Walton Delsa - Zaślubiny.pdf

(419 KB) Pobierz
DELSA WALTON
DELSA WALTON
ZAŚLUBINY
Rozdział I
Z zacisznego cienia balkonu Carolyn Dunn przyglądała się, jak mężczyzna włożył do ust
papierosa. Graham pstryknął zapalniczką i spojrzał poprzez pokój pełen ludzi prosto na nią.
Odwróciła się, by spojrzeć na morze i odbijające się w nim ostatnie promienie znikającego
słońca.
W dali widać było sylwetkę amerykańskiego lotniskowca, który kierował się na południe,
do wielkiej Bazy Marynarki San Diego w Coronado. Nie zważała już na dochodzące z tyłu
śmiechy i rozmowy. Próbowała zebrać się w sobie i w końcu uspokoiła się. Widok Graya
stojącego w drzwiach był dla niej niespodzianką, nie było go już od dawna w jej życiu.
Nagle usłyszała melodyjny dźwięk dzwonka. Odstawiła szklankę i poszła otworzyć
drzwi. Wchodzący Jack udał, że przewraca się na nią. Objął ją wpół, szukając jej ust. Ze
śmiechem wyzwoliła się z jego objęć.
– Jedzenie jest tam, kolego! – wskazała.
Spojrzała w brązowe, roześmiane oczy wysokiego mężczyzny o rozjaśnionych słońcem
włosach. Czekał na nią z uśmiechem, który dobrze pamiętała.
– Gray?... To ty?! – wykrzyknęła oszołomiona. Wziął ją za rękę i powiedział do stojącej
za nim dziewczyny:
– Wendy, kochanie, chciałbym , żebyś poznała moją przyjaciółkę ze studiów. To jest
Carolyn Dunn. – Spojrzał na tłum za jej plecami. – Wygląda na to, że niewielu ze starej
paczki pozostało. Prawda, Caro?
Jack przyniósł tacę z drinkami i Carolyn zaprowadziła ich do pokoju. Najpierw podsunął
tacę małej, jasnowłosej Wendy.
– Oto, co obiecuję ci, ślicznotko, jeśli wyjdziesz za mnie dziś wieczór... nawet tylko na
kilka minut – kusił.
Wychylona przez kuchenne drzwi Janet dawała gwałtowne znaki i Carolyn przeprosiła
towarzystwo, by dowiedzieć się o co chodzi.
– Czego chcesz? – spytała, wchodząc do kuchni i energicznie zamykając za sobą drzwi.
– Czy to nie Graham Butler? – spytała podekscytowana Janet. – Lata minęły, odkąd go
ostatni raz widziałyśmy. Co on tu robi? Jak nas odnalazł? Na Boga, Caro, co zamierzasz
zrobić? To było tak dawno!
– Siedem lat temu – odpowiedziała machinalnie Carolyn. – Jack go... ich przyprowadził.
Nie wiem, dlaczego, lak, to już siedem lat...
Janet spojrzała na przyjaciółkę badawczo.
– Uważaj, kochanie. Nie pozwól się znowu zranić. Umilkła zaniepokojona, lecz po chwili
oczy jej zabłysły.
– Ale na Boga, czyż nie jest wspaniały? Taki przystojny, wykształcony, obyty i
elokwentny. Och! Typowy łowca serc! – Dostała lekkiej chrypki i zaśmiała się. – Poważnie,
Caro, uważaj na niego. Nie powtarzaj tego, co już było. Siedem lat! Wydaje się niemożliwe,
by to mogło być tak dawno. Dobrze się czujesz?
Carolyn zaczęła się niecierpliwić.
– Gray nie jest częścią naszego życia, Janet, i to już od siedmiu długich lat! – Umilkła,
lecz po chwili dodała asekurancko: – Ale wciąż jest naszym starym przyjacielem, czyż nie?
Dla nas wszystkich. Pośpiesz się więc i chodź się przywitać.
Wróciła do zatłoczonego pokoju i podeszła do Graya. Spojrzała na niego figlarnie.
– Cóż, Gray...
– Cóż, Carolyn – odpowiedział. – Miałem nadzieję, że zobaczę tu ciebie i całą paczkę. Co
słychać? Miasto zmieniło się tak, że ledwie je poznałem. – Rozejrzał się dookoła. – Wygląda
na to, że nieźle dajesz sobie radę. Jack mówił, że nie wyszłaś za niego, ale że jesteście stale
razem.
Carolyn badała jego twarz, nie odpowiadając przez długą chwilę. To nie był już ten sam
zabawny, beztroski i niecierpliwy Gray, który uczynił tak pasjonującym jej szesnastoletnie
życie. Jego twarz była chudsza niż przedtem, prawie koścista i mocno ogorzała od słońca.
Uśmiechał się, pokazując białe zęby i zmarszczki wokół oczu... ale wrażenie pozostało takie
samo. Było w nim opanowanie i cynizm, który w jakiś sposób ją zaalarmował. Cofnęła się o
krok i wpadła na kogoś stojącego za nią.
– Carolyn? Bez rozmów o życiu intymnym? – Spokój jego głosu zaniepokoił ją. To nie
był JEJ Grey.
– Nie... – zmusiła się do słabego uśmiechu. Przyjęcie widocznie go nie bawiło i zaczynał
się niecierpliwić.
Jej rozmyślania przerwał Jack.
– Chodź, Gray...
Carolyn odwróciła się i wyszła na balkon. Oparła się o barierkę i spojrzała w dół. Na
południu, aż do drutu kolczastego na meksykańskiej granicy, rozciągał się sześciomilowy pas
białej plaży. W miarę jak oczy stopniowo przyzwyczajały się do ciemności, zaczęła
rozróżniać podnoszącą się z nad plaży mgłę i załamujące się o wybrzeże fale.
„To przypływ” – pomyślała.
Oparłwszy podbródek na dłoniach, spojrzała na wybrzeże o postrzępionych klifach i
małych plażach. To był jej ulubiony widok – dziki i pierwotny. Może dlatego, że przypominał
jej Monterey i półwysep Carmel, chociaż tutaj – bliżej równika – było znacznie cieplej. To
zawsze przynosiło jej spokój.
Pochylając się, spojrzała z wysokości dziewiątego piętra na plażę poniżej. Ludzie niczym
zabawki biegali po piasku lub walczyli na swych deskach surfingowych z ogromnymi falami.
Ich słabe, ledwo słyszalne na tej wysokości głosy w niczym nie zakłócały spokoju. Jakie to
szczęście, że ona i Janet zdołały zaoszczędzić na wynajęcie mieszkania.
Patrzyła, jak jeden z chłopców wjechał łatwo na falę, ustawił się pod kątem, podążając za
jej toczącym się grzbietem, by w końcu spaść z wyrzuconej w powietrze deski i wraz z
następną falą znaleźć się na plaży. Carolyn uśmiechnęła się lekko. Robiła to samo setki razy i
w tym momencie czuła prawie zapach i smak słonej wody... Tak wiele razy robili to z
Grayem, który był jej pierwszym nauczycielem surfingu.
– O czym myślisz? Chcesz mi o tym powiedzieć? – zapytał miękko Gray stając obok.
– Patrzyłam, jak ktoś płynął na desce i przewrócił się. Zatrzymałeś się u Jacka? – spytała.
– Nie, mieszkamy w Hiltonie na Harbour Island, bliżej lotniska. Janet zdecydowała się na
karierę, czy ma jakieś plany? A ty, rozpoczęłaś pracę? Jack daje do zrozumienia, że ty i on
jesteście blisko.
To nie brzmiało jak pytanie, raczej jak stwierdzenie. Niedbale pstryknął niedopałkiem,
pozwalając mu powoli spadać na piasek.
Carolyn uderzyła zdawkowa obojętność w jego głosie i pytaniach.
– Tak, niewielu ze starej paczki pozostało – odrzekła chłodno. – Wielu pobrało się i
wyprowadziło. Jack i Janet zostali. Trzymamy się razem. Znasz nasze motto: „Nic nie jest
warte zachodu prócz śmiechu i miłości, i starych przyjaciół”.
Wzięła Graya za ręce i cicho dokończyła:
– A ty, Gray? Jesteś przecież jednym z nas. – Jej głos stał się cieplejszy.
– Naprawdę, Caro? – spytał miękko. – Minęło dużo czasu.
– Co robiłeś przez te siedem lat?
– To aż tak długo? Czas ucieka. Jack trochę pisał mi o tym, co u was słychać. Wiedziałaś,
że byliśmy w kontakcie.
Oczyma przeczesał tłum za jej plecami. Kiedy zwężyły się w znajomym uśmiechu,
Carolyn odwróciła się, by zobaczyć kogo szukał. Spostrzegła uśmiechającą się Wendy i
zobaczyła, jak dziewczyna z gracją podchodzi do Graya, kładąc mu zalotnie dłoń na ramieniu,
a drugą dotykając krawata.
– Gray, kochanie, naprawdę musimy już iść, bo spóźnimy się na obiad – odwróciła się do
Carolyn. – Niektórzy zostali specjalnie zaproszeni na ten obiad tylko po to, by spotkać Graya.
To jakieś ważne interesy...
– Jestem gotów kochanie. – Odwrócił się do Carolyn. – Miło było znów cię spotkać.
Przepraszam, że mogłem zostać tylko tak krótko, ale wiesz jak to jest.
Nadszedł Jack i otoczył Carolyn ramieniem, po czym oboje odprowadzili Graya i Wendy
do wyjścia. W drzwiach Butler spojrzał na Carolyn.
– Spróbuję się z wami skontaktować jak wrócę z Nowego Jorku. Jeśli w ogóle wrócę, bo
moje sprawy mogą się skomplikować. W przyszłym miesiącu muszę być w Australii.
Zobaczymy. W każdym razie dzięki za drinka. Będziemy w kontakcie, Jack.
Poczuła się upokorzona. Nie mogła sobie przypomnieć, by kiedykolwiek wcześniej
dostała taką „odprawę”. Spojrzała na kłębiący się w pokoju tłum. Gray wydawał się być w
jakiś sposób zgorzkniały. Cóż, ostatecznie to on od niej odszedł i nigdy nie zadał sobie
najmniejszego trudu, by się z nią skontaktować. Wzruszyła ramionami. Tak, to już historia i
nic więcej nie można zrobić. Było oczywiste, że Gray nie miał zamiaru do tego wracać. I
chociaż nie zignorował jej całkowicie, był wystarczająco odpychający.
Weszła do kuchni, szybko odkręciła kurek i wypiła mały łyk wody. Wzruszając
ramionami, pomyślała, że lepiej zrobi, gdy wróci na przyjęcie i przestanie roztrząsać
przeszłość. Jej życie było dobrze zorganizowane. Sprawa tej starej miłości już jej nie
dotyczyła. Przeklęty Gray! Przewraca jej świat do góry nogami. Lepiej będzie, gdy zapomni o
nim.
Weszła z powrotem do pokoju pełnego ludzi. Wszyscy pochłonięci byli własnymi
sprawami. Nie czuła się zobowiązana do brania udziału w którejkolwiek z rozmów.
Niecierpliwie odwróciła się w kierunku balkonu, wpatrując się w monotonnie wznoszące się i
opadające fale.
Gray z pewnością nie był już tamtym dwudziestodwuletnim szaleńcem, którego kochała
tak zapamiętale. Wtedy zrobiłaby wszystko, co chciał. Miała szczęście, że opiekował się nią
tak „staromodnie”. Faktycznie czuł się za nią tak odpowiedzialny, że jej ojciec nigdy by go o
to nie podejrzewał. Zawsze odprowadzał ją do domu o wyznaczonej przez ojca godzinie z
wyjątkiem tego jednego razu. Miał na nią oko, gdy pływali na desce, nie pozwalał jeździć z
sobą na motorze po niebezpiecznym terenie.
Westchnęła. Może to zachowanie i pieszczoty sprawiły, że nabrała takiej pewności, że ją
kochał tak samo jak ona jego. Dlatego tak trudno było zrozumieć, dlaczego nigdy nie miała
od niego żadnych wiadomości. Teraz, połykając łzy, wspominała te wszystkie listy, które do
niego napisała i nie mogła wysłać, nie wiedząc dokąd. Ale dzisiejsze spotkanie – chociaż
minęło siedem długich lat – odsunęło wszystko na dalszy plan. To było coś, co zakłóciło
dotychczasowy bieg jej życia.
Stała oparta o framugę drzwi, wpatrując się w ciemne morze. Gray miał teraz tę
wewnętrzną energię i wolę, których brakowało mu w młodości. Pewność siebie onieśmielała
ją; chłopiec, którego znała tak dobrze, był jej teraz prawie obcy! Odczuła jakąś stratę, choć
zażyłość i znajomość przecież pozostały.
Poza tym ta dziewczyna, Wendy. Było oczywiste, że ona, Carolyn, nic nie znaczyła.
Prawdę mówiąc, był bardziej atrakcyjny jako mężczyzna niż jako chłopiec. Ale był też
oczywiście inny niż wtedy, gdy miała szesnaście lat. Teraz, w wieku lat dwudziestu trzech, jej
nastawienie do życia i miłości było zupełnie inne. Przez ten czas otoczyła się ochronnym
murem obojętności, bo inaczej nie zdołałaby powtórnie wytrzymać bolesnych zawodów.
– Hej, Carolyn! Wracaj na ziemię!
Jack pstryknął jej palcami przed oczami. Roześmiała się, gdy otoczył ją ramieniem i
poprowadził do pokoju. Trzymał się blisko niej do końca przyjęcia, uprzejmie nalegając, by
brała udział we wszystkim, co się działo.
W końcu goście rozeszli się. Pozostali tylko Jack i Janet. Szybko wzięli się do roboty i
wkrótce było czysto. Jack opróżnił popielniczki i pozbierał serwetki, Janet zebrała szklanki i
zaniosła je do kuchni, gdzie Carolyn płukała je i ustawiała w zmywarce. W końcu uruchomiła
maszynę i zdjąwszy buty rozciągnęła się wygodnie w fotelu pod oknem.
– Wyjeżdżam do rodziców na weekend, Carolyn – powiedziała Janet. – Nie chcę się
spóźnić do Escondido, bo mama i tata zaczną się martwić. Bawcie się dobrze. Do zobaczenia
w niedzielę wieczorem.
Podniosła małą walizeczkę i idąc do wyjścia kiwnęła Jackowi palcem.
Zamknął za nią drzwi i wyciągnął się na fotelu obok Carolyn. Przez chwilę siedzieli
cicho, aż wreszcie Carolyn westchnęła lekko.
– To chyba było udane przyjęcie, co, Jack?
– Sądzę, że tak, ale teraz czas na kolację. Znam takie jedno miejsce: spokój, dobre
Zgłoś jeśli naruszono regulamin