Szczenięca sympatia [Vil].doc

(133 KB) Pobierz
Szczenięca sympatia http://yaoi

Szczenięca sympatia http://yaoi.pl/teksty/viewstory.php?sid=2771

autor: Vil

Podsumowanie: Jacek nie przypuszczał, że zobaczy jeszcze kiedyś Arneckiego. Na pewno nie spodziewał się go na progu własnego mieszkania w towarzystwie swojej siostry. Przeszłość ma jednak to do siebie, że lubi powracać w najmniej oczekiwanym momencie.

Kategorie: Opowiadania

Dozwolone od: 13+

GATUNEK TEKSTU: obyczajowy

Opublikowane:09/12/2008 | Uaktualnione: 24/12/2008 | Liczba słów: 9826 | Skończone: Tak

<<>><<>><<>><<>><<>><<>><<>><<>><<>><<>><<>><<>><<>><<>><<>>

 

 

Remi Arnecki.

Niewysoki - w najlepszym razie metr siedemdziesiąt na wylocie z liceum. Chyba tylko jeden lub dwóch nieszczęśliwców było niższych od niego. Ciemne włosy zawsze ułożone według najnowszej mody męskiej; ciemne oczy. Niebo o zmierzchu - szeptały między sobą dziewczyny, niespotykany kolor, różny od czerni tylko z bardzo bliska. Nie budził specjalnego respektu - przy niezbyt imponującym wzroście był też raczej szczupły. Ładna buźka, cięty język, markowe ubrania, a później jeszcze samochód - sportowa toyota, którą dostał na osiemnaste urodziny wystarczyły jednak, żeby cieszył się powodzeniem.

Tak zapamiętałem go ze szkoły - jako niedużego, ciemnowłosego playboya, bez skrępowania bazującego na kasie i pozycji rodziców, który w ułamku sekundy przemienił moje licealne życie w piekło.

Niewiele się zmienił. Nie wystrzelił w górę, nie rozrósł się w barach. Starannie uczesany, starannie ubrany - dobrze wiedzieć, co teraz jest w modzie. Nawet arogancki półuśmieszek i pewne siebie spojrzenie były takie jak przed laty. Może tylko ostrzejsze rysy i cień popołudniowego zarostu dowodziły, że również dla niego czas się nie zatrzymał i w progu mojego mieszkania w towarzystwie Małgosi stoi mężczyzna, a nie nastolatek.

- No, Jacek, co ty, nie wpuścisz nas do środka?

Moja młodsza siostra nie czekała na odpowiedź. Bezceremonialnie przesunęła mnie w wejściu i pociągnęła za sobą Arneckiego. Zamknąłem za nimi drzwi, trochę otępiały. Na twarzy Małgosi gościł wyraz radości przemieszanej z rosnącym zniecierpliwieniem, kiedy nie wydusiłem z siebie nawet słowa powitania. Wciąż ściskała dłoń Arneckiego, tę w której nie trzymał napchanej podróżnej torby. Sama miała tylko maleńki błękitny plecaczek, w którym mogła zmieścić się co najwyżej jej kosmetyczka i to w bardzo okrojonej postaci.

- No, Jacek... - Jej brwi zjechały się w prostą, cienką kreskę. - Nie cieszysz się, że nas widzisz?

- Ja... Pewnie.

Niezręcznie przytuliłem ją do siebie nadal zbyt zaskoczony, by tak od razu przejść nad widokiem Remigiusza Arneckiego w moim mieszkaniu do porządku dziennego. Małgosia zlekceważyła moje dziwne zachowanie. Przycisnęła mnie do siebie mocno, ucałowała i brakowało tylko, żeby zmierzwiła mi włosy. Jej serdeczność pomogła mi wyrwać się z odrętwienia. Nie widzieliśmy się dobre pół roku, od momentu gdy wyjechała do Paryża na jakąś uczelnianą wymianę studentów. Należało jej się gorące powitanie, nawet jeżeli jej wizyta była niespodziewana i - w tym towarzystwie - nie do przewidzenia.

- Pewnie, że się cieszę. Co ty tu robisz? Rodzice wiedzą, że jesteś w kraju? Na długo przyjechałaś? Chyba cię nie wyrzucili, co? Wracasz tam jeszcze? I co ty robisz we Wrocławiu?

- Hej, powoli, powoli! - Ze śmiechem wydostała się z moich objęć. - Przywitaj się może najpierw z Remikiem, co? Co z ciebie za gospodarz? Matka by się załamała, gdyby tylko się zorientowała jakiego wychowała gbura!

