Smith Karen Rose - Zaręczynowy brylant.pdf

(1037 KB) Pobierz
171825593 UNPDF
Karen Rose Smith
Zaręczynowy brylant
(Twelfth night propos al)
Przełożyła: Grażyna Ordęga
PROLOG
Montgomery Boat Company,
Avon Lake, Teksas
Leo Montgomery siedział w swojej firmie przed telewizorem i oglądał raj.
Ściślej mówiąc, reklamę, która miała pokazywać raj. Na ekranie widać było
jezioro, drzewa, trawę i mężczyznę ubranego w czarny smoking. Ale to nie
mężczyzna przykuł jego wzrok.
Cudowna dziewczyna.
Przez sekundę mignęła mu jej twarz. Zauważył ogromne błyszczące
brązowe oczy. Potem się odwróciła. Miał ochotę dotknąć jej długich brązowych
loków z rudymi pasemkami mieniącymi się w blasku słońca. Krótka zwiewna
sukienka odsłaniała plecy i długie nogi modelki. Dziewczyna podała
mężczyźnie w smokingu puszkę napoju. Duże czerwone litery tworzyły napis
ZING. Leo wpatrywał się jak urzeczony w plecy dziewczyny i jej loki. Kiedy
uniosła przeciwsłoneczną parasolkę i przechyliła ją przez ramię, zobaczył
wypisane na niej słowa: „ZING, fantastyczny napój”. Potem smukła modelka
zniknęła między drzewami przy coraz cichszych dźwiękach muzyki.
Leo nie mógł uwierzyć, że ta dziewczyna tak go zachwyciła. Od dawna nie
zwracał uwagi na kobiety, choć minęły już dwa lata od śmierci Carolyn.
Sięgnął po pilota i wyłączył telewizor. Dziewczyna z ekranu była tylko
marzeniem. Dobrze wiedział, że marzenia rzadko się spełniają. Może powinien
spotykać się z kimś bardziej osiągalnym, na przykład ze znajomą z klubu
jachtowego. Jego siostra Jolene często powtarzała, że Heather potrzebuje matki,
a nie kolejnej niani, która właśnie podjęła u nich pracę.
Jego córeczce brakowało matki, a on nie chciał spędzić reszty życia w
samotności.
Kursor na ekranie migał, przypominając o obowiązkach, ale Leo nie mógł
zapomnieć pięknej dziewczyny z burzą brązoworudych włosów, jej nagich
pleców i długich nóg.
Nie zapamiętał twarzy, ale chyba właśnie o to chodziło, żeby pobudzić
męską fantazję. Tylko że on nie należał do ludzi, którzy zajmują się fantazjami,
zawsze wolał rzeczywistość.
Sprawdził w komputerze, ile ma zamówień na budowę łodzi. Już zapomniał
o cudownej dziewczynie i pogrążył się w pracy. Tak właśnie powinno teraz być.
Może Jolene ma rację, ale on nie spieszył się do zawierania żadnych
znajomości. Nie chciał nikogo poznawać ani angażować się w żaden nowy
związek.
Po prostu nie.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Tu Montgomery – rzucił Leo do słuchawki, odchodząc parę kroków od
łodzi.
– Mówi Verity, niania Heather.
Nic dziwnego, że przypominała mu, kim jest, skoro Leo tak niewiele uwagi
poświęcał nowej opiekunce córeczki. Może spodziewał się, że za chwilę
odejdzie, tak jak wszystkie inne kobiety, które pracowały u niego jako nianie. A
może zniechęcały go jej okulary, włosy gładko ściągnięte w koński ogon i
bezkształtne Tshirty. Już prawie miesiąc poruszała się jak duch po jego domu,
pracując tak sprawnie, jak przewidywała Jolene, ale też konsekwentnie
trzymając się w cieniu.
Mimo to Leo ożywił się, bo ten telefon z pewnością dotyczył jego córeczki.
– O co chodzi, Verity?
– O Heather. Nie chciałam pana martwić, ale uznałam, że muszę jednak
zadzwonić. Heather przewróciła się na stolik i rozcięła sobie czoło.
