Dawson Smith Barbara - Maska.pdf

(937 KB) Pobierz
12776559 UNPDF
BARBARA DAWSON SMITH
MASKA
PROLOG
Londyn, kwiecień 1816
To była wymarzona noc dla złodzieja.
Lady Emma Wortham prześlizgnęła się przez okienko na poddaszu i stanęła na
gzymsie, biegnącym na wysokości trzeciego piętra. Miała wiele szczęścia. Dzięki gęstej
mgle nikt nie mógł dostrzec jej sylwetki na fasadzie domu w eleganckiej dzielnicy
Londynu. Ona również nie widziała, z jakiej wysokości mógłby nastąpić upadek.
Posuwała się do przodu, mocno przywierając do ściany. Nikłe światło z dolnego
piętra nie rozpraszało ciemności. Nie mogła oprzeć się złudzeniu, że wiszący w
powietrzu gęsty opar jest stabilny, że wystarczy zejść z gzymsu i pogrążyć się w jego
miękkiej otulinie...
Przebiegł ją dreszcz. Jeden fałszywy krok i skręci kark. La wąska półeczka była
ozdobnikiem, nie pasażem dla włamywacza z Bond Street.
Jeden trzewiczek Emmy przesunął się do przodu, potem drugi. Najpierw prawa
noga, potem lewa. Prawa i lewa. Miękkie podeszwy jej pantofelków ślizgały się
niegdyś w tańcu po parkietach sal balowych w najelegantszych domach Londynu.
Uśmiechnęła się na myśl o przerażeniu arystokratycznego towarzystwa, gdyby się
dowiedziało, do czego służą teraz markizie Wortham jej balowe pantofelki.
Co, oczywiście, nie znaczyło, że zamierzała dać się złapać.
Przez kilku ostatnich lat w eleganckiej dzielnicy Londynu, Mayfair, panowała
plaga kradzieży. Najbardziej zuchwałym rabunkiem, dokonanym w biały dzień na
Bond Street, było wyciągnięcie szkatułki z biżuterią z powozu hrabiego Farleigh, kiedy
hrabia przebywał u krawca. Mieszkańcy tej ekskluzywnej dzielnicy natychmiast
podnieśli wrzawę, domagając się, aby jak najszybciej złapano złodzieja. Bez rezultatu.
Nie domyślali się, że sprawca jest wśród nich i w dodatku jest kobietą.
Chociaż Emma miała zszarganą reputację, nie mogło na nią paść żadne
podejrzenie. Była przecież dobrze urodzona, miała bogatego męża, a ponadto trudno
było uwierzyć, że mogłaby tego dokonać. Ze swoją filigranową sylwetką robiła
wrażenie bezbronnego dziecka.
Już raz okazała się bezbronna, ale to się nigdy więcej nie powtórzy.
Nigdy więcej.
Obcisły, czarny płaszcz i spodnie nie chroniły jej przed dotkliwym chłodem, ale
nie czulą zimna, skupiona na swoim celu. Udało się jej wreszcie przedostać na gzyms
sąsiedniego domu. We mgle ukazał się zarys okna. Włożyła drut pomiędzy skrzydła i
podniosła zasuwkę.
Zaskrzypiały zawiasy. Emma zamarła w bezruchu, nadsłuchując. Jedynym
odgłosem był stukot końskich kopyt i turkot przejeżdżającego ulicą powozu. Szybko
wsunęła się do środka. Znalazła się w małym, pachnącym stęchlizną, pomieszczeniu.
Było oczywiste, że luksusowe wyposażenie siedziby lorda Jaspera Putneya nie
obejmowało pokoi na strychu, gdzie mieszkała służba.
Trzymając się ściany, Emma kierowała się do drzwi, ledwie widocznych w
ciemności. Poprawiła maskę na twarzy i opuściła niżej kaptur, okrywający jej złociste
włosy. Otworzyła drzwi i wyjrzała na korytarz, oświetlony dopalającą się świecą. Był
pusty. Bezgłośnie zeszła po stromych schodach. Odnalazła ukryte w boazerii drzwi i
znalazła się we właściwej części domu.
W przeciwieństwie do ponurego przedsionka na piętrze dla służby, korytarz, na
którym się teraz znajdowała, był przeładowany ozdobami. Ściany obite były zielonym
jedwabiem, na stoliczkach tłoczyły się greckie rzeźby, sufit i framugi drzwi
obwiedzione były pozłacanymi listwami. Emma obrzuciła to wszystko szybkim
spojrzeniem przez wąskie otwory w czarnej masce. Niewątpliwie właściciela tego
domu stać było na oddanie tego, co ten przebiegły łajdak zdobył w tak niegodziwy
sposób.
Z sali jadalnej, na parterze, dochodziły odgłosy rozmów. Emma dowiedziała się
od swojego informatora, że tego wieczoru lord Jasper przyjmuje gości. Cała służba
miała być zajęta, więc nikt nie powinien był pojawić się na piętrze w ciągu najbliższej
godziny.
