Zygmunt Zeydler-Zborowski - Zbrodnia na Cyrhli Toporowej.pdf

(1483 KB) Pobierz
989748714.001.png
ZYGMUNT ZEYDLER
ZBOROWSKI
ZBRODNIA NA
CYRHLI TOPOROWEJ
989748714.002.png
Rozdział I
Wszystko było już od dawna przygotowane. Pokój w
„Halamie” zarezerwowany, syrenka gruntownie
wyremontowana. Ewa kupiła sobie „twarzowe” deski, trzy
swetry, śliczny skafander i „szałowe” elastyczne spodnie. Jacek
ograniczył swoje zakupy do pary rękawic. Uważał, że nie warto
wydawać pieniędzy na ciuchy, które po zimowym miesiącu
będą cały rok leżały w walizce.
Oboje bardzo cieszyli się na ten wyjazd. W ostatnich latach tak
się jakoś składało, że osobno spędzali urlopy. To Ewa musiała
odwiedzić chorego ojca, to znowu Jacek nie mógł się ruszyć z
Warszawy, kiedy Ewa wybrała się na wycieczkę do Jugosławii.
Innym razem mieli jechać nad morze i w ostatniej chwili Ewę
zatrzymano w zespole. Pokłócili się i zostali w domu. Nie
bardzo im się wiodły te wspólne wyprawy. Teraz nareszcie nic
nie stało na przeszkodzie, żeby razem spędzili uroczy miesiąc w
górach. Wprawdzie Jacek miał zamiar trochę pracować,
zabierał nawet ze sobą maszynę do pisania, ale nie będzie
przecież po całych dniach ślęczał nad tym librettem. Wystarczy,
jak przeznaczy na to dwie, trzy godziny dziennie. Kazik także
na pewno zechce trochę pojeździć na nartach. Całego czasu nie
spędzi przy fortepianie.
Pogoda zapowiadała się dobra. Z Zakopanego nadciągały
optymistyczne wieści. Dużo śniegu, dużo słońca, dużo
podhalańskich kociaków. Raj dla narciarzy.
— Tak się cieszę — mówiła Ewa, przymierzając swoje
narciarskie stroje. — Zobacz, jak mi fantastycznie w tym
swetrze. No, powiedz, że ci się podoba.
Jacek zmrużył oczy, oślepiony gwałtowną czerwienią. — Może
troszkę zbyt jaskrawy… — próbował wyrazić swe zdanie.
— Jaskrawy?! — oburzyła się Ewa. — Czy tobie w ogóle warto
coś pokazać? Ty się absolutnie nie znasz na obecnej modzie.
Teraz się właśnie nosi takie jaskrawe rzeczy. Zobaczysz, jak ten
sweter zagra na śniegu. Fantazja.
Jacek w takich momentach nie oponował. Wiedział, że to jest
bezcelowe i wolał nie rozpętywać długotrwałej dyskusji, a
raczej długotrwałego monologu Ewy na temat jego ignorancji i
współczesnej mody kobiecej. Lubił spokój i od dawna kierował
się zasadą, że „moja żona ma zawsze rację”. Początkowo
miewał różne wątpliwości, ale z biegiem czasu zrozumiał, że
stosowanie tej maksymy zapewnia mu stosunkowo miłe i
bezkonfliktowe pożycie małżeńskie, z małymi wyjątkami,
oczywiście. Ewa natychmiast po wyjściu z Urzędu Stanu
Cywilnego mocno wzięła w ręce ster rządów i nie znosiła
opozycji. Wolał się jej nie sprzeciwiać, tym bardziej, że
rzeczywiście przeważnie miała rację. Natura obdarzyła ją
trzeźwym, zdrowym rozsądkiem, a praca w adwokaturze
pogłębiła jeszcze wrodzone cechy. W błędzie jednak byłby ten,
kto by sądził, że żona Jacka niczym nie przypominała swej
sławnej imienniczki z rajskiego ogrodu. Ewa należała do tych
rzadko spotykanych kobiet, które potrafią połączyć energię,
zdolność logicznego rozumowania, inicjatywę z kobiecym
wdziękiem. Na pierwszy rzut oka nie robiła wrażenia
przysłowiowej Herod–baby. Była niezbyt wysoki raczej drobna.
Miała gęste, ciemnokasztanowate włosy, duże niebieskie oczy,
którym, w odpowiednich momentach, umiała nadać tak
niewinny, tak dziecięcy wyraz, że wprowadzała w błąd
najbardziej wytrawnych znawców kobiet. Jacek nie był zresztą
takim wytrawnym znawcą, uległ oczywiście z łatwością tym
pełnym naiwności spojrzeniom niebieskich oczu. Dopiero po
ślubie zorientował się, że nie ożenił się z naiwnym dzieckiem.
Czy tego żałował? Raczej nie. Mimo pozorów pewnej
szorstkości miał usposobienie chwiejne, niezdecydowane, nie
zawsze dokładnie wiedział, czego chce, i taka kierownicza rola
żony w gruncie rzeczy mu odpowiadała. Czuł się mniej
odpowiedzialny za ich wspólne życie, a zawsze bał się
wszelkiego rodzaju odpowiedzialności. Powszechnie uważano
ich za dobre małżeństwo i to była prawda. Dobrze im było ze
sobą. Ona kierowała wszystkim energicznie, rozsądnie, z
dużym wyczuciem taktu i realnej rzeczywistości. On wnosił do
ich życia fantazję, literacką wyobraźnię, poetyckie nastroje.
Uzupełniali się. On pod jej wpływem uczył się realnie i
konkretnie patrzeć na wiele spraw, ona zaś zrozumiała, że nie
zawsze trzeba być tak bardzo konkretną i tak bardzo realną, że
świat fantazji także ma swoje uroki.
Mieli wyjechać w niedzielę rano. W sobotę Jacek wcześniej niż
zwykle wrócił do domu. Po drodze kupił sobie zieloną
flanelową koszulę i teraz przymierzał ją przed lustrem.
Kołnierzyk wisiał na szyi jak chomąto, ale la to rękawy były za
krótkie. „Spierze się” — pocieszał się przyglądając się
kołnierzykowi i zaraz przeraził się na myśl, co się po praniu
stanie z rękawami. — No, to się utnie i będą krótkie — mruknął
i zdjął z pawlacza walizę.
Właśnie zastanawiał się nad zagadnieniem, czy ma zapakować
jakieś ubranie, czy też wystarczą mu swetry i spodnie, gdy
szczęknął zamek u drzwi i weszła Ewa. Jeden rzut oka upewnił
go, że coś nie jest w porządku. Miała tak ponurą minę, że w
żaden sposób nie można ją było posądzić o dobry humor.
— Nie jadę — powiedziała rzucając na tapczan siatkę z
zakupami.
Z wrażenia aż się zatoczył.
— Zwariowałaś? Jak to nie jedziesz?
— Zwyczajnie, nie jadę.
— Ale o co chodzi? Co się stało?
— Grypa.
— Źle się czujesz?
— Czuję się wyśmienicie.
— Więc co…?
Zdjęła z głowy futrzaną czapkę i także cisnęła ją na tapczan. —
Chociaż ty mi daj spokój z tymi swoimi pytaniami.
W porywie nagłej złości kopnął walizkę. — Chyba mam prawo
wiedzieć, do diabła, dlaczego nie chcesz jechać? Wszystko
przygotowane, ustalone… Co się stało?
— Przepraszam cię — powiedziała spokojniej — ale szlag mnie
trafia. Wyobraź sobie, że pół naszego zespołu leży na grypę.
Muszę zastąpić kolegę w bardzo poważnej sprawie.
— Niech go kto inny zastąpi. Dlaczego akurat ty…?
— Ojej, nudny jesteś. Tłumaczę ci przecież, że wszyscy
Zgłoś jeśli naruszono regulamin