Mimo najszczerszych chęci zignorowania mojego drugiego niezapowiedzianego gościa, pod wyczekującym spojrzeniem Małgosi nie miałem wyboru. Uścisnąłem wyciągniętą do mnie dłoń, starając się trzymać uczucia na wodzy. Zaskoczenie powoli ustępowało budzącej się z wieloletniego uśpienia niechęci.

- Witam w moich skromnych progach.

- Wcale nie takich skromnych. - Remigiusz rozejrzał się ostentacyjnie po rzeczywiście dość dużym pokoju. - Świetna lokalizacja, nowy budynek, portier na dole, niemałe mieszkanko. Nic tylko pozazdrościć.

Przez moment patrzyliśmy na siebie. Arnecki uniósł wyzywająco brew. Zrozumiałem, że wie jak bardzo nie chcę go tu widzieć i wcale mu to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie - bawi się świetnie.

Z trudem przerwałem to milczące starcie. Uśmiechnąłem się do Małgosi, przyglądającej się nam z dziwnym wyrazem, którego nie zdołałem odszyfrować. Gdy tylko na nią spojrzałem, cała jej piegowata buźka się rozpromieniła.

- Nie stójmy pod drzwiami, dobrze? Remik, rzuć tę torbę. Jacek za chwilę się nią zajmie.

"Remik" posłusznie odłożył torbę na ziemię. A ja udałem, że nie słyszałem nic o tym, że "się nią zajmę".

- Wchodźcie, wchodźcie. Musicie mi oboje wybaczyć ten nieporządek. Nie spodziewałem się gości.

- Mówisz, jakbyś posprzątał, gdybym zadzwoniła... Bez żartów! - Rzuciła się na kanapę i rozciągnęła z zadowolonym westchnieniem. - Moje biedne mięśnie... Najpierw samolot, potem jeszcze pociąg... Zrób mi herbaty. Koniecznie z cukrem! A niech mi idzie w biodra, mam to gdzieś w tej chwili. Dla Remika kawę. Czarną, bez cukru. I mocną. Mój boże, on w domu na dzień dobry pija taką smołę i to z półlitrowego kubka, że na sam widok skacze ci ciśnienie!

- Smołę... - Popatrzyłem na Arneckiego w szoku, w jaki wpędziła mnie moja mała siostrzyczka. Bynajmniej nie po to, żeby mógł mi potwierdzić, że owszem, mam mu zrobić coś, w czym łyżeczka stanie na baczność. Wiem, że zdawał sobie z tego sprawę i właśnie dlatego, żeby dłużej pograć mi na nerwach, odpowiedział z tym doprowadzającym do szału uśmieszkiem.

- Trudno mi się pozbierać bez małej dawki kofeiny z rana, ale teraz dwie łyżeczki na szklankę w zupełności wystarczą.

Bez słowa wyszedłem do kuchni. Gdzieś daleko poza siebie wypchnąłem myśl o tym, skąd do licha Małgosia wie co ten gnojek pija rano na śniadanie. Włączyłem wodę, przygotowałem kubki. Z półki wyjąłem herbatę i kawę, potem jeszcze łyżeczki z szuflady poniżej. Wszystko to machinalnie, starając się nie myśleć o tym, że własnoręcznie mam przygotować, a później podać kawę Arneckiemu. Z dwóch łyżeczek na szklankę.

Znaliśmy się od zerówki. Ta sama klasa w podstawówce, ta sama w gimnazjum i w liceum. Znaliśmy się, ale nigdy nie zaprzyjaźniliśmy. Jeśli szczerze miałbym powiedzieć czyja to wina, wskazałbym siebie. W jego skądinąd nienagannym zachowaniu było coś takiego, co drażniło każdy mój nerw z osobna, zmuszając mnie do nieustannej czujności, kiedy tylko był gdzieś przy mnie. Obserwowałem go z daleka, jak od najmłodszych lat czaruje dziewczyny i zdobywa kolejnych, lojalnych aż do granic śmieszności, kolegów.

Śliski. To słowo przychodzi mi na myśl, gdy wspominam pierwsze lata naszej znajomości. Dużo czasu minęło zanim zrozumiałem, co ono w jego przypadku oznacza. Remi bawił się ludźmi. Manipulował nimi. Używał do tego swojego wrodzonego uroku, jak i wysokiej pozycji w szkolnym towarzystwie. I chyba nikt poza mną tego nie dostrzegał. Albo też nie znalazł się nikt, komu by to na dłuższą metę przeszkadzało.

Im byłem starszy, tym więcej robiłem, by trzymać go na dystans. Nie było to specjalnie trudne - nie narzucał mi się. Wielbicieli i zabaweczek mu nie brakowało. Ale Remigiusza Arneckiego nie można było ignorować w nieskończoność i w końcu ja też się o tym przekonałem.

Mieliśmy po szesnaście lat...

- Gdzie masz talerze? Przynieśliśmy ze sobą ciasto. Żebyś nie mówił, że zwaliliśmy ci się na głowę z pustymi rękami.

Małgosia odłożyła solidną, owiniętą w papier z logo cukierni paczkę i sama zaczęła przetrząsać mi półki w poszukiwaniu talerzy. W innej sytuacji dostałaby ode mnie po łapach, ale teraz... Pstryk elektrycznego czajnika oznajmił moment zagotowania wody i zamiast ganić ją za brak szacunku dla cudzej prywatności lub co gorsza nadal rozpamiętywać przeszłość skupiłem się na swoim zadaniu.

- To jak, rodzice wiedzą, że jesteś w kraju?

Małgosia zachichotała.

- Nie. Zrobię im niespodziankę jak tobie. Mam nadzieję, że przynajmniej oni przyjmą mnie z otwartymi ramionami. Kiedy zobaczyłam twoją minę, gdy otwarłeś drzwi, pomyślałam: no pięknie, zatrzaśnie mi je przed nosem! I jaki byłby to wstyd przed Remikiem!

- Ucieszyłem się, cieszę się. Wiesz, że tak. W pierwszej chwili byłem tylko trochę zaskoczony.

- Trochę! - Potrząsnęła głową tak energicznie, że kilka ciemnorudych kosmyków wysunęło się z luźnego węzła na karku. - Mało powiedziane, trochę. Ale nie gniewasz się, co? Jutro pojedziemy dalej, do rodziców. Ja do swoich, Remik do swoich. Znajdziesz dla nas kąt, prawda? Nie każesz nam szukać hotelu?

Popatrzyła na mnie sponad krojonego sernika z mistrzowską imitacją kota ze Shreka. I puściły mi nerwy.

- Co ty tu z nim u licha robisz? Jak Remi Arnecki znalazł się w moim mieszkaniu? Wyjaśnisz mi to?

Przez moment wyglądała na zakłopotaną. Jakby w ogóle nie wiedziała, co mam na myśli.

- Ale... Przecież przyjaźniliście się kiedyś, prawda?

Chyba w innym życiu.

- Myślałam, że się ucieszysz na jego widok.

Jej oczy miały tak niewinnie zaskoczony wyraz, że nagle zrobiło mi się potwornie głupio. Trudno mi było uwierzyć, że Małgosia nie wiedziała, że nie - nie ucieszę się na jego widok, ale może rzeczywiście taka właśnie była prawda. Małgosia była młodsza ode mnie o cztery lata i chociaż mieliśmy za sobą to samo liceum, to gdy ona zaczynała nie chodził tam już nikt z tych, którzy uczyli się w "moich" czasach. A gdy przez dom przetoczyła się ta cała burza, jaką z rozmysłem rozpętał wokół mojej osoby Arnecki, ona była jeszcze smarkata.

- Gniewasz się? - zapytała z wahaniem, kiedy nic ode mnie nie usłyszała.

Nie wiedziałem, co mam jej powiedzieć. Gdybym jednak milczał za długo, sama udzieliłaby sobie odpowiedzi. A to natomiast skończyłoby się trzaskiem drzwi za nią i za jej nowym przyjacielem i późniejszymi telefonami od rodziców, co ja jej znowu zrobiłem.

- Nie. Nie gniewam się. Nie na ciebie. - Jeszcze nie, dopowiedziałem w duchu. - Dostaniecie wolny pokój do dyspozycji. Tylko wiesz, kanapa tam jest raczej wąska. Ale swojego łóżka wam nie oddam.

Roześmiała się, cały jej niepokój rozwiał się bez śladu.

- Nie trzeba. Poradzimy sobie, zobaczysz.

- Wolałbym nie... - mruknąłem, za co szturchnęła mnie żartobliwie w ramię.

- No dobrze, bierz kubki, ja wezmę ciasto. Nie każmy Remikowi dłużej tam siedzieć samemu.

Wbrew obawom Małgosi Remi nie sprawiał wrażenia porzuconego, zagubionego gościa. Przeglądał moje kompakty, ułożone w trzech metrowych stojakach przy wieży. Kiedy wyszliśmy z kuchni zamachał jednym z pudełek.

- Porządną muzę tu masz, Jacuś. Mogę coś włączyć?

- Pewnie - odpowiedziała zamiast mnie Małgosia. I może dobrze, bo nie wiem, co takiego mógłby usłyszeć za tego "Jacusia". - Tylko nie za głośno. Mam tyle do opowiedzenia Jackowi! Nie chcę się przekrzykiwać z jakimś przepitym rockmanem.