Serce zabiło mu ze strachu.
– Jak się czuje? Czy była pani z nią na pogotowiu?
– Zabandażowałam jej czoło, a teraz zastanawiam się, co zrobić.
Heather miała dopiero trzy latka, jasnobrązowe falujące włosy i błękitne
oczy. Na jej widok serce topniało mu jak wosk. Myśl o tym, że coś mogłoby jej
się stać...
– Zaraz będę w domu, najpóźniej za kwadrans. Czy jest zdenerwowana,
płacze?
– Siedzi u mnie na kolanach i ssie palec.
– Już jadę. Proszę jej pilnować i dzwonić, gdyby nagle poczuła się gorzej.
– Tak, panie Montgomery.
Po kwadransie zbliżał się już do domu w eleganckiej dzielnicy Avon Lake.
Wysiadł z samochodu i szybkim krokiem wszedł do środka.
Zawsze wracał z pracy w pogodnym nastroju, ale dzisiaj był tak przerażony
jak wtedy, gdy się dowiedział, że Carolyn ma raka mózgu. A jeśli Heather
naprawdę coś się stało? Może doznała wstrząśnienia mózgu?
Jego kroki zadudniły po kafelkowej posadzce w holu, kiedy ruszył prosto do
salonu. Kominek i spadzisty sufit ze świetlikami sprawiały, że to był jego
ulubiony pokój. Teraz nawet tego nie dostrzegał, spiesząc do sofy, gdzie
siedziała Verity z Heather. Córeczka miała na sobie biały sweterek i czerwone
ogrodniczki. Jej policzki były zaróżowione z widocznymi śladami łez.
Trzymając główkę na ramieniu Verity, spojrzała wielkimi oczami na ojca.
– Cześć, kochanie! – powiedział, wyciągając do niej ręce. Ku jego
zdziwieniu mała się nie poruszyła.
– Idź do tatusia – szepnęła Verity.
Ale Heather potrząsnęła głową i przycisnęła się mocniej do niej.
– Chcę być z tobą – powiedziała, ssąc dalej palec.
Leo poczuł się tak, jakby ktoś ugodził go prosto w serce.
Verity spojrzała na niego bezradnie i wtedy po raz pierwszy naprawdę ją
dostrzegł. Miała dwadzieścia dwa lata. Studiowała pedagogikę i potrafiła
świetnie radzić sobie z Heather. Wydawało mu się, że ma ku temu wrodzony
talent. Jej niebieskie okulary sprawiały, że nigdy nie przyjrzał się jej oczom.
Teraz zobaczył, że mają bardzo ładny brązowy odcień. Włosy związane w
koński ogon błyszczały jak jedwab. Jej owalna twarz miała klasyczne rysy,
tylko koniuszek nosa był leciutko zadarty. W przeciwieństwie do większości
mieszkańców znad Zatoki Meksykańskiej, którzy byli zawsze opaleni, Verity
miała jasną karnację.
– Heather jest jeszcze zdenerwowana – powiedziała.
– Zdecydowałem, że nie pojedziemy na pogotowie, tylko do pediatry.
Rozmawiałem już z nim i kazał ją natychmiast przywieźć.
Verity delikatnie pogładziła dziewczynkę po włosach.
– Czy ja też mam jechać?
– Chyba będzie pani musiała – odparł z sarkazmem. Oczywiście to dobrze,
że jego córeczka tak przywiązała się do niani, ale... – Chodźmy – burknął,
uświadamiając sobie, że zbyt mało czasu poświęcał dziecku. Wciąż się spieszył,
wracał późno z pracy i rzadko kiedy kładł Heather spać, bo zawsze mogła
zastąpić go niania.
– Pójdziemy teraz z tatusiem – szepnęła Verity do dziewczynki.
Leo pomyślał, że nowa niania jest źle ubrana, ale za to bardzo ładna.
Podobał mu się spokojny ton jej głosu. Prawdę mówiąc, nie powinien tak się
nią zachwycać, bo w końcu była tutaj tylko nianią.
Zauważył, że ona także przygląda mu się z ciekawością. Na szczęście
szybko odwróciła głowę i nie musiał dłużej się nad tym zastanawiać.
Wsiedli do samochodu i Leo ruszył w kierunku kampusu, w pobliżu którego
mieszkał pediatra Heather. Avon Lake liczyło około siedmiu tysięcy
mieszkańców i ta liczba nieustannie rosła, a na uczelni studiowało ponad
siedem tysięcy studentów. Mimo to Leo miał nadzieję, że uda się zachować
intymny małomiasteczkowy klimat.
Wiedział, że Verity raz w tygodniu ma zajęcia na uczelni. Z jej CV pamiętał
też, że studiowała na Universytecie Teksańskim, a urodziła się i wychowała w
Galveston.
– Na jakie kursy chodzi pani w tym semestrze? – spytał, żeby przerwać
przedłużającą się ciszę.
– Oficjalnie nie mam jeszcze zajęć – powiedziała, kierując na niego wzrok.
– Kiedy w listopadzie zatrudniłam się u pana, było za późno, żeby zapisać się
na semestr. Jako wolna słuchaczka chodzę na zajęcia z techniki zabaw z
dziećmi.
– Chce pani zrobić magisterium?
– Tak. Wkrótce spotkam się z moim opiekunem naukowym, żeby ustalić,
jakie przedmioty wezmę w przyszłym semestrze.
– Trudno uwierzyć, że za niecały miesiąc jest Boże Narodzenie. Jak pani
spędziła Święto Dziękczynienia?
Zniknęła wtedy na cały dzień, a Leo nawet nie spytał, gdzie była.
– Dziękuję, dobrze – odparła po chwili milczenia.
Zerknął na nią z ukosa. Dlaczego była taka tajemnicza?
– Była pani u rodziny?
– Nie. Pojechałam do Freeport.
– Do przyjaciół?
Znów chwilę milczała, a potem potrząsnęła głową.
– Nie. Zjadłam obiad i poszłam na plażę.
Ta dziewczyna coraz bardziej go intrygowała. Czy nie miała rodziny?
Dlaczego spędzała samotnie święto? Ale w końcu to nie jego sprawa.
Nagle Heather zaszczebiotała z tylnego siedzenia:
– Velity, Verity. Chcę lody. I chcę kałmić kaczki.
– Dzisiaj nie, kochanie – odparła, odwracając się do dziecka. – Musimy iść
do lekarza, żeby obejrzał twoją główkę.
– Nie! Chcę kałmić kaczki!
Leo zerknął we wsteczne lusterko i zobaczył, że buzia małej wykrzywia się
do płaczu. Nie mógł na to pozwolić.
– Może po wizycie u lekarza pójdziemy nakarmić kaczki?
Heather zastanawiała się przez chwilę. – A lody?
– Wkrótce będzie pora na kolację. Możemy pójść do „Wagon Wheel” na
twojego ulubionego kurczaka. Lody zjesz na deser.
– Kułczak i lody – zgodziła się radośnie.
Verity wybuchnęła śmiechem.
– Kaczki, kurczak i lody – tyle szczęścia naraz! Heather umie dopiąć swego.
Naprawdę wspaniale się rozwija. I jej słownictwo tak szybko się rozszerza. To
zdumiewające, ile zmian przynosi każdy dzień!
– Jolene na pewno mi mówiła, ale zapomniałem, jak pani się dowiedziała o
pracy w naszym domu?
– Koleżanka, która jest doradcą zawodowym na uczelni wiedziała, że chcę
coś zmienić, i zadzwoniła do mnie.
– Zmienić pracę czy miejsce zamieszkania?
– Jedno i drugie.
Leo wolał nie drążyć tego tematu.
Siedząc obok Verity, wdychając słodki zapach jej balsamu do ciała czy
szamponu, słuchając jej radosnego śmiechu, czuł się jak obudzony z długiego
snu. Z drugiej strony, miał powód, żeby się niepokoić. Już przyzwyczaił się do
swojego trybu życia i choć Jolene mówiła, że popadł w rutynę, ta rutyna była
niezwykle wygodna.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin