Karol Bunsch
PARMENION
W Atenach minety dni wielkich napięć. Jak w pro-wincjonalnym miasteczku nie działo się nic ważnego.dzień podobny do dnia, a noc do nocy. Wielka polityka,handel i sztuka, nawet występek i rozpusta przeniosłysię na północ, za świętą górę Olimp. W Atenach spałynawet psy i straże — szkoda czuwać. Powszechny pokój,mieszkańcom nie grozi nic.
Martwotę śpiącego miasta podkreślała jeszcze powódźksiężycowego światła, ostrymi liniami odcinając jaskra-wą biel marmurów od czarnych cieni pełznącego z wą-wozu mroku, który sunąc po zboczach gasił światła,,w miarę jak księżyc pochylał się w stronę portu i siałzimne iskry na drobnej fali zatoki. Cisza i ciemnośćzaległy ulice, jeno jak olbrzymie mauzoleum świeciłyjeszcze górujące nad miastem świątynię Akropolu *. Ża-den głos nie zdradzał życia. Gdy jednak księżyc scho-wał się za wzgórza, Akropol zgasł i mrok się pogłębił.Jakby na to czekając, jakaś postać przesmyknęła sięprzez mur koło Dipylonu i rozpłynęła się w ciemnoś-ciach. Jeno szelest skradających się kroków po kamien-nym bruku zdradzał, że przybysz kieruje się ku dziel-nicy portowej.
* Objaśnienia do obcych wyrazów znajdują się na końcuksiąiki
5
I tu panował mrok i cisza. Siedziby bogaczy, gdzieongiś uczty i zebrania przeciągały się do świtu, terazczyniły wrażenie opuszczonych. Tylko w domu Demo-stenesa niepewnym poblaskiem znaczył się świetlik ta-lamu *.
Mówca nie spał. Nawykł wykorzystywać do pracy naj-spokojniejsze godziny przed świtem, gdy skupienia niemąci ruch w mieście i w domu. Wtedy można utrwalićlotne dary Snu, chytre pomysły, nim je rozproszy trzeź-we światło dnia.
Od dawna już jednak towarzyszem nocnych godzinDemostenesa miast snu była rozpacz. Walka została roz-strzygnięta, wieńce zwycięstwa zabrał wróg. Nikt sięnawet nie sprzeciwiał, by je wysłać Filipowi w hołdziez zapewnieniem służalczej wierności. Demostenes niemiał już nad czym pracować.
Ostatnio, uciekając myślą od tych spraw, zbliżył się do swej córeczki. Ale bogowie, zda się, pogrążyć go chcą na samo dno ludzkiej nędzy. Jak na urągowisko, gdy Filip oczekiwał któregoś tam potomka, zesłali chorobę na-jedyne dziecko Demostenesa. Nie pomogły zabiegi najlepszych lekarzy ni hojne ofiary. Przed tygodniem ojciec odprowadził córkę na Drogę Świętą, gdzie spo- częła pod niewielkim kamieniem. W domu zapanowała cisza, którą niedawno jeszcze mącił głos dziewczynki, nieraz niecierpliwiąc Demostenesa. Teraz ma spokój. Kamienny, martwy spokój.
Ale tylko zewnętrzny. W sercu Demostenesa szalałbunt: przeciw bogom, że go opuścili, przeciw miastu, żew haniebnej beztrosce dba już tylko o łaskę swego po-gromcy i korzyści datowanego pokoju. Nie trzeba bu-dować floty, opłacać najemników odrywać rąk od war-sztatów i handlu. Kofne ejrene— pokój powszech-ny! Kto go naruszy narazi się Filipowi. Tyran dba o to;by jego niewolnicy nie bili się między sobą.
Spokój! Zburzyć go za wszelką cenę! W pełni latmęskich, nawykły do pracy, nad siły, Demostenesw miejsce wszystkiego, czym żył, ma spokój. Gdybyżchoć Filip prześladował swego wroga, żądał jego głowy,jak ongiś Charidemosa! Byłby wraz ze strategiemzbiegł do Persów i tam gotował opór przeciw tyranowi-
6
Ale rozsądek podszeptywał mu drwiąco, że Charidemosjest wodzem, który potrafił dać się we znaki samemuFilipowi. A on, Demostenes, jeno mówcą. Król perskipłacił mu, dopóki go potrzebował, by Helladę podburzaćprzeciw Macedonii. Teraz, gdy ujrzał, że darmo rzucazłoto, lekceważyć musi Demostenesa wraz z jego sztuką.Tak samo jak Filip. To nie wspaniałomyślność kazałaMacedończykowi zostawić w spokoju zaprzysiężonegowroga. W nabrzmiewającym starciu ż Persją Demoste-nes nie liczy się ani jako sprzymierzeniec, ani jako wróg.Wraz ze swą wymową stał się niczym, on, który jużsądził, że jest Temistoklesem i Peryklęsem w jednej oso-bie. Może być chyba tylko prowincjonalnym adwokat-tem. Sztuki swej, którą, pokonując największe oporylatami budował i cyzelował, używać może po to, byzarobić parę drachm — bo na nic więcej się nie zda…
A jednak nie chciał się poddać i nie chciał uwierzyć,by szczerze, choćby bez wewnętrznego oporu, poddałasię już cała Hellada. Gdy do Pelli wyruszało haniebneposelstwo z darami i hołdem, zdołał wkręcić do niegozaufanego i chytrego Epimedesa, by mu donosił, jakzachowywać się i co mówić będą ateńscy posło-wie. Z dawnego nawyku zbierał.zarzuty przeciw stron-nikom Filipa, choć stracił już wiarę, by jeszcze sięprzydały.
Ale nie wierzył też, by Tyche uśmiechać się mogłado kogoś bez przerwy; Dochodziły do Aten plotki o we-wnętrznych rysach w gmachu potęgi Filipa. Darmo iro-niczny Hypereides mówił, że bezpodstawne nadziejeogłupiają ludzi, jeśli wprost nie wynikają z głupoty; na-dzieją żyje wielu, bez nadziei nikt, A trzeba ją czymśkarmić lub zapisać się do „stronnictwa milczenia" przyDrodze Świętej. Po karmę dla nadziei wysłał Epimede-sa. Wśród świetnych uroczystości w tłumie poselstwwszystkich krajów, od Istmu * i Pontu * do Zatoki Pelo-poneskiej, wiele można usłyszeć. Im świetniej wypolę-rowana zbroja, tym wyraźniej widać na niej skazy. By-stry i przebiegły Epimedes potrafi je zauważyć.
Wśród zgryzot i koniecznych zajęć ostatnich dni De-mostenes zapomniał o uroczystościach w Pelli. Ąle terazgdy wśród ciemności leżał z otwartymi oczyma, patrząc
w mrok pod pułapem, wyobraźnia przedstawiać mu jęłatriumf wroga, i łoże, w którym spoczywał, zdało mu sięłożem Prokrustesa *.
Poderwał się jak żgnięty sprzeż skorpiona. W głuchejciszy lekkie pukanie do wejściowej bramy rozniosło siępogłosem po całym domu. O tej porze nie zwykły przy-chodzić błahe wieści. Nie zarzuciwszy nawet chlajny*,Demostenes poskoczył i odsunął zaworę. Mimo ciemnościpoznał Epimedesa i serce jego zatłukło się gwałtownieNie bez powodu posłaniec powrócił przed zakończeniemuroczystości. Kładąc palec na ustach, Demostenes we-pchnął go do swego talamu. Epimedes, widno znużony,usiadł bez słowa na trójnogu i rozcierał zdrętwiałe nogi.Demostenes, trzymając jeszcze w ręku lampkę oliwną,stał przed nim, nie mogąc wydobyć głosu, by rzucić py-tanie, które paliło mu wargi.
Posłaniec zaczął sam:
— Domyślasz się już zapewne, że wróciłem wcześniejnie z tęsknoty za tobą.
— Mów — wyszeptał Demostenes.
— Filip... nie żyje. .Upuszczona lampka stuknęła o kamień posadzki, Roz- prysnęła się w kawałki, i światło zgasło, Z ciemnościdoszedł Epimedesa zduszony głos:
— Czy jesteś całkiem... całkiem pewny?
— Stało się to na oczach tysięcy ludzi. I tysiące pędzą,jak ów biegacz spod Maratonu, roznosząc wieść po świe-cie. W Atenach jam pierwszy. Myślę, że nagroda godnabędzie wieści.
Nie przerywając ni słowem wysłuchał krótkiej opo-wieści. Już panował nad swym głosem, gdy rzekł:—- Teraz ty spocznij tutaj, na moim łożu. Ja muszępracować.
Już pracował. Jakby ktoś na rzece zerwał tamę, którawięziła jej nurt, zatrzymując w biegu i zamieniającw bagno cuchnące, tak wyzwolona od gniotącego ją cię-żaru myśl Demostenesa płynęła bystrym strumieniem.
Niebo dopiero zazieleniło się na wschodzie, gdy De-mostenes w białym haftowanym chitonie * i spiętej zło-tą zapinką chlajnie, uwieńczony białym kwieciem, wy-szedł z domu.
8
Dopiero zaczynał się ruch w mieście. Niewiasty niosłyamfory* z wodą, niewolnicy płukali przed domem ja-rzyny. Wszyscy tu znali Demostenesa i wiedzieli o jegoświeżym nieszczęściu. Toteż oczy ze zdziwieniem zwra-cały się na jego jasną szatę i rozpromienioną twarz. Nie-wiasty, spozierając za nim, szeptały między sobą, nie-wolnicy, porzucając zajęcia, biegli do swych panów, byzaraz po przebudzeniu oznajmić im nowinę.. Demostenesspił się lub oszalał. W kilka dni po śmierci jedynegodziecka zrzucił żałobę i idzie na rynek, przybrany jakna wesele.
W mieście, w którym od dawna nie działo się nic waż-nego, byle drobiazg budził zainteresowanie i podniece-nie. Demostenes wiedział o tym. Idąc wolno, kątem okabadał wrażenie, jakie czynił. Przed domem Likurga za-trzymał się i zapukawszy wszedł do wnętrza. Staryidealista pierwszy uwierzy w cud, a w mieście cieszysię powagą. Od niego należy zacząć.
Likurg spał jeszcze. Pozbawiony urzędu, nie miał po-wodu wstawać o świcie. Zawiedziony w swej wierzęw sprawiedliwość bogów i wielkie przeznaczenie swegomiasta żył również w przygnębieniu, czekając już jenośmierci. Gdy mówca zaczął go trącać, z trudem otworzyłoczy, które uczyniły się okrągłe ze zdziwienia. Patrzącna przyjaciela, zapytał:
— Coś ważnego stać się musiało, Demostenesie skorozrzuciłeś żałobę i przerywasz mi sen, który jedynie koimoją duszę.
— Wstań i pójdź ze mną. Musimy obywatelom oznaj-mić wielką i radosną nowinę.
Patrząc w pytające oczy Likurga, dodał z uśmiechem;
— Filip nie żyje.
Likurg zerwał się. i usiadł na łożu. Trzęsącym sięz podniecenia głosem zapytał:
— Co mówisz? Skąd ta wieść?
Demostenes przymknął powieki, uśmiechając się ta-jemniczo. Zaczął uroczyście.
— Sam może bym nie uwierzył, ale powiem, bo na-kaz bogów jest wyraźny. Wiesz, że wiele jest przyczynktóre płoszą Hypnosa * od mojego łoża. Dziś jednak;znużony, po północy zasnąłem głęboko. Nie wiem, jak
9
długo spałem, gdy jakaś jasność razić mnie zaczęła przezzamknięte powieki. Gdym je otworzył, zrazu widziałemtylko oślepiające światło. Ale po chwili poznałem Opie-kunkę miasta. Stała nade mną w hełmie i z włóczniąw dłoni, jak Fidiaszowy posąg, tylko jeszcze piękniejsza.Potem ujęła mnie za rękę i rzekła: „Idź i powiedz moje-mu miastu, że jest wolne. Krzywoprzysiężca i bluźnier-ca, który bogom chciał być równy, dłonią Zeusa ciśniętyzostał na dno Erebu *. Przeto wstałem i jestem. Pójdź-my oznajmić cudowną wieść obywatelom. Likurg drżącymi rękoma zaczął wkładać szaty, a drżą-cymi wargami szeptał modlitwy. Demostenes patrzył naniego spod oka. Likurg uwierzył bez najmniejszegowątpienia. Uwierzy i ateński demos*, teraz bardziej niżkiedykolwiek spragniony nadzwyczajności i nowości.Ale potwierdzenie nowiny może nadejść każdej chwili.Jeśli Demostenes ma odegrać rolę wybrańca i pośredni-ka bogów, musi się śpieszyć. Ponaglał do wyjścia.
Skierowali się ku rynkowi. Bramy już były otwarte.Obywatele szli do swych zajęć, nie śpiesząc się, przysta-...
siomak