Przepici rockmani... Nie mogłem zaprzeczyć, że trochę takich było w mojej kolekcji. Ukłuło mnie, że ja i Arnecki mogliśmy mieć podobny muzyczny gust. Ale to jeszcze nic. Jęknąłem w duchu, kiedy zamiast spodziewanego mocnego rocka z głośników wieży dobiegł głos Grzegorza Ciechowskiego. Muzykę Grzegorza i Republiki traktowałem bardzo osobiście.

Małgosia nie poczekała, aż siądziemy jak cywilizowani przy stole. Od razu rozpoczęła swój monolog. W ciągu kolejnych paru godzin dowiedziałem się wszystkiego o życiu z dala od domu mojej małej siostry poza jednym: skąd do ciężkiej cholery wziął się w nim Arnecki.

Postanowiłem, że nie zapytam. Nie poruszę sam tego tematu. A ona jak na złość mówiła o wszystkich bzdurach, jakie tylko przyszły jej na myśl, poza tym jednym istotnym faktem.

Wraz z nadejściem wieczoru na stole pojawiła się butelka wina, systematycznie i z zacięciem opróżniana przez Małgosię, oraz whisky. Ani ja, ani Remi nie podzielaliśmy jej entuzjazmu, cackając się każdy ze swoim drinkiem jakby miał to być nasz ostatni w życiu.

W końcu Małgosia umilkła - dla nabrania powietrza w płuca, zapewne. Spojrzała na zegarek, potem w ciemne okno i podniosła się z kanapy.

- Masz coś sensownego do jedzenia w lodówce czy muszę cię wysłać na zakupy?

- Moje czasy studenckie już dawno się skończyły. W lodówce jest coś więcej niż tylko alkohol, ale możesz sama zadecydować.

Kończąc kolejną lampkę wina - czwartą, ale niech nie będzie, że jej wyliczam - kiwnęła głową. W drodze do kuchni zatrzymała się za fotelem, który zajął Remi. Otoczyła jego szyję ramionami i powiedziała wprost do ucha.

- Jacek oddał mi kanapę w drugim pokoju. Mówiłam ci, że to nie problem u niego przenocować. - Po tych słowach zachichotała jakby był to ich jakiś prywatny żart, poklepała go po głowie jak grzecznego szczeniaka i w końcu wyszła.

- Szaloną masz siostrę - zauważył Arnecki, unosząc szklankę z drugim z kolei drinkiem jak do toastu. - Nie sposób nie bawić się świetnie w jej towarzystwie.

Żeby mu na to nie odpowiadać dopełniłem własną szklankę i skupiłem się na powolnym sączeniu szkockiej. Czułem na sobie jego spojrzenie, ale na nie również nie odpowiedziałem.

Z kuchni dobiegł brzdęk rozsypanych sztućców i jakiś trzask, a zaraz potem przeraźliwie głośny krzyk Małgosi.

- Hej, Jacek, gdzie masz... - I kolejny trzask, a po nim znów Małgośka. - Nieważne, znalazłam! Nie przeszkadzajcie sobie!

Gdyby naprzeciwko mnie siedział ktokolwiek inny nie pohamowałbym się przed uniesieniem oczu w górę z najbardziej żałosnym westchnieniem, na jakie tylko było mnie stać, by zapytać niebios za jakie grzechy pokarały mnie taką wariatką w rodzinie. Nie zrobiłem tego. Jedyne, co miałem ochotę zrobić, to wstać i wyjść z mieszkania, i zostawić ich tu oboje, skoro już obiecałem im nocleg, by dalej tak dobrze się razem bawili jak do tej pory.

- Strasznie dużo cię to kosztuje, co?

Arnecki kręcił w dłoni szklanką i przyglądał mi się z tym swoim małym, złośliwym uśmieszkiem.

- Co...?

Miał na myśli ten nocleg? Moją chłodną uprzejmość? To, że wciąż tu siedzę...?

- Niepytanie - podpowiedział po maleńkim łyku whisky. - Naprawdę nie jesteś ciekaw, skąd się wziąłem we Francji tam gdzie Gosia? Jak się spotkaliśmy?

- Nie. Nie interesuje mnie, co robiłeś we Francji - powiedziałem mu zgodnie z prawdą. To akurat miałem gdzieś.

- Jacek... Ty chyba nie jesteś jeszcze zły o tamto? - Równa, pewnie specjalnie wymodelowana w jakimś salonie brew znów wygięła się w górę, nadając jego twarzy drwiącego wyrazu. - Ile to już lat? Dziesięć?

- Dziesięć - potwierdziłem. Opróżniłem szklankę i od razu sięgnąłem po butelkę. On zrobił podobnie i podsunął mi własną. Zamiast jemu również nalać, odstawiłem whisky na stół. Niech sam się obsłuży, nie robię tu za barmana.

Westchnął teatralnie, ale poradził sobie bez pomocy.

- Jesteśmy dorośli, myślałem, że...

- Źle myślałeś.

Popatrzył na mnie nagle poważny.

- Przecież to był drobiazg. Nic takiego. Może trochę się to potem wymknęło spod kontroli, ale sam wiesz jacy są ludzie. Nie mogłem przewidzieć...

- Mogłeś - znów mu przerwałem. - Ty też wiesz jacy są ludzie. A wtedy wiedziałeś to nawet lepiej niż ja. Zawsze miałeś do tego dar.

- Ty naprawdę mnie nienawidzisz - stwierdził z czymś na kształt niedowierzania. - Nawet teraz, po tylu latach.

- Co po tylu latach? - podchwyciła Małgosia, niosąc wielki talerz kanapek z przeglądem mojej lodówki. Nie bawiła się w zbytnie ubarwianie i dekorowanie, i gdy tylko odłożyła talerz na stół pierwsza zabrała się za jedzenie. - Faktycznie dawno się nie widzieliście, prawda? Dobrze jest tak się spotkać i pogadać. Założę się, że wy we dwóch też macie sobie sporo do opowiedzenia, nie? W końcu tak długo się już znacie. Od przedszkola! Takie przyjaźnie nie powinny ginąć tak po prostu zapomniane.

Zignorowałem jej uwagę o przyjaźni.

- Skąd ty wiesz, jak długo się znamy?

Głupie pytanie, uświadomiłem sobie od razu. Skoro nie wiedziała tego ode mnie - a nie wiedziała, bo ja nigdy o Arneckim w domu nie rozmawiałem - tylko jedna osoba mogła jej o tym opowiedzieć. Chyba alkohol zaczął dochodzić do głosu, bo tym razem nie zdołałem powstrzymać niechętnego, oskarżycielskiego spojrzenia. Remi parsknął urwanym śmiechem, który przeszedł w maskujące kaszlnięcie, kiedy Małgosia popatrzyła na niego zdziwiona. Przeprosił, ale błysk rozbawienia nie zniknął z jego oczu.

- Remik mi powiedział. - Małgosia przypomniała sobie, że o coś ją zapytałem. - Zresztą Remik dużo mi opowiadał o waszej znajomości. Opowiadał mi jak chodziliście razem do przedszkola...

- ...zerówki - poprawiłem ją, na co przewróciła oczami, ale nie dała się uciszyć.

- ...przedszkola, i ty zbierałeś same pochwały za swoje obrazki, a jego wysłali do psychologa, bo używał nie takich kolorów jak dzieci w jego wieku powinny. Po tej rozmowie odrysowywał wszystko od ciebie.

Że co?

- O tym akurat mogłaś nie mówić - napomniał ją łagodnie, kiedy na koniec zaniosła się szaleńczym chichotem.

- A mogę o tym, jak na początku podstawówki chciałeś...

- Nie.

- Nawet jak w liceum...

- Absolutnie nie - uciął stanowczo. Umilkła, ale śmiać się nie przestała. - Zapomnijmy o tym. Jacek nie chce tego słuchać.

Popatrzyła na mnie z wyrzutem.

- Gdybyś tylko wiedział, co Remik próbował...

- Gosia. Ja myślę, że wystarczy. - Zamiast dalej uciszać, wyjął jej na nowo napełniony kieliszek z dłoni. Naburmuszyła się, od razu zapominając o tym, co chciała powiedzieć.

- No wiesz co? Nie sugerujesz chyba, że nie powinnam więcej pić? Jak możesz?

Przewrócił oczami i oddał jej kieliszek. Popatrzyła na wino, potem popatrzyła na niego, a na końcu na mnie.

- Też myślisz, że mam dość?

- To z pewnością był męczący dzień - odpowiedziałem neutralnie.

Z widocznym żalem odstawiła kieliszek na stół.

- Może macie rację. Nie chcę skacowana stanąć przed rodzicami. To dopiero byłaby niespodzianka...

Przeciągnęła się na kanapie. Odgarnęła włosy do tyłu, poprawiła bluzkę, gdy ta podjechała do góry odsłaniając jej opalony brzuch i kolczyk, którego z całą pewnością nie było tam przed wyjazdem. Uśmiechnęła się figlarnie do Arneckiego.

- Wezmę szybki prysznic i już się położę. Ale wy sobie jeszcze posiedźcie, wcale nie jest tak późno.

- Dam ci ręczniki. - Wstałem, chcąc oszczędzić mojej łazience losu, jaki spotkał kuchnię. - A ty możesz wziąć waszą torbę do pokoju. Stąd w prawo i potem drzwi po lewej.

- Skromne mieszkanko... - mruknął na moje wskazówki Arnecki z drwiącym uśmieszkiem.

Zignorowałem go.

Zaniosłem ręczniki do łazienki, gdzie Małgosia już czekała.

- Gdybyś jeszcze czegoś potrzebowała...

Niespodziewanie rzuciła mi się na szyję i ścisnęła mocno.

- Jak ja się cieszę, że się zobaczyliśmy! Tęskniłam, wiesz? Tam jest super, i ludzie są super, i Remik jest super - wiesz, on mi bardzo pomógł; ale to i tak nie to co tutaj. Kocham cię, wiesz o tym, prawda? I nie zrobiłabym niczego, co mogłoby ci zaszkodzić. I nie znienawidzisz mnie, prawda?

Zatkało mnie. O ile jej pierwsze zdania jeszcze miały sens, to zakończenie tego wybuchu uczuć było dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Moje odbicie w lustrze za jej plecami miało tak niewyraźną minę, że niemalże sam parsknąłem śmiechem na ten widok. Poklepałem ją ostrożnie po plecach.

- Tak... Pewnie, że nie znienawidzę. Skąd w ogóle taki pomysł?

- Znikąd - westchnęła. Potem tak nagle jak się przy mnie znalazła, odskoczyła i popchnęła mnie do drzwi. - A teraz idź stąd. Zrób mi łóżko. Chcę stąd wyjść i wpaść prosto w świeżutką, pachnącą, miękką pościel! No już!

Tak po prawdzie miałem zamiar rzucić im poduszki i kołdrę wyjętą z głębi kanapy, i czyste poszewki, i nie przejmować się nimi więcej. Zrobiłem jednak jak prosiła. Rozłożyłem kanapę, samodzielnie przebrałem pościel, nawet poduszkę tak jej ułożyłem jak lubiła. Nie odmówiłem sobie przy tym cierpiętniczej miny, jako że moje starania z progu obserwował Arnecki. Kiedy skończyłem minąłem go w drzwiach, życząc dobrej nocy.

- Zatem koniec imprezy?

- Jutro rano wcześnie wstajecie, żeby jechać dalej, prawda? Najlepiej będzie jak oboje się wyśpicie. W łazience zostawiłem ręczniki. Gdybyś czegoś potrzebował, nie krępuj się. Wiesz, gdzie jest kuchnia, gdzie łazienka też.

Arnecki nadal przyglądał mi się z dziwnym wyrazem. Na twarzy wciąż błąkał mu się ten sam uśmieszek, co przez cały wieczór, ale oczy były poważne jak wtedy, gdy zapytał mnie czy wciąż go nienawidzę.

- Jestem pod wrażeniem twoich dobrych manier. Jak na kogoś, kto aż tak mnie nie lubi, starasz się być naprawdę uprzejmy. Brawo.

- Nie dziw się. Zjawiłeś się tu z moją siostrą. Może nie wszyscy jej przyjaciele są moimi przyjaciółmi, ale na pewno żadnego nie wyproszę za drzwi.

Miałem wrócić do salonu, uprzątnąć stół, wyłączyć wciąż sączącą się z głośników muzykę, ale zamiast tego zamknąłem się w sypialni. Mój azyl w tej chwili. Nie chcę dłużej rozmawiać z Arneckim. Nie chcę dłużej znosić jego obecności.

Nie zapalając światła rzuciłem się na łóżko.

Może Arnecki ma rację. Kogo ja chcę oszukać - wiem, że ją ma! To śmieszne rozpamiętywać coś, co miało miejsce lata temu, gdy obaj byliśmy niewyrośniętymi szczeniakami. Od lat o tym nie myślałem i nie pomyślałbym pewnie jeszcze przez kilka kolejnych, może nawet nigdy bym już do tego nie wracał, gdyby Remigiusz Arnecki nie stanął dzisiaj w progu mojego mieszkania.

Ale stanął.

Mieliśmy po szesnaście lat. W zasadzie - ja tyle miałem, on właśnie obchodził szesnaste urodziny. Na imprezę zaprosił całą klasę. Nie chciałem tam być, ale jaki miałem wybór? Udowodnić, że jestem nietowarzyskim mrukiem? Sprowokować z każdej strony pytania, dlaczego nie lubię cieszącego się sympatią koleżanek, kolegów i nauczycieli Remika? I to nawet nie było tak, że go wtedy nie lubiłem. Ja po prostu chciałem trzymać się od niego z daleka, nie przebywać w jego towarzystwie dłużej, niż to było konieczne.

Od razu po lekcjach stawiliśmy się w wielkim, imponującym domu Arneckich. Zabawa szybko się rozkręciła, bo w naszej klasie nie brak było imprezowych zwierzaków, a i Remi wiedział, jak zadbać o dobry nastrój.

Z nieba lał się niewyobrażalny jak na wrzesień żar. Wszyscy byliśmy przed domem, choć w środku na pewno od samego rana pracowała klimatyzacja. Ale kto by zwracał uwagę na upał, kiedy dziewczyny porozbierały się do kostiumów, by złapać ostatnie palące promienie słońca, a niektóre nawet uczynnie smarowały chętnych kremami z filtrem! Nie trzeba było długo czekać, by jeden geniusz z drugim wpadli na to, żeby włączyć natryski. W ruch poszły też dwa ogrodowe węże. Chaos, jaki na moment zapanował, szybko przerodził się w pełną krzyków i śmiechów gonitwę. Ogromny wypielęgnowany trawnik w jednej chwili zamienił się w wybieg dla przedszkolaków.

Wygłupiałem się z innymi, aż przemokła na mnie ostatnia nitka. Zresztą wszyscy byliśmy mokrzy, brudni z trawy i ziemi, za to rozbawieni i wyszczerzeni jak szaleńcy. Do tej pory nie wiem, dlaczego na widok naszego gospodarza turlającego się w tym bagnisku i oblewającego strumieniami z węża wijącą się pod nim ze śmiechem Sandrę - jego dziewczynę, mój dobry humor przygasł, za to momentalnie wzrósł dyskomfort związany z mokrymi, klejącymi się do ciała ubraniami. No dobrze. Teraz to wiem, ale wtedy... Wtedy było inaczej.

Nie informując nikogo zniknąłem wewnątrz domu. W poszukiwaniu ręczników udałem się w najbardziej oczywiste miejsce - do łazienki. Jednak w tej na dole, dostępnej dla gości, znalazłem tylko jeden, wilgotny i zabrudzony trawą. Widocznie ktoś już wpadł przede mną na podobny pomysł. Wiedziałem, że druga łazienka jest na górze. I że tam są półki, a w nich ręczniki. Nie sądziłem, żeby Remigiusz lub jego rodzice mieli coś przeciwko dyskretnemu zdobyciu jednego dla siebie w tej sytuacji.

Nie pomyślałem, żeby ktoś z tej rozbawionej czeredy miał pójść za mną. Tym bardziej byłem zaskoczony, kiedy już po prowizorycznym osuszeniu ręcznikiem głowy spojrzałem w kryjące całą ścianę lustro i zobaczyłem Arneckiego, stojącego w progu za moimi plecami.

Był przemoczony tak samo jak ja. Włosy odgarnął w tył, tak że sterczały na wszystkie strony, ale przynajmniej nie ociekały wodą na twarz. Wciąż w progu, ściągnął koszulkę i cisnął ją w kąt na kafelki. Od dawna wiedziałem, że chociaż do masywnych nie należał, to nie był jednym z tych kościstych, obciągniętych samą skórą chudzielców. Spływające krople wody ładnie podkreślały mięśnie, które wyrobił sobie namiętnie grając w nogę, siatkówkę i kosza. Ich lśniące ślady przyciągały mój wzrok i nic na to nie mogłem poradzić. Ich szlakiem dotarłem do krawędzi mokrych szortów, które tak nisko zwisały mu z bioder, że centymetr dzielił je od granicy przyzwoitości.

Kiedy moje spojrzenie po długiej walce wróciło do jego twarzy zrozumiałem, co znaczy stare powiedzonko "mieć w oczach diabła". Zamarłem.

Remi powoli podszedł bliżej, nie odrywając wzroku od mojego odbicia. Nie odwracałem się, zahipnotyzowany blaskiem jego oczu. Ponad moim ramieniem sięgnął do półki po ręcznik. Nie dotknął mnie nawet, a i tak odczułem bijący od niego żar. Wytarł ramiona i tors, po czym bez patrzenia gdziekolwiek indziej niż w lustro - we mnie - wypuścił ręcznik z rąk.

W uchu rozbrzmiał mi jego głos.

- Nadal żałujesz, że tu jesteś?

To pytanie wyrwało mnie ze stanu, w jakim się znalazłem. Wyzwoliłem się spod czaru jego spojrzenia i momentalnie okręciłem się przodem do niego. Przywarłem do marmurowego blatu za sobą, a i tak przy każdym głębszym oddechu ocierał się o moją koszulkę.

- Ja... nie... - Nie wiem, co chciałem powiedzieć, bo przecież rzeczywiście nie cieszyłem się, że tu jestem, ale wcale nie bawiłem się źle.

Moja odpowiedź nie miała dla niego znaczenia, bo nie czekał, aż poskładam rozbiegane myśli w jakieś logiczne zdanie.

- Cholera, jaki ty jesteś słodki.

Zanim zdałem sobie sprawę z tego, co powiedział, Remi przywarł do mnie, a jego wargi zmiażdżyły moje w najgorętszym pocałunku mojego dotychczasowego nastoletniego życia.

Serce rozłomotało mi się w piersi, w płucach zabrakło powietrza, a śliskie od potu dłonie osunęły się po chłodnym marmurze. Remi chwycił mnie za ramię jakby się bał, że mogę nie ustać na nagle miękkich nogach. Kolana - owszem, same się gięły, za to coś innego sztywniało z każdą mijającą sekundą.

- Remi, słuchaj, dziewczyny chcą ręczniki. Gdybyś mógł... Remi?!

Odskoczyłbym, gdybym miał gdzie. Nie miałem, więc to Remi powinien był natychmiast się odsunąć. Ale on nie tylko nie ruszył się z miejsca, chociaż w drzwiach łazienki stały trzy zszokowane dziewczyny i przyglądały się nam szeroko otwartymi, okrągłymi ze zdumienia oczyma. Mocniej wbił mi palce w ramię, żebym i ja został tam, gdzie stałem. Kończąc pocałunek zaczepnie skubnął moją wargę i dopiero potem spojrzał na niespodziewanych świadków tej chwili. Jego dłoń zjechała mi po ramieniu na biodro.

- W półce po lewej. Weźcie, ile potrzeba.

Popatrzyły po sobie, potem we mnie wbiły oskarżycielskie spojrzenia. Ale kiedy jedna z nich, Agnieszka, w końcu się odezwała, szczęśliwie nie zwróciła się do mnie. Ja i tak nie byłem w stanie wydusić z siebie słowa. Skamieniały z przerażenia nie mogłem zrobić nawet kroku, żeby zwiększyć dystans między sobą a Remigiuszem z nieistniejącego do choćby kilku centymetrów.

- Remi. Co to ma znaczyć.

To nie było pytanie. To było żądanie natychmiastowych wyjaśnień. Agnieszka była najlepszą przyjaciółką Sandry.

Nie widziałem jego twarzy, ale mógłbym przysiąc, że się uśmiechnął.

- Jak to co? Zwykłego buziaka nie rozpoznasz, Aga? Kto powiedział, że tylko solenizant ma dostawać prezenty na swoich urodzinach? Jacek bardzo długo na to czekał, prawda? - Popatrzył na mnie i mrugnął. Gnojek do mnie mrugnął w takiej chwili! A potem znacząco spojrzał w dół i szepnął. - Spodobało ci się...

A potem wyszedł z łazienki, przeciskając się między dziewczynami i zostawił mnie tak, odsłoniętego na bicze ich wstrząśniętych spojrzeń. A te jak jedno, jak na zawołanie, skoncentrowały się na moich mokrych spodniach, które ściśle przylegając do ciała nie były w stanie niczego ukryć.

Jeszcze w tym samym dniu wszyscy moi znajomi wiedzieli, że kumplują się z pedałem. Do końca tygodnia wiedziała o tym cała szkoła. Niezawodną pantoflową pocztą dotarło to do rodziców.

Sandra poboczyła się trochę na ukochanego, ale po miesiącu mu wybaczyła, kiedy zaproponował jej weekendowy wypad do Rzymu z jego matką. Mnie jednak nikt nie wybaczył próby uwiedzenia najlepszej partii w szkole, do tego chłopaka jak ja. Z dnia na dzień stałem się towarzyskim wyrzutkiem z piętnem geja.

Drobiazg, jak powiedział dzisiaj Arnecki. Jeden głupi pocałunek, nic więcej. Kilka niemądrych zdań. Jakie to ma znaczenie teraz, kiedy obaj jesteśmy dorośli i nie żyjemy już w zamkniętym świecie szkoły średniej?

Siadłem na łóżku, wsłuchując się w ciemność. Cisza. Poszli spać. A przynajmniej zeszli mi z drogi.

Najciszej jak umiałem przeszedłem do kuchni. Nie zapalałem światła - mieszkanie wypełniało mdłe, pomarańczowe światło ulicznych latarni. W centrum takiego miasta jak Wrocław nigdy nie bywa tak naprawdę ciemno. Wyjąłem z lodówki wodę mineralną. Miałem zamiar wrócić z nią d...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin