Henke Courtney - W złotej pajęczynie.pdf

(325 KB) Pobierz
265258300 UNPDF
Courtney Henke
W złotej pajęczynie
265258300.002.png
Rozdział 1
Kiedy Elizabeth Hammer weszła do biura, pracownicy,
którzy zwykle na jej widok - a zwali ją „Aksamitną Twardą
Damą" - rzucali się w wir pracy, teraz w ciszy spoglądali
sponad komputerowych ekranów. Choć San Francisco pełne
było osobliwości, złodziej w biurze stanowił nie lada sensację.
Elizabeth chciała wykrzyczeć swą niewinność, lecz
ostatkiem sił powstrzymała się. Nie miało znaczenia to, co
wykazało śledztwo. Nawet dowody zebrane przez policję nie
mogły przecież niczego zmienić.
Z opanowaniem, lodowato spojrzała na zebranych.
- Czy mamy jeszcze coś do zrobienia? - zapytała
aksamitnym głosem, dzięki któremu zyskała swój przydomek.
Tylko ona wiedziała, jak bardzo do niej nie pasował.
Pracownicy znieruchomieli, bladość pokryła ich twarze,
po chwili jednak wrócili do swych zajęć. Pewnie pomyśleli, że
znowu jakiś cholerny farmer zarobił na przykład milion
franków szwajcarskich, podczas gdy oni tu guzdrali się.
Spojrzawszy ostatni raz, a miała nadzieję, że groźnie,
skierowała się do swego gabinetu.
Zatrzymała się jednak, kiedy usłyszała krótkie, rytmiczne
oklaski, które z pewnością nie były wyrazem uznania. Po
chwili ujrzała dwóch mężczyzn. Serce zabiło jej gwałtownie,
natychmiast bowiem rozpoznała jednego z nich. Był to
porucznik Harry Shaw - siwy, przysadzisty i cholernie
inteligentny facet. Nigdy się nie mylił i przypominał jej
bohatera ze starych filmów gangsterskich. Nie on jednak
zaszczycił ją oklaskami.
Zrobił to drugi mężczyzna, który teraz z drwiącym
uśmiechem przyglądał się jej. Elizabeth ogarnęła wściekłość.
Wiele kosztowało ją to, by się na niego nie rzucić.
Dextera Wolffe'a spotkała już dwa lata temu, kiedy to
opracował oryginalny program bezpieczeństwa w
265258300.003.png
komputerowym systemie banku. Bez wykształcenia, bez
odrobiny samokrytycyzmu wspiął się na sam szczyt i dziesięć
lat temu nagle wycofał się.
Od początku nie przypadli sobie do gustu. Elizabeth
pomyślała, że teraz ten ciemnowłosy egoista z pewnością
zebrał już dowody przeciwko niej i tak skończy się jej
dotychczasowa kariera. Nie mogła znieść jego obecności.
Wmawiała sobie, że wcale nie ma znaczenia fakt, iż patrzy na
nią tak, jakby znał wszystkie jej sekrety.
- Poruczniku, czy ma pan do mnie jeszcze jakieś pytania?
- zwróciła się do Shawa, ignorując Dextera. - A może pański...
tropiciel zna już wszystkie odpowiedzi?
Natychmiast pożałowała ostatniego zdania, które zepsuło
cały efekt. Mężczyzna zaśmiał się tylko.
- Czy nie jesteśmy dzisiaj trochę przewrażliwieni? -
odezwał się. - Znowu spadł kurs? A może straszenie pańskiej
byłej sekretarki przestało mieć znaczenie?
- Tak szybko pan skończył, panie Wolffe? Ależ
naturalnie! Jak mogłam zapomnieć! Zaplanował pan zapewne
coś na podwieczorek.
- Moje plany szybko się zmieniają, pani Hammer.
Maszyny, w przeciwieństwie do ludzi, cierpliwie czekają i nie
wyciągają pochopnie wniosków.
- Jeden z nich właśnie przed chwilą usłyszeliśmy -
wyszeptała. - Powinien pan staranniej dobierać towarzystwo,
poruczniku - powiedziała, z uśmiechem wpatrując się w
przeciwnika. - Ktoś mógłby pomyśleć, że chce pan niszczyć i
tępić. A może ma pan taki zamiar? - ucięła, obiecując sobie,
że kiedyś z przyjemnością zlikwiduje z twarzy Dextera ten
głupawy uśmieszek.
