Sama nie wiem, jak to się stało – powiedziała. – Przyjechałam taka zdenerwowana...
Owszem, miała prawo trząść się ze zdenerwowania. Jeszcze jak! Identycznie
zareagowałaby każda matka, gdyby jej dziesięcioletni synek, któremu za karę skonfiskowała
elektroniczną grę, wybrał się autostopem do tatusia. Nic dziwnego, że Carmen Ann szalała z
niepokoju, a jej siedmioletnia córeczka wpadła w histerię.
– Ja... kiedy zobaczyłam, że Alec jest cały i zdrowy... poczułam straszną ulgę, a Demetri
okazał mi tyle zrozumienia...
Okazał zrozumienie? Kto, jej eks? Ten świr? Edward był zbyt zaszokowany, aby
przypomnieć Carmen Ann, że on też dobrze ją rozumiał. Dlatego dał jej tysiąc dolarów na dwa
lotnicze bilety, aby razem z córką mogła polecieć z Florydy do Kalifornii i sprowadzić
małego zbiega do domu.
Szkoda, że Carmen Ann w porę nie zrezygnowała z wyjaśnień. Ona jednak brnęła dalej.
– Demetri naprawdę za nami tęsknił. Twierdzi, że już dostał nauczkę. Zrozumiał swój błąd,
kiedy musiał z nas zrezygnować...
Edward zacisnął zęby, żeby nie zakląć. Naiwność Carmen Ann doprowadzała go do rozpaczy.
– On wcale nie musiał z was rezygnować, Carmen Ann. Zrobił to z własnej i
nieprzymuszonej woli. Przestał odwiedzać własne dzieci, nie łożył na ich utrzymanie. Zwinął
manatki i wyjechał. Po prostu zwiał.
– No cóż, postąpił niewłaściwie.
– Podziwiam twoją bystrość.
– Mówi, że jest mu przykro – odparła chłodno.
– Wzruszające.
– Edward, nasze małżeństwo trwało dwanaście lat.
– Carmen Ann, ty i ja mamy się pobrać w najbliższą niedzielę. Czy to nic dla ciebie nie
znaczy?
Zrobiła minę godną antycznej tragedii.
– Edward, czuję się taka zagubiona. Nie wiem, co robić...
– Nie wiesz?
– To nie takie proste – prawie chlipnęła. – On chce, żebyśmy z nim zostali i zaczęli
wszystko od nowa.
– Chyba nie bierzesz tego pod uwagę?! – zawołał zdumiony, że w ogóle pyta. Ale w tym
momencie zdał sobie sprawę, że Carmen Ann poważnie traktuje propozycję byłego męża.
– Dzieciaki są zadowolone. To przecież ich ojciec.
– Jasne, ojciec roku! – mruknął z goryczą Edward. Dostrzegł w oczach Carmen Ann udrękę. –
A więc zastanawiasz się nad jego propozycją – dodał oskarżycielsko.
Carmen Ann westchnęła ciężko.
– Demetri jest częścią mojego życia od niepamiętnych czasów. Mamy za sobą wiele
wspólnych lat.
– Owszem, ale ty, ja i dzieci mamy przed sobą przyszłość – odparł, starannie dobierając
słowa. – Przyszłość, która rozpocznie się w niedzielę o drugiej po południu.
Carmen Ann ścisnęła palcami skronie, jakby nagle potwornie rozbolała ją głowa.
– Och, Edward! – jęknęła. Jej głos zabrzmiał piskliwie.
– Za pół godziny jadę na lotnisko – oznajmił krótko. – A ty wybieraj. Albo wracacie ze
mną na Florydę, albo zostajecie tutaj z tym rewelacyjnym tatą.
– Edward, proszę cię. Bądź fair.
Fair? – pomyślał. Wysterylizował jej kota, zmienił hamulce w jej samochodzie, przyciął
gałęzie drzew w ogrodzie i przeczyścił rynny domu. Podtrzymywał ją na duchu, gdy w
szpitalu składano złamaną rękę córeczki, a synka naukowo uświadomił w zakresie
bezpiecznego seksu, opowiadając o ptaszkach i pszczółkach. Do licha, tylko ze względu na jej
dzieci wygłosił w ich szkole mowę z okazji Dnia Kariery Zawodowej. A w tym czasie były
mąż zapominał o przysyłaniu alimentów i odwiedzaniu własnych dzieci.
– Zawsze postępowałem fair w stosunku do ciebie.
– Ale nie możesz oczekiwać, że...
– Nie przypuszczałem, że pójdziesz z nim do łóżka.
– Już ci mówiłam. Tak jakoś... wyszło.
– Właśnie. I to na tydzień przed naszym ślubem. – Ujął jej nadgarstki, odsunął ręce od
twarzy i spojrzał jej badawczo w oczy. – Dlaczego? – zapytał. – Dlaczego nie wróciłaś na
Florydę i mi o wszystkim nie powiedziałaś? Jakoś rozwiązalibyśmy ten problem.
– Było mi wstyd – przyznała. – I zastanawiałam się...
– Czy wolisz mieszkać na Zachodnim Wybrzeżu z Demetrim, czy też na Wschodnim –
ze mną?
– Nad... wszystkim – odparła, pociągając nosem. – Och, Edward, muszę o tym spokojnie
pomyśleć.
– Byle nie dłużej niż pięć sekund. W przeciwnym razie uznam, że już podjęłaś decyzję.
Nie minęła godzina, gdy leciał samolotem do domu. Sam. Teraz, przeraźliwie samotny,
żłopał szampana w dzień swojego ślubu, który nie doszedł do skutku. Odrętwienie stopniowo
przechodziło w niezdrową mieszaninę przykrych emocji. Odezwał się gniew na Carmen Ann, bo
okazała się niewierna. Dał o sobie znać żal po utraconej bliskości. Edward nie zdołał jej
uratować i dlatego czuł się sfrustrowany. Zaczynał też nienawidzić samego siebie za to, że
znów popełnił błąd.
– Toast za ciebie, Cullen – oświadczył, wysoko podnosząc kufel. – Kolejny raz w
wielkim stylu udowodniłeś, że mili faceci zostają na lodzie.
Wypił duszkiem szampana i sięgnął po następną porcję. Dobrze, że wesele zaplanowano
jako skromną uroczystość, pomyślał z pijacką logiką. Gdyby zaprosili więcej gości, zapiłby
się teraz na śmierć. Natomiast przy tej ilości alkoholu, jaka jeszcze pozostała, wchodził w grę
najwyżej potężny kac.
Edward właśnie otwierał butelkę, gdy zabrzęczał telefon. Uznał, że będzie lepiej, jeśli
włączy się automatyczna sekretarka. Tylko zaraza grożąca zagładą całej kociej populacji w
Ameryce mogłaby go w tej chwili skłonić do rozmowy.
– Nie wiem, czy dzwonię do właściwej osoby, ale skoro przedstawia się pan jako Edward...
Zastanawiał się, kto go niepokoi. Kobieta umilkła na moment, po czym kontynuowała:
– Telefonuję z Kalifornii. Mam taki sam numer jak pański, tylko inny kod. Nie byłam
pewna, czy zawracać panu głowę, ale trzęsę się ze zdenerwowania i mój mąż uznał, że
powinnam skontaktować się z panem.
– Nagrywasz się na sekretarkę? – wtrącił się jakiś mężczyzna, ale zaraz najwyraźniej
został uciszony przez swoją roztrzęsioną żonę.
– Bez przerwy dzwoni do nas dziewczynka imieniem Bree. Pyta o Edwarda. Twierdzi, że
się nie pomyliła, wybierając numer.
Edward zamarł z ręką na korku. Zaczaj uważnie wsłuchiwać się w słowa nieznajomej.
Córeczka Carmen Ann miała na imię Bree.
– W końcu spytałam ją, gdzie ten Edward mieszka. Powiedziała, że w Orlando. Jeśli zna pan
tę małą, to proszę się do niej odezwać. Chyba bardzo jej na tym zależy. I jeżeli jest pan tym
Edwardem, którego szuka, będę zobowiązana za wiadomość, czy wszystko w porządku. To
może być głupi dowcip, ale kto wie...
Edward zaklął siarczyście, odstawił butelkę i chwycił słuchawkę. Podziękował kobiecie za
informacje, zapewnił, że porozmawia z Bree, i przerwał połączenie. Jeszcze raz zaklął.
Dlaczego, do diabła, nie chodzi o coś łatwiejszego – na przykład o straszną plagę zagrażającą
domowym kociakom? Gdyby sporządzał listę rzeczy, których na pewno nie chciałby robić w
ten szczególny wieczór, pogawędkę z Bree umieściłby na pierwszym miejscu.
Westchnął ciężko. Stworzeniem bardziej żałosnym od siedmioletniej dziewczynki bez
tatusia mógł być jedynie trzydziestoośmioletni weterynarz bez rodziny. On i Bree od razu
przypadli sobie do gustu. Edward wypełnił lukę po ojcu, który zniknął z życia Bree, ona zaś
zajęła w sercu Edwarda to miejsce, które bywa przeznaczone tylko dla dziecka.
Jadąc taksówką do mieszkania byłego męża narzeczonej, Edward wierzył, że Carmen Ann
szybko się opamięta i wróci z nim na Florydę. Ale przy pożegnaniu to Bree z płaczem
rzuciła mu się na szyję. Do tej pory prześladował go widok ładnej buzi, na której malował się
niewysłowiony żal. Biedne dziecko znów cierpiało z powodu rozstania. Edward dobrze
rozumiał, co Bree przeżywa.
Sprawdził numer i połączył się z Kalifornią.
Telefon odebrał eksmąż Carmen Ann. Zawołał ją opryskliwym tonem. Edward nie wątpił, że
dla jego uszu był przeznaczony zjadliwy sarkazm, z jakim Demetri burknął do Carmen Ann: „To
twój chłopak”.
– Edward?
– Cześć, Carmen Ann.
– Jeżeli masz nadzieję, że po tym, jak mnie zostawiłeś, chlipię ze wzruszenia, myśląc o
dzisiejszej dacie, to...
– Nie dlatego dzwonię – przerwał jej. Przecież ona też mogłaby się z nim skontaktować,
przemknęło mu przez głowę. Gdyby zmieniła zdanie i doszła do wniosku, że zostając ze
Demetrim, popełniła błąd.
– W takim razie dlaczego?
– Chciałbym porozmawiać z Bree.
– Wykluczone! Dopiero co zdołaliśmy ją uspokoić. Nie dopuszczę do tego, żeby znów się
denerwowała.
– Musiałaś ją uspokajać?
– Ten dzień trudno zaliczyć do udanych – odparła zgryźliwie.
– Bree usiłowała dodzwonić się do mnie.
– Chyba żartujesz. Nawet o ciebie nie pytała.
– Wielokrotnie telefonowała do jakiejś kobiety, która ma taki sam numer jak mój, tyle że
w Kalifornii. Proszę cię, Carmen Ann. Może mógłbym wszystko jej wyjaśnić...
Carmen Ann roześmiała się niemiło.
– Może mnie mógłbyś coś niecoś wyjaśnić.
– Raczej ty mnie – powiedział ze smutkiem. – Ale to już nie ma sensu. – Wiedział, że i
tak nigdy nie pojmie, czemu poszła do łóżka z facetem, który wyrządził jej tyle złego.
– Pozwól mi zamienić parę słów z Bree – poprosił.
– Dobrze – zgodziła się niechętnie. – Tylko... postaraj się nie wyprowadzić jej z
równowagi.
– Czy kiedykolwiek to zrobiłem? – Przecież nie on był przyczyną zamętu w życiu tego
dziecka. Przeciwnie. Z całym przekonaniem zamierzał grać rolę ojca, którego Bree tak
bardzo potrzebowała.
– Zaraz ją poproszę.
Czekając na dziewczynkę, Edward zastanawiał się, jaki przebieg będzie miała ta rozmowa.
– Halo? – Głos małej zabrzmiał bardziej piskliwie niż zwykle.
– Hej, Bree, czy to ty?
– Mówi Bree – poprawiła z naciskiem. Nie zachichotała, jak zawsze, gdy się
przekomarzali, ale Edward wyczuł, że poczuła się pewniej, słysząc jego stary żart.
– Z tej strony Edward.
– Wiem.
– Podobno chciałaś ze mną pogadać. Co cię gryzie, Bree?
– Jak gdyby nie znał sytuacji.
– Bree! – powiedziała, wzdychając ze znużeniem, jakby przerastało ją prowadzenie tej
gry. Lecz po chwili dodała najwyraźniej rozgniewana: – Mamusia zapomniała o ślubie.
Przypomniałam jej, że to dziś, ale mnie nie słuchała.
Edward gorączkowo szukał jakiejś stosownej odpowiedzi. Na szczęście Bree
kontynuowała:
– Nawet pokazałam jej kalendarz, ale nic nie pomogło. Kazała mi iść do mojego pokoju.
Ale to nie jest mój pokój, tylko zagracony składzik z materacem na podłodze. I jeszcze
dodała, że ślub się nie odbędzie.
– To prawda, kochanie.
– Ale... ja miałam nieść kwiaty, pamiętasz? Kupiliście mi nową sukienkę i pantofle.
– Tak, Bree, ale czasem...
– Nie zostaniesz moim nowym tatusiem?
– Nie, dziecinko. Nie mogę.
– Ale ja chciałam, żebyś nim był... – Głos jej się załamał.
– Och, skarbie, ja też. Ale sprawy między twoją mamą a mną nie ułożyły się dobrze.
– Po twoim wyjeździe wygadywała o tobie wstrętne rzeczy. Powiedziałam jej, że
nieładnie tak mówić, ale mnie skrzyczała.
– Musisz szanować swoją mamę. Niełatwo być dorosłym człowiekiem. Ona
prawdopodobnie trochę się smuciła. Nie mogłabyś okazać jej teraz więcej serdeczności?
– Myślałam, że będziesz moim tatusiem.
– Już masz tatusia, Bree.
– On nie jest taki miły jak ty.
Edward zacisnął powieki i prawie zgniótł w dłoni słuchawkę. Dlaczego Bree po prostu nie
wydłubała mu serca tępym nożem?
– Daj mu szansę. On na pewno sobie przypomni, jak powinien postępować dobry tatuś. –
Usłyszał przyśpieszony oddech Bree. – Ja nadal cię kocham – zapewnił. – Możemy
pozostać kumplami, nie sądzisz?
– Pozwolisz mi do siebie dzwonić?
– Nie lepiej, żebyśmy pisywali listy? Wysyłałabyś mi swoje rysunki.
Bree chlipnęła głośno.
– A co z Lady i Trampem? – Chodziło jej o dwa pluszowe zwierzaki, które dostała od
Edwarda, gdy pojechali do Dis...
Minia1212