Odnalazła drzwi do sypialni pana domu i weszła do przyległej garderoby. Serce
biło jej mocno. Poczuła zapach pomady do włosów i dymu z dogasającego kominka.
Zapalone świece rzucały jasny blask na dużą szkatułkę z wytłaczanej skóry.
Nie była zamknięta. Choć tyle już było przypadków kradzieży, tym
arystokratycznym dżentelmenom nawet przez myśl nie przeszło, że mogą stać się
następną ich ofiarą. Ich zarozumiałość nie znała granic. Przewyższać ją mógł tylko
pociąg do hazardu. Byli gotowi bez skrupułów opróżnić kieszenie łatwowiernego
starca.
Dziś wieczór Emma naprawi te krzywdy.
Podniosła wieczko szkatułki i zaczęła oceniać jej zawartość. Na białym
jedwabiu leżały wysadzane drogimi kamieniami szpilki do krawatów, spinki do
mankietów i srebrne guziki do kamizelki. Emma wzięła do ręki umieszczony w
bocznej skrytce pierścień i oglądała go uważnie w świetle świec - owalny,
ciemnoczerwony rubin w złotej oprawie. Można go było sprzedać za niezłą sumę w
pewnym sklepie, w którym nie zadawano zbędnych pytań.
Włożyła pierścień do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Wybrała jeszcze kilka
przedmiotów, aby łup był równoważny sumie, którą przed dwoma tygodniami jej
dziadek przegrał do lorda Jaspera. Emma nigdy nie brała niczego ponadto. Nie była
pospolitą złodziejką, tylko na własną rękę wymierzała sprawiedliwość.
Jednak tym razem zobaczyła wysadzany brylantami kieszonkowy zegarek i nie
mogła oprzeć się pokusie. Za uzyskane z jego sprzedaży pieniądze mogłaby uzupełnić
zapasy w spiżarni i zapłacić rachunek u rzeźnika. Mogłaby również kupić Jenny nową
garderobę i nie musieć ciągle przedłużać jej sukienek.
Emma zamknęła oczy, przyciskając zegarek do piersi. Oczami wyobraźni
widziała swoją córeczkę w koronkach i jedwabiach. Tak bardzo chciała, aby Jenny
miała gronostajową mufkę, żeby w zimie nie marzły jej paluszki, i elegancki kapelusik
na lato. Jenny powinna mieć tyle rzeczy, których Emma nie była w stanie jej
zapewnić. Jenny była zbyt niewinna, aby zrozumieć sytuację swojej matki. Jenny
potrzebowała miłości ojca.
Emma poczuła nagły przypływ rozpaczy. Jenny, która nigdy nie zostanie
uznana...
- Co, u diabła...?
Męski głos przerwał jej rozmyślania. Upuściła zegarek, który spadł z brzękiem
na podłogę, i odwróciła się.
W drzwiach garderoby stał korpulentny dżentelmen. Jego szeroka, brokatowa
kamizelka i obcisłe wąskie spodnie uwydatniały niedostatki figury. Z twarzy
pocętkowanej czerwonymi żyłkami patrzyły na nią wytrzeszczone, blade oczy.
Lord Jasper Putney.
Serce podeszło jej do gardła. Spojrzała na jego dłonie i ogarnęło ją jeszcze
większe przerażenie, gdy zobaczyła, że podtrzymuje rozpięte spodnie.
Dobry Boże. To jej przypomniało tamto wydarzenie. Pomyślała, że on chce ją
zgwałcić.
Zaschło jej w gardle. Obezwładniona strachem, nie mogła ruszyć się z miejsca.
- Na pomoc! - krzyknął Putney. - Tu jest włamywacz. Włamywacz z Bond
Street.
Odwrócił się i odszedł niepewnym krokiem pijaka.
Emma odzyskała zdolność myślenia. Źle odczytała jego zamiary.
Z głębokim westchnieniem ulgi rzuciła się do drzwi sypialni. Kątem oka
dostrzegła, że Putney szamocze się z szufladą nocnej szafki. Gdy odwrócił się, trzymał
w rozdygotanej dłoni jakiś błyszczący przedmiot.
Pistolet.
W panice biegła do drzwi prowadzących na korytarz. Nie zdążyła. W powietrzu
rozległ się huk wystrzału. Poczuła tępe uderzenie i potknęła się.
Lucas! Lucas!
Łapiąc za klamkę odzyskała równowagę. Dlaczego wzywała bezgłośnie męża,
który ją porzucił?
Z klatki schodowej dochodził tupot nóg i gwar. Rzuciła się w przeciwnym
kierunku, nie bacząc na przeszywający ją ból.
Biegła pustym korytarzem, potem schodami dla służby. Do ciemnego pokoju
na strychu i za okno, w gęstą mgłę.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin