Stefan Żeromski - Rozdzióbią Nas Kruki I Wrony.pdf

(36 KB) Pobierz
Stefan ¯eromski - Rozdzióbi¹ Nas Kruki I Wrony.txt - Notatnik
Stefan śeromski Rozdzióbią Nas Kruki I Wrony.txt
NR ID : b00125
Tytuł : Rozdzióbią nas kruki i wrony
Autor : Stefan śeromski
Ani jeden Ŝywy promień nie zdołał przebić powodzi chmur, gnanych przez wichry. Skąpa
jasność poranka rozmnoŜyła się po kryjomu, uwidoczniając krajobraz płaski, rozległy i
zupełnie i pusty. Leciała ulewa deszczu, sypkiego jak ziarno. Wiatr krople jego w locie
podrywał, niósł w kierunku ukośnym i ciskał o ziemię.
Ponura jesień zwarzyła juŜ i wytruła w trawach i chwastach wszystko, co Ŝyło. Obdarte z
liści, sczerniałe rokiciny Ŝałośnie szumiały, zniŜając pręty aŜ do samej ziemi. Kartofliska,
ściernie, a szczególniej role świeŜo uprawne i zasiane, rozmiękły na przepaściste bagna.
Bure obłoki, podarte i rozczochrane, leciały szybko, prawie po powierzchniach tych pól
obumarłych i przez deszcz schłostanych.
Właśnie o samym świcie Andrzej Borycki (bardziej znany pod przybranym nazwiskiem
Szymona Winrycha) wyjechał zza pagórków rajgórskich i skierował się pod Nasielsk, na
szerokie płaszczyzny. Porzuciwszy zarośla, trzymał się przez czas pewien śladu polnej
droŜyny, gdy mu ta jednak zginęła w kałuŜach; ruszył wprost przed siebie, na poprzek
zagonów.
Przez dwie noce juŜ czuwał i trzeci dzień wciąŜ szedł przy wozie. Buty mu się w rzadkim
błocie rozciapały tak misternie, Ŝe przyszwy szły swoim porządkiem, podeszwy swoim
porządkiem, a bose stopy w zupełnym odosobnieniu. Bardzo przemókł i przeziąbł do
szpiku kości. KtóŜ by zdołał poznać w tym obdartusie byłego prezesa najweselszej pod
księŜycem konfraterni tak zwanych śrubstaków, dawnego Jędrka, króla i padyszacha
syren warszawskich? Włosy mu porosły "w orle pióra", paznokcie "w dzikie szpony",
chodził teraz w przepoconej sukmanie, Ŝarł chciwie razowiec ze sperką i Ŝłopał gorzałę z
taką naiwnością, jakby to była woda sodowa z sokiem porzeczkowym.
Konie były głodne i zgonione tak dalece, Ŝe co pewien czas ustawały. Nic dziwnego: koła
zarzynały się w błoto po szynkle, a na drabiniastym wozie pod trochą olszowego chrustu,
siana i słomy leŜało samych karabinków sztuk sześćdziesiąt i kilkanaście pałaszów, nie
licząc broni drobniejszej. Były to wcale niezłe szkapy.: rosłe, podkasane, prawie chude, ale
ze świetnej rasy pociągowej. Mogły jak nic robić dziesięć mil na dobę, byleby im pozwolić
dobrze wytchnąć dwa razy i uczciwie je popaść. Konie naleŜały do pewnego szlachetki z
okolic Mławy. Stanowiły one znaczną część jego majątku, bo posiadał summa summarum
trzy szkapy, jednakŜe poŜyczał ich Winrychowi na kaŜde zapotrzebowanie. Ten ostatni
przychodził zazwyczaj późno w nocy, stukał do okna domostwa wychodzili obydwaj z
gospodarzem, wyprowadzali konie cichaczem, aby nie budzić parobka, wytaczali wóz i
jazda! Letnią porą była to rzecz wcale łatwa owa jazda. We dnie Winrych spał w
gąszczach leśnych, a konie się pasły Teraz niepodobna było ani spać, ani popasać.
Winrych liczył na to, Ŝe go ktoś zluzuje, zwłaszcza Ŝe najuciąŜliwsze posterunki i
przeszkody szczęśliwie wyminął. Ale nie takie to juŜ były czasy... JeŜeli kto jeszcze na tej
ziemi walczył w całym i zupełnym znaczeniu tego słowa, to on, Winrych. On jeden jeszcze
chodził po broń, jeden nie upadał na duchu. Gdyby nie on, i sama partia byłaby się od
dawna rozleciała na cztery strony świata. Przez długi czas tych ludzi ściganych, głodnych,
przeziębłych i wylęknionych wspierał swymi szyderczymi półsłowami i podniecał jak
Strona 1
Stefan śeromski Rozdzióbią Nas Kruki I Wrony.txt
chłostą. Teraz, gdy juŜ wszystko runęło na łeb w bezdenną jamę trwogi, on się, jak to
mówią, zawziął. W miarę tego jak nie tylko do głębi nastrojów i sumień, ale do podstaw
tak zwanej polityki rewolucyjnej wciskać się poczęta coraz bezczelniej i natarczywiej
filozoficzna zasada: fratres! rapiamus, capiamus, fugiamusque on czuł w sobie upór
coraz zuchwalszy, coraz straszliwiej bolesny i juŜ prawic szalony...
Gdy tak zmoknięty, głodny i bardzo znuŜony brnął przy wozie, poczęło, jakoby wraz z
zimnem, wsiąkać w niego uczucie nędzy. W kieszeni nie miał juŜ ani okruszyny chleba i
ani kropli wódki we flaszce. Dziurawe buty, absolutnie wzięte (jeŜeli, notabene, był w nich
milimetr rzemienia zasługujący na to, aby był absolutnie czy tam inaczej brany), nie mogły
być przyczyną owego uczucia nędzy. Nie sam głód równieŜ i nie samo zimno je
wywoływało. Ale po śladach, zostawionych na błocie przez te dziurawe buty, szła za
Winrychem ironia spostrzeŜeń, owa bieda okrutna, co nie waha się wtargnąć do miejsca
świętego świętych, co odwaŜnie, jak plugawy lichwiarz, bierze w szachrajską swą rękę
bezcenne klejnoty ludzkiego ducha i drwi z ich wartości ubierając tę podłość w
najlogiczniejsze sylogizmy.
Wszystko przełajdaczone szepce Winrych pogwizdując przegrane nie tylko do
ostatniej nitki, ale do ostatniego westchnienia wolnego. Teraz dopiero wyleci na świat
strach o wielkich ślepiach, ze stojącymi na łbie włosami i wypędzi z mysich nor
wszystkich metafizyków reakcji i proroków ciemnoty. Czego dawniej nie waŜyłby się
jeden drugiemu do ucha powiedzieć, to teraz będą opiewali heksametrem. Ile w
człowieku jest zbója i zdrajcy, tyle z niego wywleką na widok publiczny, ukaŜą i ku czci
oraz naśladowaniu podadzą. I pomyśleć, Ŝe to my taki sprawiliśmy postęp wyobraŜeń,
poniewaŜ przegraliśmy...
Mocniej zacisnął pas wełniany, osłonił piersi sukmaną i ruszył dalej, zwiesiwszy głowę.
Czasami ją podnosił i mówił przez zęby:
Psy parszywe!
Deszcz ostry nacichł i siał tylko ów pył wodny, nieustanny, zawieszający tuŜ przed okiem
jakby nieprzejrzystą zasłonę. Podmuchy wiatru szalały dokoła wozu, gwizdały między
sprychami, wydymały długie poły sukmany i targały koszulę na Winrychu.
Za zasłoną mgły dał się nagle postrzec jakiś ruch jednostajny, równoległy do ledwie
widocznego horyzontu. Mógł to być szereg wozów, stado bydła albo wojsko.
Winrych patrzał przez chwilę, przymruŜywszy powieki. Doznawał takiego wraŜenia,
jakby ktoś zagiął palec pod Ŝyłę krwionośną w jego piersiach i wydzierał ją na zewnątrz.
Moskale... wyszeptał.
Dał koniom po siarczystym bacie, ściągnął lejce, zawrócił prawie na miejscu i zaczął
uciekać. Nie chciał, a raczej nie mógł odwrócić głowy, aŜeby się obejrzeć poza siebie i
zbadać, co się tam dzieje. Zdawało mu się, Ŝe umknie na bok nie postrzeŜony.
Nieszczęście chciało, Ŝe miejsce było gołe i puste w promieniu wiorst kilku.
Uciekający wóz spostrzeŜono. Z szeregów postępującego wojska odłamała się grupa
jeźdźców, wysunęła przed front i pomknęła co koń skoczy. Winrych, patrząc juŜ na to
zjawisko, nie mógł zrozumieć, czy ci ludzie sadzą ku niemu, czy się oddalają w kierunku
przeciwległym. Dopiero zobaczywszy chorągiewki przy schylonych lancach i łby końskie,
zorientował, się dobrze. Wtedy krew szarpiąca się w jego pulsach jakby stęŜała i stanęła
w biegu... Zatrzymał konie, omotał dokoła luśni parciane lejce i namyślał się, co wywlec z
wozu do obrony: pałasz czy sztucer nie nabity?
Strona 2
Stefan śeromski Rozdzióbią Nas Kruki I Wrony.txt
Zanim wszakŜe cokolwiek przedsięwziąć zdołał, machinalnie zbliŜył się do
zmordowanych koni swoich i zaczął jednemu z nich zdejmować kantar ze łba i ściągać
chomąto, jakby z zamiarem puszczenia na wolność tych towarzyszów niewoli. Czyniąc to,
na chwilę przytulił się do szyi końskiej i westchnął.
Ośmiu ułanów rosyjskich na pięknych gniadych koniach dopadło wozu i w mgnieniu oka
ze wszystkich stron go otoczyło. Jeden z nich, nie mówiąc ani słowa, począł zrzucać lancą
suche gałęzie oraz snopki kłoci i sondować głąb wozu.
Gdy grot dźwięknął uderzywszy o lufy sztucerów Ŝołnierz poklepał Winrycha po
ramieniu i mrugnął na towarzyszów. Tamci sięgnęli po karabinki załoŜone na plecy.
Winrych stał na miejscu jak przedtem, obejmując ramieniem kark konia. Usta mu się
skrzywiły wzgardliwie i w sercu zsiadło się nie to męstwo, lecz pogarda, pogarda
bezbrzeŜna, pogarda wszystkiego na tej ziemi.
Ty do czyjej partii to wiozłeś? zapytał go ów rewidujący. Głupiś! odrzekł Winrych nie
podnosząc głowy.
Do czyjej partii to wiozłeś? Słysz, polaczyszka! Głupiś!
To nie chłop rzekł do podwładnych starszy, z naszywką na ramieniu to powstaniec.
Głupiś! rzekł Winrych patrząc w ziemię. Bierz psiego syna! wrzasnął Ŝołdak.
Dwu z nich odsadziło się natychmiast o kilkadziesiąt kroków i szybkim ruchem nastawiło
lance poziomo. Skazany spojrzał na nich, gdy mieli ukłuć konie ostrogami, i zaraz, jak
małe dziecko, zasłaniając głowę rękami, cichym, szczególnym głosem wymówił:
Nie zabijajcie mnie...
Zerwali się w skok z miejsca zgodnym susem i wraz go przebili. Jeden ohydnie rozpłatał
mu brzuch, a drugi złamał dekę piersiową. Trzeci ułan odjechał o kilkanaście kroków i
gdy dwaj pierwsi, wyrwawszy lance i splunąwszy, usunęli się na bok, wziął na cel głowę
powstańca. Pociągnął za cyngiel wtedy właśnie, gdy nieszczęsny zsunął się w bruzdę.
Kula, przeszywszy czaszkę naręcznego konia, zabiła go na miejscu. Zwierzę stęknęło
Ŝałośnie i padło bez tchu na nogi konającego Andrzeja. śołnierze zsiedli z koni i
zrewidowali puste kieszenie sukmany. Rozgniewani o to, Ŝe Winrych wypił wszystką
gorzałkę, rozbili butelkę na jego czaszce i podarli mu ostrogami policzki. Na głos sygnału,
wzywającego ich do powrotu, wskoczyli na siodła i nabrawszy z wozu po kilka sztuk
dobrych pałaszów belgijskich odjechali za oddziałem, który zanurzył się juŜ we mgłę i
szarugę. Dowódca szwadronu ścigał forsownie jakiś topniejący oddziałek powstańczy,
toteŜ nie miał czasu zawrócić po broń zostawioną w polu na wozie Winrychowym.
Tymczasem deszcz rzęsisty puścił się znowu i na małą chwilę ocucił powstańca.
Powieki jego, zaciśnięte przez ból i popłoch śmiertelny, dźwignęły się i oczy po raz ostatni
zobaczyły obłoki. Usta mu drgnęły i wymówiły do tych chmur szybko pędzących ostatnią
myśl
"...Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom..."
Wielka nadzieja nieśmiertelności ogarnęła umierającego, niby przestrzeń bez końca. Z tą
nadzieją w sercu umarł. Głowa jego wygniotła w błocie dołek, do którego teraz spływać
poczęły maleńkie strumyki i tworzyły coraz większą kałuŜę. Krople, trzepiąc w nią,
wzbijały duŜe, wysoko wzdęte bańki, rozpryskujące się w nicość tak szybko i zupełnie, jak
ludzkie święte złudzenia. Zabity koń stygł szybko na zimnie, a pozostały przy Ŝyciu
szarpał się w zaprzęgu tak gwałtownie, jakby go kto smagał rzemiennym batem. Nagle
pochylił się przez dyszel, przez martwego towarzysza i obwąchał głowę Winrycha. Skoro
Strona 3
Stefan śeromski Rozdzióbią Nas Kruki I Wrony.txt
poczuł trupa, ślepie mu krwią nabiegły, grzywa na karku wzburzyła się dziko, szarpnął
się w tył, potem cisnął naprzód całym korpusem, bił nogami w ziemię i wierzgał na
wszystkie strony w takiej furii, Ŝe tylna jego noga wpadła między sprychy przedniego
koła wozu. Szarpnął ją z całej mocy i okropnie złamał powyŜej pęciny. Ból wprawił go we
wściekłość tym większą. Rozjuszony, wściekłymi skokami rzucać się począł. Kość pękła na
dwoje w taki sposób, Ŝe ostry i jak nóŜ śpiczasty jej kawałek przebił skórę i coraz bardziej,
wskutek targania, ją okrawał.
Dopiero nazajutrz rano pluchota bić przestała, choć wiatr wcale nie ucichł. Chmury leciały
wysoko, poprzedzielane głębiami cieniów o kształtach dziwacznych. Pod wiatr i jakby na
spotkanie obłoków ciągnęły juŜ stadami, juŜ pojedynczo kruki i wrony. Podmuchy
wichrów odnosiły je i odpychały na powrót, nieraz zabawnie wyłamywały im skrzydła do
góry albo kamieniem ciskały ku ziemi. Nad padliną w polu leŜącą ptactwo krąŜyć
poczęło, zniŜało lot usilnie i po długim mocowaniu się z wichurą siadało na zagonach z
daleka.
Koń Ŝyjący wciąŜ stał ze złamaną nogą, zamkniętą między sprychami. Wyciągnąć jej dla
wielkiego bólu juŜ nie usiłował. ObnaŜona kość przy kaŜdym poruszeniu zaczepiała się o
drzewo i krajała skórę.
Ujrzawszy wrony, powolnymi kroki, z nogi na nogę postępujące ku wozowi, koń zarŜał.
Zdawał się wołać na ludzi osiadłych, na plemię ludzkie:
O ludzie nikczemni, o rodzie występny, o plemię morderców!...
Krzyk ten rozlegał się nad pustą okolicą i ginął w szalonym głosie wiatru, tylko na chwilę
wstrzymując postęp trupojadów. Wrony z wielką rozwagą, taktem, statkiem,
cierpliwością i dyplomacją zbliŜały się, przekrzywiając głowy i uwaŜnie badając stan
rzeczy. Szczególnie jedna zdradzała największy zasób energii, Ŝądzy odznaczenia się czy
nienawiści. Było to moŜe zresztą po prostu namiętne odczuwanie interesów własnego
dzióba i Ŝołądka, czyli, jak przywykliśmy mówić, odwagi (co "było dawniej paradoksem,
ale w nowszych czasach okazało się pewnikiem..."). Przymaszerowała aŜ do nozdrzy
zabitego konia, z których sączył się jeszcze sopel krwi skrzepłej, okrytej błoną rudawą.
Bystre i przenikliwe jej oczy dojrzały, co naleŜy. Wtedy bez namysłu skoczyła na głowę
zabitej szkapy, podniosła łeb do góry, rozkraczyła nogi jak drwal zabierający się do
rąbania, nakierowała dziób prostopadle i jak Ŝelaznym kilofem palnęła nim martwe oko
trupa. Za przykładem śmiałej wrony ruszyły się jej towarzyszki. Ta preparowała Ŝebro,
inna szczypała nogę, jeszcze inna rozrabiała ranę w czaszce. Najbardziej przecieŜ ze
wszystkich odznaczyła się ta (naleŜy jej się tytuł wrony "tej miary"), co zapragnęła zajrzeć
do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeŜreć. Ta wstąpiła
majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aŜ do
głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy
polskiego powstania.
Nim wszakŜe skosztowała warcholskiego mózgu i zdąŜyła osiągnąć tak zwany tytuł do
sławy, spłoszył ją nowy przybysz, co zbliŜał się niepostrzeŜenie, chyłkiem, podobny do
duŜej, szarej bestii. Nie był to wcale poetyczny szakal, lecz człowiek ubogi, chłop z wioski
najbliŜszej. Na działku, który odtąd miał do niego naleŜeć na zawsze, znalazły się trupy
szedł tedy zabrać je stamtąd.
Bał się srodze Moskali, toteŜ prawie pełzał na czworakach. Paliła go Ŝądza poucinania
rzemieni i podniecała słodka nadzieja znalezienia jeszcze, pomimo lustracji Ŝołnierskiej,
Strona 4
Stefan śeromski Rozdzióbią Nas Kruki I Wrony.txt
Ŝelastwa, postronków i odzieŜy na trupie. Stanąwszy wreszcie nad zwłokami Winrycha,
począł kiwać głową i wzdychać potem ukląkł na ziemi, zdjął kaszkiet, przeŜegnał się i
zmówił głośno pacierz.
Wyrzekłszy ostatnie amen, juŜ z błyskiem poŜądliwości w oczach, rzucił się przede
wszystkim do kieszeni i zanadrza i począł szukać trzosa. Nic tam juŜ nie znalazł. Obdarł
tedy trupa z sukmany, szmat zgrzebnych, zzuł mu buty, zabrał nawet zbłocone onuczki,
owinął tymi łachmanami część broni i szybko się w oddalił. Po upływie godziny wrócił,
aby zabrać resztę zdobyczy. Około południa przyprowadził parę koni i wyprzągł konia
kalekę. Obejrzawszy jak najstaranniej jego przetrąconą nogę, przyszedł do wniosku, Ŝe jest
zepsutą zupełnie. Trzeba było szkapę na nic niezdatną udusić. ZałoŜył jej teŜ, nie
zwlekając, linkę na kark, przywiązał ją do wagi od orczyków, wlokącej się za parą jego
koni, plunął w garść i popędził je, tnąc z całej mocy. Konie nagle szarpnęły, pętlica zdusiła
gardziel skazańca i zwaliła go na ziemię. Za chwilę jednak moriturus zerwał się i pobiegł
cwałem za ciągnącą go parą, stąpając ostrym szpicem nagiej piszczeli po błocie i po
kamieniach.
Chłop spojrzał i aŜ zakrył sobie oczy z obrzydzenia. Zaraz odwiązał linkę i dał pokój
egzekucji. Zaprzągł konie do wozu i odjechał. Po południu zjawił się z kozikiem i zdjął
skórę z konia zastrzelonego przez ułanów. Została tylko do wzięcia skóra na koniu jeszcze
Ŝywym. Chłopowina medytował, roztrząsał sprawę i rozpatrywał ją z rozmaitych
punktów. Mógłby zdechlaka zarznąć kozikiem i załatwić całą rzecz za jednym zamachem,
ale nie chciało mu się "paprać" moralnie i fizycznie. Z drugiej strony bał się nie na Ŝarty,
aby ktoś w nocy nie zakradł się cichaczem, nie zatłukł szkapy i skóry z niej nie ściągnął.
Koniec końców, tknięty jakimś skrupułem, rzekł do leŜącej:
Ej a dychaj se tu... I tak na jutro na rano kopyta wyciągniesz. Spracowałem się. Pan
Jezus miłosierny pobłogosławił mnie grzesznemu... MoŜe i nikt nie widział, moŜe i nie
przyjdzie po skórę. Dobre i to. Dychaj se tu, niebogo, dychaj...
Na uboczu względnie do tego kierunku, w jakim zdąŜał Winrych, były w równym polu
doły kartoflane. PoniewaŜ okazało się, Ŝe grunt przepuszczał wodę do wnętrza tych
dworskich piwnic zimowych, więc przeniesiono je w inne miejsce, a jamy owe chwastem
zarosły. Krzaki berberysu zagaiły ich dno i ściany. Belki ocembrowania pozapadały się
wraz z bryłami gliny, tworząc lochy i katakumby, pełne teraz wodnistego błota. Do jednej
z tych dziur zaciągnął włościanin nad wieczorem trupa powstańca i zwłoki konia
obdartego ze skóry. Zepchnął je pospołu do jednego lochu, uwikłał Ŝerdzią między
dylami i zielskiem i narzucił z wierzchu trochę gliny, aby tego Ŝeru wrony nie wytropiły.
Tak bez wiedzy i woli zemściwszy się za tylowieczne niewolnictwo, za szerzenie
ciemnoty, za wyzysk, za hańbę i za cierpienie ludu, szedł ku domowi z odkrytą głową i z
modlitwą na ustach. Dziwnie rzewna radość zstępowała do jego duszy i ubierała mu cały
widnokrąg, cały zakres umysłowego objęcia, całą ziemię barwami cudnie pięknymi.
Głęboko, prawdziwie z całej duszy wielbił Boga za to, Ŝe w bezgranicznym miłosierdziu
swoim zesłał mu tyle Ŝelastwa i rzemienia...
Nagle w śmiertelnej ciszy jesiennego zmroku przeleciało nad ziemią rozpaczliwe końskie
rŜenie. Chłop się zatrzymał i nakrywszy oczy dłonią od blasku, patrzał pod zachód słońca.
Na tle zorzy liliowej widać było konia, wspartego na przednich nogach. Miotał łbem,
wykręcał go w stronę grobu Winrycha i rŜał.
Trzepały się nad tym Ŝywym trupem, wzlatywały, spadały i krąŜyły wron całe gromady.
Strona 5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin