JAMES PATTERSON
Listy pisane miłością
Z angielskiego przełożyła
Bożena Krzyżanowska
Świat Książki
Tvtui oryginału
SAM'S LETTERŚ TO JENNIEFR
Projekt graficzny serii Małgorzata Karkowska
Zdjęcie na okładce Flash Press Media
Redaktor prowadzący EJimeta Kobusińska
Redakcja merytoryczna Ludwika Szumna
Redakcja techniczna Julita Czachorowska
Korekta
Radomita Wójcik Maria Włodarczyk
Copyright © 2004 by James Patterson
Ali rights reservcd
Copyright © for the Polish translation by Bertelsmann Media sp. z o.o.
Warszawa 2005
Warszawa 2006
Bertelsmann Media sp. z o.o.
ul. Rosoła 10, 02-786 Warszawa
Skład i łamanie
Piotr Trzebiecki
Druk i oprawa Rzeszowskie Zakłady Graficzne S.A.
ISBN 83-247-0001-3 Nr 5300
Pragnę gorąco podziękować Florence Kelleher,
która wyszperała wszystko, czego jeszcze nie wiedziała,
o Lake Geneva w stanie Wisconsin. Wyrazy wdzięczności
składam również Lynn Colomello, a przede wszystkim
Maxine Paetro, mojej przyjaciółce i powiernicy, która
od początku niemal do końca pomagała mi w nadaniu „Listom”
ostatecznego, możliwie najdoskonalszego kształtu.
Prolog
Jak zawsze
Siedziałyśmy z Sam na wyludnionej plaży nad jeziorem Michigan, nieco na północ od hotelu Drake w Chicago. Obie zawsze bardzo miło wspominamy Drake, gdzie i tym razem wcześniej zjadłyśmy obiad przy naszym ulubionym stoliku. Ten wieczór koniecznie chciałam spędzić z Sam, ponieważ -jak by to powiedzieć? - minął właśnie rok od chwili, kiedy zdarzyło się coś, co nie powinno się było zdarzyć: rok temu zmarł Danny.
- To tutaj spotkałam Danny'ego, Sam. W maju, sześć lattemu - powiedziałam.
Sam jest bardzo dobrą słuchaczką. Cały czas utrzymuje kontakt wzrokowy i prawie zawsze interesuje ją, co chcę jej powiedzieć, nawet jeśli trochę przynudzam, jak teraz. Zostałyśmy najlepszymi przyjaciółkami, gdy miałam dwa latka, a może nawet wcześniej. Wszyscy mówią, że stanowimy „zgrany duet”. Na nasz gust to zbyt grzeczne określenie, ale kryje się w nim sporo prawdy.
- Tego wieczoru, kiedy spotkałam Danny'ego, panował przenikliwy chłód, a ja byłam potwornie przeziębiona. Co gorsza, ta wstrętna bestia Chris, mój były chłopak, wyrzucił mnie z naszego mieszkania.
- Wredny bydlak, gnojek - dołożyła Sam. - Nigdy nie lubiłam Chrisa. Możesz mówić dalej?
- Po plaży biegał jakiś miły facet. To był właśnie Danny. Mijając mnie, zapytał, czy dobrze się czuję. Kaszlałam, płakałam, w ogóle musiałam wyglądać okropnie, spytałam
9
więc: „A czy sprawiam wrażenie kogoś, kto dobrze się czuje? Pilnuj swego nosa. I tak mnie nie poderwiesz, jeśli o to ci chodzi. Spadaj!”
Prychnęłam, doskonale naśladując Sam.
- To właśnie stąd się wzięło moje przezwisko „Spadaj”.Tak czy inaczej po jakimś czasie Danny znowu pojawił sięprzy mnie. Powiedział, że mój kaszel słychać na trzy kilometry. Przyniósł mi kawę, Sam! Biegł taki kawał po plaży z gorącym kubkiem - dla zupełnie obcej osoby.
- Owszem, zupełnie obcej, ale za to jakże pięknej.Zaniemówiłam. Sam objęła mnie i powiedziała:
- Tak dużo przeszłaś. To okropne i niesprawiedliwe.Chciałabym móc jednym skinieniem czarodziejskiej różdżkizmienić twój świat na lepszy.
Wyjęłam z kieszeni dżinsów złożoną pogniecioną kopertę.
- Danny zostawił mi list. Tam, na Hawajach. Dokładnie rok temu.
- Czytaj, Jennifer. Wyrzuć z siebie wszystko. Zamieniam się w słuch.
Otworzyłam list i zaczęłam czytać z zaciśniętym gardłem.
Kochana, cudowna, wspaniała Jennifer...
To Ty jesteś człowiekiem pióra, nie ja, mimo to spróbuję Ci przekazać, jakie uczucia wzbudziła we mnie Twoja wspaniała wiadomość. Myślałem, że nie możesz jeszcze bardziej mnie uszczęśliwić, ale byłem w błędzie.
Jen, latam w tej chwili w obłokach i nie mogę uwierzyć w to, co czuję. Bez wątpienia jestem najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. Ożeniłem się z najwspanialszą kobietą na świecie, a teraz będę miał z nią najwspanialsze dziecko. Czy w takiej sytuacji mogę być złym tatusiem? Będę bardzo dobrym ojcem. Obiecuję.
10
Dzisiaj kocham Cię jeszcze bardziej niż wczoraj, a nie możesz sobie nawet wyobrazić, jak bardzo kochałem Cię wczoraj.
Kocham Ciebie i naszego maleńkiego „orzeszka”.
Danny
Po policzkach spływały mi łzy.
- Jestem dużym dzieckiem - łkałam. - Żałosnym dużym dzieckiem.
- Nieprawda, jesteś jedną z najsilniejszych kobiet, jakie znam. Tak dużo straciłaś, a jednak wciąż walczysz.
- Tyle że z wolna przegrywam. Naprawdę. Coraz bardziej przegrywam, Sam.
Wtedy Sam mocno mnie objęła i co najmniej przez chwilę było mi o wiele, wiele lżej. Jak zawsze.
Część pierwsza
Listy
ROZDZIAŁ 1
Moje wygodne trzypokojowe mieszkanie znajdowało się w przedwojennym budynku w Wrigleyville. Danny'emu i mnie podobało się tu wszystko: pejzaż za oknem, bliskość Chicago, sposób, w jaki umeblowaliśmy pomieszczenia. Obecnie spędzałam tu coraz więcej czasu - „zaszywałam się”, jak mawiali moi dobrzy przyjaciele. Mówili też, że „wzięłam ślub ze swoją pracą”, że „nie widzę świata bożego”, że jestem „beznadziejną pracoholiczką”, „starą panną z odzysku”, „głupią romantyczką”, by wymienić tylko kilka kpinek, które udało mi się zapamiętać. Niestety, było w nich bardzo dużo prawdy, ja sama mogłabym niejedno dorzucić do tej listy.
Próbowałam zapomnieć o tym, co się stało, ale okazało się to za trudne. Przez kilka miesięcy po śmierci Danny'ego nękała mnie okropna, obsesyjna myśl: „Nie mogę bez ciebie Oddychać, Danny”.
Nawet po półtora roku wciąż jeszcze muszę odpędzać od siebie myśli o wypadku i wszystkim, co potem nastąpiło.
W końcu zaczęłam spotykać się z chłopakami: był więc wysoki jak tyczka redaktor z „Tribune”, Teddy, który nie pijał niczego prócz wody; zwariowany na punkcie sportu Mike, którego poznałam na meczu Cubs; wybrałam się nawet na iście piekielną randkę w ciemno z Coreyem. Nie lubiłam tego, ale życie musiało przecież jakoś toczyć się dalej, praw-
15
da? Miałam wielu dobrych przyjaciół - małżeństwa, samotne kobiety, kilku facetów, którzy byli wspaniałymi kumplami. Naprawdę. Słowo daję. Wszystkim mówiłam, że dobrze sobie radzę, choć była to zwykła bujda na resorach i oni dobrze o tym wiedzieli.
Zawsze mogłam liczyć na swoich najlepszych przyjaciół: Kylie i Danny'ego Borislowów; kocham ich oboje i bardzo dużo im zawdzięczam.
Wracając jednak do chwili obecnej, to za trzy godziny miałam oddać do druku następny „wspaniały”, „niezapomniany” felieton dla „Tribune”, a tymczasem nic mądrego nie przychodziło mi do głowy. Odrzuciłam trzy pomysły i znów zapatrzyłam się w pusty ekran. Prawdę mówiąc, pisanie dowcipnych felietonów wcale nie jest prostym zadaniem. Dzięki Markowi Twainowi, Oskarowi Wilde'owi i Dorothy Parker wszystkie tematy, którymi warto się było zająć, już dawno zostały poruszone, a na dodatek zaprezentowano je w znacznie lepszej formie, niż ja kiedykolwiek byłabym w stanie to uczynić.
Wstałam z sofy, włożyłam do odtwarzacza płytę kompaktową Elli Fitzgerald i przestawiłam klimatyzację na największy chłód. Upiłam łyk kawy z plastikowego kubka. Była wspaniała. Drobiazgi zawsze przynoszą nadzieję.
Potem zaczęłam krążyć po salonie w jednym ze swoich ulubionych „redaktorskich strojów” - dresie Danny'ego z Michigan University i w swoich czerwonych skarpetkach, które zawsze przynosiły mi szczęście. Zaciągnęłam się papierosem - to mój najnowszy nałóg. Mike Royko powiedział kiedyś, że felietonistę należy oceniać na podstawie jego ostatniego tekstu. Te słowa prześladują mnie, podobnie jak moja dwudziestodziewięcioletnia zwierzchniczka, anorektyczka Debbie, która do niedawna pisywała artykuły dla londyńskiej prasy brukowej, nosiła ubrania tylko od Versace, całą resztę od Prady, a okulary z Morgenthal Frederics.
16
Prawdę mówiąc, wkładam w moje felietony serce. Staram się, by były oryginalne, aktualne i zawsze dostarczam je w terminie, bez pudła.
Dlatego nie odbierałam telefonu, który dzwonił od kilku godzin. Parę razy nawet na niego zaklęłam.
Trudno znaleźć nowe pomysły, jeśli pisze się trzy razy w tygodniu przez pięćdziesiąt tygodni w roku, chociaż „Trib” za to właśnie mi płaci. Ale ta praca to niemal całe moje życie.
Wielu czytelników jest zdania, że wspaniale mi się powodzi, często nawet piszą, że chcieliby zamienić się ze mną miejscami... Zaraz, zaraz, a może to jest pomysł?
Nagle za moimi plecami rozległ się hałas. To Sox, moja roczna pręgowana kotka, zrzuciła z półki książkę „The De-vil in the White City”. Przy okazji przestraszyła Euforię, która drzemała na maszynie do pisania, na której podobno Scott Fitzgerald napisał „Czuła jest noc”. Lub coś innego. A może Zelda wystukała „Save Me the Last Waltz”?
Znów zadzwonił telefon. Gwałtownym ruchem podniosłam słuchawkę.
Gdy zdałam sobie sprawę, z kim rozmawiam, doznałam wstrząsu. Z daleka dobiegał głos Johna Farleya, przyjaciela rodziny z Lake Geneva w stanie Wisconsin. Pastor przywitał się ze mną dziwnie łamiącym się głosem, jakby płakał.
- Chodzi o Sam - wyjaśnił.
ROZDZIAŁ 2
Zacisnęłam palce na słuchawce.
- Co się stało?
Wciągnął powietrze w płuca, dopiero potem się odezwał.
- Och, Jennifer, nie mam pojęcia, jak ci to powiedzieć. Twoja babcia upadła. Nie jest z nią najlepiej.
- Tylko nie to! - jęknęłam.
...
gosiadabrowska