- Właściwie chciałem tylko odebrać pensję. Ta sprawa
zupełnie mnie nie dotyczy - odrzekł Wolffe.
265258300.004.png
Zaskoczył ją. Nie była w stanie wydusić z siebie ani
jednego słowa. Spojrzała na porucznika, który spokojnie
włożył do ust kawałek miętowej gumy.
- O co tu chodzi? - zapytała. - Znaleźliście Jane?
Aresztowaliście ją?
Shaw zaprzeczył ruchem głowy.
- Pani była asystentka wybrała niezły czas na urlop. - Jego
głos brzmiał podejrzliwie.
Elizabeth szybko usprawiedliwiła tę nieobecność.
- Jeszcze przed sprowadzeniem się do Arizony, Jane
zawsze wyjeżdżała o tej porze roku, by uczcić urodziny swych
córek.
- Hmm... Powinna wrócić dziś wieczorem, ale to już mnie
nie interesuje, przecież sprawę przejęły władze federalne. - W
jego tonie z łatwością wyczuwało się pogardę.
Ogarnęło ją przerażenie. Porucznik był jedyną osobą,
która jej wierzyła. Przejęcie sprawy przez wyższe władze
przyniesie rozgłos, nacisk akcjonariuszy, aresztowanie i
publiczne poniżenie.
- Czy poszukują Jane? - zapytała zaniepokojona.
Shaw zawahał się.
- Nie sądzę - odparł.
- Jedynie ona może potwierdzić moją niewinność -
wyszeptała. Poczuła nagle ciepły dotyk dłoni Dextera na
swoim ramieniu. Elizabeth z uwagą przyjrzała się dziwnemu
pająkowi wyrytemu na sygnecie Wolffe'a.
Po chwili zdecydowanie odwróciła się i szybko weszła do
swego gabinetu, nie pozwalając na jakikolwiek komentarz.
Gdy była już sama, dyskretnie wytarła wilgotną dłoń o
sukienkę. Szeleszczący w kieszeni papier przypomniał jej o
jeszcze jednym liście z pogróżkami. Otworzyła już usta, by
zawołać stojącego przy windzie policjanta, ale natychmiast
265258300.005.png
zrezygnowała. Pewnie powiedziałby, że to nie jego sprawa.
Jak zwykle musiała radzić sobie sama.
Przez chwilę myślała nawet o ucieczce. Zdawała sobie
jednak sprawę, że nie może stracić nad sobą kontroli. Jeśli się
załamie, wszyscy dowiedzą się, że pod twardą maską kryje się
zwykły człowiek.
Nagle zaświtał jej pewien pomysł. Choć wiedziała, że ta
myśl jest szalona, nie mogła przecież siedzieć bezczynnie i
przyglądać się, jak niszczeje dorobek całego jej życia. W
przeciwieństwie do Dextera Wolffe'a była człowiekiem
aktywnym.
Jej plan, dość prosty zresztą, zakładał, że sama znajdzie
Jane. Postanowiła niepostrzeżenie wymknąć się stąd, polecieć
do Phoenix i wrócić, nim ktoś zdąży się zorientować, że w
ogóle wyjechała.
Dex, obserwując Elizabeth, nigdy nie mógł oprzeć się
wrażeniu, że jest ona kobietą wrażliwą i bezbronną, chociaż
wiedział, że potrafi być bezwzględna, silna i nieustępliwa.
- Ona coś planuje, Harry - powiedział Wolffe.
- Lepiej z nią nie zadzieraj - spokojnie odrzekł Shaw. -
Traktujesz ją tak, bo jest sprytną i inteligentną kobietą. Nie
wiń jej jednak za swoją przeszłość. Elizabeth ma dość
własnych kłopotów. Władze federalne są przeświadczone o jej
winie.
- A ty nie? - zapytał Dex, marszcząc czoło.
- Nie wiem.
- To i tak nie ma znaczenia. Ona sama da sobie radę. Jest
przecież silna. Takie kobiety jadają korporacje na śniadania.
- Może masz rację. Szef twierdzi, że powinienem zająć
się tą sprawą, ale postanowiłem iść na zasłużony urlop. -
Spojrzał w stronę gabinetu Elizabeth. - Starość nie radość.
265258300.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin